Nowy Obywatel, Zima 2012 - okładka

Jak walczyć z czymś, czego nie rozumiemy?

·

Jak walczyć z czymś, czego nie rozumiemy?

·

Powiedzmy to raz jeszcze: lewica jest w kryzysie. Na prawicy zresztą nie jest lepiej. Żadna ze stron nie ma odpowiedzi na coś, co potocznie zwie się „kryzysem kapitalizmu”. My – ludzie lewicy (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zwrot ten może być tylko ironiczny) – zajęci jesteśmy ciągłym powtarzaniem tych samych gestów, które absolutnie do niczego nie prowadzą. „Źli kapitaliści okradają biednych ludzi, należy się zorganizować i obalić ten obrzydliwy kapitalizm!” – krzyczymy na demonstracjach, podniesionym głosem przekonujemy znajomych, piszemy na blogach, w gazetach czy periodykach naukowych. Na prawicy jest jeszcze gorzej, bo jeśli rzeczywiście lekiem na współczesne problemy miałaby być jeszcze większa deregulacja, to może od razu zlikwidujmy struktury polityczne i ze zwieszoną głową módlmy się o łaskę do świętych derywatów i błogosławionych funduszy hedgingowych. Kryzys lewicy i prawicy to tak naprawdę kryzys polityczności w ogóle. Jeśli żadna ze stron nie jest w stanie wypracować rozwiązań, które mogłyby zmierzyć się z obecnym stanem rynków (czyli czymś, co najbardziej determinuje dobrostan społeczeństw), to znaczy, że polityka przestała po prostu odpowiadać na problemy świata, w którym żyjemy.

Mogłoby się zatem wydawać, że mamy do czynienia z dwoma powiązanymi kryzysami: polityczności i kapitalizmu. Mniemanie takie jest błędne, gdyż kapitalizm nie znajduje się w kryzysie. Należałoby raczej powiedzieć, że żyje on pełnią życia, rozwija się bez większych przeszkód, biorąc we władanie coraz większe obszary. Upadek Grecji, bankructwa banków, niespłacalne kredyty, stagnacja gospodarcza – są problemami dla społeczeństw, ale w żaden sposób nie nadwątlają samego systemu kapitalistycznego. Kapitał staje się tak wszechobecny, że gdyby starożytni Grecy mieli dziś formułować listę żywiołów, to do powietrza, ognia, wody i ziemi dodaliby pieniądz.

Jeśli z kapitalizmem wszystko jest w porządku, oznacza to, że jedynie polityczność znajduje się w kryzysie. Kryzys ten spowodowany jest właśnie rosnącą siłą kapitału. Kapitał stał się niejako potężniejszy i większy od społeczeństw, które utraciły możliwości kontroli. Paul Krugman stwierdził, że nawet gdyby ludzie na początku obecnego wieku wiedzieli, że w 2008 r. dojdzie do krachu na rynkach finansowych, nie zachowaliby się inaczej, gdyż i tak nie byliby w stanie wyzwolić się z kapitalistycznego sposobu myślenia. Jak bowiem można myśleć inaczej, skoro kapitał jest podobny do powietrza: naturalny i wszechobecny. Różnica jest tylko taka, że wiemy, czym jest powietrze, natomiast o kapitalizmie nie można tego powiedzieć.

Przestaliśmy rozumieć kapitalizm. Oczywiście pomijam tzw. korwinowców, bo trudno zaufać gimnazjalistom. Mówię zatem w pierwszym rzędzie o zwykłych ludziach, o nas. Jasne, przyzwyczailiśmy się do tego, że fabryki muszą być przenoszone tam, gdzie praca jest tańsza, że makler z Wall Street zarabia 1000 razy więcej od kucharki, że gospodarka kraju może upaść, ponieważ bankierzy podejmowali ryzykowne decyzje. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, ale czy rozumiemy przyczyny takich faktów? Czy wiemy, dlaczego w USA od 1978 r. dochody najbogatszej grupy społeczeństwa wzrosły o 277%, a tylko o 18% zwiększyły się zarobki najbiedniejszych 20% obywateli1? Albo: jak to się stało, że w 1987 r. obrót instrumentami pochodnymi wynosił 10% globalnego PKB, a już w 2005 r. stanowił 570%2?

Nie powinniśmy się jednak specjalnie martwić, jeśli nie znamy odpowiedzi na takie pytania. Bez cienia wątpliwości można przecież stwierdzić, że nawet politycy, tj. osoby, które powinny się jakoś w tym wszystkim orientować, również raczej nie potrafiliby udzielić spójnej odpowiedzi. Choć to może już trochę martwić. Jeszcze bardziej niepokojący jest jednak fakt, że nawet ludzie, którzy zawodowo zajmują się finansami, niezbyt dobrze rozumieją, na czym polega obecnie kapitalizm. Prof. Geoffrey Ingham, socjolog z Cambridge, w książce „Kapitalizm” stwierdza bez ogródek: Ekspansji sektora finansowego towarzyszyła zdumiewająca złożoność zjawisk. Nawet ich uczestnicy mają problemy ze zrozumieniem zaskakującego rozprzestrzeniania się wyspecjalizowanych rynków, które przemieniają pieniądz – w ramach czegoś, co jest znane pod nazwą „inżynierii finansowej” – w rozbudowany szereg ciągle zmieniających się zbywalnych papierów i instrumentów finansowych.

Odnośnie do stanu świadomości osób znajdujących się w samym centrum sterowania światowym kapitalizmem, pouczająca była anonimowa wypowiedź3 programisty pracującego w firmie tradingowej w Londynie. Zanim ją przytoczę – kilka słów o tym, czym zajmuje się ów człowiek. Otóż odpowiada on za program komputerowy, który handluje aktywami w ramach HFT (High-frequency trading). Czym jest HFT? Chodzi o to, że skomplikowane algorytmy (dostające na wejściu informacje o tym, jak wcześniej zachowywał się dany obiekt finansowy) i bardzo szybkie komputery dokonują dziennie dziesiątek tysięcy transakcji, pozycje inwestycyjne zajmowane są na bardzo krótki okres (od sekundy do kilku godzin), a zyski osiągane nawet dzięki minimalnym wahaniom w kursie. Na początku tego wieku czas wykonania transakcji HFT wynosił kilka sekund, później liczony był już w milisekundach, a obecnie w skali mikro. Choć brzmi to absurdalnie, im szybszy masz komputer, im lepszy program i im bliżej jesteś serwerów giełdy (czas przesyłu danych!), tym więcej zarabiasz. Wróćmy jednak do naszego programisty. Został on zapytany przez dziennikarza o tzw. Flash Crash z 6 maja 2010 r., gdy Dow Jones w 5 minut stracił 1000 pkt., czyli prawie 10% (był to najbardziej gwałtowny spadek w historii indeksu), po czym po kilkunastu minutach odrobił straty. Anonimowy programista na pytanie, czy to nie HFT było przyczyną krachu, odpowiada: Ciągle nie rozumiemy, co było przyczyną. Mogło to być HFT, ale możliwe też, że to właśnie HFT złagodziło efekty. Nie istnieją tu żadne przekonujące dowody. Dziennikarz rozsądnie dopytuje: Można by powiedzieć, że to dobry powód, by zakazać HFT. Nie używaj czegoś, czego nie rozumiesz. Człowiek z City rezolutnie odpowiada: Zwykłe zakazywanie czegoś, czego nie do końca rozumiesz, jest głupotą. Cóż tu rzec?

Nie, nie chodzi mi o to, że HFT jest niebezpieczne, więc powinno zostać zakazane. Całkiem prawdopodobne, że handel na wysokich częstotliwościach transakcji nie wpływa znacząco na rynek finansowy. Chcę tylko pokazać, jak bardzo jest to abstrakcyjne; jak bardzo kapitalizm oderwał się od świata ludzi – żyje on własnym życiem, karmiąc się czystymi liczbami. 70% transakcji w USA odbywa się za pomocą wielce skomplikowanych algorytmów komputerowych. Pytam więc: w jaki sposób to, co dzieje się w świecie finansów, może zostać pojęte przez człowieka? Nie może – a przecież to wszystko decyduje o losie całych społeczeństw. A jeśli nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć, to z pewnością nie możemy umieścić kapitalizmu w centrum politycznych sporów. Jak debatować nad czymś, czego nie rozumiemy?

Co więc robić? Oczywiście kuszącą strategią jest zwracanie uwagi na problem. Krzyczmy więc: „kapitalizm jest zły, nieludzki i niepotrzebny, odrzućmy go i wtedy będzie dobrze”. Krzyczmy tak, a później z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku pójdźmy do bankomatu, wypłaćmy 50 zł, kupmy kilka piw i papierosy, po czym w domu włączmy jakiś hollywoodzki film od czasu do czasu przerywany ładnymi reklamami. Jak widać, kapitalizmu nie da się zanegować. Działa tu dokładnie ten sam mechanizm, jak w przypadku semantyki. Zdanie „nieparzyste krzesła mają nadzieję na symfoniczny obiad” jest nonsensowne. Jednak negacja zdania pozbawionego sensu jest tak samo bezsensowna jak to zdanie. I nic się z tym nie da zrobić. Trzeba przemilczeć, nie negować.

Współczesnym sposobem negowania kapitalizmu są ruchy typu Occupy Wall Street. W świetle tego, co dotychczas tutaj stwierdzono, wydaje się jasne, dlaczego Occupy Wall Street i jemu podobne ruchy wstrzymywały się z artykułowaniem programu, pozytywnych tez, które miałyby wskazywać kierunek dalszych działań. Większość publicystów przychylnych tym ruchom argumentowała, że brak programu był pewną strategią: „nie mówimy, co trzeba zrobić, gdyż najpierw chcemy stworzyć przestrzeń dla wolnej dyskusji, chcemy przywrócić polityczność, to jest naszym celem”. Jednak nie da się stworzyć żadnej przestrzeni dla dyskusji, gdyż jej przedmiot w ogóle nie może być dyskutowany. Nie było więc żadnej strategii. To, że Occupy Wall Street pozostało nieme, spowodowane było faktem, iż nie istniał sposób, na który potrafili się oni odnieść do kapitalizmu. Poza – oczywiście – emocjami, ale z takiej mąki chleba nie będzie.

W październiku 2011 r. McKenzie Wark opublikował tekst „Jak okupować abstrakcję”4. Tytułową abstrakcją jest oczywiście kapitalizm, symbolizowany przez Wall Street. Wark stawia pytanie o strategię walki z kapitalizmem. Odpowiedź – wyrażona nie do końca wprost – była następująca: „Jak? Dokładnie tak, jak zrobiło to Occupy Wall Street!”.Sama okupacja Zuccotti Park była abstrakcją, gdyż na abstrakcję, jaką jest kapitalizm, należało zareagować za pomocą innej abstrakcji. Wydaje się, że – przynajmniej w teorii – równanie się zgadza. Jednak gdy przyjrzymy się rezultatom OWS, trudno stwierdzić, że ich strategia okazała się skuteczna. Jak się zdaje, Wark dostrzegł te problemy, gdyż w wywiadzie5 udzielonym na początku sierpnia 2012 r. ponownie spróbował odpowiedzieć na pytanie postawione we wcześniejszym tekście: Problem jest taki: jak możesz okupować abstrakcję? Władza stała się wektorowa. Może przemieszczać pieniądze i zasoby z niespotykaną szybkością w dowolne miejsce na Ziemi. Możesz zablokować konkretne miejsce, ale wektory władzy po prostu ominą blokadę.

Tezę Warka doprowadza do końca Levi Bryant, amerykański filozof, jeden z twórców nowego i coraz bardziej wpływowego nurtu filozoficznego o nazwie object-oriented ontology. Bryant swój wywód6 rozpoczyna od stwierdzenia, że kapitalizm nie tyle jest abstrakcją, co raczej hiperobiektem (termin Tima Mortona). Przykładem tego, czym są hiperobiekty, jest klimat. Hiperobiekty nie znajdują się w żadnym konkretnym miejscu: są wszędzie i nigdzie. Zawsze mają wpływ na ludzi, nie jest możliwe trzymanie się od nich na dystans. Z drugiej jednak strony nigdy nie stykamy się z nimi w ich totalności. Możemy doświadczyć jedynie poszczególnych manifestacji, lokalnych wydarzeń i konkretnych rezultatów działań hiperobiektów. Jeśli kapitalizm jest takim hiperobiektem, to Bryant musi powtórzyć pytanie Warka: jak walczyć z przedmiotem, którego nawet nie możemy doświadczyć?

Odpowiedź jest złożona i warto się jej przyjrzeć. Bryant stwierdza, że współcześni teoretycy polityki zbyt wielką wagę przykładają do semiosfery, tj. do ideologii, narracji, praw czy tekstów, za pomocą których władzautwierdza swoje panowanie. Jako materialista stwierdza, że kapitalizm przede wszystkim potrzebuje infrastruktury, dzięki której może działać. Drogi, lotniska, sieci komputerowe, programy, satelity, fabryki, porty itd. – gdyby to wszystko zniknęło, znikłby również kapitalizm, gdybyśmy jednak pozbyli się tylko ideologii, to kapitał ciągle pozostałby nienaruszony. Czym były protesty w ramach ruchów Occupy? Wyłącznie aktami mowy. Bryant pyta zatem: Czy kapitalizm oparty jest na indywidualnych decyzjach bankierów i prezesów, czy raczej system ten ma swoje własne formy świadomości, własny sposób działania, w którym ludzie zostali uwięzieni? […] Wartość [OWS] polega na tym, że tworzone są kolektywy chcące walczyć z tymi nieludzkimi bytami, które funkcjonują pośród nas (rynki, korporacje, etc.), ale protesty nie wpływają na owe byty, gdyż te nawet nie rozpoznają faktu istnienia protestujących. Protestowanie przeciw kapitalistom czy politykom jest więc nieskuteczne, gdyż ci są jedynie prostymi robotnikami (choć z bardzo wysokimi zarobkami) w wielkiej fabryce kapitalizmu.

Akty mowy protestujących z Wall Street są z perspektywy, którą przyjmują Bryant czy Wark, strategią nieadekwatną wobec przedmiotu ich protestów. Nie szkodzą one kapitalizmowi, albowiem ten nie jest ufundowany na sferze dyskursu. Recepta Bryanta jest następująca: Nie stój na Wall Street, narzekając na bankierów i brokerów – okupuj autostradę. Zhakuj satelitę i zamknij komunikację. Zablokuj port. Usuń dane trzymane przez banki itd. Blokuj arterie, dzięki którym hiperobiekt utrzymuje się przy życiu. Tylko w ten sposób wstrząśniesz władzą i zyskasz siłę, z którą będą musiały się liczyć rządowe organy kapitalizmu i korporacji.

Levi Bryant ma rację, twierdząc, że dyskursywne strategie walki z rynkami są skazane na porażkę. System kapitalistyczny pochyli się nad nimi – jasne – ale tylko po to, by sprawdzić, czy przez przypadek nie da się tutaj czegoś zarobić (słynna sprawa z maskami Guya Fawkesa, na których zarabia gigant medialny Time Warner). Wróćmy do HFT i faktu, że 70% transakcji na rynku finansowym zawieranych jest za pomocą algorytmów komputerowych. Algorytmy te dostają liczbowe dane o różnych aktywach i na tej podstawie kupują i sprzedają. Oznacza to, że w ich ontologii nie istnieją takie rzeczy jak wyzysk, prawo pracy, strajk, bieda itd. W przemysłowym kapitalizmie właściciel fabryki traktował robotnika jako środek produkcji, jako rzecz, musiał jednak mieć do niego jakiś stosunek, robotnik znajdował się w jego polu widzenia. Dla współczesnych kapitalistów z Wall Street czy londyńskiego City robotnik nie jest nawet rzeczą – wiedza o istnieniu klasy nieposiadającej środków produkcji nie jest im do niczego potrzebna. Przypomnijmy sobie słynne zdjęcia, na których finansjera Wall St. z kieliszkami szampana w dłoniach i uśmiechami na ustach przyglądała się protestom. Co znaczy ten obrazek? Stwierdzenie, że jest to jedynie dowód demoralizacji elity współczesnego kapitalizmu, pomija istotę sprawy. Zdjęcia te w rzeczywistości pokazują, że owa elita, żyjąc w świecie do samego końca przesiąkniętym kapitałem, nie ma możliwości zrozumienia, skąd biorą się protesty. Nie chodzi zatem o degenerację finansistów, ale o ich niezdolność do operowania tymi samymi pojęciami, których używa OWS. Oznacza to, że nie ma żadnego punktu styku – miejsca, od którego można by zacząć rozmowę.

Niemiecki socjolog Wolfgang Streeck w bardzo ciekawym tekście opisującym napięcia kryjące się w zachodnim modelu demokracji kapitalistycznej7, formułuje następującą myśl: W ciągu trzech lat od 2008 r. konflikt dystrybucji w ramach demokratycznego kapitalizmu zmienił się w skomplikowane przeciąganie liny między globalnymi inwestorami a państwami narodowymi. Podczas gdy w przeszłości pracownicy zmagali się z pracodawcami, obywatele z ministrami finansów, a prywatni dłużnicy z prywatnymi bankami, obecnie instytucje finansowe siłują się z państwami. Oznacza to, że rynki finansowe nie są w sporze z okupującymi Wall Street. Zresztą dlaczego miałyby być? W jaki sposób protestujący mogliby zagrozić światu finansów? Nie jest to przecież sytuacja, w której strajkujący robotnicy zatrzymują produkcję w fabryce, przez co właściciel ponosi straty. Główna linia sporu nie przebiega już między tymi, którzy dysponują środkami produkcji, a tymi, którzy ich nie posiadają. Obecnie protesty osób, które nie mają (prawie) nic, nie są żadnym zagrożeniem dla kapitału.

Przywołałem tekst Bryanta, ponieważ uważam, że jest to zasadniczo logiczna odpowiedź na pytanie, jak walczyć z kapitalizmem. Wiemy jednak przecież, że jest to zarazem odpowiedź błędna i nierealistyczna. Błąd nie leży w odpowiedzi, lecz w samym pytaniu. Nie powinno się zaczynać rozważań politycznych od tego zagadnienia, gdyż obecnie z kapitalizmem nie da się zwyciężyć. Nie da się wprowadzić kapitalizmu jako kwestii, od której można rozpocząć polityczność. Oddaję jeszcze raz głos Streeckowi: Krajowe rynki pracy w latach 70. wyposażone w różnorakie możliwości politycznej mobilizacji i międzyklasowych sojuszy czy też polityka publicznych wydatków lat 80. nie były z konieczności czymś, czego nie zrozumiałby „człowiek z ulicy”. Od tego czasu bitwy, w ramach których rozgrywają się sprzeczności demokratycznego kapitalizmu, stały się czymś dużo bardziej złożonym, co sprawiało, że dla kogoś spoza elity finansowej lub politycznej rozpoznawanie ukrytych interesów i identyfikowanie własnych stało się niezmiernie trudne.

Wszechpotęga kapitalizmu – ograny manewr lewicowych intelektualistów. Jego popularność bierze się głównie stąd, że łatwiej tworzyć spektakularne teorie, gdy za punkt wyjścia weźmie się jakiś potężny byt, który odpowiada za całe zło. Niech to będą władza, patriarchat, dyskurs kolonialny czy właśnie kapitalizm – coś, co w założeniu przenika wszystkie sfery ludzkiej działalności, co determinuje każdą aktywność człowieka – dysponując takim przedmiotem teoretycznym, można napisać co najmniej kilka bardzo ciekawych książek, które dogłębnie wskażą, na czym polega potęga tego wroga ludzkości. Problem w tym, że wniosek z podobnych rozważań jest zawsze jeden: nic nie da się zrobić. Pasuje tu bon mot Rorty’ego, zgodnie z którym po przeczytaniu „Kapitalizmu lub kulturowej logiki późnego kapitalizmu” Jamesona wiemy wszystko – z wyjątkiem tego, co trzeba robić. Wydaje się, że w niniejszym tekście również próbowałem w taki sposób przedstawić kapitalizm, aby jego moc przede wszystkim zniechęcała do działania. Nie do końca. Twierdzę jedynie, że siła systemu kapitalistycznego powoduje, iż rozważania nad strategią nie mogą zaczynać się od zawołania: „obalmy kapitalizm!”. Jeśli jesteśmy wystarczająco bystrzy, to zaczynając w taki sposób, dość szybko dojdziemy do wniosku, że jednak nie potrafimy osiągnąć takiego celu, więc rewolucyjny zapał osłabnie. Skoro zatem nie da się działać globalnie, działajmy lokalnie. To znaczy: może nie przezwyciężymy systemu kapitalistycznego, ale próbujmy walczyć o podwyższenie płacy minimalnej. Najpewniej nie uda się nam na dobre zlikwidować wyzysku, ale można sprawić, że ludzie będą pracować odrobinę krócej. Oto pierwszy wniosek z poczynionych tu uwag: wróćmy do projektu socjaldemokratycznego.

Chciałbym zaproponować jeszcze jeden wniosek, który być może na pierwszy rzut oka stoi w sprzeczności z pierwszym. Sądzę jednak, że jest raczej jego uzupełnieniem. Socjaldemokracja narodziła się jako reakcja na rewolucyjny marksizm. Marksizm był marzeniem, bez którego pragmatyczni socjaldemokraci najpewniej nie byliby w stanie odnieść sukcesu. Oznacza to, że teraz również potrzebujemy nowego marzenia, nowej idei, które będą w stanie poruszyć masy. Pozwólmy sobie na formułowanie postulatów, które będą daleko przekraczały obecną sytuację. Na najbardziej podstawowym poziomie siłą kapitalizmu jest jego nieubłagana logika: lepiej posiadać dziesięć milionów niż dwa tysiące. Mamy tu najzwyklejszy matematyczny znak nierówności, bezproblemowo przyswajalny w prawie każdej kulturze. Należy zatem próbować formułować teorie, które będą w stanie przekonać ludzi, że owa kapitalistyczna logika jest szkodliwa. Potrzebujemy zatem koncepcji operujących na przynajmniej odrobinę bardziej skomplikowanych wartościach niż matematyczna nierówność.

Takie teorie i wartości nie mogą być jednak zwykłą negacją kapitalizmu. Negacja wymaga operowania w tej samej logice, co negowana teza, a z kapitalizmem nie da się wygrać na jego podwórku. Ogólnie mówiąc: spór polityczny nie polega na dwóch tezach – A i nie-A – które rywalizują ze sobą na podstawie pewnej określonej logiki. Gdyby tak było, to każdy spór byłby łatwo rozstrzygalny. Polityczność rodzi się dopiero, gdy przeciwstawiane są sobie dwa porządki wartości, których nie da się po prostu rozsądzić. Dlatego też współczesny kapitalizm nie wymaga zwykłej negacji (a więc wpisania się w jego logikę), ale raczej stworzenia nowej myśli, która go przezwycięży. Próbujmy więc odbudować polityczność za pomocą nowych idei, które dźwigną społeczeństwa z letargu, i zarazem starajmy się sukcesywnie rozwiązywać kłopoty ekonomiczne na sposób socjaldemokratyczny. Obie strategie powinny się uzupełniać.

Filip Białek

Przypisy:

  1. Dane za: http://www.trystero.pl/archives/11743
  2. Zob. P. Dembinski, Finansjalizacja – klęska urodzaju w gospodarce, 24.01.2012, http://www.obserwatorfinansowy.pl/forma/debata/finansjalizacja-kleska-urodzaju-w-gospodarce/
  3. Zob.: http://www.guardian.co.uk/commentisfree/joris-luyendijk-banking-blog/2011/sep/26/capitalism-banking-blog-computer-programmer
  4. Zob. McKenzie Wark, How to Occupy an Abstraction, 3.10.2011, http://www.versobooks.com/blogs/728
  5. Zob.: http://theoccupiedtimes.co.uk/?p=6451
  6. Zob.: http://larvalsubjects.wordpress.com/2012/08/04/mckenzie-wark-how-do-you-occupy-an-abstraction/
  7. W. Streeck, The Crises of Democratic Capitalism, „New Left Review”, September-October 2011, dostępne na stronie internetowej: http://newleftreview.org/II/71/wolfgang-streeck-the-crises-of-democratic-capitalism#_edn21
komentarzy