Ekonomia polityczna eboli

·

Ekonomia polityczna eboli

Leigh Phillips ·

„The Onion” [satyryczny internetowy magazyn informacyjny – przyp. red.], jak zwykle na czasie, relacjonuje największą z notowanych i pierwszą w Afryce Zachodniej epidemię eboli, która dotknęła szacunkowo 1799 i zabiła co najmniej 961 osób. Zuchwały nagłówek wiadomości z 31 lipca głosi: „Eksperci: Od szczepionki na ebolę dzieli nas 50 martwych białych”. Zgodnie z tym powierzchownym wyjaśnieniem problem zostałby rozwiązany, gdyby zarażeni wirusem byli biali. Tymczasem przemilczane pozostają rola rynku w decyzjach podejmowanych przez koncerny farmaceutyczne o zaniechaniu inwestycji w szczepionki oraz warunki stworzone przez neoliberalną politykę, zaostrzające przebieg lub zgoła prowokujące epidemie.

Bez wątpienia rasizm odgrywa tu pewną rolę. Cytowany przez „Toronto Star” Jeremy Ferrar, specjalista w dziedzinie chorób zakaźnych kierujący Wellcome Trust, jedną z największych medycznych fundacji badawczych, powiedział: Wyobraźcie sobie, że w Kanadzie, Ameryce i Europie na wirusową gorączkę krwotoczną umiera 450 osób. Byłoby to niedopuszczalne. I jest niedopuszczalne również w Afryce Zachodniej.

Zwrócił także uwagę na nadzwyczajny tryb podania eksperymentalnej kanadyjskiej szczepionki przeciw eboli, którą otrzymał niemiecki badacz, gdy uległ wypadkowi w laboratorium: Poruszyliśmy niebo i ziemię, by pomóc niemieckiemu technikowi laboratoryjnemu. Dlaczego w Afryce Zachodniej ma być inaczej?

Rzecz w tym, że problem eboli pozostaje nierozwiązany, gdyż jego rozwiązanie nie przyniesie nikomu zysku. To nieopłacalna choroba.

Od chwili zidentyfikowania wirusa eboli w 1976 r. zabił on około 2400 osób. Wielkie firmy farmaceutyczne wiedzą, że koszty opracowania kuracji są znaczne, a rynek zbytu – niewielki. Z ilościowego punktu widzenia można (być może słusznie) przestrzegać przed koncentrowaniem się na tej właśnie chorobie, nie zaś na malarii i gruźlicy, zbierających dużo większe śmiertelne żniwo (odpowiednio 300 tys. i 600 tys. zmarłych od chwili wybuchu epidemii eboli).

Opór firm farmaceutycznych przed opracowaniem metod leczenia tych i wielu innych chorób wyjaśniają jednak te same ograniczenia ekonomiczne, które stoją na przeszkodzie leczeniu eboli.

Mimo to, ostatnie dziesięciolecie było okresem ogromnego postępu badań nad kuracją eboli. Prowadzi się je zwykle w sektorze publicznym lub w małych firmach biotechnologicznych, przy znacznym udziale publicznych środków. Dostępne są różnorodne możliwości leczenia, w tym leki oparte na kwasach nukleinowych, terapia przeciwciałami oraz pewna liczba szczepionek kandydackich, z których pięć wykazało skuteczność w ochronie przed zakażeniem wirusem eboli podczas testów na małpach naczelnych.

Anthony Fauci, kierownik National Institute of Allergy and Infectious Diseases (Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych) w ciągu ostatnich kilku tygodni powtarzał wszystkim dziennikarzom, którzy chcieli go słuchać, że szczepionka przeciw eboli jest na wyciągnięcie ręki, ale na przeszkodzie stoją korporacyjne sknery. Pracowaliśmy nad własną szczepionką, ale nigdy nie otrzymaliśmy wsparcia firm [farmaceutycznych] – wypowiadał się dla „USA Today”, zaś w „Scientific American” czytamy: Mamy szczepionkę kandydacką, podajemy ją małpom i wygląda to nieźle. Ale dla firm farmaceutycznych niewielkie epidemie raz na trzydzieści lub czterdzieści lat jako bodziec do opracowania szczepionki to…, cóż – słaby bodziec.

Niemal każdy obeznany z problemem wie, że know-how jest już dostępne. Jednak epidemie są na tyle rzadkie i dotykają na tyle niewielu, że z punktu widzenia przemysłu farmaceutycznego nie są warte zachodu. To znaczy: nie dość zyskowne. Epidemie uderzają w najbiedniejsze społeczności świata. Mimo niewiarygodnego rozgłosu, jaki im towarzyszy, są stosunkowo rzadkie – wypowiadał się na łamach „Vox” Daniel Bausch, dyrektor wydziału nowych infekcji Naval Medical Research Unit Six, biomedycznego laboratorium naukowego w Limie, stolicy Peru. – Zatem trudno liczyć na wielki entuzjazm firm farmaceutycznych, gdy trzeba przeprowadzić lek na ebolę przez trzy fazy badań, a następnie stworzyć szczepionkę dla dziesiątek lub co najwyżej setek tysięcy ludzi.

John Ashton, kierujący UK Faculty of Public Health (Wydziału Zdrowia Publicznego Zjednoczonego Królestwa), na łamach „Independent on Sunday” potępił skandaliczną niechęć przemysłu farmaceutycznego do inwestowania w badania nad metodami leczenia i szczepionkami, gdy grupa docelowa jest zbyt mała, aby – zastosujmy ich kategorie – uzasadnić inwestycję. To moralne bankructwo kapitalizmu działającego w oderwaniu od etycznego i społecznego kontekstu.

I nie chodzi tu jedynie o ebolę. Przez trzydzieści lat wielkie kompanie farmaceutyczne uchylały się od podjęcia badań nad nowymi typami antybiotyków. Lekarze przewidują, że wskutek tej „próżni odkryć” (discovery void) najdalej za dwadzieścia lat zabraknie skutecznych leków przeciw pospolitym infekcjom. Bardzo wiele technik medycznych oraz zabiegów wprowadzonych od lat 40. zależy od ochrony przed drobnoustrojami. Wzrost oczekiwanej długości życia, doświadczany przez ludzkość od tego czasu, wynikał z wielu czynników, ale z pewnością nie byłby możliwy bez antybiotyków. Przed ich stworzeniem infekcje bakteryjne należały do najczęstszych przyczyn zgonów.

W kwietniu Światowa Organizacja Zdrowia upubliczniła pierwszy w historii raport poświęcony lekooporności drobnoustrojów, stwierdzający jej „alarmujący poziom”. To poważne zagrożenie nie leży już w sferze przewidywań, obecne jest już teraz w każdym regionie świata i dotyczy potencjalnie każdego, niezależnie od wieku, we wszystkich krajach – ostrzegła zdrowotna agenda ONZ.

Przyczyna tego stanu rzeczy jest oczywista, co przyznają sami przedsiębiorcy farmaceutyczni. Inwestowanie ok. 870 mln dolarów (1,8 mld z uwzględnieniem kosztu kapitału) w każdy z leków dopuszczonych do użytku, który chorzy na infekcję zażyją zaledwie kilka razy w życiu, nie ma sensu w porównaniu z zainwestowaniem identycznej kwoty w opracowanie bardzo zyskownych leków na choroby przewlekłe, jak choćby cukrzyca i rak, przyjmowane przez chorych codziennie, często do końca życia. Tymczasem według CDC (Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom) co roku w Stanach Zjednoczonych dwa miliony ludzi zarażają się antybiotykoopornymi bakteriami, z czego 23 tys. umierają.

Podobnie mają się sprawy z pracą nad szczepionkami. Ludzie przez dekady kupują leki na astmę lub insulinę, podczas gdy szczepienia wymagają zwykle jednej lub dwóch dawek w życiu. W ciągu ostatnich dziesięcioleci wiele firm farmaceutycznych porzuciło nie tylko badania nad szczepionkami, ale także ich produkcję, w związku z czym już w 2003 r. USA zaczęły doświadczać niedoborów większości szczepionek dziecięcych. Sytuacja jest tak ponura, że CDC utworzyło stronę internetową pozwalającą śledzić braki i opóźnienia w ich dostawach.

W trosce o bezpieczeństwo narodowe, przynajmniej w sprawie eboli, reguły wolnorynkowe odsuwa na bok Departament Obrony, swobodnie interweniując tam, gdzie zawodzi rynek. Wirusolog Thomas Geisbert z University of Texas Medical Branch w Galveston, zwierzył się „Scientific American” z nadziei pokładanej w szczepionce VSV, jednej z najbardziej obiecujących w dziedzinie walki z ebolą: Próbujemy teraz uzyskać fundusze na badania na ludziach… ale wszystko zależy od wsparcia dla małych firm, które opracowują szczepionki. Badania na ludziach są drogie i wymagają wielu rządowych dolarów. Gdy idzie o ebolę, niewielki w skali globu rynek zbytu nie zachęci wielkich firm farmaceutycznych, zatem przygotowanie szczepionki nie obędzie się bez publicznego finansowania.

William Sheridan, dyrektor medyczny BioCryst Pharmaceuticals, twórca eksperymentalnego leku antywirusowego BCX4430, tak opisuje finansowe przeszkody napotykane w badaniach i produkcji leku na ebolę: Coś takiego nie przeszłoby w wielkim koncernie! Jednak w przypadku jego niewielkiej firmy rząd federalny nie tylko wsparł badania, ale także – w ramach działań wymierzonych w bioterroryzm – obiecał wykup zapasów leków przeciw eboli, zaś w prace nad BCX4430 włączył się US Army Medical Research Institute for Infectious Diseases (USAMRIID – Wojskowy Instytut Badań Medycznych nad Chorobami Zakaźnymi). Oto nasz rynek zbytu – jest nim amerykański rząd – komentował Sheridan na antenie National Public Radio.

USAMRIID, wspólnie z Kanadyjską Agencją Zdrowia Publicznego (Canada’s Public Health Agency), wspiera również badania nad ZMapp, czyli surowicą monoklonalną, opracowaną w MAPP Biopharmaceutical, niewielkiej firmie biotechnologicznej z siedzibą w San Diego. Dwa tygodnie temu serum podano dwojgu amerykańskich lekarzy – Kentowi Branleyowi i Nancy Writebol – pracujących dla grupy ewangelickich misjonarzy Samaritain’s Purse. Para zachorowała w Liberii, opiekując się pacjentami zarażonymi ebolą. Stan Brentleya pogarszał się na tyle gwałtownie, że dzwonił już do żony, by się z nią pożegnać. Według relacji eksperymentalna surowica miała w ciągu godziny spowodować poprawę jego wskaźników oddechowych i ustąpienie wysypki. Nazajutrz rano był już w stanie samodzielnie wziąć prysznic, zaś po ewakuacji z Liberii do USA – bez niczyjej pomocy wysiąść z karetki. „Żyje i ma się nieźle” po powrocie z liberyjskiej stolicy do Atlanty także Writebol.

Oczywiście przy wyciąganiu jakichkolwiek wniosków z tego przypadku powinniśmy zachować ostrożność i wstrzymać się od stwierdzeń, że lek uzdrowił misjonarzy. „Eksperyment kliniczny” został przeprowadzony na grupie zaledwie dwojga pacjentów, bez próby ślepej i grupy kontrolnej. Jak dotąd preparat nie został przetestowany na ludziach pod względami bezpieczeństwa i skuteczności, zaś w przypadku jakiejkolwiek choroby pewien odsetek pacjentów powraca do zdrowia samoistnie. Nie wiemy zatem, czy ZMapp przyczynił się w istocie do wyzdrowienia, jednak pokładane w nim nadzieje nie są pozbawione podstaw.

Dwa z zastosowanych w ZMapp przeciwciał pierwotnie zidentyfikowali i wytworzyli naukowcy z National Microbiology Laboratory (Narodowe Laboratorium Mikrobiologii) w Winnipeg oraz z Defyrus, działającej w Toronto „firmy obrony biologicznej”, przy udziale finansowym Canadian Safety and Security Program of Defence R&D Canada (Program Bezpieczeństwa Agencji Badań i Rozwoju Departamentu Obrony Kanady). Trzeci ze składników wyprodukowano w MappBio, we współpracy z USAMRIID, Narodowym Instytutem Zdrowia i Defense Threat Reduction Agency (Agencja Redukcji Zagrożeń Obronnych Departamentu Obrony USA). Następnie nawiązano partnerstwo z Kentucky Bioprocessing z Owensboro, firmą zajmującą się produkcją białek, wykupioną wcześniej przez RJ Reynolds Tobacco, by uprawiała tytoń nafaszerowany przeciwciałami. Dowiedziawszy się o udziale Pentagonu i kanadyjskich agend bezpieczeństwa, niektórzy natychmiast odwołali się do teorii spiskowych. Rzeczywiście, ZMapp to siedlisko wszystkich niemal dyżurnych szwarccharakterów: GMO, koncerny tytoniowe, Pentagon i te podejrzane zastrzyki, które tylko wyglądają na szczepionki! Ale w dotacjach Departamentu Obrony nie powinniśmy się dopatrywać niczego niegodziwego – stanowi ono raczej dowód wyższości sektora publicznego jako lidera i opiekuna innowacji.

Nie wszystkie nieopłacalne choroby stają się jednak obiektem troski pułkowników od bioterroryzmu. I dlaczego właściwie sektor prywatny jako jedyny ma spijać śmietankę, pozostawiając mniej smaczne kąski sektorowi publicznemu? Skoro kierujący się imperatywem zysku przemysł farmaceutyczny pozostaje strukturalnie niezdolny do wytwarzania produktów potrzebnych społeczeństwu, zaś sektor publiczny zmuszony jest wypełniać luki spowodowane niewydolnością rynku, należałoby tę gałąź przemysłu znacjonalizować, zaś dochody generowane przez leki zyskowne przeznaczyć na finansowanie badań i produkcji pozostałych. W takiej sytuacji spór o to, czy zapobieganie malarii, odrze lub polio zasługuje na priorytetowe traktowanie, nie mógłby nawet zaistnieć – moglibyśmy walczyć jednocześnie z chorobami zaniedbywanymi i wywołującymi rozgłos. I chociaż brak gwarancji, że odkręcenie kurka z środkami publicznymi da natychmiastowy efekt pozytywny, wiemy, że obecnie prywatne koncerny farmaceutyczne nawet się o niego nie starają. To właśnie mają na myśli socjaliści mówiąc, że kapitalizm krępuje dalszy rozwój sił wytwórczych. Idzie nam nie tylko o to, że odmowa zaangażowania się w walkę z lekceważonymi chorobami tropikalnymi, w badania nad szczepionkami i antybiotykami jest ze strony wielkich koncernów farmaceutycznych aktem niemoralnym i niesprawiedliwym. Rzecz w tym, że indolencja wolnego rynku i ograniczoność wyzwalanych przez niego ambicji stanowią barierę dla wytworzenia licznych nowych dóbr i usług, które byłyby korzystne dla ludzkości i poszerzałyby zakres naszej wolności.

Podnoszenie sprawy szczepionek i leków ma kluczowe znaczenie. Jednak w najlepszym razie będzie ono przypominało wylewanie wiadrem wody z dziurawej i tonącej łódki, jeśli nie uwzględnimy również czynników takich jak pogarszanie się stanu zdrowia publicznego i infrastruktury w całej Afryce Zachodniej oraz szeroko rozumianych uwarunkowań ekonomicznych, które zwiększają prawdopodobieństwo epidemii eboli i innych chorób odzwierzęcych.

Sposób, w jaki neoliberalizm doprowadził do powstania idealnych warunków dla rozprzestrzeniania się epidemii, trafnie opisał filogeograf i ekolog Robert Wallace. Gwinea, Liberia i Sierra Leone należą do najuboższych państw świata, zajmując odpowiednio 178., 174., i 177. miejsca wśród 187 państw sklasyfikowanych przez ONZ pod względem wskaźnika rozwoju społecznego HDI. Gdyby podobne tamtejszym epidemie miały miejsce w krajach europejskich, mogących poszczycić się najlepszą infrastrukturą zdrowotną na świecie, sytuację najprawdopodobniej udałoby się opanować.

Problemem nie jest tylko brak szpitali polowych, oddziałów izolacyjnych, odpowiednich procedur higienicznych w istniejących placówkach medycznych oraz niedostatek wysoce wykwalifikowanej kadry, zdolnej do odnalezienia i poddania kwarantannie wszystkich eksponowanych i zarażonych. Nie jest nim również jedynie leczenie podtrzymujące, które ma w przypadku zakażenia kluczowe znaczenie niezależnie od dostępnych środków leczniczych. Rozprzestrzenianiu się choroby sprzyja także rozpad podstawowych struktur państwa, które w przeciwnym razie byłoby zdolne do większego ograniczenia swobody przemieszczania się ludności, lepszego radzenia sobie z trudnościami logistycznymi i do koordynacji działań z rządami innych państw.

Cytowany już epidemiolog i specjalista chorób zakaźnych, Daniel Bausch, który prowadził badania w pobliżu epicentrum obecnej epidemii, opublikował w lipcu artykuł w czasopiśmie Public Library of Science „Neglected Tropical Disease”. Opisuje w nim swoje naoczne doświadczenie „wstecznego rozwoju”; po każdym powrocie do Gwinei, przy każdej długiej podróży z Konakry w rejon lasów tropikalnych, infrastruktura wydawała się bardziej podupadła: utwardzone niegdyś drogi były coraz gorsze, usługi publiczne – trudniej dostępne, ceny – wyższe, zaś lasy – rzadsze. Z kolei Wallace nadmienia, że seria strukturalnych programów dostosowawczych, zalecanych i egzekwowanych przez zachodnie rządy i instytucje finansowe, wymusiła prywatyzację, oszczędności na usługach publicznych, zniesienie ceł (przy utrzymaniu dotacji dla przemysłu rolniczego Północy) oraz orientację gospodarki na eksport płodów rolnych kosztem żywnościowej samowystarczalności. Konsekwencją tych posunięć są bieda i głód, zaś rywalizacja między rolnikami o kapitał, ziemię, surowce i maszyny wiedzie ku jeszcze większej konsolidacji własności gruntów, zwłaszcza w rękach firm zagranicznych, kosztem drobnych rolników.

Ebola jest chorobą odzwierzęcą, czyli przenoszoną ze zwierząt na ludzi (lub odwrotnie). Taki charakter miało ok. 61 proc. infekcji w historii ludzkości – począwszy od grypy, poprzez cholerę, aż po HIV. Najpoważniejszym czynnikiem prowadzącym do przyrostu liczby patogenów odzwierzęcych są zaś wzmożone kontakty ludzi i dzikich zwierząt. Dochodzi do nich często w trakcie ekspansji człowieka na obszary uprzednio dzikiej przyrody. Wallace zauważa, że wyrugowani z ziemi przez neoliberalne programy dostosowawcze, nie mogąc znaleźć pracy w mieście, ludzie zapuszczają się coraz głębiej w lasy w poszukiwaniu nowych gatunków zwierzyny łownej na większym obszarze i drewna do produkcji węgla drzewnego, pogłębiają kopalnie w poszukiwaniu minerałów, to zaś zwiększa ryzyko ekspozycji na wirus eboli oraz inne odzwierzęce patogeny obecne w tych odległych zakątkach świata. Bausch stwierdza jednak: Czynniki biologiczne i ekologiczne mogą wywabić wirusy z lasu, jednak to krajobraz socjopolityczny dyktuje, co wydarzy się później – kilka izolowanych przypadków czy wielki i niekontrolowany wybuch epidemii. Łatwo przewidzieć skutki nieplanowanego, chaotycznego rozwoju na obszarach znanych z częstych przypadków pierwotnego przeniesienia choroby na człowieka. Szczególnie takich, które pozbawione są zarazem etosu równościowego czy wsparcia infrastrukturalnego, które umożliwiły chociażby zwalczenie (w jednej z pierwszych misji CDC) malarii w południowych Stanach po II wojnie światowej.

W ciągu ostatnich miesięcy najpoważniejsza w historii epidemia eboli uwidoczniła moralne bankructwo naszego systemu wytwarzania leków. Jednak walka o stan opieki zdrowotnej w USA oraz podobne kampanie wymierzone w prywatyzację służby zdrowia na Zachodzie to zaledwie połowa zmagań. Ich cel może zostać osiągnięty jedynie gdy uzupełnimy to kampaniami na rzecz odbudowy międzynarodowego publicznego przemysłu farmaceutycznego oraz gdy znajdziemy odpowiedź na neoliberalne polityki, które uderzają w zdrowie publiczne. Za wzór mogą posłużyć działania grup aktywistów walczących z HIV i AIDS w latach 80. i wczesnych 90., jak choćby ACT UP i Treatment Action Group, lub działająca w początkach tysiąclecia South Africa’s Treatment Action Campaign, które łączyły akcje bezpośrednie i akty obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec polityków i biznesu z precyzyjną, opartą na wiedzy naukowej świadomością sytuacji chorych.

Tym razem jednak potrzeba nam większej, powszechnej kampanii dotyczącej nie jednej choroby, lecz całości uchybień rynku w dziedzinie produkcji szczepionek, „próżni odkryć” w badaniach nad antybiotykami, zaniedbanych chorób tropikalnych i wszelkich zapomnianych chorób zrodzonych z biedy. Potrzebujemy opartego na wiedzy naukowej aktywizmu na rzecz leczenia, którego dalekosiężnym i ambitnym, lecz osiągalnym celem będzie demokratyczny podbój przemysłu farmaceutycznego. Potrzeba nam kampanii, która zniszczy nieopłacalne choroby.

Leigh Phillips
tłum. Michał Wójtowski
konsultacja naukowa: dr Agnieszka Bernat-Wójtowska

Artykuł ukazał się pierwotnie 13 sierpnia 2014 na łamach „Jacobin Magazine”, www.jacobinmag.com.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie