Wysokie podatki nie spowalniają wzrostu

·

Wysokie podatki nie spowalniają wzrostu

·

W debacie ekonomicznej często pojawiają się dwie tezy dotyczące opodatkowania. Według pierwszej z nich, wysokie podatki spowalniają wzrost gospodarczy. Natomiast według drugiej, kraje UE mające dużo wyższe podatki niż Polska, miały je niższe niż my obecnie, gdy były na dzisiejszym poziomie rozwoju naszego kraju. Obie tezy są co najmniej wątpliwe.

Do zmierzenia się z pierwszą z przytoczonych tez posłużyłem się zestawieniami dwóch wskaźników – procentowym rocznym przyrostem PKB oraz procentowym udziałem dochodów całości sektora finansów publicznych w PKB danego kraju. To właśnie ten wskaźnik w moim odczuciu pozwala najskuteczniej zweryfikować poziom fiskalizmu danego kraju, gdyż bierze pod uwagę wszystkie dochody publiczne, również lokalne, a także te, które oficjalnie podatkiem nie są nazwane, choć de facto powinny (czyli np. składki). W charakterze źródła posłużyłem się raportem OECD Factbook 2010, ponieważ pozwala on prześledzić kształtowanie się powyższych wskaźników w długim okresie czasu – od roku 1971 aż do 2008, czyli pierwszego roku obecnego kryzysu. W dwóch przypadkach brakujące dane uzupełniłem w oparciu o inne źródła – dane o wzroście PKB Wielkiej Brytanii z lat 1971-1980 zaczerpnąłem z zasobów Banku Anglii, natomiast poziom fiskalizmu Szwajcarii z lat 80. ze statystyk Międzynarodowego Funduszu Walutowego (Word Economic Outlook Database, April 2014). W obu przypadkach dane z kolejnych lat były ze sobą zbieżne, więc nie ma obaw, by manewr ten wpłynął na wynik obserwacji.

Na potrzeby porównania wybrałem kraje z „rdzenia” OECD (państwa-założyciele oraz te, które szybko dołączyły do organizacji), znajdujące się w roku 1970 na podobnym poziomie rozwoju (przynajmniej 3000 dolarów PKB per capita – przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej oraz cen bieżących), nie licząc „liliputów” (Luksemburg, Islandia). Następnie ustaliłem po 5 krajów, w których poziom dochodów publicznych w stosunku do PKB w latach 1971-2008 był najwyższy i najniższy. Powstały dwie grupy krajów dość typowych dla omawianego zjawiska – z jednej strony państwa skandynawskie i jeden reprezentant Beneluksu (Dania 52,78% PKB, Finlandia 49,69% PKB, Holandia 48,76% PKB, Norwegia 52,71% PKB i Szwecja 57,69% PKB), z drugiej państwa anglosaskie, jeden reprezentant Dalekiego Wschodu oraz zagłębie europejskiej bankowości (Australia 33,12% PKB, Japonia 30,24%, Szwajcaria 32,86%, USA 32,44% i Wielka Brytania 40,97%). Tu muszę wyjaśnić, że gdybym miał w pełni literalnie podejść do przedstawionych powyżej zasad, zamiast Wielkiej Brytanii musiałbym wziąć pod uwagę Włochy (39,54%), jednak byłoby to trochę niesprawiedliwe w stosunku do państw z niskimi podatkami. Włochy mają niższy wzrost w omawianym okresie niż UK, a ponadto trudno uznać Włochy za kraj niskich podatków, skoro od lat 90. poziom dochodów publicznych w tym kraju sięga czasem ponad 45% PKB, a na dosyć niskim poziomie fiskalizmu w całym obserwowanym okresie zaważyły lata 70. i 80.

Obie grupy krajów tworzą w zasadzie dwa zupełnie różne światy filozofii fiskalnej. W pierwszej grupie przeciętne roczne dochody sektora finansów publicznych w latach 1971-2008 wynosiły 52,33% PKB, natomiast wśród państw niskich podatków wynosiły one 33,93% PKB, czyli prawie 20 punktów procentowych mniej. Różnica jest ogromna, a więc wydawałoby się, że skoro wysokie podatki negatywnie wpływają na wzrost, to różnica w PKB także będzie znacząca. Tym bardziej, że mówimy o krajach na w miarę zbliżonym poziomie rozwoju (wiadomo, że na niskim poziomie dynamika wzrostu jest wysoka, a im bardziej kraj jest rozwinięty, tym osiąganie wysokiego wzrostu staje się trudniejsze). Tymczasem okazało się, że przeciętny roczny wzrost PKB w omawianym okresie w obu grupach państw był… identyczny. Wynosił on 2,64% PKB. Co ciekawe, najszybciej rozwijającym się krajem z tych 10 państw była Norwegia (3,37%), czyli kraj z grupy wysokich podatków, a najsłabiej Szwajcaria (1,62%), państwo niskich podatków. Oczywiście można dokonać pewnych zastrzeżeń i stwierdzić np., że Norwegii było łatwiej, gdyż jest zasobna w surowce energetyczne. Jest to prawda, ale przykładów państw, które takiej zasobności nie wykorzystały, jest mnóstwo (o zjawisku „przekleństwa zasobów naturalnych” pisał chociażby Marek Garbicz w znakomitym opracowaniu pt. „Problemy rozwoju i zacofania ekonomicznego”), a więc Norwegia, kraj wyjątkowo wysokich podatków, powinna niechybnie do takich państw dołączyć. A jednak wysokie podatki nie przeszkodziły Norwegii w efektywnym wykorzystaniu zasobów i osiąganiu na przestrzeni tak wielu lat poziomu wzrostu jak na kraj rozwinięty znakomitego. Zresztą w grupie państw niskich podatków także mamy kraje bardzo zasobne w surowce naturalne, które zresztą też osiągały w tym okresie bardzo dobry wzrost (druga Australia 3,28%, trzecie USA 3,07%), ale jednak od Norwegii niższy. Poza tym tuż za nimi, na 4. miejscu, plasuje się Finlandia (przeciętny roczny wzrost 2,92%) – kraj z wysokimi podatkami, bardzo ubogi w surowce energetyczne, a dodatkowo charakteryzujący się niekorzystnymi warunkami klimatycznymi i geograficznymi. Odnośnie do Szwajcarii można poczynić spostrzeżenie, że w pierwszym roku omawianego okresu była na najwyższym poziomie rozwoju, a więc osiągać wysoki wzrost miała najtrudniej. Ale Norwegia z końcem XXI wieku zrównała się ze Szwajcarią pod względem PKB per capita, w następnych latach wyraźnie ją prześcignęła, a jednak utrzymała wyższy wzrost (w latach 2000-2008 Norwegia przeciętnie osiągała roczny wzrost na poziomie 2,43%, a Szwajcaria 2,12%). Zresztą, co ciekawe, w latach 2000-2008 na czoło klasyfikacji wzrostu obok Australii (3,11% przeciętnego rocznego wzrostu) wysunęła się Finlandia (3,09%). A co jeszcze ciekawsze, na progu XXI wieku na ostatnie miejsce pod względem wzrostu w omawianych państwach znów trafił kraj z grupy państw o niskim poziomie fiskalizmu – tym razem była to Japonia (1,46% przeciętnego rocznego wzrostu PKB oraz dochody sektora finansów publicznych na poziomie 32,21% PKB), która, pomimo relatywnie niewielkich obciążeń, od lat 90. zmaga się z problemem rachitycznego wzrostu (w latach 90. 1,51%).

Przeciętny roczny wzrost PKB w latach 1971-2008 Przeciętny roczny poziom dochodów sektora finansów publicznych w latach 1971-2008
Norwegia 3,37% 52,71%
Australia 3,28% 33,12%
USA 3,07% 32,44%
Finlandia 2,92% 49,69%
Japonia 2,83% 30,24%
Holandia 2,66% 48,76%
Wielka Byrytania 2,40% 40,97%
Szwecja 2,15% 57,69%
Dania 2,12% 52,78%
Szwajcaria 1,62% 32,86%
5 krajów „niskich podatków” 2,64% 33,93%
5 krajów „wysokich podatków” 2,64% 52,33%

Równie ciekawe spostrzeżenia można wyciągnąć na podstawie obserwacji poszczególnych krajów. Szwajcaria w latach 90. zmagała się z niewysokim wzrostem PKB – przeciętnie 1,1%. Jakby tego było mało, w XXI wieku wyraźnie wzrósł tam poziom fiskalizmu (z 32,24% PKB do 34,46%). Jednak mimo podniesienia obciążeń, tempo wzrostu PKB zwiększyło się prawie dwukrotnie – w latach 2000-2008 do 2,12% średniego rocznego wzrostu. Podobne zjawisko, choć na mniejszą skalę (wzrost obciążeń skorelowany z przyspieszeniem tempa wzrostu PKB), wystąpiło w latach 90. w Australii i Danii. Zresztą dla całej grupy „krajów niskich podatków” najlepszy był okres lat 80. (notowały one przeciętny roczny wzrost 2,98%), w którym wyraźnie rosły również obciążenia (z 31,62% PKB w latach 70. do 34,18%). Odwrotne zjawisko zauważyłem w USA – w XXI wieku dochody sektora finansów publicznych spadły z 33,75% PKB do 33,08%, a wraz z nimi spadł przeciętny roczny wzrost gospodarczy (z 3,21% do 2,39%). Jeszcze inne prawidłowości wykazuje Wielka Brytania – najgorsze tempo wzrostu osiągała ona wtedy, gdy fiskalizm był najniższy, czyli w latach 90. Warto też zauważyć, że najwyższy poziom dochodów publicznych Wielka Brytania notowała w latach 80. a więc w okresie rządów… Margaret Thatcher. Ta kojarzona z liberalizacją i obniżkami podatków polityk w istocie jednak wcale nie ograniczyła fiskalizmu, a w pierwszym okresie rządów wręcz wyraźnie go zwiększyła i w roku 1982 dochody publiczne w UK wynosiły już ponad 45% PKB. W drugim okresie spadły, ale w ostatnim roku rządów były one na tym samym poziomie, co w pierwszym. Za „thatcheryzmu” podatki obniżono głównie najbogatszym, a środki z obciętych wydatków socjalnych nie zostały zaoszczędzone, lecz użyto ich na zwiększone środki bezpieczeństwa, niezbędne w związku z wybuchami społecznymi, spowodowanymi… obcięciem wydatków socjalnych. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w tym okresie wzmożonego fiskalizmu Wielka Brytania notowała całkiem niezłe tempo wzrostu (przeciętnie 2,46%), czyli wyższe niż w okresie wcześniejszym, w którym fiskalizm był mniejszy.

Przeciętny roczny wzrost PKB w latach 2000-2008 Przeciętny roczny poziom dochodów sektora finansów publicznych w latach 2000-2008
Australia 3,11% 36,17%
Finlandia 3,09% 53,07%
Szwecja 2,63% 56,49%
Norwegia 2,43% 57,51%
Wielka Byrytania 2,51% 40,44%
USA 2,39% 33,08%
Holandia 2,16% 45,16%
Szwajcaria 2,12% 34,46%
Dania 1,56% 55,51%
Japonia 1,46% 32,21%
5 krajów „niskich podatków” 2,32% 35,27%
5 krajów „wysokich podatków” 2,37% 53,55%

Do podobnych wniosków można dojść obserwując statystyki także innych gospodarek oraz innych okresów historycznych. Dani Rodrik w książce „Jedna ekonomia, wiele recept” wielokrotnie przytacza przykład krajów Ameryki Łacińskiej, którym polityka niskich podatków i liberalizacji gospodarki nie przyniosła spodziewanych efektów. Ha Joon Chang w „23 rzeczach, których nie mówią ci o kapitalizmie” zwraca uwagę na to, że w okresie powojennym wyżej opodatkowana zachodnia Europa rozwijała się szybciej niż USA. Oczywiście nie chciałbym być źle zrozumiany – daleki jestem od tezy, że wysokie podatki przyspieszają wzrost. Twierdzenie takie byłoby tak samo nieuprawnione jak teza, iż wysokie podatki wzrost wyhamowują. Wynika to z tej prostej przyczyny, że decydujący wpływ na rozwój ma nie wysokość podatków, lecz prorozwojowy porządek ekonomiczny, w którym funkcjonują skuteczne instytucje, sektor prywatny współpracuje z sektorem publicznym, system oświaty nie jest oderwany od realiów gospodarczych, a krajem nie wstrząsają niepokoje i patologie społeczne. Wysokie podatki mogą pomóc w osiągnięciu takiego stanu, ale nie muszą. Dobrze funkcjonujący porządek można zbudować także przy niewielkich obciążeniach fiskalnych – tak jak zrobiły to „azjatyckie tygrysy”, Korea Południowa czy Tajwan, w których wydatki socjalne prawie nie istnieją, a niewielkie rozwarstwienie (niezbędne dla harmonijnego wzrostu) zostało osiągnięte za pomocą innych środków.

