Mit niemocy

·

Mit niemocy

·

Polityka wspólnotowa i dążenie do osiągnięcia długofalowych celów rozwojowych wiążą się z kosztami, nie zawsze ponoszonymi w równym stopniu przez wszystkich obywateli. Przykładowo, ceny usług państwowej poczty z indywidualnego punktu widzenia mogą się zdawać niezrozumiałe czy wręcz niesprawiedliwe. Mieszkańcy miast dopłacają bowiem w cenie znaczka do utrzymania sieci placówek pocztowych na prowincji. Dopłacają za docieranie przez listonoszy w miejsca mało dostępne, rzadko odwiedzane.Jednak alternatywne scenariusze też mają swoją cenę. Ograniczony zasięg poczty czy rzadziej kursujące pociągi na „nierentownych” liniach nie tylko osłabiają więzi społeczne, ale także podkopują długofalowe perspektywy rozwojowe naszego kraju.

Ile tracimy, gdy po likwidacji połączenia kolejowego studia w większym mieście stają się dla młodego talentu zbyt dużym kosztem? Ostatecznie chytry płaci dwa razy, a cenowy wyścig na dno kończy się odbieraniem pism sądowych przy stoisku z wędzoną rybą. Scenariusz ten ma oczywiście swoich wygranych, ale nie są oni na tyle liczni, aby bez mrugnięcia okiem lekceważyć jego koszty.

Tymczasem są one lekceważone. „Dlaczego mam za to płacić?” – rozumuje wielu, widząc niesłychaną opresję w utrzymywaniu instytucji służących wspólnym celom. Okres transformacji jest bowiem, poza sukcesami i porażkami, ćwierćwieczem „focha” na wszystko, co wspólne, społeczne, wykraczające poza interes indywidualny i środowiskowy. Kowalski niespecjalnie lubi swoje państwo, nie jest z niego dumny, nie czuje się jego częścią, nie wierzy w swój wpływ na otaczającą go rzeczywistość.

Bój się zmiany na lepsze?

Podobne postawy nie szokują w kraju z taką historią, gdzie dowartościowanie wysokiej jakości instytucji nie ma jeszcze dość mocnych korzeni. Patologie w wielu z nich nie są wymysłem mediów i jednostkowymi anegdotami, a bylejakość usług publicznych często jest faktem. W wielu miejscach obywatel wciąż czuje się jak intruz, ktoś niepotrzebny i nieznaczący. Tam, gdzie zaufania nie nadszarpują lokalne układziki, często robi to obojętność i niekompetencja. Szacunek dla wartości, jaką jest dobro wspólne, nie jest powszechny, gdyż nie promieniuje od elit. Taki stan rzeczy szkodziłby więziom społecznym nawet gdyby ostatnie ćwierćwiecze było powszechnie postrzegane jako sukces. Dlatego państwo wciąż jest słabe, a mandat rządzących – kontestowany. Konsekwencją powyższej sytuacji jest przypisywanie złych intencji autorom niemal każdej inicjatywy płynącej „z góry”. Oczywiście są i tacy, którzy aktywnie sprzeciwiają się podobnemu oglądowi i stanowi rzeczywistości. Problem w tym, że owym wyjątkiem są zazwyczaj ci, którzy w odpowiedzi na opozycyjne wobec rządu narracje katastroficzne roztaczają symetrycznie emocjonalną obronę status quo. Obrona ta nie dotyczy jednak państwa jako takiego, a tylko konkretnej formacji rządzącej. Po odmianie koniunktury politycznej i zmianie warty na szczytach władzy dzisiejsi zwolennicy rządu prawdopodobnie z równą chęcią wejdą w role kontestatorów i malkontentów, niedowierzających w możliwość pozytywnej zmiany. Brak obrońców państwa jako wartości, dominuje natomiast podejrzliwość i fatalizm, pozwalający uciekać przed wyzwaniami i znajdować ulgę w micie niemożności.

Zgodnie z antypaństwowym dogmatem, zmiany na lepsze nie są możliwe. Drogówka, tak jak dwie dekady temu, zawsze przywita nas ordynarną sugestią korupcyjną. W urzędzie pani z okienka, powoli mieszając kawę, niechybnie postara się zrujnować nam dzień. W polityce zaś panowie w garniturach będą wyłącznie spiskować, jak „nachapać się” kosztem zwykłego, biednego człowieka. Jak może być inaczej?

Tym samym rozmowy ujawnione w ramach „afery taśmowej” mogą być widziane tylko w jednym świetle, takim do jakiego przywykliśmy i na jakie przyzwalaliśmy, np. wysłuchując połajanek o „złodziejskim ZUS-ie”. Czego tymczasem dowiedzieliby się z nagrań ci, którzy z chęcią piszą rozprawki o „aferze” nie wysłuchując nawet całych dwóch godzin i jedenastu minut rozmowy Belka – Sienkiewicz?

Fakty i mity

Po pierwsze tego, co powinno być oczywiste przed „aferą”. Pozytywne zmiany, jakkolwiek powolne i trudne, przeprowadzane przez ludzi z tej lub innej bajki, są możliwe. „Państwo istnieje teoretycznie” tylko dopóki poszczególne jego części nie zrozumieją, jaką jest wartością i jak wielki potencjał do ulepszania świata w nim drzemie.

Na samym początku rozmowy słyszymy o konieczności poszerzenia kompetencji NBP, który to postulat nie jest obcy czytelnikom tej kolumny. Podczas kryzysu finansowego ujawniło się z całą siłą, iż brak możliwości awaryjnego skupu obligacji przez bank centralny może w pewnych przypadkach zaowocować ograniczeniem suwerenności. Kraj niemający instrumentów obrony swojego długu podczas ataku spekulacyjnego staje się łatwym łupem dla finansjery, zmuszanym do drastycznych cięć oszczędnościowych i wyprzedaży majątku. Efektem jest de facto przejście pod kuratelę instytucji finansowych, aplikujących dość specyficzną terapię, która zdaje się nie mieć końca i nie poprawia stanu „pacjenta”.

W dalszej części taśmy słyszymy rozważania o tym, jak można spróbować zrepolonizować działający w Polsce bank, zarabiając na tym. Można pomyśleć, iż chodzi o wzbogacenie prywatnych kieszeni rozmówców, jednak na przekór fałszywym interpretacjom minister i prezes wyraźnie mówią, że chcą zarobić dla podatnika. Pomysły repolonizacji banków w czasach światowego kryzysu finansowego nie powinny budzić szczególnego zdziwienia czy kontrowersji. Gdyby nie wcześniejszy opór ideologiczny, do przejęcia WBK mogło zresztą dojść już kilka lat temu. Zupełnie niedawno zaś PKO BP przejął Nordeę.

W rozmowie słyszymy również kilka innych wątków, m.in. pochwałę brawurowej walki Viktora Orbána z instytucjami finansowymi (w tym OFE), uwagi o potrzebie wspólnych działań instytucji państwa przeciwko nadmiernym przywilejom wielkiego biznesu, propozycje skoordynowanych wysiłków przeciwko ksenofobii itp. Dla pełnego oglądu sytuacji każdy obywatel powinien przesłuchać całość podsłuchanej rozmowy. Moje osobiste zdanie o obu panach – pozytywne, choć nie entuzjastyczne – jest dokładnie takie samo jak przed „aferą”, lecz dla wielu zanurzonych w mitologicznych narracjach, przypisujących państwu i jego przedstawicielom wyłącznie złe intencje, zetknięcie się z tak autentyczną troską urzędników o interes publiczny może wywołać szok.

Cała ta sprawa przypomina również o wciąż toczącym się konflikcie mniejszych lub większych interesów z dobrem społecznym. Grupy oligarchiczne nie mogą znieść względnej samodzielności środowiska politycznego. Samosterowność i idący za nią potencjał do stanowienia o przyszłości państwa są uznawane za groźne same w sobie, nawet jeśli nie przekładają się na wielkie pozytywne zmiany. W interesie możnych jest więc państwo nie tyle liberalne czy nie-liberalne, przyjazne czy nieprzyjazne przedsiębiorczości, lecz po prostu słabe.

Budowa sprawnego państwa, służącego społecznym interesom, jest zadaniem trudnym, lecz nie niemożliwym. Wymaga walki z mitami i powolnego umacniania instytucji życia zbiorowego. Poddanie się mitologii niemocy jest skazywaniem się na porażkę bez podjęcia wyzwania. Nie tak wykuwały się cywilizacje.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie