Razem, ale dokąd?

·

Razem, ale dokąd?

·

Pozwolę sobie dorzucić trzy grosze do niedawnej polemiki między Piotrem Ikonowiczem z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej a Justyną Samolińską z partii Razem, odnosząc się do bardzo ważnej kwestii podniesionej przez tą ostatnią, a mianowicie skuteczności działania. Chodzi mi jednak nie o skuteczność organizacyjną, lecz polityczną.

Zacznijmy od truizmu – istotą partii politycznych jest dążenie do realizacji swojego programu poprzez przejęcie władzy czy choćby udział w jej sprawowaniu. Jaki jest więc ten błyskotliwy strategiczny plan działań, który ma do tego doprowadzić? Nawet jeśli partia Razem ściągnie na akcje wspomniane przez Samolińską 20-30 razy więcej ludzi niż Ikonowicz i pokaże te kilka tysięcy aktywistów na raz, to co z tego, jeśli nie przełoży się to na zmiany polityczne i gospodarcze zgodne z programem partii czy choćby mu bliskie? Rzeczywiście imponujący start osiągnięty dzięki entuzjazmowi aktywistów i poparciu neoliberalnych mediów z TVN i GW na czele, chcących tuż przed wyborami urwać PiS-owi kilka punktów procentowych z mobilnego elektoratu socjalno-antyestablishmentowego, może zostać łatwo zmarnowany i niestety obecny kierunek działania Razem (mam na myśli przede wszystkim konszachty z KOD-em, o czym za chwilę) do tego prowadzi. Żeby było jasne: przed ostatnimi wyborami zarekomendowaliśmy aktywistom i sympatykom naszych działań głosowanie, z braku sił antysystemowych, właśnie na Razem, PiS i (ostrożnie wybranych) kukizowców, czyli na ugrupowania antyoligarchiczne – zakładające możliwość istnienia „Systemu z ludzką twarzą”, wprawdzie posiadanego przez garstkę oligarchów łupiących ludzkość, ale płacących podatki i pozbawionych władzy politycznej. Bez podnoszenia tak ważnych dla całej planety i naszego gatunku kwestii jak abolicja zadłużeniowa, redystrybucja własności, antykonsumpcjonizm itp. Sukces Razem naprawdę zatem leży mi na sercu.

Fundamentalne pytanie do aktywistów tej partii brzmi: naprawdę liczycie w przewidywalnym horyzoncie czasowym, powiedzmy 7-11 lat, na zwycięstwo w wyborach i samodzielny rząd? W Polsce? Skoro nawet w Hiszpanii, Włoszech czy Grecji się to nie udaje? Zrobicie więcej akcji niż Syriza? Stworzycie lepsze struktury niż Podemos? Jak przekonacie Polaków tymi samymi hasłami, które nie działają w bardziej lewicowych, progresywnych, wyemancypowanych społeczeństwach, nie mających spadku po realnym socjalizmie i w dodatku dotkniętych masowym bezrobociem młodzieży? Kolor flagi można zmienić na jakikolwiek, ale jak sprawicie, żeby wasi aktywiści byli bardziej zaangażowani, bardziej ofiarni, bardziej świadomi niż we wspomnianych krajach, tworząc ruch społeczny przekładający się na 30-40% poparcia wyborczego?

Bardzo ograniczone są możliwości masowego obudzenia ludzi wytresowanych (okaleczonych mentalnie w procesie socjalizacji) przez system do funkcji konsumpcyjno-produkcyjno-reprodukcyjnych trybików machiny do działalności obywatelskiej i pełni człowieczeństwa godnego naszej nazwy gatunkowej czy choćby tylko do kompulsywnego głosowania. Należałoby temu zagadnieniu poświęcić osobny tekst, traktujący też o świadomej konsumpcji, samoświadomości i przewartościowaniu celów życiowych narzucanych nam przez system na rzecz wolnego, wszechstronnego rozkwitu połączonego z uznaniem Sprawy za priorytet (nie tylko czasowy i finansowy, ale też edukacyjny). Czyli czemuś, na czym tak Ikonowicz, jak ja i wszyscy inni aktywiści antysystemowi i antyoligarchiczni połamali sobie zęby zarówno w Polsce, jak w innych krajach, a gryźliśmy przez lata, ile sił w szczękach i sercach. System okazał się póki co zbyt potężny i zbyt dobrze kontroluje ludzi mentalnie, co nie zmienia faktu, że dla sił antyoligarchicznych to warunek podstawowy do zwycięstwa niezależnie od form organizacyjnych, programów, liderów itd. Oczywiście wszystkie te trzy elementy muszą współgrać, żeby aktywistów… aktywizować do budzenia kolejnych – i koło się zamyka. Jeśli w tej sferze nie nastąpi przełom, a nic go nie zapowiada (w tym warunki społeczne raczej nie będą tak złe – czyli tak dobre – jak dajmy na to w Grecji), to wasi młodzi aktywiści zdążą skończyć studia, zacząć kariery, rozmnożyć się i odejść z przyczyn o wiele ważniejszych niż Sprawa, zanim nastąpi Wasz samodzielny rząd.

Potencjał Razem, bez większych zmian jakościowych na scenie politycznej, to 10, 15 czy – co już wydaje mi się mało realne – 20-25%. Tak czy siak, partia ta może liczyć tylko na koalicję lub wieczną opozycyjność. Jeśli odrzucimy to drugie jako działanie nieskuteczne (umieszczenie grupy posłów w sejmie czy radnych w samorządach samo w sobie pod kątem realizacji programu nic nie daje), rodzi się pytanie, z kim taka koalicja byłaby możliwa – z kim chce Razem współrządzić Polską?

Obecnie partia ta ma jeszcze mniejszą zdolność koalicyjną niż PiS, który zawsze w zanadrzu będzie miał przynajmniej część kukizowców, do czego oczywiście się nie pali ze względu na osobowość i poglądy ich lidera, oraz ewentualnie PSL jeśli partia ta straci instynkt samozachowawczy. A Razem? Właśnie Ikonowicza macie. I kilku trockistów. Garstkę feministek, gejów i Zielonych. Może trochę organizacji miejskich i NGO’sów. Z całą sympatią do wyżej wymienionych – jakoś tego rządu nie widzę. Realne opcje są tylko dwie: neoliberalne szKODniki (czyli PO/.N/SLD/palikociarnia i podobne środowiska pod jakimkolwiek szyldem) lub właśnie PiS. Nad opcją pierwszą litościwie spuszczę zasłonę milczenia. Mam nadzieję, że nikt w Razem nie bierze tego pod uwagę, tym bardziej jeśli krytykuje się Ikonowicza za zakończone przecież z hukiem konszachty z SLD sprzed kilkunastu lat.

PiS to de facto siły narodowowyzwoleńcze o zacięciu solidarystycznym. Owszem, antykomunistyczne i antylewicowe głównie w sensie symbolicznym i kulturowym, co przecież można zrozumieć ze względów historycznych. Polska jest obszarem o statusie półkolonii na drodze do niepodległości. Pełną niepodległość uzyska wyłącznie jeśli konflikt z międzynarodową finansjerą kontrolującą UE (wystarczy zerknąć choćby na listę płac Goldman Sachs) eskaluje, a PiS zacznie odcinać dreny łączące gospodarkę polską z rajami podatkowymi, korporacjami i instytucjami globalnych banksterów, odzyska kontrolę nad kluczowymi sektorami lub chociaż je spolonizuje kapitałowo, wprowadzi sprawiedliwą redystrybucję dochodów (pozostawiając niestety niesprawiedliwą strukturę własności) itd. Jest w tym chyba dla Razem strategicznym sojusznikiem?

Różnica między antyoligarchiczną, populistyczną, konserwatywną obyczajowo socjaldemokracją (mam na myśli aspekt społeczno-gospodarczy), jaką stał się PiS w ostatnich latach od czasu pogrzebania projektu PO-PiS-u i nastania ścisłego sojuszu z „Solidarnością” a antyoligarchiczną socjaldemokracją liberalną obyczajowo, czyli Razem, jest chyba jednak mniejsza, niż między tą ostatnią a neoliberałami z PO, .N, SLD? Stosunek PiS do pieniędzy publicznych i redystrybucji jest fundamentalnie różny od PO i Nowoczesnej głównie przez to, że pisowcy czują się autentycznie obrońcami i gospodarzami Polski, to dla nich święta misja, czują się odpowiedzialni za społeczeństwo i utożsamiają się raczej z tymi, którzy cierpią, niż z tymi, którzy ich od 28 lat łupią. Dla realizacji idei sprawiedliwości społecznej nie zawahają się sięgnąć do pieniędzy, z których Polska jest okradana, natomiast PO/Nowoczesna/SLD reprezentują moim zdaniem interesy tych, którzy kradną – od prywatyzacji/reprywatyzacji przez wyłudzenia VAT-u i wszystkie możliwe szwindle finansowe i przetargowe, lichwę i wyzysk, po niepłacenie podatków. Na fundamentalnym, moralnym i mentalnym poziomie środowiska Razem i PiS są bardzo podobne; pod kątem duchowym mają nieco inną wersję tego samego archetypu mesjańsko-prometejskiego, najważniejsze jednak, że to właśnie on im przyświeca.

Kto jak kto, ale lewica powinna chyba rozumieć wtórność nadbudowy kulturowej i pierwsza wyjść z drugorzędnych różnic dla dobra wspólnego, nawet jeśli jeszcze dziesięciu Giżyńskich będzie ją myliło ze stalinistami. Dla organizacji, której jeden z liderów nosi koszulkę z Marksem, powinno to być chyba jasne. Nawet jeśli Razem naprawdę przejmuje się Trybunałem Konstytucyjnym (zaangażowałem się przeciwko nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, więc mogę to zrozumieć), to zawsze może zacząć takie akcje robić poza KOD-em. Jako, jak czytamy u Samolińskiej, liczna organizacja, nie będzie z tym miało problemu.

Warto przypomnieć nastrój panujący choćby w środowisku Klubów Gazety Polskiej i wśród części prawicowych publicystów po debacie przedwyborczej, aż do pierwszej akcji Razem pod sejmem w ekstremalnie ważnym dla PiS momencie. Razem było postrzegane jako grabarz SLD, nowa nadzieja na sensowny układ sceny politycznej, w której lewica to nie postkomuniści i neoliberałowie zblatowani z oligarchią polską i europejską. Jakkolwiek Kukiz na obecnej nieformalnej koalicji czy, jak kto woli, przychylnej opozycyjności wobec PiS może realnie stracić, to Razem, starannie wybierając różnice nie stanowiące dla PiS casus belli (jak choćby ustawa antyterrorystyczna, prawa kobiet, podatki dla najbogatszych, konopie, większa redystrybucja itp.) tak czy siak zgarnie wszystkich po lewej stronie sceny politycznej poza wymierającymi przecież resztkami elektoratu SLD i niedobitkami Palikota choćby przez swoją obecną i dającą się przewidzieć w najbliższej przyszłości bezalternatywność. Co oczywiste, myśląc o przyszłej koalicji, w żadnym wypadku nie należy się tak politykom PiS, jak i dziennikarzom i oddolnemu, „demonstracyjnemu” aktywowi partyjnemu kojarzyć z oligarchicznymi szKODnikami. Spacery w takim towarzystwie to działanie w przeciwnym kierunku. Równie dobrze Razem mogłoby wspierać „turystyczne” podróże Nocnych Wilków, albo zrobić jakąś wredną akcję w rocznicę Smoleńska czy aneksji Krymu. Różnić się można rzeczowo również z przyszłym sojusznikiem, a wroga można sobie zrobić z PiS-u bardzo łatwo, zwłaszcza jeśli się grzebie w ranach. To akurat zrozumiałe.

Jeżeli PiS zdobędzie znów samodzielną większość, to nie ma o czym mówić. Gdyby jednak w wyniku jakichś zawirowań czy kontrofensywy globalnej oligarchii lub kolejnego globalnego kryzysu PiS nie zdobył większości nawet z kukizowcami (choć środowisko to jest mentalnie bliższe PiS-owi niż Razem, to sam Kukiz na pewno będzie traktowany z wielką ostrożnością), to tylko taka koalicja ratowałaby Polskę od powrotu neoliberałów pod tym czy innym szyldem. PiS stałby się w długim okresie niezagrożoną partią władzy, lawirującą między skrzydłami, których nie ma sensu połykać – skrajna prawica jest zbyt obciążająca wizerunkowo, rdzenni kukizowcy niekontrolowalni, a lewica po prostu niestrawna. Być może taka koalicja mogłaby nawet zmienić Konstytucję w kluczowych dla obywateli sprawach jak referenda, bez których obligatoryjności nie można mówić tak naprawdę o demokracji, a co najwyżej o demokracji oligarchicznej (w której mamy jedynie prawo, by co 4 lata wybrać sobie nadzorców) czy urealnienie wolności ekonomiczno-życiowej przez wprowadzenie Minimalnego Dochodu Gwarantowanego. Może nawet udałoby się wykorzystać państwo do obudzenia społeczeństwa i masowej, mentalnej przemiany w coś bardziej… ludzkiego. Kto wie.

Popychanie, a nawet szarpanie PiS-u w dobrym kierunku mogłoby być historycznym sukcesem Razem jako mniejszościowego koalicjanta, daleko większym niż działalność Podemos, bo przekładającym się na konkretne ustawy i budżet państwa. Podgrzewanie nastrojów „roszczeniowych”, rozbudzenie apetytu na jeszcze większy, sprawiedliwy kawałek tortu przy referendalnym stole decyzyjnym, wspierałoby egalitarny, redystrybucyjny kierunek PiS i przysłużyłoby się pracującym i bezrobotnym Polakom bardziej niż spacery z ich wrogami. Ugruntowanie postaw solidarystycznych, przynajmniej pod kątem polsko-trybalistycznym, bo na masowe pogłębienie empatii i świadomości gatunkowej trzeba będzie jeszcze pewnie poczekać, przy odpowiedniej konstelacji długofalowo byłoby bardzo korzystne.

Oczywiście można utyskiwać na autocenzurę, kompromisowość, pragmatykę polityczną. Jako że jestem święcie przekonany, że można (i trzeba!) zmienić nie tylko Polskę, ale cały globalny system, nie będę nikogo oskarżał o utopijność czy idealizm. Rzecz w tym, że w formule partyjnej, tu i teraz, takie właśnie działanie będzie dla Razem strategiczne najkorzystniejsze. Z kolej powrót banksterskiej oligarchii reprezentowanej przez PO, .N, SLD i PSL jest największym zagrożeniem dla społeczeństwa polskiego, a już zwłaszcza dla najuboższych, bronionych przez lewicę warstw. Większym niż nowa patriotyczno-solidarystyczna oligarchia tworzona przez PiS, bo do tego rzeczywiście sprowadza się przejmowanie Polski przez to plemię bez urealniania demokracji. Umówmy się jednak, że tacy są z PiS-u faszyści, jak z Razem bolszewicy. Jedyną realną szansą dla Razem na realizowanie swojego programu w horyzoncie 7-11 lat jest udział w rządach tej solidarystycznej „alter-oligarchii” jako jej mniejszościowy składnik. Z jednym, dwoma, trzema ministerstwami, możliwością częściowej realizacji programu, kucia kadr, sprawdzania idei w praktyce. To naprawdę więcej niż można zrobić spacerując z KOD-em. Jest źle, ale miejmy nadzieję nie jest jeszcze za późno. Choćby po Ziobrze i Kurskim widać, że Jarosław Kaczyński może i nie zapomina, ale potrafi się wznieść ponad przeszłe konflikty, jeśli jest to dla niego użyteczne. Naprawdę warto już teraz zastanowić się nad przyszłością w kontekście skuteczności działania i przestać budować niepotrzebne mury, zwłaszcza że przy mentalności polskiej klasy politycznej ich zburzenie może być potem naprawdę trudne. Zawód polityka to także odpowiedzialność za ogół nawet kosztem schowania ego do kieszeni. Jeśli jest się „lewackim” politykiem – tym bardziej, tak mi się przynajmniej wydaje.

Marcin Janasik

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie