CCS – Chyba Coś Super?
CCS – Chyba Coś Super?
CCS to trzy litery, za którymi kryje się wielka ekonomiczna, społeczna i ekologiczna niewiadoma. Zajrzenie za kulisy finansowania tej technologii pozwala zrozumieć, kto wyznacza kierunki rozwoju Unii Europejskiej.
Mowa o nowoczesnej technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla (ang. Carbon Capture and Storage), emitowanego głównie przez elektrownie. W Europie istnieje już 16 pilotażowych instalacji CCS, ale nadal nie wiadomo, czy technologia ta przyjmie się na skalę przemysłową. Bełchatowski projekt CCS, przygotowywany przez Polską Grupę Energetyczną (PGE) oraz francuski koncern Alstom, ma być jej kolejnym testem. Zakłada wychwytywanie ok. 1,8 mln ton CO2 rocznie ze spalin najnowszego bloku energetycznego bełchatowskiej elektrowni. Ten gaz ma następnie znaleźć miejsce „wiecznego spoczynku” w pokładach solankowych, położonych poniżej 1000 m pod ziemią.
Gdyby polskich obywateli poprosić o opinię na temat CCS, większość z nich nie miałaby żadnej, ponieważ nigdy o tej technologii nie słyszała. W mediach brak jakiejkolwiek debaty na jej temat. Jednak od 2009 r. także w Polsce odbywają się coraz liczniejsze konferencje poświęcone CCS, w dziedzinie którego Unia Europejska miałaby się stać światowym liderem. Choć technologia ta nie od razu podbiła unijne salony negocjacyjne, stopniowo zdobywała przychylność polityków, co pod koniec 2008 r. doprowadziło do ustanowienia mechanizmu finansowania demonstracyjnych projektów CCS – NER300. Wielkim zwolennikiem wychwytywania i podziemnego składowania CO2 jest prof. Jerzy Buzek, który ponadto gorąco kibicuje polskiemu udziałowi w rozwijaniu tej technologii. CCS ma wedle entuzjastów stanowić szansę na zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych bez potrzeby rezygnacji z węgla w energetyce oraz stać się atrakcyjnym produktem eksportowym.
Obawy…
Brukselski sen o potędze rzadko śni się mieszkańcom terenów potencjalnego składowania CO2. Dominują raczej obawy o skażenie wód gruntowych substancjami towarzyszącymi pompowanemu pod ziemię dwutlenkowi, o możliwość jego niekontrolowanego wycieku oraz o spadek wartości gruntów w okolicach składowisk. CCS wkracza do woj. łódzkiego jako potencjalne zagrożenie dla inwestycji w geotermię, od lat propagowanej przez lokalną organizację, Centrum Zrównoważonego Rozwoju. Nikogo też nie cieszy wysoki koszt inwestycji, który przełoży się na wzrost cen prądu. Obawy łagodzi nieco wizja korzyści finansowych dla gmin składujących CO2, na razie nie wiadomo jednak, o jakich kwotach mowa.
PGE wraz z Państwowym Instytutem Geologicznym, głównym partnerem naukowym przedsięwzięcia, starają się rozwiewać wątpliwości, rozdając kolorowe ulotki na spotkaniach informacyjnych. Jednak mimo uspokajających zapewnień, mieszkańcy Pabianic i Lutomierska w kwietniu i maju 2010 r. ostro protestowali przeciwko pracom Geofizyki Toruń, wykonującej odwierty badawcze na zlecenie PGE. Nie chcieli wpuścić pracowników na swoje działki, a na płotach wywieszali transparenty z napisem „Precz z CO2” lub „CO2 to drugi Czarnobyl”.
Obawom towarzyszy zasadnicze pytanie: po co nam ten projekt? Kto wymyślił CCS i dlaczego PGE spośród dziesiątek innowacyjnych projektów technologicznych wybrała właśnie ten?
…i nadzieje
Technologia zatłaczania CO2 od lat wykorzystywana jest w przemyśle wydobywczym jako EOR (Enhanced Oil Recovery), czyli intensyfikacja wydobycia ropy naftowej. Gdy eksploatowane złoże jest prawie puste, pompuje się sprężony gaz, który wypycha resztki ropy na powierzchnię. Jednak metoda ta nie zakłada trwałego więzienia CO2 w strukturach geologicznych. Uzasadnieniem dla rozpoczęcia prac nad technologią, która to umożliwi, była chęć redukcji przemysłowych emisji gazu, oskarżanego o powodowanie zmian klimatu.
Obecnie głównym instrumentem owej redukcji w Unii Europejskiej jest handel uprawnieniami do emisji [więcej o tym w tekście autorki w „Obywatelu” nr 47 – przyp. red.], przy czym nie jest on celem samym w sobie, lecz narzędziem wspomagającym przechodzenie do „gospodarki zeroemisyjnej”. Początkowo, według pomysłu Komisji Europejskiej, europejski rynek dwutlenku węgla (Emission Trading Scheme, ETS) miał być „technologicznie neutralny”. Firmy oraz kraje członkowskie wybierałyby, w które technologie zainwestują w celu uniknięcia wysokich opłat za zakup uprawnień do emisji CO2. Mogłyby to być wiatraki, fotowoltaika, spalanie biomasy, geotermia, czy też – po wydarzeniach w Japonii znów kontrowersyjna – energetyka jądrowa.
Jednak Dyrektywa 2009/29/WE, ustanawiająca nowe zasady handlu uprawnieniami do emisji po 2012 r., powiązała go m.in. z rozwojem technologii CCS: Do 300 milionów uprawnień [tj. pozwoleń na emisję łącznie 300 mln ton dwutlenku węgla] z rezerwy dla nowych instalacji jest dostępne do dnia 31 grudnia 2015 r. w celu wsparcia budowy i uruchomienia nie więcej niż 12 komercyjnych projektów demonstracyjnych, których celem jest bezpieczne dla środowiska wychwytywanie i geologiczne składowanie CO2 (CCS), oraz projektów demonstracyjnych w zakresie innowacyjnych technologii energetyki odnawialnej na terytorium Unii. Uprawnienia zostają udostępnione dla wsparcia projektów demonstracyjnych, przewidujących rozwój szeregu technologii CCS oraz innowacyjnych technologii energetyki odnawialnej, które nie są jeszcze ekonomicznie opłacalne, w równomiernie rozmieszczonych pod względem geograficznym lokalizacjach. Przyznanie uprawnień jest uzależnione od zweryfikowanego zapobiegania emisjom CO2.
Dwutlenek na platformie
Pierwsze inicjatywy badawcze w zakresie wychwytywania i składowania (tzw. sekwestracji) CO2 przewidziano już w Trzecim Europejskim Programie Ramowym z lat 1990-1994. Kolejne unijne programy ramowe coraz intensywniej wspierały projekty CCS. W roku 2005 pojawiły się pierwsze próby usankcjonowania tej technologii jako ważnego narzędzia ochrony klimatu.
Przełomowym momentem było wskazanie na nią przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) jako rozwiązanie, które może znacząco przyczynić się do redukcji emisji z przemysłu. W tym samym roku KE powołała platformę technologiczną, mającą na celu rozwój metod sekwestracji dwutlenku węgla – Platformę Zeroemisyjną (Zero Emission Platform, ZEP). Rok później Komisja opublikowała „Europejską strategię na rzecz zrównoważonej, konkurencyjnej i bezpiecznej energii”. Zapisano w niej, że CCS jest jedną z istotnych technologii, możliwych do zastosowania w celu redukcji emisji CO2.
ZEP zrzesza ok. 40 firm, organizacji pozarządowych oraz instytucji badawczych i rządowych. Świat biznesu reprezentują koncerny energetyczne, jak BP, Shell, RWE, E.ON, GDF, Vattenfall, EDF czy Endesa, a od stycznia 2009 r. również PGE oraz Tauron. W 2007 r. Elektrownia Bełchatów, obserwując działalność ZEP jeszcze z zewnątrz, zaczęła pierwsze przymiarki do realizacji własnego projektu CCS. W platformie aktywni są również dostarczyciele technologii energetycznych, jak Alstom czy Siemens, oraz instytucje naukowe, m.in. IPSE, NTUA czy TNO.
Organizacje pozarządowe zaangażowane w prace ZEP to m.in. norweska Bellona i rodowodem brytyjska E3G (Third Generation Environmentalism). Łatwo docierają do europosłów i skutecznie lobbują na rzecz poszczególnych pomysłów, często narodzonych w firmach typu Shell. Mają też odpowiednie do tego środki. Na stronie internetowej wśród swoich sponsorów E3G wymienia m.in. od lat promujący handel emisjami, amerykański think tank Environmental Defense, Esmée Fairbairn Foundation czy działającą od kilku lat, ale bardzo zamożną European Climate Foundation. Bellona do 2008 r. była finansowana głównie przez Statoil, obecnie trudniej znaleźć informacje o jej sponsorach.
W 2006 r. ZEP wydała swój pierwszy dokument określający strategię dla CCS. W tamtym okresie głównym celem było stworzenie ogólnej wizji rozwoju tej technologii i jej wprowadzania w Europie. Obecnie do tych celów doszło skomercjalizowanie CCS do 2020 r. poprzez unijny program demonstracyjny oraz przyspieszenie badań nad technologiami sekwestracji i ich szerokie rozpowszechnienie po wspomnianej dacie. Z tymi celami wiążą się działania na rzecz ustanowienia nowego mechanizmu technologicznego w ramach kolejnego po Protokole z Kioto międzynarodowego porozumienia klimatycznego. Mechanizm promowany m.in. przez koncern Shell ma tworzyć dla CCS światowy rynek zbytu.
Od słów do… pieniędzy
Gdy na początku 2008 r. KE przedstawiła projekt tzw. pakietu klimatyczno-energetycznego, okazało się, że dyrektywie regulującej zatłaczanie CO2 pod ziemię nie towarzyszą propozycje finansowania rozwoju CCS. Brytyjski europoseł Chris Davies, główny sprawozdawca dyrektywy, w owym roku stał się również czołowym rzecznikiem utworzenia mechanizmu finansowania projektów demonstracyjnych CCS, które w marcu 2007 r. postanowiła stworzyć Rada Unii Europejskiej. Bez takiego mechanizmu – jak mówił – dyrektywa nie ma sensu.
Jednym z możliwych rozwiązań, zaproponowanym przez organizację ekologiczną WWF, jest zmuszenie europejskich elektrowni do inwestowania w CCS poprzez wprowadzenie dla nich norm poziomu emisji (Emission Performance Standards, EPS). Davies szybko zdobył poparcie Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego i EPS zaczęłyby obowiązywać od 2015 r., gdyby Francja, sprawująca wówczas przewodnictwo w UE, nie powiedziała im kategorycznego „nie”. Jedynym rządem, który zdecydowanie popierał ten pomysł, był holenderski.
W 2007 r. ZEP zamówiła raport w Climate Change Capital – brytyjskim banku wspierającym ekologiczne inwestycje. Platforma oczekiwała konkretnych pomysłów i nie zawiodła się. W listopadzie raport był gotowy, a w nim propozycja przeznaczenia kilkuset milionów pozwoleń na emisję, z rezerwy dla nowych instalacji wchodzących do ETS – na potrzeby instalacji CCS. Według mojego rozmówcy, pomysł ten nie pochodził bezpośrednio z Climate Change Capital, lecz z koncernu Shell. Po otrzymaniu raportu kilku najbardziej zmotywowanych członków ZEP (Bellona, Climate Change Capital, Shell, Alstom, E3G i Vattenfall) utworzyło specjalną grupę zadaniową, CCS Leadership Group. Jej celem było przekonanie Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i w końcu Rady UE do mechanizmu finansowania CCS. Najbliższym, a zarazem niezwykle skutecznym współpracownikiem grupy stał się właśnie Davies. Propozycja Shella/Climate Change Capital stała się więc drugim rozwiązaniem promowanym przez niego w 2008 r.
Mimo że Davies był sprawozdawcą Dyrektywy CCS, zaproponował mechanizm finansowania CCS jako poprawkę do Dyrektywy ETS, nowelizującej dyrektywę o handlu emisjami z 2003 r. Mając poparcie głównej sprawozdawczyni Dyrektywy ETS, irlandzkiej europosłanki Avril Doyle, udał się 7 października do Komisji Ochrony Środowiska PE na głosowanie nad poprawkami zgłoszonymi do owego aktu. Wynik był trudny do przewidzenia. Noc przed głosowaniem, według moich rozmówców z europejskich organizacji ekologicznych, to noc „linczu na Doyle”, której „zielone” poglądy były nie do przełknięcia dla wielu jej kolegów z Europejskiej Partii Ludowej. Najwięcej przeciwników miała wśród niemieckich europosłów, którzy starali się ratować rodzimy przemysł przed wysokimi kosztami rozwiązań popieranych przez Irlandkę. Przedstawiciel Bellony, obserwujący wspomniane głosowanie z boku, wspomina, że nie spodziewał się niekorzystnego obrotu sprawy. Co prawda proponowany mechanizm nie miał zbyt wielu zwolenników, ale też nie miał w Komisji zawziętych przeciwników. Wynik głosowania nad tzw. poprawką kompromisową był jednak zaskoczeniem: 33:33 i jedna osoba wstrzymująca się od głosu. Poprawka nie została przyjęta, niemal półroczna praca grupy – zmarnowana, tymczasem Komisja Ochrony Środowiska miała być tylko pierwszym, łatwym krokiem na drodze do ustanowienia mechanizmu finansowania projektów CCS.
Jednak procedura nie została całkiem zakończona. Po rozpatrzeniu poprawek kompromisowych nadszedł czas na poprawki pierwotne. W przypadku mechanizmu finansowego obie poprawki proponowane przez Daviesa były praktycznie takie same, ale szansa na przejście pierwotnej jest zazwyczaj mniejsza. Podczas głosowania nie prowadzi się dyskusji, lecz Brytyjczyk poprosił o możliwość zabrania głosu w sprawie porządku obrad. Wstał i powiedział: Wiem, że wielu moich kolegów z nowych krajów członkowskich obawia się, iż zmniejszenie rezerwy dla nowych instalacji przez przeznaczenie kilkuset milionów pozwoleń na inwestycje w CCS będzie dla nich niekorzystne. Chciałbym jednak zapewnić, że podczas negocjacji z Radą Unii Europejskiej udowodnimy, że tak się nie stanie. Przewodniczący Komisji zganił europosła za złamanie regulaminu i ogłosił przejście do głosowania. Wynik: dwie trzecie za poprawką. Mechanizm finansowy CCS został wprowadzony do Dyrektywy ETS poprawką Komisji Ochrony Środowiska PE.
Następnym bastionem do zdobycia była Komisja Europejska. Tu największy opór napotkano w Dyrekcji Generalnej ds. Środowiska. Komisarz Stavros Dimas zdecydowanie sprzeciwił się idei, by system handlu emisjami współfinansował technologię, dzięki której węgiel będzie można spalać przez kolejne setki lat, podczas gdy istnieje tyle różnych alternatyw. Natomiast w Dyrekcji Generalnej ds. Energii i Transportu pomysł się spodobał, nie było jednak woli bezpośredniego lobbowania za nim.
W Radzie UE nikt oprócz Brytyjczyków i Holendrów nie był specjalnie zainteresowany kwestią finansowania CCS. Davies zaczął więc od przekonywania osób, które byłyby w stanie wywrzeć wpływ na innych uczestników negocjacji. Taką osobą był Mogens Peter Carl, były szef Dyrekcji ds. Środowiska, a w drugiej połowie 2008 r. doradca Prezydencji Francuskiej w Radzie UE ws. pakietu klimatyczno-energetycznego. Dzięki niemu pozyskano ważnego sojusznika – Francję. Jednak francuscy negocjatorzy nie mieli ochoty prezentować pomysłu, który natychmiast zostałby odrzucony, a wszystko na to wskazywało.
Pod koniec października KE przyszła z pomocą. Daviesowi i CCS Leadership Group udało się ją namówić, żeby dała wyraźny sygnał poparcia dla tzw. poprawki Doyle-Daviesa. 10 listopada 2008 r. Komisarz ds. Energii, Andris Piebalgs, w przemówieniu na forum ZEP zapowiedział, że jeśli proponowany mechanizm nie zakłóci funkcjonowania ETS, Komisja Europejska udzieli mu wsparcia. W tym czasie Chris Davies podjął wysiłek promowania mechanizmu w Madrycie, Pradze, Berlinie i Warszawie – stolicach krajów, w których węgiel ma nadal znaczący udział w produkcji energii elektrycznej. Powtarzał tam jedno fundamentalne pytanie, na które praktycznie nikt nie potrafił odpowiedzieć: „Jaka jest alternatywa wobec naszej propozycji finansowania CCS?”.
Davies wspomina nasz kraj jako najgorszego rozmówcę: Polska dostanie pieniądze na projekt demonstracyjny, ale ministrowie w kółko powtarzali „nie” na moją propozycję. To były najtrudniejsze, najbardziej bezproduktywne spotkania. Pytaliśmy ich – skąd weźmiecie pieniądze? A oni wymyślali różne bezsensowne odpowiedzi, np. ze Wspólnej Polityki Rolnej, z Dyrekcji ds. Badań i Rozwoju. Odpowiadałem: dobrze, ale tam są tylko miliony euro, a nam potrzebne są miliardy na sfinansowanie tych inwestycji. To nie miało absolutnie żadnego sensu, zwłaszcza, że oni chcieli mieć w Polsce swój projekt CCS.
Hiszpania stanowczo domagała się objęcia takim samym mechanizmem finansowania technologii z dziedziny energetyki odnawialnej – co w końcu zostało przyjęte przez Radę. Davies wspomina, że zarówno Czesi, jak i Niemcy byli przychylni jego pomysłowi, przynajmniej do czasu: Z Niemcami dobrze się rozmawiało w ich biurach, ale potem w Radzie Unii Europejskiej zmieniali zdanie i byli przeciwni. W końcu nadszedł grudzień i szczyt Rady UE, na którym miały zapaść ostateczne decyzje w sprawie pakietu klimatyczno-energetycznego. Nadszedł też czas, gdy prawie roczna praca Daviesa oraz całej CCS Leadership Group miała zaowocować konkretnym przepisem w prawie UE. Francuscy negocjatorzy rzucili na stół 200 mln „wolnych” pozwoleń na emisję pod przyszłe finansowanie demonstracyjnych projektów CCS oraz innowacyjnych technologii energetyki odnawialnej.
Nie była to kwota, o którą walczyli Davies i spółka: zdecydowanie za mało, żeby sfinansować 12 projektów demonstracyjnych. Pod koniec obrad Sarkozy wyszedł z sali, by wziąć udział w konferencji prasowej. Wtedy padła propozycja przeznaczenia na wspomniane dwa cele 300 mln pozwoleń z rezerwy dla nowych instalacji. Mechanizm nazwano NER300.
Kto definiuje polską modernizację?
Zerkanie za kulisy pozwala poznać mechanizmy, które zazwyczaj pozostają dla nas ukryte. Kto w Unii ustala, jak będą się modernizować europejskie społeczeństwa? Jak to się dzieje, że państwo takie jak Polska – o znacznym dorobku w dziedzinie nowoczesnych metod zgazowania węgla oraz o wielkich zasobach wód termalnych – zaczyna inwestować w rozwój technologii, której produktem końcowym jest składowisko dwutlenku węgla pod ziemią? Czy jest to technologia przyszłości? Raczej nie, bo składowiska nie da się przerobić na towar, a zgazowany węgiel – tak. A rozwój w dzisiejszym kapitalistycznym świecie polega na kolonizacji coraz to nowych obszarów i tworzeniu z nich towarów.
Opowieści Chrisa Daviesa oraz moich pozostałych rozmówców słuchałam z lekkim niedowierzaniem – przede wszystkim dlatego, że otwarcie i z dumą dzielili się informacjami o działalności lobbingowej. Czy to nie niepokojące, że mała grupa osób powiązanych z wielkimi firmami, takimi jak Shell, Alstom czy Vattenfall, skutecznie lobbuje w Brukseli za przekierowaniem miliardów euro na projekty, które następnie będą przez nie realizowane?Dlaczego państwa unijne podczas głosowania w Radzie UE faktycznie sankcjonują interesy wielkiego biznesu?
Mój rozmówca nie miał takich rozterek. Myślę, że kierowała nim szczera wiara w konieczność ochrony klimatu oraz pewność przyszłych zysków Europy ze sprzedaży technologii CCS w innych częściach świata. Czy brak tej wiary i pewności to główne różnice pomiędzy rządami „starej Europy”, promującej CCS, a Polską? Czy brak kapitału oraz mechanizmów gwarantujących naszemu krajowi udział w zyskach z promowania tej technologii na innych kontynentach skazały rząd na bierność w czasie negocjacji?
Nie tylko Chris Davies, ale również inny rozmówca, wysoki urzędnik Dyrekcji ds. Środowiska, wspomniał, że zainteresowanie polskiego rządu Dyrektywą CCS oraz mechanizmem finansowania tej technologii było znikome. Tymczasem wydawałoby się, że obie sprawy powinny mieć dla Polski wielkie znaczenie – zważywszy, że w 2008 r. bardzo mocno walczyła ona o miejsce węgla w „zeroemisyjnej Europie przyszłości”. Nastawienie do CCS zmieniło się u nas po uchwaleniu mechanizmu finansowania. Polska zaczęła aktywniej uczestniczyć w pracach toczących się wokół CCS w Komisji Europejskiej. Bełchatowski projekt został wraz z pięcioma innymi zakwalifikowany do otrzymania dotacji w kwocie 180 mln euro. Umowa dotacji pomiędzy Elektrownią Bełchatów i Komisją Europejską została podpisana 5 maja 2010 r. W lutym 2011 r. Elektrownia Bełchatów złożyła kolejny wniosek o dofinansowanie.
Dlaczego tak niewiele mówi się o tym projekcie? Może dlatego, że rząd nie ma ochoty przyznać się, iż rozwijamy CCS, ponieważ bierzemy się za to, co podaje się nam w Brukseli na talerzu – choć i w takiej sytuacji potrzebny jest nam „Dżerzi” Buzek, żeby ten talerz odszukał i podsunął pod sam nos. Rząd mógłby być również zmuszony powiedzieć obywatelom, że w Brukseli ustala się technologiczną przyszłość Europy bez naszego większego udziału, a nawet bez większego zainteresowania przedstawicieli naszego rządu tymi tematami. Łatwo jest nas przy tym do różnych rzeczy przekonać, bo sami nie potrafimy przekonywać Europy do technologii, które od lat są w Polsce rozwijane. Nie potrafimy też generować mechanizmów zmieniających wysiłki polskich naukowców w chodliwe towary oraz podczepiać ich pod wielkie ideologie. Rząd musiałby potwierdzić, że to nie polskie państwo definiuje polską modernizację, choć bezpośrednio do niej dopłaca.