Razem lepiej

·

Razem lepiej

·

Chociaż pierwsze książki Richarda Sennetta ukazały się ponad 40 lat temu, w Polsce jego twórczość jest na szerszą skalę prezentowana dopiero od kilku lat. Co prawda wcześniej sporadycznie ukazywały się przekłady jego prac, jednak dopiero wydana w 2006 r. „Korozja charakteru” zapoczątkowała lepszy okres, a kolejne pozycje pojawiają się u nas regularnie co kilka lat. Wydano m.in. klasyczny „Upadek człowieka publicznego” (1974, wyd. polskie 2009), ale i książki bardziej współczesne, jak „Etyka dobrej roboty” (2008, wyd. polskie 2010), pierwsza część trylogii określanej przez samego autora jako „projekt homo faber”. W ubiegłym roku ukazała się po polsku kolejna pozycja z tego cyklu, zatytułowana „Razem. Rytuały, zalety i zasady współpracy”.

Razem_Okladka

Nie dajmy się odstraszyć poważnymi tytułami. Sennett operuje bowiem językiem dalekim od tego, co nazywamy stylem naukowym. Nie jest to jeden z autorów, dla którego miarę intelektualnego poziomu zdaje się stanowić ilość danych statystycznych czy łacińskich pojęć wciskanych do każdego zdania. Nie jest to język „sztywny” i hermetyczny, raczej literacki – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Liczne w „Razem” barwne opisy, zaskakujące porównania, żartobliwe wtrącenia i z życia wzięte przykłady, sprawiają, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Zamiast przytaczać rzędy i kolumny cyfr, Sennett opowiada historie z dzieciństwa czy anegdoty z badań terenowych. Jako punkt wyjścia do wyprowadzenia poszczególnych wątków potrafi potraktować zarówno piosenkę gwiazdy pop, Lily Allen pt. „Odpierdol się”, jak i twórczość wybitnego socjologa, Georga Simmla.

Tematem przewodnim „Razem” jest współpraca. Amerykański socjolog, traktuje ją z jednej strony jako naturalną skłonność człowieka, lecz jednocześnie jako coś, co „trzeba rozwijać i pogłębiać – zwłaszcza gdy mamy do czynienia z ludźmi różniącymi się od nas samych. Wtedy bowiem [współpraca] staje się naprawdę niełatwym wyzwaniem”. Szczególnie w dzisiejszych czasach, w których zdolność kooperacji została umniejszona do rangi jednej z wielu cech wpisywanych do CV, umiejętności „przywodzącej na myśl osoby sprawne w prowadzeniu konwersacji na przyjęciach lub chytrze wciskające klientom bezużyteczne towary”. Autor zwraca uwagę, że „kompetencje dialogiczne” to prawdziwy fach – co do którego można mieć większy lub mniejszy talent. Zawsze jednak można się go nauczyć.

Dzisiejsze czasy nie sprzyjają współdziałaniu. Organizacja pracy opiera się raczej na odseparowywaniu od siebie osób zatrudnionych w poszczególnych działach, nie mówiąc już o specjalistach i freelancerach. Potencjał do działania razem rozbijany jest ponadto przez krótkoterminowy charakter pracy, o czym w kraju coraz powszechniej stosowanych umów śmieciowych wiemy doskonale. Atomizacja zatrudnionych ma zaś przełożenie na funkcjonowanie całego organizmu społecznego. Zanik kompetencji związanych ze współdziałaniem przejawia się w powierzchowności relacji międzyludzkich i braku gotowości do konfrontacji z różnorodnością tożsamości, interesów i postaw. Zdaniem Sennetta przyjmujemy w związku z tym jedną z dwóch strategii. Część z nas po prostu zamyka się w homogenicznych „gettach”, wycofując się w ten sposób z życia społecznego, a jednocześnie w kontaktach z „obcym” dąży do konfrontacji. Inni natomiast wytwarzają sobie „neutralny” obraz świata, w którym „wszyscy ludzie są w zasadzie tacy sami”. „Pragnienie neutralizowania różnic, oswajania ich bierze się z lęku przed różnicą, splecionego z naszą kulturą gospodarczą i kulturą konsumencką. Jednym ze skutków jest osłabienie impulsu do współpracy z tymi, którzy pozostają nieustępliwie Inni” – zauważa Sennett.

Funkcjonowanie „razem” jest konieczne w większości dziedzin. W książce przytoczony jest przykład przygotowań muzyków do koncertu. Można ćwiczyć godzinami i być doskonałym muzykiem. Jednak kropkę nad „i” stawia umiejętność współpracy – konieczne są próby, podczas których ćwiczy się z innymi muzykami.

Odwołując się do historii, Sennett wskazuje na rytuały jako narzędzia służące kulturze współpracy. Przypomina, iż uścisk dłoni wymyślili Grecy jako gest wskazujący, iż nie ma się w ręku broni. Dziś uścisk dłoni ma mniej praktyczny wymiar, lecz jego wartość symboliczna jest nadal aktualna. Zdaniem Sennetta właśnie za pomocą takich drobnostek buduje się ramy, które są niezbędne do komunikacji. Oczywiście rytuały takie często stają się grą pozorów i teatrem. Jednocześnie zapewniają jednak przewidywalność i stabilność reguł.

Pokładając wiarę w znaczeniu kultury i przemian, jakim podlega ona na przestrzeni wieków, nie zapomina też o równie fundamentalnych dla współdziałania „twardych” czynnikach, związanych z polityką i gospodarką. Przytacza np. badania UNICEF dotyczące oświaty: „Społeczeństwa o wyższym poziomie nierówności zmagać się muszą z częstszymi przypadkami znęcania się i przemocy. Z kolei dzieci w społeczeństwach bardziej egalitarnych wykazują większą skłonność do wzajemnej nauki. […] Niski poziom kooperacji w szkole jest, według raportu, negatywnie skorelowany z ilością czasu spędzanego z rodziną przy wspólnych posiłkach”. Dzieci starają się nadrabiać braki w sferze więzi poprzez konsumpcję, stając się w efekcie „bardziej zależne od konsumowania dóbr materialnych aniżeli od innych ludzi. Gdy tak się dzieje, niknie zdolność kooperowania”. Te mechanizmy mają oczywiście daleko idące konsekwencje dla zachowań i postaw przyjmowanych w okresie dorosłości. Nawiązywanie znajomości staje się trudniejsze, mimo posiadania setek „znajomych na Facebooku”: „Oto zasadniczy, lecz często ignorowany fakt na temat stron społecznościowych: komunikacja twarzą w twarz, osobiste relacje i fizyczna obecność mogą stanowić formę przywileju. Wie to każdy, kto szukał pracy i wysyłał e-mailem swoje CV: szanse, że zostanie ono przeczytane, są niewielkie. Przywilej i bliskość, obecność i dostęp idą w parze – stara zasada sieci kumplowskich” – zauważa Sennett. Ale zaraz dodaje: „W większości biednych wspólnot więzi oparte na bezpośrednich relacjach na niewiele się jednak zdają”.

Oczywiście nie oznacza to, że wszystkie zmiany narzucane przez współczesną szkołę, popkulturę czy strukturę zatrudnienia są bezrefleksyjnie przyjmowane przez ludzi. Choć w „Razem” podstawową tezą jest to, że współczesne instytucje społeczne nie wykorzystują naturalnej skłonności do kooperacji, to jednak zauważa się tu także różne formy oporu wobec tej sytuacji. Sprzeciw nie musi oznaczać wyjścia na ulicę – wystarczą chociażby… plotki. Plotkowanie pomaga wytwarzać zaangażowanie emocjonalne nawet w pracach nastawionych na rutynowe, powtarzalne działanie. Sennett przytacza przykład sortowni listów, gdzie osoby urządzające niezobowiązujące pogawędki potrafiły lepiej współpracować. Okazywało się to niezwykle przydatne we wszystkich kryzysowych sytuacjach, kiedy trzeba było zareagować na nowe realia w porozumieniu z innymi.

Wielką wagę przywiązuje Sennett do twórczej roli konfliktu – wbrew „zdroworozsądkowej” mądrości, która każe dopatrywać się w nim siły destrukcyjnej i skupiać na zażegnywaniu czy neutralizowaniu. Przy spełnieniu pewnych warunków (m.in. wzajemnego zaufania, umiejętność słuchania się nawzajem itp.) nawet taki spór, który nie prowadzi do konsensusu, przyczynia się do wzbogacenia relacji – także w modelowo skrajnym przypadku, gdy z konfliktu wychodzą jednoznaczny wygrany i przegrany, czyli mamy do czynienia z grą o sumie zerowej. „Między konkurentami w wymianie o sumie zerowej jest i współpraca. Polega ona na ustalaniu podstawowych reguł, zanim jeszcze zacznie się właściwa rywalizacja. […] Między oponentami w międzyludzkich wymianach pojawia się też inny rodzaj więzi. Rzadko kiedy wymiana jest całkowita i absolutna; zwycięzca zazwyczaj pozostawia coś przegranemu. […] Przypomina to sport: nikt nie chce, by pokonany przeciwnik zupełnie się załamał”. Innymi słowy, absolutny egoizm kończy możliwość gry.

Może to brzmieć paradoksalnie, ale to konflikty, wedle koncepcji Sennetta, umożliwiają stabilność, a „tylko stabilność sprawia, że ludzie zdobywają rozległą wiedzę o funkcjonowaniu swych organizacji”. Obecnie reguły gry są rozmyte i nieznane, a kluczowy w tym względzie jest brak stabilności w relacjach pracowniczych. Umowy śmieciowe i związana z nimi skrócona perspektywa czasowa uniemożliwiają myślenie strategiczne.

Niektórzy spośród rozmówców Sennetta z nostalgią spoglądają na „ostrych” przełożonych, którzy potrafili krzyknąć na swojego pracownika. Robili to oczywiście m.in. ze względów charakterologicznych, ale, co istotne, mogli sobie na to pozwolić również dlatego, że nawzajem się znali. Potrafili dobrze ocenić własne możliwości i kompetencje. O swoich dzisiejszych szefach badani mówią z większym dystansem – nawet jeżeli uznawani są za dobrych pracowników, taka ocena ma dla nich niewielką wartość. „Bezpośrednie oceny zostały zastąpione przez standaryzowane formularze ewaluacyjne. Odhaczając poszczególne kratki, mierzy się (trudno mierzalne) rzeczy – na ile ktoś gotów jest pracować po godzinach, równoważyć niekompetencje współpracowników lub nawet jak bardzo wierzy w firmę” – stwierdza Sennett.

W ten sposób rozbiciu ulega coś, co Sennett nazywa trójkątem społecznym. Na jego boki składają się: zasłużone zwierzchnictwo, wzajemny szacunek oraz współpraca w sytuacjach kryzysowych. Elementy te umożliwiały ucywilizowanie pracy, nawet jeżeli sama w sobie była ona trudna. Co istotne, odbywało się to w sposób nieformalny i właściwie bezrefleksyjny. Efekty były jednak odczuwalne, na co wskazywały badania prowadzone przez Sennetta. Niestety chwiejność trójkąta społecznego jest obecnie odczuwalna wśród znacznej części pracowników, szczególnie ogarniętego kryzysem sektora finansowego. „Zrozumieli, jak nikłym szacunkiem darzyli swoich szefów, jak powierzchowne było zaufanie między współpracownikami, a przede wszystkim jak słabe okazały się więzi współpracy, gdy już doszło do katastrofy”.

Autor potrafi świetnie analizować rzeczywistość społeczną – nieco gorzej radzi sobie jednak z pomysłami na rozwiązanie opisywanych problemów. Jego pomysły na poprawę sytuacji i docenienie na nowo współpracy między ludźmi mogą rozczarować tych, którzy oczekują konkretnych, precyzyjnych projektów działania. Sennett proponuje raczej ogólne wskazówki, czego przykładem jest opisywany przezeń projekt „dyplomacji życia codziennego” czy też postulat wspólnotowego zaangażowania.

Sennett wyróżnia kilka sposobów podejścia do zaangażowania, lecz szczególnie bliskie jest mu to, które łączy się z towarzyskością. Przywołuje tu postać Normana Thomasa, wieloletniego przywódcy Socjalistycznej Partii Ameryki. Niewątpliwie nie był on skutecznym liderem, Sennett twierdzi wręcz, że był pozbawionym charyzmy człowiekiem bez władzy. Równocześnie osoba Thomasa jest stawiana za wzór, gdyż przedstawiał on swoim stylem bycia wspomniane zaangażowanie przez towarzyskość. Spotkania, w których uczestniczył Thomas, ciągnęły się długo w nocy. „Ignorował porządek małych zebrań (nawet jeśli wcześniej został on ustalony). Chętnie rozdzielał sprawy do załatwienia, nawet jeśli osoba obarczona danym zadaniem w ogóle o nim wcześniej nie myślała. Rzadko udawało mu się wyjść poza pierwszy lub drugi punkt porządku obrad”. Innymi słowy nad porządek stawiał twórczy chaos – dyskusje i rozmowy, które miały integrować w tamtych czasie najbardziej różnorodne (klasowo i etnicznie) środowisko polityczne. I taki też powinien być punkt wyjścia do zaangażowania dla Sennetta – spędzanie czasu ze sobą dla samego spędzania czasu. Razem.

Książka „Razem” powinna przypaść do gustu zarówno osobom zaznajomionym z innymi pozycjami Sennetta, jak i tym, którzy nie znają jego twórczości. Choć jest to druga część trylogii, to równie dobrze może być czytana jako ta pierwsza. Oczywiście jak w każdym tego typu przypadku, można się z poglądami autora w mniejszym lub większym stopniu nie zgadzać (np. moim zdaniem przesadza z krytyką portali społecznościowych). Będzie to jednak wartościowa niezgoda, gdyż trudno odmówić Sennettowi tego, że jego poglądy są przemyślane i konsekwentne.

Książka Richarda Sennetta pt. „Razem” została objęta patronatem medialnym przez kwartalnik „Nowy Obywatel”.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie