Biedaczyna z Ossy. Ks. Jan Zieja – kapłan, myśliciel, społecznik, asceta

Biedaczyna z Ossy. Ks. Jan Zieja – kapłan, myśliciel, społecznik, asceta

Imię moje CZŁOWIEK. Nie jestem na ziemi sam. Podobnych do mnie – są miliony. Jestem jednym z wielkiej rodziny, której na imię ludzkość. Z ludzkością łączę się przez swą rodzinę i przez swój NARÓD.
/…/
Kocham swój naród. KOCHAM POLSKĘ.
I dokądkolwiek losy mnie poniosą, zawsze i wszędzie, będę o niej pamiętał i dla niej pracował.
JESTEM POLAKIEM.
I ja, i moja rodzina, i cały nasz lud, i cała ludzkość należymy do Boga; jesteśmy drobniuchną cząsteczką wielkiego Bożego Królestwa, które od wieków powoli staje się wśród ludzi.

Ks. Jan Zieja, Życie religijne

Największym problemem, na który napotyka autor usiłujący przybliżyć postać ks. Jana Zieji jest to, jak choćby z grubsza zarysować wszystkie pola jego aktywności. Wojna polsko-bolszewicka, działalność społeczno-polityczna w okresie II Rzeczypospolitej, kampania wrześniowa, konspiracyjny Front Odrodzenia Polski, Rada Pomocy Żydom „Żegota”, Szare Szeregi i Armia Krajowa, powstanie warszawskie, Laski, Komitet Obrony Robotników. Mógłby ktoś zadać pytanie, czy jest człowiek, który brał aktywny udział we wszystkich z tych wydarzeń i przedsięwzięć. Odpowiedź brzmi: tak! Tą niezwykłą osobą jest właśnie ksiądz Zieja.

Człowiek niezwykle aktywny, wszechstronny, o niespożytej energii, a przy tym skromny, oddany cały sobą Bogu i bliźnim. Wedle zgodnej opinii osób, które miały szczęście spotkać go na swojej drodze, prawdziwy „szaleniec Boży” i kandydat na ołtarze.

Stanisław Szczepański w swoich wspomnieniach dotyczących ks. Zieji pisał, iż dla niego to jeden z najważniejszych tematów, z jakimi w czasie całego życia miałem styczność. To rzecz święta. Tak jak Powstanie Warszawskie, Armia Krajowa, Katyń, Monte Cassino. To, co teraz piszę, z całą pewnością jest zrozumiałe dla każdego przedstawiciela mojego pokolenia. Wzrastaliśmy w klimacie niedopowiedzianych, mówionych szeptem i nie do końca, a tak do końca wyczuwanych spraw1. Kazimiera Iłłakowiczówna zaś podkreślała, iż przede wszystkim był on wrażliwy na krzywdę ludzką i niesprawiedliwość społeczną. Swoją postawą nawiązywał do najlepszych polskich tradycji społecznikowskich i obywatelskich. Gdziekolwiek się pojawiał, natychmiast powstawały uniwersytety ludowe, gimnazja chłopskie, kursy dokształcające, dom dla samotnych matek. /…/ Ludzie go kochali i trudno nawet dzisiaj wymienić wszystkie tytuły, którymi go obdarzali – sam ks. Zieja czułby się zapewne zakłopotany, gdyby je usłyszał. Pisano o nim: świadek Ewangelii, szaleniec Boży, prorok XX wieku, natchniony kaznodzieja, kapelan wszystkich potrzebujących. Ale chyba najwymowniejsze świadectwo pozostawił anonimowy osobnik, który przed wojną w Radomiu, napisał na drzwiach jego mieszkania: „Tu mieszka dobry ksiądz”. Papież Jan Paweł II, który jako biskup nominat uczestniczył w rekolekcjach prowadzonych przez ks. Zieję, określił go jako „kapłana o wybitnej osobowości”. Św. Urszula Ledóchowska mówiła o nim „bardzo dobry i święty”. Czy Święta mogła się mylić?2

***

Urodził się w 1897 r. w biednej chłopskiej rodzinie we wsi Osse w powiecie opoczyńskim. Od chodzącego po kolędzie proboszcza matka pięcioletniego Jana usłyszała, iż chłopca należy koniecznie edukować. Tak też się stało. Najpierw w domu, później na plebanii, zaś od 1907 r. w warszawskiej szkole Zieja pobierał nauki. W 1915 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Sandomierzu, gdzie w 1919 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Mariana Ryxa. W październiku tego roku rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego, które jednak wkrótce przerwał i zgłosił się w maju 1920 r. do wojska, w którym służył jako kapelan podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Doświadczenia wojenne odcisnęły na nim niezatarte piętno. W latach późniejszych wspominał: Mój wzięty od Mickiewicza entuzjazm malał, gdy przechodziłem przez kolejne pola walk i potyczek. Widziałem, czym naprawdę jest wojna od strony nas, broniących się, i tych, którzy nas napastują. Całkowicie się wtedy nawróciłem na przekonanie, że Boskie przykazanie: Nie zabijaj znaczy nigdy nikogo, że udział w wojnie jest przeciw woli Bożej3. To przekonanie utwierdzą w nim później walki bratobójcze w trakcie zamachu majowego z roku 1926.

Po wojnie kontynuował studia teologiczne, najpierw w Warszawie, potem w Rzymie. W kolejnych latach pracował jako prefekt szkół podstawowych w Radomiu i Zawichoście. W ostatnim z tych miejsc podjął decyzję o wstąpieniu do zakonu kapucynów, uznając, iż nie będzie w stanie pracować na parafii po tym, jak otrzymał upomnienie od władz zwierzchnich, aby stosował się do oficjalnie przyjętych taryf za usługi duszpasterskie. W zakonie jednak również nie wytrwał długo – po dwóch miesiącach odszedł rozczarowany m.in. tym, iż kapucyni dla siebie gotowali zupę na mięsie, a dla biednych chudą, nie okraszoną.

Po wystąpieniu z zakonu został wikariuszem w Kozienicach, a wreszcie w 1929 r. przeniósł się na Polesie, do biskupa diecezji pińskiej, Zygmunta Łozińskiego, który pozwolił mu wcielać w życie swe poglądy na temat duszpasterstwa i prowadzenia parafii. Został proboszczem parafii w Łohiszynie, liczącej trzy tysiące wiernych, spośród których połowa przystąpiła do baptystów prowadzących ożywioną działalność misyjną na tych terenach. Najbardziej spektakularnym owocem pracy duszpasterskiej ks. Zieji był gremialny powrót mieszkańców do Kościoła katolickiego.

Wkrótce jednak biskup mianował go organizatorem i dyrektorem Akcji Katolickiej na całą diecezję pińską oraz dyrektorem „Caritasu”. W 1932 r. wrócił do Warszawy, gdzie przez dwa lata studiował judaistykę na Uniwersytecie Warszawskim, odnawiając wówczas wcześniejsze kontakty ze Stowarzyszeniem Młodzieży Katolickiej „Odrodzenie”. Współpracował też z ks. Edwardem Szwejnicem, założycielem organizacji studenckiej o charakterze samokształceniowym i samowychowawczym – „Iuventus Christiana”.

Włączył się również w działalność Związku Młodzieży Wiejskiej RP, zwanego „Wiciami”. Był to radykalny ruch młodzieży chłopskiej, oskarżany o komunizowanie, w którym w pewnym momencie za sprawą zwłaszcza Józefa Niećki i Ignacego Solarza ujawniły się nawet tendencje o charakterze neopogańskim. Nic więc dziwnego, że Kościół patrzył nań z wielką nieufnością. Zieję do „Wici” przyciągnął ich program społeczny. Był on bowiem szczególnie wyczulony na krzywdę społeczną. Jak pisała Zofia Kossak-Szczucka, gdy mówił o niej, z ust jego padały gromy. Omawiając siódme przykazanie, stwierdzał, że Bóg, który wszystko przewidział, zaopatrzył ziemię w wystarczającą ilość środków żywności dla ludzi każdej epoki. „Jeżeli komuś brak chleba – wołał z uniesieniem – to dlatego, że ktoś drugi ten chleb skradł. Skradł, gromadząc u siebie nadmiar! Biada tym złodziejom, co nie z głodu, a z chciwości okradają bliźnich! Nie znajdą miłosierdzia u Pana!4. Formalnie nie będąc członkiem „Wici”, został zaproszony na ogólnopolski zjazd tej organizacji w 1932 r. Dzięki niemu, w dyskutowanym wówczas projekcie deklaracji ideowej zamiast sformułowania o walce z klerykalizmem miało znaleźć się zdanie, iż organizacja w swojej działalności będzie opierać się na zasadach moralności chrześcijańskiej.

W 1934 r. wrócił na Polesie i przy Kościele katedralnym w Pińsku założył bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Po śmierci bpa Łozińskiego nowy ordynariusz piński, bp Kazimierz Bukraba, skierował ks. Jana Zieję do pracy z szarymi urszulankami Serca Jezusa Konającego. Ich założycielka, Matka Urszula Ledóchowska, otrzymała w darze folwark i postanowiła rozszerzyć na Polesie apostolsko-oświatową działalność swojego zgromadzenia. Jak wspomina jego członkini: Dla naszej Założycielki ta pomoc kapłańska była wielkim darem Opatrzności i znakiem, że miłe są Panu Bogu te małe dwu i trzyosobowe placówki apostolskie, które zaczęły powstawać coraz liczniej w najbardziej zaniedbanych zakątkach Polesia, całkowicie pozbawionych kościoła i kapłana. Ksiądz Zieja dojeżdżał kolejno do wszystkich tych maleńkich placówek z posługą kapłańską, z której korzystały nie tylko siostry, ale i okoliczna ludność przybywająca nieraz z odległych stron. Od lipca 1937 roku powstał większy ośrodek urszulański w Mołodowie, w majątku ofiarowanym Zgromadzeniu przez rodzeństwo Skirmunttów. Ksiądz Zieja objął tam obowiązki stałego kapelana dla wspólnoty zakonnej, liczącej ponad dwadzieścia sióstr, i duszpasterza – „proboszcza” dla okolicznej ludności. W promieniu ponad dwudziestu czterech kilometrów nie było ani kościoła, ani księdza, choć wśród ludności tamtejszej nie brakowało rodzin katolickich. Wkrótce ksiądz Zieja zasłynął jako ukochany pasterz tej rozległej „parafii”, w skład której wchodzili nie tylko katolicy, ale także prawosławni oraz wyznawcy wielu szerzących się na Polesiu sekt, zwłaszcza baptyści. Służył niezmordowanie, zawsze z wielką godnością, a jednocześnie z prostotą i pogodną łagodnością. Dobry, przystępny dla dzieci i starszych, dla zdrowych i chorych, których często w domach odwiedzał i zaopatrywał na ostatnią drogę do wieczności. Bezgranicznie dobry i serdeczny był dla smutnych i biednych, z którymi dzielił się nie tylko sercem i współczuciem, ale także odzieżą, pościelą i żywnością – wszystkim cokolwiek miał na sobie czy w swoim ubożuchnym mieszkaniu. Był też ksiądz Zieja utalentowanym nauczycielem i wychowawcą. Miał w Mołodowie trzy swoje szczególnie ukochane dzieła: Pierwsze – to gimnazjum. Żal mu było wiejskich chłopców, którzy, podobnie jak on sam kiedyś w rodzinnej wsi Osse, chcieli się dalej uczyć, a po ukończeniu szkoły powszechnej nie mieli żadnych ku temu możliwości. Prosił więc, aby się do niego zgłosili, a on będzie ich uczył. Zanosiło się, że kandydatów będzie sześciu. Tymczasem na ten apel zgłosiło się dwudziestu czterech chłopców i dwie dziewczyny. Na ich naukę poświęcał ksiądz Zieja trzy-cztery godziny dziennie. Przerobili w półtora roku program III i IV klasy gimnazjum, łącznie z łaciną. Wszyscy uczyli się z ogromnym zapałem i wytrwałością. Warto dodać, iż ks. Zieja przerobił ze swoimi prawosławnymi uczniami nawet program z religii, gdyż duchowny prawosławny odmówił uczenia za darmo.

Drugim dziełem księdza Zieji był uniwersytet ludowy dla gospodarzy z Mołodowa. Zbierali się w każdą niedzielę po południu w izbie szkolnej, wypełniając ją po brzegi. Siedzieli w kożuchach, bo nie było szatni, a izba była niewielka. Z własnego wyboru zapragnęli czytać z księdzem Pismo Święte, ale z objaśnieniami i dyskusją. Byli spragnieni wiedzy o świecie, o Bogu, o życiu, mieli swoje problemy, pytania, wątpliwości. Zarówno ksiądz jak i słuchacze byli niestrudzeni. Zajęcia kończono, gdy gasła lampa naftowa z powodu braku tlenu, bo w izbie nie było otwieranych okien. Trzecie dzieło to Koło Przyjaciół Bożej Radości, skupiające sporą gromadkę dorastającej młodzieży, zagubionej i nie widzącej przed sobą przyszłości w trudnych i smutnych przedwojennych czasach na Polesiu5.

***

Gdy wybuchła wojna, ks. Zieja znów poszedł do wojska – jako kapelan 84 Pułku Strzelców Poleskich. Po kapitulacji został z rannymi żołnierzami najpierw w Modlinie, a później w Legionowie, gdzie Niemcy przenieśli szpital. Pod koniec listopada po zwolnieniu przez Niemców udał się do Lasek, gdzie został w zastępstwie ukrywającego się przed okupantem ks. Władysława Korniłowicza kapelanem Zakładu dla Ociemniałych, prowadzonego przez Siostry Franciszkanki.

Wkrótce włączył się aktywnie w działalność ruchu oporu. Współpracował z Frontem Odrodzenia Polski, podziemną organizacją założoną przez Zofię Kossak-Szczucką i Witolda Bieńkowskiego, był też pracownikiem komórki „Credo”, stanowiącej ośrodek dyspozycyjny ugrupowania6. Wedle relacji Jana Hoppego, równie bliska współpraca miała łączyć go z organizacją „Unia” Jerzego Brauna7. Brał też udział w akcji ratowania Żydów, współpracując z Radą Pomocy Żydom „Żegota”. Przede wszystkim został naczelnym kapelanem „Szarych Szeregów”, a później Komendy Głównej Armii Krajowej oraz Batalionów Chłopskich.

Jak pisała Zofia Kossak-Szczucka: Wojna wyrwała proboszcza Zieję z parafii, rzuciła na palący stopy bruk zajętej przez Niemców Warszawy. Ksiądz Jan nie przestał nigdy tęsknić za swym Mołodowem, lecz wokół czekała praca. Był kapelanem sióstr urszulanek, ale to łatwe i miłe zajęcie wyczerpywało zaledwie ułamek jego energii. Nędzy nigdy nic brakło, w owe zaś czasy widmo jej straszyło zewsząd. Ludzie byli obdarci, a zimy szły srogie, jakich nie pamiętano od lat. Ksiądz Jan oddawał przygodnym znajomym ubranie, bieliznę, zatrzymując tylko płaszcz. Siostry urszulanki dokonujące co pewien czas inspekcji garderoby swego kapelana uzupełniały najbardziej rażące braki. Nie na długo. Ksiądz Zieja był niepoprawny i uciułany z trudem przez siostry przyodziewek tegoż samego dnia zazwyczaj zmieniał właściciela. Do zajęć spowiednika i kwestarza dołączyło się wprędce ratowanie Żydów. Pomoc tym najnieszczęśliwszym stanowiła wówczas obowiązek każdego katolika. Mało kto uchylał się od tego obowiązku, lecz podejście bywało różne. Przeciętny człowiek ratował Żydów z litości, z poczucia powinności chrześcijańskiej, uważając w duchu całą sprawę za ciężki dopust Boży. Ksiądz Jan inaczej. Ukrywał skazańców z radością, z miłością, jak ukochane rodzeństwo. Inni liczyli się ze swoimi możliwościami. „Możemy przyjąć najwyżej jedno dziecko…”. On nie liczył. Często nie miał gdzie nocować, gdyż swój pokoik oddał paru rodzinom żydowskim. Okupacja zamierzona na jedną noc przeciągała się nieraz na dłużej. Domyślni przyjaciele ofiarowywali bezdomnemu księdzu nocleg. Przyjmował z wdzięcznością i wieczorem przyprowadzał jakiegoś „podopiecznego” o wybitnie semickim wyglądzie. „Dajcie mu to miejsce, co miało być dla mnie”8.

W czasie powstania warszawskiego miał osobiście przenosić rannych, nierzadko spod pola ostrzału. Teresa Bojarska tak wspomina postać ks. Zieji, z którym zetknęła się w tamtym czasie: Człowiek w zakurzonych wysokich butach, w ubielonym wapnem, wytartym cegłą kombinezonie, takim jak mój, z taką jak moja biało czerwoną opaską na ramieniu i ze stułą spowiednika na szyi. Chwilę biegniemy obok siebie. Szepczę, nie, krzyczę, by głos przeniknął huragan dźwięków, swoje wyznanie winy. Uniesiona dłoń, znak krzyża, Ego te absolvo, ta, ta ta ta… zamiast palca spowiednika pukającego w drzewo konfesjonału zaterkotała salwa. Rozbiegliśmy się. Kapłan przyklęknął nad rannym, odprowadzić go w lepszy świat, ja – odbiegłam donieść meldunek9.

Można zapytać, jak to wszystko pogodzić z bezkompromisowym pacyfizmem ks. Zieji. On sam w rozmowie z Jackiem Moskwą stwierdzał, iż: Każdy człowiek musi tutaj wybierać za siebie. Nikt nie może mu dyktować; on sam ma podjąć decyzję. Chrystus mówi: Kto może pojąć, niech pojmuje. Wzywał nas i wyraźnie pokazywał drogę, jaką sam szedł. Chce, abyśmy nią szli. Dla mnie – ja tak przyjąłem – jest to droga wyrzeczenia się przemocy, wierności temu Boskiemu przykazaniu Nie będziesz zabijał jako Nie zabijaj nigdy nikogo. We mnie tak to stanęło, ale widzę, że u innych – biskupa Łozińskiego na przykład, który jest kandydatem na ołtarze – ta sprawa inaczej wyglądała. Muszę uszanować sumienie każdego człowieka. Każdy odpowiada za siebie, tak samo jak ja. Kiedy się bierze Ewangelię i wszystko zestawi razem, nie tylko jedno zdanie czy jakieś powiedzenie, ale całość, zostaje właśnie to: ty odpowiadasz i on odpowiada. Ty inaczej, on też inaczej, ale wszyscy odpowiadamy przed Chrystusem, jak Go zrozumieliśmy10.

Po powstaniu został z tłumem cywilów ewakuowany do Pruszkowa, a następnie uciekł stamtąd do Lasek. Po kilku dniach przedostał się do Krakowa. Tam został zastępcą ks. Ferdynanda Machaya, który pełnił funkcję archiprezbitera w Kościele Mariackim, a także opiekunem wszystkich księży z innych diecezji, którzy znaleźli w Krakowie schronienie. Wkrótce jednak ks. Zieja prawie chyłkiem uciekł z „ciepłej posadki” i podążył na zachód, dowiedziawszy się, iż brakuje tam kapłanów. Dzięki pomocy AK otrzymał papiery niemieckie na wyjazd do Królewca na roboty w charakterze pomocnika ogrodnika, gdzie jednak nie udało się mu dostać. Ostatecznie dotarł w okolice Rugii, gdzie pracował jako robotnik rolny i niósł pomoc duchową wywiezionym tam przymusowo Polakom.

***

W czerwcu 1945 r. rozpoczął pracę duszpasterską w Słupsku, gdzie początkowo był jedynym księdzem katolickim, obsługującym cztery kościoły w mieście oraz kilka następnych w powiecie. Tam wraz z Anielą Urbanowicz zorganizował i prowadził Dom Matki i Dziecka, w którym w grudniu 1946 r. znajdowało schronienie 40 matek i 60 dzieci. Z jego inicjatywy powstał w Słupsku pierwszy w Polsce i przez długi czas jedyny pomnik Powstańców Warszawskich11.

W kronice parafialnej z tamtego okresu czytamy: Praca w Słupsku to praca od podstaw: duszpasterstwo w czterech kościołach, ich remonty, nauka w trzech szkołach podstawowych, w gimnazjum i liceum, troska o więźniów, otwarcie Uniwersytetu Ludowego mającego swą siedzibę początkowo na plebanii i wykłady w nim. W niedzielę trzy msze święte, cztery lub pięć kazań, chrzty, śluby i wyjazdy do kościołów filialnych, odległych od Słupska do 35 km12. Jak widzimy, praca ponad siły dla każdego człowieka, a zwłaszcza osoby zupełnie nie dbającej o swoje potrzeby i z zapałem realizującej ideały franciszkańskiego ubóstwa.

W tej samej kronice czytamy zapis mówiący o tym, iż ks. Zieja chciałby być najuboższy we wszystko na całej swojej parafii /…/, najmarniej się odżywiać, mieć tylko siennik, koc i ze słomy poduszkę do spania. On sam zaś w liście z 18 września 1945 r., zatytułowanym „Do moich kochanych i bardzo mi drogich współpracowników w parafii słupskiej”, oświadczał, że jego „pragnieniem i szczerym postanowieniem było zawsze i jest dążyć do najwyższego ubóstwa, to znaczy do takiego sposobu życia, żeby w mej parafii nie było nikogo uboższego ode mnie w rzeczy tego świata, co do odzienia, pożywienia i mieszkania”. Bez prowadzenia takiego trybu życia, chociaż przez tę resztę dni, jakie mi na ziemi pozostały, lękam się stanąć przed sądem Bożym13. Skrajne ubóstwo z wyboru, dzielenie się wszystkim z bliźnimi, ale bez żadnego cierpiętnictwa, zadęcia i ostentacji…

Po śmierci kard. Augusta Hlonda, w listopadzie 1948 r. prymasem Polski i arcybiskupem metropolitą warszawsko-gnieźnieńskim został Stefan Wyszyński, długoletni przyjaciel i współpracownik ks. Zieji. Wkrótce po ingresie ks. Prymas sprowadził ks. Zieję do Warszawy, chcąc mieć go blisko siebie. Najpierw został wiceproboszczem, a później proboszczem parafii św. Wawrzyńca na Woli, a od 1950 r. rektorem warszawskiego kościoła Wizytek. Po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego, gdy realne niebezpieczeństwo zaczęło grozić ks. Zieji, za radą ponoć samego Józefa Cyrankiewicza przekazaną Anieli Urbanowiczowej, usunął się z Warszawy. Najpierw udał się do Nowej Wsi pod Michalinem k. Warszawy, a następnie w celu podreperowania zdrowia wyjechał do Zakopanego; wedle zgodnych relacji rekonwalescencja wyglądała dokładnie tak, jak możemy się tego domyślać.

W 1956 r. został współtwórcą i kapelanem Klubu Inteligencji Katolickiej, powstałego na fali tzw. odwilży. Niósł również pomoc więźniom powracającym z ZSRS. Utworzono bowiem wówczas za zgodą rządu przy Zarządzie Głównym Czerwonego Krzyża komórkę pod nazwą „Ogólnopolski Komitet Pomocy Repatriantom z Rosji”, na czele której stanął minister oświaty Władysław Bieńkowski. W skład prezydium wszedł również ks. Zieja. Jak wspomina Ryszard Saper, wówczas zastępca Bieńkowskiego, ksiądz należał do najaktywniejszych działaczy: nie szczędząc trudu wraz z ministrem Bieńkowskim i ze mną jeździł do odległych punktów repatriacyjnych (Terespol, Medyka). Podejmował się razem ze mną skutecznych interwencji u ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza. Zasługą ks. Zieji było też uzyskanie od kardynała Stefana Wyszyńskiego znacznych funduszy na pomoc dla ludzi wracających z łagrów sowieckich14.

W latach 1960-63 był profesorem w Seminarium Duchownym w Drohiczynie, zaś od 1963 r. aż do śmierci żył i pracował w domu Sióstr Urszulanek Szarych na warszawskim Powiślu, gdzie od czasów okupacji czekało na niego zawsze przygotowane miejsce. Poświęcał się wówczas przede wszystkim pracy pisarskiej i duszpasterskiej. Przesłał na ręce polskich uczestników II Soboru Watykańskiego memoriał dotyczący piątego przykazania Dekalogu, wskazując w nim, iż przykazanie „Nie zabijaj” należy rozumieć jako: „Nie zabijaj nigdy nikogo”. Zafascynowany postacią sekretarza generalnego ONZ Daga Hammerskjölda i jego działaniami podejmowanymi na rzecz pokoju na świecie, nauczył się szwedzkiego i przetłumaczył na język polski jego książkę „Drogowskazy”.

We wrześniu 1976 r. znalazł się wśród 14 sygnatariuszy założycielskiego apelu Komitetu Obrony Robotników. Pełnił funkcję przewodniczącego Rady Funduszu Samoobrony Społecznej KOR. Przesłuchiwany w prokuratorze w związku ze swoją współpracą z tym środowiskiem stwierdził, iż związał się z nim z tego powodu, że ludzie ci jawnie wystąpili w obronie słabszych, pokrzywdzonych, prześladowanych, poniżanych, pozbawianych pracy, niosąc im pomoc materialną i prawną. Osoby związane z KOR w tamtym czasie nazywają go „empirycznym dowodem na istnienie Boga”, podkreślając, że łagodził spory nie dlatego, że był księdzem czy sędziwym starcem, ale dlatego, że uczył nas patrzenia na problemy z innej perspektywy. Henryk Wujec podkreślał, iż w KOR, zwłaszcza wśród „starszych państwa”, byli ludzie o niesamowitych biografiach. Ale nawet na tym tle ks. Zieja się wyróżniał. Symbol świętości. Gdy brał udział w zebraniach, była inna atmosfera. Czuliśmy, że jest wśród nas ktoś, kto ma bezpośrednią łączność z rzeczywistością, która przekracza nasze doświadczenie. /…/ Starał się nas jednoczyć. Michnik, Kuroń, Macierewicz, wszyscy mu byli bliscy. KOR był takim małym parlamentem i do ostrych dyskusji dochodziło. Ale to, że do końca istnienia (wrzesień 1981) nigdy się brzydko nie podzielił, jest zasługą łagodzenia księdza Zieji15. W późniejszych latach był sympatykiem „Solidarności”, wspierając ją duchowo aż do śmierci.

Ostatnie 28 lat życia spędził w warszawskim domu urszulanek przy ulicy Wiślanej i tam właśnie, nad ranem 19 października 1991 r. zmarł. Cztery dni później w kościele sióstr wizytek odbyło się nabożeństwo pogrzebowe za zmarłego, które odprawił Prymas Polski kard. Józef Glemp. Ksiądz Zieja został pochowany na cmentarzu w Laskach. Kilka lat później okres od 19 października 1996 r. do 19 października 1997 r. ogłoszono Rokiem Pamięci Ojca Jana Zieji16.

***

Jerzy Turowicz w przedmowie do wywiadu-rzeki z ks. Zieją pisał: Ewangelia dla Jana Zieji znaczyła: prawda, miłość i ubóstwo. Wcielał ją w swoje życie z – można by rzec – chłopskim uporem, co wywoływało nieraz postawy nonkonformizmu, czasem konflikty, gesty kontestacji /…/. Jest człowiekiem charyzmatu, człowiekiem wielkiej, profetycznej wizji, człowiekiem modlitwy i kontemplacji. Należy do tej franciszkańskiej rasy ludzi, którzy umiłowali ubóstwo i służbę ubogim, do takich jak Matka Teresa z Kalkuty, Dom Helder Camara, Dorothy Day, Jean Vanier czy nasz Brat Albert17.

Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Postać ks. Zieji ciągle fascynuje i działa na wyobraźnię, traktowany jest przez wielu jako wzór kapłana, święty naszych czasów, a wręcz prorok. Należał do owych marszałków, o których mówił doktor Delbende w „Pamiętniku wiejskiego proboszcza” Georgesa Bernanos – upadających na kolana przed biedakiem, kaleką czy trędowatym, podczas gdy kaprale poprzestają na przyjacielsko-protekcjonalnym poklepaniu go po ramieniu. Można powiedzieć, iż w całej działalności był wierny maksymie Marka Aureliusza, radzącego, aby ten, kto wyświadcza jakieś dobrodziejstwo nie rozgłaszał tego, lecz przechodził do innej sprawy, jak winna latorośl by w porze stosownej zawsze owoc wydać18.

Przypisy:

1 S. Bartos, G. Wójcik, Ks. Jan Zieja ­– w służbie Bogu i ludziom, Krynica-Zdrój [2008], s. 93.

2 Ibid., ss. 119-120.

3 Cyt. za Ks. W. Wojdecki, Wstęp [w:] Ks. J. Zieja, W ubóstwie i w miłości. Wybór kazań, Leszno k. Błonia 1997, s. 10.

4 Z. Kossak, W Polsce Podziemnej. Wybrane pisma dotyczące lat 1939-1944, Wybór i opracowanie Stefan Jończyk, Mirosława Pałaszewska, Warszawa 1999, cyt. za http://www.zieja.ovh.org/relacje_kossak.htm

5 Matka Andrzeja Górska, Ks. Jan Zieja i jego współpraca z bł. Urszulą oraz Zgromadzeniem Sióstr Urszulanek SJK w latach 1935-1991, „Szary Posłaniec” nr 56, 1991.

6 Cz. Żerosławski, Katolicka myśl o Ojczyźnie. Ideowopolityczne koncepcje klerykalnego podziemia 1939-1944, Warszawa, 1987, s. 18.

7 J. Hoppe, Wspomnienia, przyczynki, refleksje, Londyn 1972, s. 287.

8 Z. Kossak, op. cit.

9 S. Bartos, G. Wójcik, op. cit., s. 115.

10 J. Moskwa, Ewangelia według księdza Zieji, „Tygodnik Powszechny” nr 10/1997.

11 T. Rogowski, Pierwszy powstańczy, „Gość Niedzielny” 2004, za: http://www.zieja.ovh.org/art_pomnik.htm

12 Ks. W. Wojdecki, op. cit., s. 28.

13 Ibid., ss. 29-30.

14 Ryszard Saper, Wspomnienie o ks. Janie Zieji, „Tydzień Polski” (Londyn) nr 51/1991.

15 M. Nocuń, A. Brzeziecki, Prorok. Ks. Jan Zieja (1897-1991): świadek wieku XX, „Tygodnik Powszechny” nr 4/2007 (dodatek „Historia w Tygodniku”).

16 K. i J. Piątkowscy, Ks. Jan Zieja – prorok XX wieku, „Niedziela” 30.03.1997.

17 J. Turowicz, Przedmowa [w:] Ks. Jan Zieja. Życie Ewangelią. Spisane przez Jacka Moskwę, Paryż 1991.

18 Marek Aureliusz, Rozmyślania, Kęty 2003, s. 41.

komentarzy