Nowy Obywatel nr 3/2011 - okładka

Zacznijmy od żółtej kartki – dr hab. Ryszard Bugaj

·

Zacznijmy od żółtej kartki – dr hab. Ryszard Bugaj

Ryszard Bugaj ·

dr hab. Ryszard Bugaj

„Solidarna Polska” to jedna z emanacji hasła „IV Rzeczypospolitej”. To alternatywa PiS-u dla III RP. Alternatywa PO, która także kontestowała system III RP, była inna: omnipotentny rynek i „jak najmniejsze państwo”. Realizacja wizji Solidarnej Polski miała prowadzić co najmniej do zasadniczego ograniczenia niesprawiedliwości i pozbawienia elit wyłącznej kontroli nad państwem. Ten postulat nie określał jednak polityki tej partii, gdy była u władzy. PiS wprawdzie sugerował, że z powodu przywiązania do programu Solidarnej Polski musiał z Leppera zrobić wicepremiera, ale jego realizację powierzył najpierw Marcinkiewiczowi, a potem Zycie Gilowskiej.

PiS hasła Solidarnej Polski nigdy zresztą nie skonkretyzował, a w polityce jego rządu trudno było dostrzec działania z tym hasłem współbrzmiące (może ulgi podatkowe na dzieci i likwidacja WSI). Już łatwiej wskazać działania bliskie idei… Liberalnej Polski: spłaszczenie podatków czy likwidację podatku spadkowego. Jedno i drugie było bardzo korzystne dla najzamożniejszych, a osobliwie dla oligarchów. Ale to nie znaczy, że PiS grał cynicznie. Sądzę, że polityczne środowisko tej formacji ma raczej ograniczoną zdolność do oceny alternatyw w sferze społeczno-gospodarczej. Dla Jarosława Kaczyńskiego liczy się tylko „czysta polityka”.

Scena polityczna jest już od dawna „zabetonowana” – po doświadczeniu z Samoobroną i LPR-em wyborcy są szczególnie nieufni w stosunku do wszystkich kontestatorów. Nie bardzo zatem widać dziś perspektywę skierowania polityki państwa w koleiny Solidarnej Polski. Wprawdzie nie wiadomo, czego można oczekiwać po PiS-ie, ale nic nie wskazuje na to, że ta partia wykroczy poza ogólnikowe hasła. Zresztą utraciła już wiarygodność – najlepiej świadczy o tym PJN, który składa się przecież z byłych wpływowych polityków PiS i zwolenników… Solidarnej Polski.

Trudno czegokolwiek spodziewać się po SLD, którym kieruje zbieracz grzybów, znany też z tanecznych popisów i ciągnięcia ciężarówki. Ale w tym roku prawo wyborcze zyskuje wielu Polaków, którzy mogą nie pamiętać, kim jest Leszek Miller i kto rządził Polską w latach 2001-2005, dlatego SLD może otrzymać nawet 15% głosów. Myślę, że jest prawie pewne, iż po wyborach będzie rządził tandem PO-SLD. Będzie rządził zgodnie z hasłem Liberalnej Polski, ale to hasło nie zostanie wprost ogłoszone, a prowadzona polityka będzie skrajnie pragmatyczna, czytaj: kunktatorska.

Jest mało prawdopodobne, by rządy PO-SLD gwarantowały stabilność. Potencjał konfliktu zdaje się w Polsce być już bardzo wysoki. Niekorzystnie zmieniają się także uwarunkowania zewnętrzne. Kryzys w światowej gospodarce jeszcze się nie zakończył (i nie można wykluczyć globalnych perturbacji), a nasz kraj wcale nie jest „zieloną wyspą”. Polsce naprawdę potrzebne są zmiany, które choć trochę urealnią zasadę równych szans i pozwolą państwu skuteczniej stymulować rozwój gospodarczy. Trzeba też zagwarantować, by zwykli ludzie mieli realnie coś do powiedzenia.

Niestety, jest wysoce prawdopodobne, że system demokratyczny w obecnym kształcie nie jest zdolny do wygenerowania koniecznych zmian. Z tym systemem związane są bardzo wpływowe interesy grup uprzywilejowanych, a i neoliberalna ideologia nie jest (jak kiedyś komunizm) martwa. Aczkolwiek dobrze, że mamy system demokratyczny, bo choć nie gwarantuje on antycypacyjnego dostosowania instytucji państwa i jego polityki, to jednak chroni przed takimi konfliktami, jakie obserwujemy dziś w krajach arabskich.

Z grubsza biorąc wiadomo, co trzeba zrobić:

  • odblokować system polityczny (dużo mniej pieniędzy dla partii i twardy zakaz używania prywatnych środków, obniżenie progów wyborczych, ograniczenie omnipotentnej władzy Trybunału Konstytucyjnego);
  • zmienić system podatkowy (wprowadzenie realnej progresji podatku dochodowego, niezależnie od źródła dochodów);
  • zmodernizować system ubezpieczeniowy (bezwyjątkowa zasada: wysokość składki proporcjonalna do rzeczywistego dochodu i dobrowolne ubezpieczenie w II filarze; powolne podwyższanie wieku emerytalnego);
  • zrezygnować z prywatyzacji „do dna” i z partyjnej nomenklatury w spółkach Skarbu Państwa;
  • zlikwidować powiatowy szczebel samorządu;
  • zająć twardą postawę wobec Brukseli (sprzeciw wobec ograniczenia funduszy spójności i ponoszenia narzuconych kosztów na program środowiskowy, niezgoda na pełzającą federalizację i odłożenie na długi okres akcesji do strefy euro).

To oczywiście nie wszystkie konieczne i celowe zmiany, a każda z nich musi być skonkretyzowana. Należy jednak podkreślić, że problemem nie jest brak możliwości prowadzenia innej polityki, lecz zakorzeniony w interesach brak woli jej podjęcia.

Trudno się spodziewać, że polityczny kartel (PO, PiS, SLD, PSL) wprowadzi zmiany otwierające dla konkurencji rynek polityczny. Zresztą jest już do wyborów zbyt mało czasu. To jednak nie znaczy, że nic nie można zrobić. Przede wszystkim potrzebne jest przekonanie jak największej części wyborców, że udział w głosowaniu to ich prawo, ale nie obowiązek. Zagrożenie bojkotem wyborów to dla klasy politycznej jedyne dziś realne niebezpieczeństwo. Jest też bardzo ważne, aby – wobec programowej impotencji ugrupowań parlamentarnych – pojawiły się pluralistyczne pomysły dla polityki. Aby jak najwięcej obywateli miało świadomość, że potencjalnie istnieją merytoryczne alternatywy, że spór o wyjaśnienie smoleńskiej katastrofy – choć ważny – nie może zastąpić sporu o kluczowe kwestie ekonomiczne i społeczne, o stosunek do integracji europejskiej i kształt systemu politycznego. Jeżeliby się to powiodło, znaczyłoby to, że społeczeństwo pokazało klasie politycznej żółtą kartkę. Nie ma pewności, czy coś by to pomogło, ale można mieć nadzieję, że powstałby niepokój. Warto zabiegać o taki efekt.

komentarzy