Przeciętny roczny wzrost PKB w latach 1991-1999 Przeciętny roczny poziom dochodów sektora finansów publicznych w latach 1991-1999
Australia 3,69% 34,55%
Norwegia 3,58% 54,09%
USA 3,21% 33,75%
Holandia 3,20% 48,95%
Dania 2,41% 55,70%
Wielka Brytania 2,24% 38,68%
Szwecja 1,69% 60,25%
Finlandia 1,58% 55,26%
Japonia 1,51% 32,04%
Szwajcaria 1,10% 32,24%
5 krajów „niskich podatków” 2,35% 34,25%
5 krajów „wysokich podatków” 2,49% 54,85%

Faktem jest jednak, że duża część krajów z naszego kręgu cywilizacyjnego, czyli z Europy, sukces gospodarczy osiągnęła stosując wysokie obciążenia podatkowe. W moim odczuciu taka droga powinna być poważnie rozpatrywana w naszym kraju. Natomiast tezy, jakoby wysokie podatki same w sobie negatywnie wpływały na rozwój gospodarczy (jak stwierdził np. Paweł Dobrowolski w niedawnym filmie „Lewiatan” Fundacji Republikańskiej), wydają mi się jedynie ideologiczną próbą koloryzowania rzeczywistości i naginania jej do swoich przekonań.

Przejdźmy teraz do drugiej z tez, które przywołałem na początku tekstu. Zwolennicy socjaldemokratycznego modelu społeczno-gospodarczego twierdzą często, że w Polsce są niskie podatki. Powołują się przy tym na dane Eurostatu, wedle których dochody polskiego sektora finansów publicznych są wyraźnie niższe niż średnia UE. I rzeczywiście, wg Eurostatu w 2013 roku wynosiły one 37,5% PKB – przy średniej unijnej 45,7%. W 2012 roku wynosiły one 38,3% PKB (identyczną wielkość wskazuje OECD) – przy średniej UE 45,4%. Widać zatem, że dystans do europejskiej średniej jeszcze wzrósł. Zwolennicy liberalnego modelu odpowiadają na to, że te państwa z Europy, które obecnie mają dużo wyższe podatki niż Polska, miały dużo niższy fiskalizm, gdy były na obecnym poziomie rozwoju naszego kraju. Znów mógłbym przytoczyć słowa Pawła Dobrowolskiego z tego samego filmu. Teza ta nie ma jednak nic wspólnego z rzeczywistością.

Według OECD w 2012 roku PKB per capita Polski liczony na podstawie parytetu siły nabywczej osiągnął 22783 dolarów. Poziom dochodów sektora finansów publicznych osiągnął w tym czasie poziom 38,3% PKB. Niemcy podobny poziom PKB per capita (22 483 dol.) osiągnęły w roku 1995. Ich dochody publiczne sięgały wtedy 45,1% PKB. Holandii w roku 1996 (22 641 dol.) 47,5% PKB. Szwecji w roku 1996 aż 59,6% PKB. Finlandii w roku 1998 54,2% PKB. Francji w roku 1998 50,1% PKB. W zasadzie wszystkie kraje unijne, które obecnie mają dużo wyższe podatki niż Polska, miały je również w momencie, gdy ich poziom PKB per capita był na obecnym poziomie Polski.

Rok PKB per capita, wg parytetu siły nabywczej, dolary Poziom dochodów sektora finansów publicznych
Polska 2012 22 783 38,30%
Niemcy 1995 22 493 45,10%
Holandia 1996 22 641 47,50%
Szwecja 1996 22 632 59,60%
Finlandia 1998 22 650 54,20%
Dania 1995 22 993 56,20%
Francja 1998 22 794 50,10%
Wielka Brytania 1997 22 422 38,40%
Norwegia 1994 22 296 54,00%
Austria 1994 22 489 51,20%
Belgia 1996 22 797 48,50%

Ktoś mógłby zauważyć, że PKB per capita nie jest najlepszym wskaźnikiem do porównywania poziomu rozwoju gospodarczego państw, a zachodnia Europa w połowie lat 90. była na dużo wyższym poziomie rozwoju, niż obecnie Polska. Nawet jeśli zgodzilibyśmy się z tym twierdzeniem, to wciąż niewiele to zmienia – wymienione kraje podobny poziom fiskalizmu osiągały już w latach 70., czyli w pierwszej dekadzie, którą podaje OECD Factbook. Przykładowo Szwecja w latach 70. notowała przeciętny poziom dochodów sektora finansów publicznych na poziomie ok. 53 proc. PKB, Holandia 48 proc., Dania 46 proc. I tak dalej.

Jak widać, w ekonomicznej debacie publicznej w najlepsze funkcjonują tezy, których prawdziwość jest wątpliwa i zarazem stosunkowo łatwo weryfikowalna. Są one jednak powtarzane na tyle często i z tak dużym przekonaniem, że wydają się oczywiste i nikt nie zamierza ich falsyfikować. Oczywiście podatki nie są remedium na wszystko, lecz ich demonizowanie ani nas nie przybliża do stworzenia efektywnego porządku gospodarczego, ani nie podnosi poziomu debaty.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie