Ministerstwo Dialogu Społecznego i Demokratyzacji Ekonomicznej

·

Ministerstwo Dialogu Społecznego i Demokratyzacji Ekonomicznej

Piotr Ciompa ·

Najważniejszym zagadnieniem dialogu społecznego jest zwiększenie emancypacji pracowników. W Polsce aktualnie wolność i szczęście większej liczby osób ogranicza pracodawca, nie polityk. Zbyt często lęk przed niezawinioną utratą zatrudnienia prowadzi do tolerowania w miejscu pracy praktyk urągających godności człowieka. Lęk ten wpływa także na życie pozazawodowe.

Co oznacza emancypacja pracownika? To rozłożone na kilka kadencji przesunięcie jakiejś części władzy w przedsiębiorstwach na rzecz reprezentacji pracowniczej. Reprezentacja ta miałaby kierować się interesem przedsiębiorstwa (ale nie jego właścicieli!). Byłby to w skali mikro proces trochę podobny do demokratyzacji państw europejskich w XIX i XX w. W jego wyniku poszanowanie wolności drugiego człowieka będzie sprzyjać rozwijaniu przez niego skrzydeł. Dla pracowników reprezentujących załogę, którym zostanie powierzona odpowiedzialność za coś więcej niż tylko los swój i rodziny, zostanie utworzony kanał awansu wzmacniający w ten sposób struktury społeczne.

Dowartościowanie pracowników sprzyjać będzie dobrowolnemu związaniu ich z przedsiębiorstwem, tworząc kolejną wspólnotę wiążącą obywateli w społeczeństwo pojmowane jako wspólnota wspólnot. W konsekwencji metodami nieadministracyjnymi prowadzić to będzie do mniejszego zróżnicowania płac, co jest jednym z warunków powstania społeczeństwa egalitarnego, gdzie z dobrem wspólnym identyfikować się będzie większość obywateli. Jeżeli osiągniemy ten cel, znaczna część szczegółowych problemów, które obecnie niesłusznie postrzegane są jako zagadnienia fundamentalne, przed którymi stoi minister, będzie łatwiejsza do rozstrzygnięcia, bowiem osłabnie opór grup interesów, które dziś blokują lub stępiają potrzebne rozwiązania. Ilustracją niech będzie spór na temat wieku emerytalnego. Jeżeli kiedykolwiek powstanie rząd kierujący się wartościami bliskimi środowisku „Nowego Obywatela”, nie można wykluczyć, iż ze względu na czynniki, na które rządy narodowe nie mają już wpływu, przyjdzie mu powiedzieć współobywatelom, że będą musieli pracować jeszcze dłużej. Łatwiej jednak znosić wyrzeczenia, przynależąc do wspólnoty egalitarnej, gdzie bieda jest dzielona sprawiedliwie. Być może egalitarne społeczeństwo sprzyjać będzie także zaradzeniu problemom demograficznym, skoro wielodzietność, wspierana przez państwo, nie będzie oznaczała obniżenia statusu materialnego w relacji do innych.

Jak instytucjonalnie może wyglądać wdrożenie powyższej idei? Przyczółek już istnieje – są to utworzone ledwie w kilku tysiącach polskich przedsiębiorstw na podstawie dyrektyw UE rady pracowników o kompetencjach konsultacyjnych. W zasadzie nie spełniają one swojej roli, bowiem polska ustawa jest niejasna i pełna sprzeczności, co lepiej uzbrojonym prawnie pracodawcom pozwala paraliżować jej funkcje. Dodatkowo pomysł rad pracowników jest kontestowany przez centrale związków zawodowych, które obawiają się konkurencji. Dlatego zmian tych nie wprowadzi się ani zwykłą zmianą prawa, ani konfrontacyjnie.

Wdrożenie projektu powinno być rozłożone na kilkanaście lat, począwszy od etapu, w którym rady miałyby jedynie kompetencje konsultacyjne, następnie ostrożnie, w ramach dojrzewania reprezentacji pracowniczej, poszerzane o wpływ na niektóre, ale nie wszystkie decyzje.

Rada pracowników współzarządzająca przedsiębiorstwem jest dobrym przygotowaniem do wprowadzenia akcjonariatu pracowniczego. Przede wszystkim w przedsiębiorstwach na tyle dużych, że groźba ich upadłości może spowodować takie konsekwencje społeczne, iż państwo czuje się zobowiązane do interwencji w ich obronie. Również przedsiębiorstwa strategiczne z punktu widzenia interesu publicznego (np. monopole naturalne lub korzystający z rzadkich dóbr koncesjonariusze) w pierwszej kolejności powinny zostać objęte takim programem. Wywłaszczenie prywatnych właścicieli powinno mieć miejsce za odszkodowaniem. Dziś duże korporacje nie kierują się duchem przedsiębiorczości i funkcjonują bardziej jak urzędy, tyle że cel i nagroda za jego osiągnięcie są inaczej sparametryzowane. Dotychczasowe doświadczenia pokazują jednak, iż firmy zarządzane przez pracowników mają skłonności do przejadania nadwyżek zamiast ich inwestowania i są mało innowacyjne. Bardzo szybko pracownicy sprzedają swoje akcje, gdyż długofalowy rezultat ich posiadania jest zbyt abstrakcyjny, w przeciwieństwie do konkretnej gotówki już dzisiaj. Dlatego wprowadzenie własności pracowniczej musiałoby zostać obwarowane wieloma warunkami dotyczącymi ograniczeń w wypłacaniu wynagrodzeń lub dywidendy, a także w zbywaniu akcji. Być może najwłaściwsza byłaby forma własności spółdzielczej, oczyszczona z pewnych archaizmów.

Program własności pracowniczej, wprowadzany ostrożnie (po przeanalizowaniu przyczyn niepowodzeń podobnych programów, w tym fiaska ostatniego na szerszą skalę wywłaszczania prywatnych inwestorów we Francji na początku lat 80.), nie powinien po spełnieniu pewnych warunków obniżyć jakości produktów i usług dostarczanych społeczeństwu.

Jednym z takich warunków jest ograniczenie uprawnień związków zawodowych w przedsiębiorstwach objętych programem własności pracowniczej. Aktualnie związki zawodowe zaadaptowały się w systemie neoliberalnym jako jeden z wielu reprezentantów interesów partykularnych, a nie dobra publicznego. Retoryka wyższości moralnej wynika z reprezentowania interesów większej niż w przypadku pracodawców liczby – i to uboższych – osób, ale przecież nie wszystkich. Takie przypadki jak choćby poparcie przez związki prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w zamian za atrakcyjny pakiet socjalny albo presja wywarta na rząd, żeby upublicznić na giełdzie (czyli podzielić się suwerennością nad podmiotem strategicznym dla państwa) Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo SA, by nabyć prawo do 15% akcji pracowniczych, pokazują, iż związki zawodowe nie zawsze dbają o interes publiczny. Tym niemniej, jako strona słabsza, związki zawodowe muszą od państwa otrzymać rozsądne wsparcie w konfliktach z pracodawcami.

Dziś w zasadzie jedynym argumentem negocjacyjnym organizacji pracowniczych jest ogłoszenie strajku, co poza aktualnymi lub byłymi przedsiębiorstwami państwowymi jest bardzo trudne do realizacji. Być może w dużych firmach w zamian za obwarowanie ogłoszenia strajku dodatkowymi wymogami związki zawodowe powinny otrzymać prawo zawieszenia na pewien czas niektórych działań pracodawcy. Takie rozwiązanie zmusiłoby obie strony do rzeczowego dialogu.

Drugim zagadnieniem wymagającym przełomu jest pozycja kobiet na rynku pracy. Nierówności w wynagradzaniu za tę samą pracę są skandalem wymagającym stanowczej interwencji państwa. To prawda, że wolny rynek, kierując się zabsolutyzowanym kryterium efektywności ekonomicznej prawidłowo wycenia pracę kobiet – częstsze niż w przypadku mężczyzn zwolnienia na opiekę nad dziećmi, urlopy macierzyńskie i wychowawcze czynią pracę kobiet droższą. Ale społeczeństwo ma szersze cele niż wolny rynek i dlatego państwo powinno wkroczyć w ten obszar. Taką interwencją mogłoby być wdrożenie ustawy inspirowanej po części rozwiązaniami Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Pracodawca musiałby odprowadzać na rzecz tego funduszu kwotę, której wyliczenie oparte byłoby o różnice w średnim wynagrodzeniu mężczyzn i kobiet na tym samym stanowisku. Różnica w stosunku do PFRON-u polegałaby na tym, że po wyrównaniu przez pracodawcę wynagrodzeń uwolni się on od daniny, która w związku z tym miałaby charakter przejściowy. Dowartościowania wymaga także praca kobiet w domu proporcjonalnie do liczby osób nieletnich i niepełnosprawnych znajdujących się pod jej opieką. Proces ten można zacząć od wdrożenia ustawy przepisującej na konto osoby pracującej w domu do 50% składki na ubezpieczenie społeczne, zapisywanej dziś na koncie osoby zatrudnionej.

Wychodząc poza emancypację pracowniczą, ważnym elementem dialogu społecznego jest wprowadzenie systemu permanentnych referendów lokalnych. W pewnych sprawach organ stanowiący samorządu terytorialnego powinien mieć obowiązek ogłoszenia referendum. Na przykład trzy terminy takich referendów powinny być wyznaczone w jednym dniu dla całego kraju w dacie innej niż wybory. Pytania powinny mieć zawsze charakter wyboru między alternatywnymi rozwiązaniami. Wobec zdominowania mediów przez jedną opcję ideową nie widzę możliwości zarządzania przez referenda sprawami państwa, bowiem wpływ grup interesu powiązanych z korporacjami medialnymi zawsze zniekształcać będzie wolę obywateli na niekorzyść dobra publicznego. I tak znacznym postępem w dialogu społecznym na szczeblu centralnym będzie zlikwidowanie tzw. niezależności niektórych instytucji centralnych, blokujących dziś demokratyczną debatę poprzez umocowanie w nich dominującej mniejszości ideowej. Mam na myśli takie instytucje jak Rada Polityki Pieniężnej, Prokuratura, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji itp. Natomiast za całkowicie fikcyjną w dziele odzyskania demokracji uważam możliwość referendum ws. odwołania z funkcji prezydenta/burmistrza/wójta gminy. Referenda takie widzę jako zaproszenie do dokonywania nieodpowiedzialnych wyborów, skoro w trakcie kadencji teoretycznie ewentualny błąd mógłby być naprawiony. Obywatel ma wiedzieć, że jego decyzje niosą ze sobą realne konsekwencje. Na drugi raz może rozważniej odda swój głos.

Za główną barierę wdrożenia egalitarnych i wspólnotowych wartości w życiu społeczeństwa uważam daleko posuniętą demoralizację wszystkich chyba grup społecznych (także tych najbardziej upośledzonych) wartościami neoliberalnymi, stawiającymi ponad dobrem wspólnym swój własny, osobisty interes. Przełamanie takiego stanu rzeczy nie jest możliwe bez odnowy standardów etycznych. Niestety, z jednej strony kiełkująca dopiero w Polsce etyka laicka zagłuszana jest przez chwast nihilizmu, z drugiej strony Kościół w zasadzie rezygnuje z aspiracji do kształtowania standardów w obszarze społecznym. Bez masowego wsparcia osób opowiadających się po stronie dobra wspólnego wdrożenie samych ustaw niczego nie zmieni, pogłębiając tylko nieład.

komentarzy