Wielki ekonomista w ludzkiej skali (Pamięci prof. Tadeusza Kowalika)

·

Wielki ekonomista w ludzkiej skali (Pamięci prof. Tadeusza Kowalika)

·

Wiadomość o odejściu Tadeusza Kowalika (1926-2012) wywołała uczucie pustki i bezpowrotnej straty. Dla mnie podwójnej, bowiem był dla mnie nie tylko autorytetem, ale i przyjacielem.

Pisanie o tym nie jest więc łatwe. Trzeba mieć świadomość, że pisze się o człowieku-instytucji – nie tylko o ekonomiście dużego formatu, ale i o zaangażowanym intelektualiście, który miał zdolność i odwagę publicznie poddawać krytyce rzeczywistość społeczną. W swym długim, aktywnym życiu uczestniczył w wielu procesach i wydarzeniach nie tylko jako ich recenzent i komentator, ale także jako osoba starająca się mieć merytoryczny wpływ na bieg spraw. Owa mnogość ról, w które wchodził i bogactwo życiorysu muszą w pierwszej chwili przerastać kogoś, kto – tak jak ja – licząc sobie jedynie 25 lat, próbuje oddać wielkość tej postaci i jej dorobku. Z drugiej strony, prywatnie postać Tadeusza ma dla mnie równolegle ludzką skalę – skalę jego wątłej, aczkolwiek żwawej sylwetki, spacerującej obok mnie podczas wspólnych przechadzek po Polach Mokotowskich, które kilkakrotnie odbyliśmy w ciągu ostatniego roku.

Właściwie nie wiem, od którego wymiaru tej postaci zacząć: publicznego czy prywatnego. W momencie, kiedy dowiedziałem się o jego śmierci, miałem przed oczami przede wszystkim znajomego i poważanego człowieka, a nie wybitnego ekonomistę. Jednak nastrój chwili wymaga, by zacząć od tego drugiego wizerunku Profesora i przypomnieć, co wniósł lub nadal może wnieść w życie szerszego kręgu odbiorców. Losy jego długiego, bardzo aktywnego i zaangażowanego życia obfitowały w liczne zwroty i dylematy, podobnie jak czasy, w których żył. Można dziś różnie oceniać jego poszczególne wybory, jednak trudno nie zgodzić się, że kwestia sprawiedliwości społecznej była mu bliska przez cały czas. Biorąc pod uwagę czasy po przełomie 1989 roku, jego postawa i światopogląd jawią się jako nad wyraz spójne i konsekwentne. Był nieprzejednanym krytykiem modelu transformacji przeprowadzonej przez Leszka Balcerowicza i drogi rozwoju realizowanej przez kolejne formacje aż po dziś dzień. Owym konsekwentnym kontestowaniem „jedynej słusznej drogi”, skazującym go na marginalizację w ramach ekonomicznego mainstreamu, zaskarbił sobie uznanie i respekt wśród wielu środowisk antysystemowych.

Zaklasyfikowanie Profesora po prostu jako krytyka transformacji wydaje się jednak spłaszczeniem jego wizerunku. Krytyka przez niego przeprowadzana była nie tylko konsekwentna, ale i podbudowana rozległą wiedzą i argumentacją ekonomiczną oraz szerokim i pogłębionym spojrzeniem na historię (także zakulisową) transformacji i jej konsekwencji, co odtworzył m.in. na kartach swego ostatniego dzieła „www.polskatransformacja.pl”.

O dostrzeżenie i przyjęcie alternatywnych ścieżek rozwoju apelował do końca. Rozeznanie w nich uzyskał podczas licznych podróży jako wykładowca po różnych krajach świata. Prawdopodobnie to one, jak i lektura zagranicznej literatury ekonomicznej, już dawno uświadomiły mu, że model neoliberalny nie jest ani jedynym, ani najskuteczniejszym. Swoją wiedzę na temat wielości systemów ekonomicznych przedstawił w książce „Systemy gospodarcze, efekty i defekty reform i zmian ustrojowych” (2005), która stanowi swoiste kompendium wiedzy, czekające na kontynuację i aktualizację. Jego aktywność w tym obszarze nie doczekała się niestety zasłużonego rozgłosu, a sam Profesor nieraz ubolewał, że w polskich naukach ekonomicznych kuleje nieco komparatystyka, że za mało badamy rozwiązania, które funkcjonują w innych krajach i nie wykorzystujemy ich jako inspiracji.

Podróżował – na ile pozwalał mu pogarszający się stan zdrowia – do końca. Gdy widzieliśmy się zimą, wspominał, że ma jeszcze zaplanowany odczyt w którymś z krajów Ameryki Łacińskiej na temat Michała Kaleckiego (w dobie kryzysu, w wielu częściach globu, choć niestety nie u nas, odżyło zainteresowanie tradycjami myśli ekonomicznej dalekimi od neoliberalnej ortodoksji). Dziedzictwo Kaleckiego znał jak mało kto. Znał równie dobrze dorobek Ludwika Krzywickiego, a także paru innych twórców polskiej myśli ekonomicznej, dziś zapomnianych przez główny nurt, np. swojego przyjaciela – Włodzimierza Brusa, którego pisma do końca troskliwie przechowywał w swym pełnym książek mieszkaniu przy Alei Niepodległości.

Źle by jednak się stało, gdyby z tych wspomnień wyłonił się obraz Profesora wyłącznie jako kustosza wartościowych, ale zakurzonych tradycji ekonomicznych czasów minionych. Do końca bowiem interesował się ideami krążącymi we współczesnej światowej debacie ekonomicznej oraz aktualnymi procesami społeczno-gospodarczymi. To, co trapiło go szczególnie, to krzepnięcie na naszych oczach cywilizacji pogłębiających się nierówności i niesprawiedliwości społecznej. Choć jako socjaldemokrata był siłą rzeczy bardziej kojarzony z poglądami na temat krajowych systemów gospodarczych, nie stronił od wyrażania pogłębionych opinii na temat globalnego kontekstu, który przedstawiał jako „kapitalizm kasyna”, a także tendencji zachodzących nie tylko na naszym podwórku, lecz wspólnych dla innych państw i instytucji wspólnotowych UE w czasie kryzysu (jego irytację wywołała powszechna na kontynencie obsesja na punkcie cięć budżetowych).

Tym, co mnie wydawało się szczególnie atrakcyjne w jego podejściu do rzeczywistości ekonomicznej, była zdolność dostrzegania w wielkich procesach i wydarzeniach tego, co społeczne czy po prostu ludzkie. Dostrzegał człowieka zarówno jako twórcę życia ekonomicznego (które nie było w jego rozumieniu skutkiem jedynie ślepej dziejowej konieczności), jak i przede wszystkim człowieka muszącego ponosić na własnej skórze skutki poszczególnych decyzji i ideologii w ramach polityki ekonomicznej. Jeśli sięgniemy po jego „Transformację”, już w pierwszych rozdziałach daje się zauważyć łączenie analizy strukturalnej z drobiazgowym pochyleniem się nad klimatem intelektualnym oraz poglądami reprezentowanymi nie tylko przez całe formacje, ale i przez poszczególne osoby. Co więcej, autor tłumaczy przełomowy moment w polskiej historii społecznej nie tylko poglądami wiodących aktorów, ale zwraca uwagę także na cechy charakterologiczne poszczególnych postaci, które wpłynęły na przebieg wydarzeń (choć warto podkreślić, że stronił od dość wygodnego, a niestety częstego u nas tłumaczenia zła transformacji głównie czynnikami personalnymi).

Jego wiedza w tym zakresie była szeroka, pogłębiona, pochodząca niejednokrotnie z pierwszej ręki. Z uwagą słuchałem jego prywatnych opowieści o tym, jak zmienne były koleje losu i układy między poszczególnymi postaciami. Szczególnie w pamięci osadziła mi się historia tego, jak na początku lat 90. przebywał jakiś czas w Szwecji. Od razu zaczął szukać kontaktów z tamtejszymi socjaldemokratami, wobec których już wówczas czuł ideową sympatię. Tamci jednak nie znając go dobrze, zwrócili się do jego ówczesnego przyjaciela Bronisława Geremka, by ów poświadczył jego lewicowość! Wspominał też, że parę lat później, gdy spotkali się z liderem UW w samolocie, nigdy nie stoczył równie długiej rozmowy o pogodzie i stewardessach. Ich drogi tak bardzo się rozeszły, że trzeba było szukać tematów zastępczych, by przypadkiem nie wejść na obszar polityki. A zapewne nie było to jedyne jego rozejście się ideowe z przyjaciółmi z dawnych czasów.

Profesor mówił o tym wszystkim zazwyczaj z dystansem, nieraz zabarwionym humorem w starym stylu. Gdy jednak przychodziło do odczytu na temat nierówności, sprawiedliwości czy ubóstwa – unosił się, wygłaszając drżącym, niekiedy urywanym głosem płomienne wystąpienia. Tak było również podczas ostatniego wystąpienia, na którym go widziałem – w Fundacji Eberta.

W prywatnych kontaktach był człowiekiem serdecznym, o dużej klasie, ale i wdzięku, zdolnym do zdystansowanej ironii względem czasów dawnych i obecnych, a także względem samego siebie. Nie lubił za to dystansu społecznego ani w stosunkach między ludźmi. Pamiętam, że już w początkach naszej znajomości Profesor nalegał, czy też według jego słów wręcz „wymuszał na mnie” przejście na „ty”. Dla mnie, osoby, która dopiero co kończyła studia, a starszego o równo 60 lat naukowca znała dotąd głównie z lektury jego książek, było to początkowo przedmiotem nie lada konfuzji, wobec czego w ramach e-mailowej korespondencji zręcznie się wymigiwałem. Do czasu. Pewnego razu, gdy spotkaliśmy się w autokarze jadąc na jedną z konferencji, nie miałem już wyjścia – trzeba było przystać na zaproponowaną przezeń „antyhierarchiczną” konwencję.

Potrzeba usuwania hierarchii ujawniała się także w jego stosunku do czytelnika. Jego książki były pisane komunikatywnym, żywym językiem, nie wymagające od odbiorcy rozległego przygotowania ekonomicznego, a jedynie woli krytycznego namysłu nad rzeczywistością i wyjścia poza myślowe schematy. Ów popularyzatorski styl pisania stanowi o dużej użyteczności jego pism, które mogą być czytane i omawiane w szerokich kręgach.

Profesor nie zamykał się też w opłotkach swojej dyscypliny naukowej; dążył do jak najsilniejszego zakorzenienia społecznego nauk ekonomicznych. Gdy zaś szło o politykę społeczną, np. tę realizowaną w Skandynawii, apelował, by tamtejszego modelu welfare state nie wyłączać z gospodarczego kontekstu. Twierdził bowiem, że istnieje silne powiązanie między polityką ekonomiczną a społeczną, a ta ostatnia może być ważnym czynnikiem rozwoju gospodarczego, co pokazały właśnie doświadczenia skandynawskie. To między innymi nasz wspólny entuzjazm wobec nordyckiego modelu społecznego był jedną z głównych osi, na których znajdowaliśmy tak dobre porozumienie. On był w tej kwestii optymistą – zdawał się wierzyć, że drugą Szwecję może budować i nad Wisłą. Ja zawsze byłem nieco bardziej sceptyczny, choć uważam, że spróbować nie zaszkodzi, a książki i artykuły Tadeusza Kowalika mogą dostarczyć ku temu argumentów i zachęty.

To, co wydaje się szczególnie cenne w jego dorobku, to nie tylko taki a nie inny sposób oceny wybranych wydarzeń i zjawisk, ale sama perspektywa patrzenia na rzeczywistość społeczno-ekonomiczną. Prof. Kowalik wielokrotnie powtarzał, że wierzy w ogromną rolę idei w kształtowaniu procesów ekonomicznych, to one w dużej mierze – a nie wyłącznie obiektywna gra interesów społeczno-ekonomicznych – miały determinować to, co działo się w światowej i krajowej gospodarce. Z założenia tego wynika, że to, jakie będziemy mieli idee i poglądy na temat ładu społecznego, wpłynie znacząco na warunki, w jakich będziemy żyli. Społeczeństwa stają przed ciągłym wyborem drogi gospodarczo-społecznej. Oby był to wybór, jakiego zapewne życzyłby sobie i nam Profesor.

Rafał Bakalarczyk

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie