Transformacja uchwycona w locie

·

Transformacja uchwycona w locie

·

Książka Piotra Marciniaka „Miraż Sierpnia. Lewicowe myślenie w dobie antykomunistycznej rewolucji: wybór esejów i artykułów z lat 1987-1998” jest interesującym, bo nieszablonowym świadectwem człowieka lewicy opozycyjnej. Interesującym i nieszablonowym nie tylko dlatego, że to ciągle perspektywa pod względem politycznym mniejszościowa, choć dzięki publikacjom Karola Modzelewskiego, Tadeusza Kowalika, Davida Osta, Jana Sowy czy Rafała Wosia nie całkiem nieobecna. Tym, co ją wyróżnia na tle dostępnych już publikacji, jest przede wszystkim jej „interwencyjno-diagnostyczny” charakter, dostrzegalny dzisiaj z jej kronikarskiego oglądu. Nie mamy tutaj do czynienia z materiałem, który patrzy na transformację jako na okres zamknięty, możliwy do podsumowania, które zawsze przeprowadza się łatwiej, jeśli wynik procesów społecznych już znamy. W przypadku książki Piotra Marciniaka jest inaczej: to praca złożona z tekstów powstających na bieżąco, będących w stałym napięciu z żywiołem tego, co aktualnie jeszcze nieuformowane i pozbawione punktów dojścia.

Pisząc to, nie chodzi mi wyłącznie o pierwotne daty publikacji artykułów Marciniaka. Znajdziemy setki autorów, którzy pisali na bieżąco o transformacji ustrojowej i gospodarczej i z perspektywy czasu ich teksty nie przedstawiałaby żadnej wartości – może poza tym, że byłyby historycznym świadectwem bezmyślności, płytkości, odtwórczości czy konformizmu. Pisząc, że zbiór Marciniaka wyróżnia się swoją aktualnością, niewczesnością, chcę podkreślić – po pierwsze –METODĘ stosowaną przez autora, po drugie – analityczną wartość jego interwencji, zarówno jeśli chodzi o ich funkcję diagnostyczną (odpowiadającą na pytanie „jak jest?”), jak i o ich walor prognostyczny („jak może być?”). Frustrującym elementem jego analiz – który nie leży już jednak po stronie autora – jest ich strona pragmatyczna („co robić?”), co wynika nie z faktu, że autor nie miał lewicy nic do zaproponowania w obszarze strategii – jest wręcz przeciwnie – lecz z uwagi na to, że jego myślenie aktualności nie przeistoczyło się w to, co jest główną stawką analiz pisanych „na gorąco”, z ręką trzymaną na pulsie – w spójną i znaczącą praxis, praktykę polityczną.

Zacznijmy jednak od metody. Analizy Piotra Marciniaka wykorzystują to, co najlepsze w tradycji socjologii ruchów społecznych. Są przekonującym świadectwem tego, że „karnawał Solidarności” i polski ruch robotniczy w PRL wywołał przełom nie tylko polityczny, ale także towarzyszący mu ferment teoretyczny. Sposób, w jaki autor wykorzystuje – w subtelny, niedogmatyczny sposób – marksistowską socjologię, by odsłonić sprzeczności charakterystyczne dla ustroju, który swoją pierwotną legitymizację wywodził właśnie z marksizmu, odpowiada temu, w jaki sposób klasa robotnicza, do reprezentowania której system rościł sobie monopol, staje się zbiorowym podmiotem i wprawia realny socjalizm w kryzys. Zarazem jednak – co świadczy o uczciwości intelektualnej autora oraz o rzadkiej zdolności do wysuwania antycypującej krytyki własnego obozu politycznego (opozycji, ruchu związkowego) – Marciniak jeszcze w tekstach z lat 80. trafnie przewiduje, że tak jak warunki stabilności PRL stały się warunkami niemożliwości przetrwania systemu, tak też warunki zaistnienia autonomicznego ruchu robotniczego w krótkim czasie skurczyły się dramatycznie, będąc ściśle zależne od istnienia stosunków produkcji i struktury gospodarczej realnego socjalizmu.

