Nowy Obywatel nr 3/2011 - okładka

Gospodarcze jest polityczne

·

Gospodarcze jest polityczne

Bartosz Pieliński ·

Japonia to kraj, który najdobitniej pokazał, że amerykańska wersja kapitalizmu nie musi być „tą jedyną”.

W grudniu 2010 r. zmarł mało znany w Polsce naukowiec i intelektualista, Chalmers Johnson. Jego prace łączyły wysoki poziom warsztatu naukowego ze znacznym zaangażowaniem politycznym. Postawę Johnsona można nazwać lewicowym republikanizmem – troskę o losy swojej ojczyzny, Stanów Zjednoczonych, łączył z niechęcią wobec środowisk neokonserwatywnych i neoliberalnych. Jego ostatnie dzieło to trylogia „Blowback”1, będąca wnikliwym opisem kondycji współczesnej Ameryki Północnej, która według niego chyli się ku upadkowi. Zdaniem Johnsona, chęć utrzymania dominacji na arenie międzynarodowej przez USA doprowadzi kraj do bankructwa, a być może nawet spowoduje zmianę wewnętrznego systemu politycznego.

W środowisku naukowym Johnson zasłynął jako błyskotliwy badacz krajów Azji Wschodniej. Swoją pozycję zawdzięczał m.in. wydanej w 1982 r. książce pt. „MITI and the Japanese Miracle: The Growth of Industrial Policy, 1925-1975”2. Formalnie jest to monografia japońskiego Ministerstwa Handlu Zagranicznego i Przemysłu, tytułowego MITI (Ministry of International Trade and Industry). Jednak naprawdę praca ta stanowi wnikliwą i rozbudowaną analizę rozwoju japońskiej polityki gospodarczej.

Johnson wprowadza czytelników w wydarzenia, które ukształtowały współczesne japońskie myślenie o gospodarce. Rozpoczyna analizę od czasów rewolucji Meiji, a kończy na latach 70. dwudziestego stulecia Tak rozległa perspektywa jest o tyle zaskakująca, że samo ministerstwo powstało dopiero kilka lat po II wojnie światowej. Johnson dowodzi jednak, że skuteczność ministerstwa w pobudzaniu rozwoju gospodarczego kraju wynikała z wielu dekad japońskich doświadczeń związanych z procesem modernizacji.

Polityka gospodarcza Japonii rozwijała się na styku dwóch środowisk: gospodarczego i politycznego. Johnson pokazuje, jak zaraz po przewrocie pałacowym 1868 r., który dał początek tzw. rewolucji Meiji, nikt nie wiedział, jak należy unowocześniać gospodarkę, a także kto ma tego dokonać.

Pierwsze lata po przewrocie to dość chaotyczny proces formowania nowych elit politycznych i gospodarczych. Rozwijały się one w symbiozie, czego najdobitniejszym przykładem była karna wyprawa na Formozę (dzisiejszy Tajwan) w 1874 r. Przed jej rozpoczęciem japońska armia, nie mająca wielu okrętów, wypożyczyła część statków od niejakiego Iwasaki Yataro, pozostałą część floty kupując od innych armatorów. Zaraz po zakończeniu konfliktu Iwasaki nie tylko otrzymał z powrotem okręty, ale także nabył po okazyjnej cenie statki zakupione wcześniej przez armię. Dzięki takim transakcjom położył podwaliny pod istniejący do dzisiaj koncern Mitsubishi.

Jednak rozwój relacji świata gospodarki i polityki nie opierał się jedynie na korupcyjnych powiązaniach. Zarówno po stronie bogacących się potentatów przemysłowych, jak i nowych elit politycznych istniała potrzeba profesjonalizacji działania. Dlatego też od początku XX w. w środowiskach gospodarczych coraz silniejszą grupę zaczęli stanowić zawodowi menedżerowie, zaś w sferze polityki na znaczeniu zyskiwali wysoko wykwalifikowani urzędnicy. Pomiędzy tymi dwoma środowiskami zaczęła się toczyć dyskusja, w jaki sposób unowocześniać japońską gospodarkę oraz jak łączyć patronat państwa nad gospodarką z jej efektywnym rozwojem.

Ostatecznie dylemat ten został rozstrzygnięty w dość nieoczekiwany sposób. Wskutek przegrania przez Japonię II wojny światowej zanikły dawne polityczne, militarne i gospodarcze elity, a ich miejsce zajęli wspomniani menedżerowie i biurokraci. To im, dzięki wsparciu Amerykanów, udało się stworzyć system pozwalający na skoordynowany przepływ informacji między administracją państwową a środowiskami gospodarczymi. Jednym z elementów tego systemu było opisane przez Johnsona Ministerstwo Handlu Zagranicznego i Przemysłu.

Praca Johnsona była ważna z tego powodu, że bodaj jako pierwsza dała tak głęboki i systematyczny wgląd w to, jak zarządzana jest gospodarka japońska, a także pośrednio gospodarki Korei Południowej czy Singapuru. Johnson za pomocą tej książki spopularyzował pojęcie developmental state. Opisuje ono model rozwoju, w którym gospodarka rozwija się pod kuratelą państwa, ale jednocześnie procedury administracyjne nigdy nie zastępują mechanizmów wolnorynkowych.

Książka ukazała się w momencie szczególnym dla Stanów Zjednoczonych – na początku pierwszej kadencji Ronalda Reagana. W tym czasie debata publiczna była w coraz większym stopniu zdominowana przez Nową Prawicę. Dla tych środowisk rozwój gospodarczy, jak też istnienie kapitalistycznej gospodarki były nierozerwalnie związane z powstrzymywaniem ingerencji państwa w procesy ekonomiczne: rynek miał być wolny od wpływu polityki. Książka Johnsona pokazywała, że tak nie musi być. Uświadamiała, że na początku lat 80. Stany Zjednoczone za największych konkurentów gospodarczych mają państwa, które opierają fundamenty rozwoju jednocześnie na mechanizmach wolnorynkowych oraz na administracyjnym nadzorze nad nimi. Krajem, który najdobitniej w owym czasie ilustrował to, że kapitalizm może objawiać się w bardzo różnych formach – a więc jego amerykańska wersja nie musi być „tą jedyną” – była właśnie Japonia.

Polityczny szkielet gospodarki

Obecnie doskonale wiemy, że gospodarka rynkowa może funkcjonować pod kuratelą państwa. Pokazała to Japonia, ale przede wszystkim Chiny oswoiły nas z takim obrazem współczesnego kapitalizmu. To one są obecnie najbardziej dynamicznie rozwijającą się gospodarką, udowadniając tym samym, że kapitalizm może kwitnąć nawet pod rządami partii komunistycznej. Wydaje się więc, że współcześnie kwestią zasadniczą nie jest to, czy gospodarką wolnorynkową można politycznie zarządzać, lecz w jaki sposób to robić – w jakich proporcjach łączyć samosterowność rynków z ich zewnętrzną, polityczną kontrolą.

To pytanie bardzo istotne w kontekście obecnego załamania gospodarczego. Oto bowiem kryzys przeżywają nie tylko nadmiernie (wedle standardów neoliberalnych) regulowane gospodarki europejskie, ale także ciesząca się znaczną autonomią gospodarka USA. Trwający od 2007 r. kryzys gospodarczy nie tyle obnażył słabość niezależnych od instytucji publicznych mechanizmów rynkowych, ale przede wszystkim ukazał fikcyjność owej niezależności. Pokazał, że szkielet nawet najbardziej liberalnych gospodarek opiera się na polityce, że u podstaw każdego systemu ekonomicznego istnieje polityczna wola, aby gospodarka działała w ten, a nie inny sposób.

Z tych też zapewne powodów sięga się coraz częściej do napisanej podczas II wojny światowej książki Karla Polanyiego pt. „The Great Transformation”3. Polanyi usiłuje wytłumaczyć pojawienie się europejskich totalitaryzmów, a za głównego winnego uznaje XIX-wieczny kapitalizm. Jego zdaniem, rozwój kapitalizmu był niczym innym jak realizacją niebezpiecznej utopii. Utopii, która w przekonaniu ówczesnych elit intelektualnych odzwierciedlała naturalną kondycję człowieka, w rzeczywistości zaś narzucała całym narodom nie dające się znieść warunki życia. Owa utopijna wizja społeczeństwa opierała się zdaniem Polanyiego na dwóch fałszywych przesłankach. Pierwsza dotyczyła sposobu, w jaki funkcjonuje społeczeństwo, druga odnosiła się do utowarowienia pracy, ziemi i pieniądza.

Wedle autora „Wielkiej transformacji”, czołowi XIX-wieczni filozofowie społeczni doszli do błędnego przekonania, że społeczeństwo może podlegać samoregulacji. Pomimo wszystkich dzielących ich różnic, Adam Smith, William Townsend czy Edmund Burke podobnie uważali, że prawa natury na tyle sprawnie regulują zachowania jednostek, że nie ma konieczności celowego zarządzania nimi. Równowagę w relacjach między ludźmi zapewniają bowiem np. ograniczone zasoby żywności.

Implikacje takiej tezy były dość znaczące. Uznanie samoregulacji za podstawowy mechanizm kierujący społeczeństwem skłaniało do ograniczania roli państwa, którego jedynym zadaniem powinna być troska, aby naturalny porządek społeczny mógł rozwijać się w sposób harmonijny. Państwo zatem nie powinno np. wspierać ani w żaden dodatkowy sposób kontrolować ludzi biednych. Naturalne prawa wolnego rynku tworzą z nich bowiem zdyscyplinowaną przez głód siłę roboczą.

Drugą przesłanką utopii społeczeństwa rynkowego było przeświadczenie o możliwości utowarowienia pracy, ziemi i pieniądza, co Polanyi nazywa fikcją utowarowienia. Jego zdaniem, ani praca, ani ziemia, ani też pieniądze nie powstały, żeby być przedmiotem obrotu handlowego. Praca jest po prostu jedną z form naturalnej aktywności ludzkiej. Ziemia to z kolei jeden z wielu wytworów natury. Pieniądze zaś są jedynie symbolem siły nabywczej; nie są produkowane, lecz kreowane przez system bankowy. Jednak ponieważ dla poprawnego funkcjonowania rynku konieczne jest, aby praca, ziemia i pieniądz zostały utowarowione, cały XIX wiek można opisać jako nieustanny wysiłek podtrzymywania fikcji komodyfikacji tych trzech dóbr.

Ów wysiłek z kolei można opisać jako niekończącą się obronę stanu naturalnego. Wszelkie próby zwiększenia roli państwa w gospodarce były postrzegane jako nienaturalne, gdyż zaprzeczające odkrytemu dzięki nauce mechanizmowi kierującemu życiem społecznym. A zatem w odtwarzanych przez Polanyiego XIX-wiecznych społeczeństwach polityka była wykorzystywana przeciw polityce. Siła państwa była używana do tego, aby nie pozwalać ludziom działać we wspólnocie, tylko spychała ich do roli zatomizowanych jednostek, walczących o własne przetrwanie.

Taka sytuacja wytwarzała zdaniem Polanyiego dwa rodzaje napięć. Pierwsze polegało na tym, że poszczególne państwa próbowały przerzucić na siebie nawzajem koszty utrzymywania wolnorynkowej utopii. Drugie – na tym, że coraz więcej ludzi szukało schronienia przed nią w jeszcze bardziej niebezpiecznych utopiach systemów totalitarnych. Utopia wolnego rynku miała zostać zamieniona na utopię wszechwładnego państwa.

Aby do tego nie dopuścić, Polanyi postulował ograniczenie mechanizmów rynkowych. Należy przywrócić właściwą rangę polityce, czyli intencjonalnym działaniom nakierowanym na określony cel. Należy zakończyć politykę przeciwstawiającą się polityce i przestać oczekiwać, że społeczeństwo będzie samodzielnie i nieintencjonalnie dążyć do naturalnego stanu równowagi. Konieczne jest podjęcie świadomego, zbiorowego wysiłku politycznego, zmierzającego do stworzenia takiego ładu instytucjonalnego, który zapewni sprzyjające warunki dla rozwoju społecznego. W tym systemie jest miejsce na gospodarkę wolnorynkową, ale nie może być ona wzorem dla funkcjonowania całego społeczeństwa. Potrzebne jest stworzenie demokratycznego systemu, opartego na zasadzie przynajmniej częściowego odtowarowienia m.in. pracy ludzkiej. Dla ratowania demokracji w świecie zachodnim należy, zdaniem Polanyiego, podejmować działania, które dzisiaj nazwalibyśmy programami polityki społecznej.

Drugi krach

Książka Polanyiego stała się znów aktualna. Kolejny raz bowiem kończy się okres, w którym dominowało przekonanie, że wolny rynek jest nie tylko optymalnym modelem działania gospodarki, ale także najlepszym modelem funkcjonowania społeczeństwa. Ponownie też odkrywamy ze zdziwieniem polityczne fundamenty ponoć apolitycznego świata gospodarki. Krach na rynkach finansowych odsłonił polityczne uwarunkowania instytucji, które wydawały się neutralnymi aktorami, działającymi w obrębie samoregulującej się gospodarki.

W kontekście USA warto przywołać choćby przypadek Fannie Mae4. Instytucja ta, stworzona z myślą o ułatwianiu mniej zamożnym Amerykanom dostępu do mieszkań, stała się stopniowo, pod wpływem działań administracyjnych, katalizatorem boomu na rynku kredytów mieszkaniowych. Fannie Mae, działając jako instytucja autonomiczna, a jednocześnie mająca wszelkie gwarancje finansowe rządu federalnego, doprowadziła do niebezpiecznego połączenia spekulacyjnego rynku finansowego z rynkiem kredytów mieszkaniowych dla niższej klasy średniej. Dzięki temu mariażowi kredyty mieszkaniowe zwykłych Amerykanów stały się pożądanym towarem na tamtejszych giełdach. To spowodowało z kolei, że dostępność kredytów mieszkaniowych niesłychanie wzrosła. Cały ten system, sprawiający wrażenie samoregulującego się, funkcjonował dobrze do momentu, w którym nad Fannie Mae zawisło widmo bankructwa. Wtedy rynki finansowe uznały, że większość kredytów mieszkaniowych jest bezwartościowych, gdyż nie poręcza już za nie w pełni wypłacalna instytucja publiczna. Nastąpił wówczas trwający do dziś głęboki kryzys rynku mieszkaniowego w USA.

Przykład Fannie Mae dobrze obrazuje współczesne próby ukrywania polityki i tworzenia systemów z pozoru samosterujących. Historia tej instytucji pokazuje również, jak duże mogą być koszty konserwowania utopii w pełni wolnego rynku – ok. 700 mld dolarów zostało wydanych przez Departament Skarbu tylko w pierwszych miesiącach kryzysu, aby podtrzymać istnienie amerykańskiego rynku kredytów mieszkaniowych.

Ex oriente lux?

Czy zatem krytykując ukrytą politykę samoregulujących się rynków powinniśmy podążać drogą państw Azji Wschodniej i promować rozwiązania jawnie odwołujące się do interwencji politycznych w gospodarce? Pokusa jest silna. Tym bardziej, że wspomniane państwa nie tylko wykształciły dość oryginalny model polityki gospodarczej, ale i równie swoisty model polityki społecznej.

Inny badacz Azji Wschodniej, Ian Holliday, w nawiązaniu m.in. do pracy Johnsona zauważa, że polityka społeczna w wielu krajach regionu była lub jest podporządkowana polityce gospodarczej. „Produktywistyczny” reżim dobrobytu charakteryzuje się uzależnieniem zakresu praw socjalnych jednostki od wielkości jej wkładu w rozwój gospodarczy kraju. W tym modelu polityki społecznej wspierane są te grupy społeczne, które najlepiej wpisują się w promowany przez rząd program rozwoju kraju, zaś relacje pomiędzy państwem, rynkiem a rodziną są kształtowane tak, aby odpowiadały potrzebom realizowanej w danym momencie polityki gospodarczej. Zdaniem Hollidaya, w Azji Wschodniej mamy do czynienia nie tyle z jednym modelem polityki społecznej, co wręcz z odrębnym „światem” państw stawiających przed polityką społeczną ten sam cel – sprzyjanie dynamicznemu wzrostowi gospodarczemu.

Czy istnieje jakiś złoty środek pomiędzy światem opisanym przez Polanyiego i tym przedstawionym przez Johnsona? Czy można znaleźć alternatywę pomiędzy samoregulującym się rynkiem a wszechobecnym państwem? W moim przekonaniu – tak, i jest ona podobna do tej, którą Polanyi zarysował pod koniec II wojny światowej. Stanowi ją demokratyzacja gospodarki.

Problem w tym, że żyjemy w czasach, w których polityka uzyskała nad wyraz wiele form artykulacji. Dzieje się tak, ponieważ nie tylko przeżywamy dzisiaj kryzys neoliberalnej gospodarki, ale także kryzys demokracji. Nie polega on jednak, w moim przekonaniu, na deficycie demokratycznych instytucji, lecz raczej na współistnieniu bardzo różnych form instytucjonalizacji ideału demokracji.

Najlepiej widać to na przykładzie Unii Europejskiej. Wewnątrz niej ścierają się instytucje, które bez wyjątku odwołują się do demokratycznego mandatu. Parlament Europejski, Komisja Europejska, rządy narodowe, krajowe parlamenty, lokalne samorządy, a wreszcie większe lub mniejsze organizacje pozarządowe, działające w skali lokalnej, krajowej lub międzynarodowej – wszystkie te instytucje w jakimś stopniu opierają działania na procedurach, które można uznać za demokratyczne. Jednocześnie widać, że te demokratyczne instytucje bardzo często wchodzą ze sobą w konflikt, usiłują realizować projekty nawzajem się wykluczające.

Świadomość problemów wynikających ze zderzenia różnych instytucjonalnych form demokracji jest może szczególnie silna w krajach skandynawskich. Jednym z elementów przekształceń, jakie zachodzą w tamtejszym modelu polityki społecznej, jest bowiem zwiększona rola organizacji pozarządowych. Ich pojawienie się jest jednak interpretowane w bardzo rozmaity sposób. Jedni widzą w tym szansę na zwiększenie roli obywateli w silnie scentralizowanym państwie dobrobytu, inni z kolei – zagrożenie dla polityki społecznej, opierającej się na szerokim porozumieniu społecznym. Być może najtrafniej ową sprzeczność wyraziła Eva Sorensen5 z Uniwersytetu Roskilde. Wprowadziła ona w nawiązaniu do prac innych autorów rozróżnienie na demokrację zorganizowaną terytorialnie i demokrację zorganizowaną funkcjonalnie. Demokracja zorganizowana terytorialnie to ta część narodowego systemu politycznego, w obrębie której toczy się spór między różnymi grupami społecznymi. To charakterystyczny dla demokracji reprezentatywnej mechanizm sporu politycznego, który prowadzi do wyłonienia z wielu poglądów różnych grup społecznych – jednego dominującego. Z kolei demokracja zorganizowana funkcjonalnie opiera się na zaangażowaniu obywateli w rozwiązywanie konkretnych problemów i świadczenie określonych usług. Obywatele jako finalni odbiorcy działań instytucji publicznych, komercyjnych czy społecznych organizują się, aby kształtować ostateczny efekt działania tych instytucji.

Sorensen uważa, że współcześnie coraz wyraźniej zarysowują się napięcia pomiędzy mechanizmami demokracji terytorialnej i funkcjonalnej. Upraszczając wnioski Sorensen, można powiedzieć, że opisuje ona zderzenie instytucji demokracji przedstawicielskiej z instytucjami demokracji partycypacyjnej, wyrażanej współcześnie w formie działania różnych organizacji pozarządowych.

Obecnie zatem wiemy, że kapitalizm można budować odgórnie, przy wykorzystaniu instrumentów administracyjnych, co Johnson pokazał na przykładzie Japonii. Wiemy także, iż kapitalizm nawet w swojej najbardziej wolnorynkowej formie opiera się zawsze na działaniach politycznych, co udowodnił Polanyi. Nie wiemy jednak dzisiaj, jak w sposób harmonijny wpleść demokratyczną polityczność w proces gospodarczy. Możemy opierać się na wielkich projektach gospodarczych, realizowanych przez Unię Europejską, możemy odwołać się do narodowych polityk gospodarczych, możemy wreszcie włączać polityczność do gospodarki na poziomie mikro – choćby przez promocję rozwoju gospodarki społecznej. Możliwości jest bardzo wiele. Polityczność w gospodarce wydaje się bowiem czymś oczywistym. To, co nie jest oczywiste, to ile w tej polityczności ma być demokracji, oraz jakie formy owa demokracja ma przyjmować.

Bartosz Pieliński

Przypisy:

1 Chalmers Johnson, Blowback: The Costs and Consequences of American Empire, Holt Paperbacks 2001; idem, The Sorrows of Empire: Militarism, Secrecy, and the End of the Republic, Owl Books 2005; idem, Nemesis: The Last Days of the American Republic, Metropolitan Books 2007.

2 Chalmers Johnson, MITI and the Japanese Miracle: The Growth of Industrial Policy, 1925-1975, Stanford University Press 1982.

3 Książka została w końcu przetłumaczona na polski: Karl Polanyi, Wielka transformacja. Polityczne i ekonomiczne źródła naszych czasów, Warszawa 2010.

4 Bartosz Pieliński, Od kryzysu do kryzysu. Przypadek Federalnego Narodowego Stowarzyszenia Hipotecznego, [w:] M. Księżopolski, B. Rysz-Kowalczyk, C. Żołędowski (red.), Polityka społeczna w kryzysie,Warszawa 2009, ss. 243-259.

5 Eva Sorensen, New forms of democratic empowerment: Introducing user influence in the primary school system in Denmark, „Statsvetenskaplig Tidskrift” 1998, nr 2, ss. 129-143.

komentarzy