Wnioski, jakie na bieżąco formułuje autor, okazują się prorocze i tylko skromność nie pozwala mu we wprowadzeniu do książki na chełpienie się: „a nie mówiłem?”. Przy tym należy docenić to, w jaki sposób na każdym etapie swoich interwencji Marciniak rysuje – w bardzo klarowny i dobrze uargumentowany sposób – możliwe trajektorie przemian. Jest w nich miejsce i na scenariusze czarne, i na te oglądane w różowych okularach, a między nimi otwiera się przestrzeń na warianty mieszane. Nie da się nie odnieść wrażenia, że zbiór ten, kończący się na roku 1998, czytany po 20 latach okazuje się pisanym na bieżąco ostrzeżeniem przed drogą najgorszą, która faktycznie się ziściła. Autor już na przełomie lat 80. i 90. – przed Fukuyamą – wykazuje nie tylko płonność nadziei na neoliberalny „koniec historii”, ale już wówczas odnotowuje, często powtarzaną dzisiaj, obserwację (najpełniej rozwiniętą przez Derridę w jego krytyce Fukuyamy), że wizja historii, jaką posługiwali się zwolennicy neoliberalnej „There Is No Alternative” żywcem przypomina sprowadzony do odkupieńczego wariantu, zwulgaryzowany materializm historyczny. I tu, i tu historia w sposób obiektywny i konieczny jest po naszej stronie, kres dziejów został z góry określony, a wszelkie bariery w jego osiągnięciu to chwilowe wypadki przy pracy, które należy złożyć na ołtarzu postępu. W ten sposób można z równym przekonaniem uzasadnić konieczność planu pięcioletniego oraz planu Balcerowicza.

Takich antycypujących momentów jest w tekstach Marciniaka więcej. Wskażmy chociażby na to, że kilkanaście lat przed celebryckim raportem Macieja Gduli wprowadza on pojęcie „nowego autorytaryzmu”, przypisując mu – w moim przekonaniu trafniejsze i bardziej uczciwe – znaczenie niż to, które ukuł socjolog „Krytyki Politycznej”. Nowy autorytaryzm to dla Marciniaka kierunek przemian, w którym parasol ochronny nad neoliberalnymi reformami gospodarczymi roztacza państwo policyjne. Marciniak zasadnie wskazuje, że takie ciągoty mogą mieć – i faktycznie mają – zarówno dawni postkomunistyczni autokraci, jak i elity z obozu postsolidarnościowego, mające po swojej stronie związek zawodowy abdykujący ze swojej stricte związkowej roli. Taki nowy autorytaryzm podminowuje zdaniem autora możliwość stworzenia w Polsce porządku faktycznie liberalnego, pozbawionego swojej policyjnej twarzy – lokuje to Marciniaka obok takich uznanych badaczy neoliberalizmu jak Michel Foucault, Naomi Klein czy Loïc Wacquant, którzy wskazywali na to, że państwowemu wytwarzaniu neoliberalnych stosunków społecznych („niewidzialna ręka rynku”) towarzyszy – tylko pozornie sprzeczny z nim – program autorytarny („widzialna pięść państwa”), skutkujący pacyfikacją klasy robotniczej, penalizacją biedy czy kontrolą kobiecej rozrodczości.

Zarazem Marciniak przewiduje, że jedną z odpowiedzi na tak rozumiany nowy autorytaryzm będzie populizm o rewolucyjnej retoryce i zauważa już u progu lat 90., że nośnikiem dla takiej formacji będzie narracja antykomunistyczna, nacjonalistyczna, katolicka czy antyeuropejska. Prawicowy populizm zostanie, ostrzega autor – i okazuje się mieć rację – wywołany przez elitarystyczny, odgórny charakter transformacji, który blokuje kanały artykulacji sprzeciwu społecznego, uniemożliwia dialog, nie prowadzi do odrodzenia zakładowej, lokalnej czy związkowej samoorganizacji. Autorska propozycja Marciniaka, którą zgłasza on konsekwentnie od samego początku, unikających przy tym powtórzeń tych samych argumentów, każdorazowo dostosowując je do aktualnego kontekstu – toczącej się w tle najnowszej historii Polski – opiera się właśnie na wezwaniu do aktywizacji społecznej. Tym samym „trzecia droga’, którą proponuje autor – niemająca nic wspólnego z niesławnym socjalliberalizmem, który pod nazwą trzeciej drogi realizowali politycy dawnej lewicy, od Billa Clintona i Tony’ego Blaira, przez Gerharda Schroedera, po Leszka Millera – wyłamuje się z książkowych alternatyw wolnego rynku i etatyzmu. Umożliwia to Marciniakowi-opozycjoniście zdystansowanie się od wojującego antykomunizmu i bezmyślnego antyetatyzmu, ale też Marciniakowi-socjaliście ułatwia porzucenie ślepej wiary we wszechwładne zbiurokratyzowane państwo i odgórne kierownictwo partii. Nieszablonowość pozytywnych propozycji Marciniaka tkwi także w jego gotowości do twórczego, niedogmatycznego przyswajania tradycji, które – znowuż – z podręcznikowego punktu widzenia można by uznać za nielewicowe. Tymczasem autor ma świadomość, że tradycja chłopska, inteligencka, patriotyczna czy katolicka – podobnie zresztą jak robotnicza czy internacjonalistyczna – mogą służyć tyleż konserwatywnym, co postępowym celom. Socjaldemokratyczna korekta, o której pisze on w latach 90., z pozycji krytycznych wobec kształtu transformacji, nie ma polegać na kopiowaniu gotowych wzorców, lecz na rozpoznaniu specyficznego, niepowtarzalnego doświadczenia polskiego, jakim jest upadek realnego socjalizmu w kilka lat po brutalnym zdławieniu „karnawału Solidarności”.

To, co pozostawia pewien niedosyt po lekturze książki, to pytanie o jej cel. Autor pisze, że zebrał swoje teksty z nadzieją na to, że być może będą one miały jakiś użytek dla przyszłego pokolenia. Sądzę, że nie myli się co do tkwiącego w tym materiale potencjału, natomiast na jego niekorzyść zdecydowanie działa brak wstępu tudzież posłowia – własnego lub kogoś współmyślącego – które wykładałoby w bardziej bezpośredni sposób, w czym tkwi siła tej publikacji i dlaczego właściwie warto po nią dzisiaj sięgnąć. Być może te powody nie są widoczne dla samego autora.

W moim przekonaniu zasadnicza wartość jego zbioru tkwi nawet nie tyle w rekonstrukcji mniejszościowego, zwyciężonego nurtu antyneoliberalnej lewicy czasów przełomu – bo na tym polu Marciniak się ze swoją publikacją zwyczajnie spóźnił – ale w jego metodzie, w zdolności do współmyślenia w pędzącym pociągu historii, który w żadnym wypadku nie wyhamowuje przed stacją końcową, ale ma przed sobą prawdziwy galimatias rozjazdów i bocznic, których część kryje się pod tunelami. Piotr Marciniak potrafi w wyprzedzający sposób oświetlić te tunele, co trzeba docenić, nawet jeśli ostrzeżenia zbywane są przez konduktora. Jeśli młode pokolenie lewicy miałoby się czegoś nauczyć z „Mirażu Sierpnia” to w mniejszej mierze dotyczy to wiedzy historycznej, w większej natomiast drygu do tego, by ją rozumiejąco wyprzedzać.

Łukasz Moll

Zdjęcie Jan Mehlich za pl.wikipedia.org

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie