Chociaż liczba pracodawców zalegających z wypłatą wynagrodzeń w 2012 r. zmalała, to kwoty, jakie są winni pracownikom – wzrosły, nieraz bardzo znacząco.
Jak informuje Portal Samorządowy, w ub.r. Okręgowemu Inspektoratowi Pracy w Gdańsku udało się wyegzekwować 5,157 mln zł dla 4515 pracowników. W stosunku do 2011 r. odnotowano wzrost zarówno kwoty zaległości, jak i liczby pracowników, których one dotyczyły, mimo że zmniejszyła się liczba zalegających z płatnościami pracodawców (z 1006 do 981). Według rzeczniczki prasowej OIP w Gdańsku Jolanty Zedlewskiej „znaczny wzrost zaległości płatniczych w 2012 r. to m.in. skutek upadłości pracodawców prowadzących działalność o znacznych rozmiarach i na terenie całego kraju”.
W innych województwach zaobserwowano podobne tendencje. Jedynie w woj. łódzkim suma zaległości z tytułu niewypłacenia pracownikom wynagrodzeń była zbliżona do roku 2011 – ponad 13 mln zł, jednak sama wysokość kwoty jest wciąż alarmująca.
Ponad dwukrotnie wzrosła liczba pracowników, którym dolnośląscy pracodawcy zalegali z wypłatą pensji i innych świadczeń pracowniczych.
W woj. lubuskim pracodawcy zalegali z wypłatą wynagrodzeń dla ponad 4,2 tys. osób na łączną kwotę 4,378 mln zł – o prawie 40 proc. wyższą niż w 2011 r.
W woj. lubelskim liczba przypadków niewypłacenia pensji zasadniczych lub innych składników wynagrodzenia spadła z 22 080 w 2011 r. do 19 820 w roku ubiegłym. Natomiast kwota niewypłaconych należności wyniosła 7,6 mln zł – o 60 proc. więcej. Liczba przypadków niewypłacenia podstawowego wynagrodzenia wzrosła z 3101 w 2011 r. do 4342 w roku ubiegłym.
Pracodawcy z Podkarpacia nie wypłacili pracownikom wynagrodzeń na łączną kwotę ponad 17 mln zł – było to o 7 mln zł więcej niż w 2011 r. W woj. małopolskim była to kwota blisko 18 mln zł, dwukrotnie wyższa niż rok wcześniej.
W woj. warmińsko-mazurskim odnotowano wzrost zaległości pracodawców względem pracowników o 700 tys. zł względem 2011 r. – do kwoty 3,5 mln zł. Dotknęło to 2,3 tys. pracowników w 74 zakładach pracy.
Prawie 1,2 tys. decyzji nakazujących wypłatę świadczeń wydali w Wielkopolsce inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy – o ponad 38 proc. więcej niż w roku 2011.
W woj. kujawsko-pomorskim w 2012 r. pracodawcy nie wypłacili w terminie wynagrodzeń na łączną kwotę 5,6 mln zł – to w porównaniu z rokiem 2011 wzrost o 7 proc. Pensji w terminie nie otrzymało 2 905 osób – o 21,8 proc. więcej.
Pracodawcy z Podlaskiego nie wypłacili w ubiegłym roku pracownikom wynagrodzeń na łączną kwotę ponad 9,8 mln zł – o 50 proc. więcej niż w 2011 r.
Najgorzej wypadło woj. pomorskie – pracodawcy nie wypłacili w terminie wynagrodzeń 6 284 osobom na łączną kwotę 15,865 mln zł. W porównaniu z rokiem 2011 jest to wzrost o 350 proc. (!). Liczba pracowników, którzy nie otrzymali w terminie świadczeń, wzrosła o 139 proc.
Sekcja Oświaty i Wychowania Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” broni bibliotek w szkołach.
W nieodległych czasach biblioteki były integralną częścią szkoły. To w nich uczniowie nieraz po raz pierwszy stykali się z magią książek. To może się wkrótce zmienić. MEN planuje biblioteczną konsolidację.
– „Sekcja Oświaty i Wychowania NSZZ »Solidarność« Regionu Gdańskiego z niepokojem odbiera informacje o rządowych planach konsolidacji bibliotek, co może grozić wyprowadzaniem/likwidacją bibliotek szkolnych ze szkół (podobnie negatywne zjawisko obserwujemy przy działaniach wobec stołówek szkolnych). Zwracamy uwagę, że art. 67 ustawy o systemie oświaty nakłada na organ prowadzący powinność zapewnienia szkole także biblioteki. Podobnie art. 29 ustawy Karta Nauczyciela mówi o zapewnieniu odpowiednich warunków pracy nauczycielowi, w czym mieści się dostęp do biblioteki tak jego, jak i uczniów” – czytamy w stanowisku gdańskiej oświatowej „Solidarności”.
Sekcja oświaty NSZZ „S” niejednokrotnie wyrażała opinię, że biblioteki trzeba doposażyć, aktualizować księgozbiór, czynić z nich szkolne centra informacji, zapewniać oprogramowanie i dostęp do Internetu, które umożliwią kompatybilność programów ewidencji bibliotekarskiej oraz dostęp do szerszych zbiorów bibliotecznych. W idei „Szkoły Otwartej” jest jak najszerszy dostęp do biblioteki.
– „Pełni ona – oprócz funkcji dydaktycznej, często także funkcję terapeutyczną, wspierającą proces wychowawczy, a także jest miejscem wyrównywania szans edukacyjnych, czego nie można ograniczać. Oczekujemy, że w miejsce planów likwidacji (wyprowadzania bibliotek ze szkół) zostanie zapewnione ich właściwe finansowanie – między innymi w oparciu o fundusze strukturalne. Oczekujemy także, że te niezbędne warunki pracy szkoły będą zapewnione w różnych typach szkół, tak w miastach, jak i na terenach wiejskich” – czytamy w stanowisku nauczycielskiej „Solidarności”.
Z kolei Rada Główna Towarzystwa Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich w piśmie do minister edukacji narodowej Krystyny Szumilas zwraca uwagę na nieuchronne obniżenie jakości usług edukacyjnych polskich szkół po wprowadzeniu zmian zawartych w projekcie założeń ustawy o poprawie warunków świadczenia usług przez jednostki samorządu terytorialnego, przedstawionym przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji.
– „Uważamy, że zdecydowanym nadużyciem zaufania obywateli do rządu byłaby realizacja punktu systematycznie ponawianego przez samorządy postulatu likwidacji bibliotek szkolnych. Po raz kolejny wyjaśniamy oczywistą »nieopłacalność« takiego konceptu, szczególnie w wymiarze ludzkim, a nie finansowym. Biblioteki szkolne przede wszystkim są współodpowiedzialne za jakość i osiągane efekty kształcenia w macierzystej placówce, za doskonalenie umiejętności nauczania i uczenia się, wyposażanie uczniów w pożądane kompetencje. Sugerowanie możliwości powierzenia wykonywania zadań biblioteki szkolnej przez publiczną świadczy o całkowitej ignorancji dla całkiem niedawno nowelizowanego w tym zakresie prawa. Nie można traktować biblioteki szkolnej jak agencji świadczącej usługi dla społeczności uczniów i nauczycieli. To nie to samo, co sklepik uczniowski, którego prowadzenie można powierzyć »tańszemu« ajentowi, co raczej nie wpłynie znacząco na wyniki kształcenia” – napisała do minister Szumilas prezes TNBSP Danuta Brzezińska.
Nauczyciele związkowcy i bibliotekarze apelują: nie zamykajmy drzwi bibliotek szkolnych przed uczniami!
_____
Przedruk za stroną Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność”
Koniecznie czytaj także tutaj.
Jedyna w Polsce przychodnia wyspecjalizowana w leczeniu ofiar wojny prawdopodobnie przestanie istnieć. Dla jej sędziwych pacjentów to dramat.
Jak informuje „Dziennik Polski”, więźniów byłych niemieckich obozów koncentracyjnych jest w całym kraju około 4 tys., w Małopolsce – 300. Działająca od 1987 r. krakowska przychodnia „Pro Vita et Spe” stanowi dla nich drugi dom: personel wie, jak dodać im otuchy, tutaj są „ich” lekarze, nikt nie pyta o skierowania ani nie ustawia w kolejkach. Do tej pory placówka w połowie utrzymywała się z pieniędzy NFZ, a w połowie z dotacji, przekazywanych przez niemiecką fundację Maximilian-Kolbe-Werk oraz Fundację Pro Vita et Spe. Niestety, od ubiegłego roku niemiecka fundacja zaczęła ograniczać dotacje i w tym roku przychodnia otrzyma tylko ok. 50 tys. zł, czyli o połowę mniej niż dotąd. Dyrekcja nie miała wyjścia: zwolniła jednego z okulistów, urologa oraz specjalistę od wykonywania badań USG.
Zdaniem dr Alicji Klich-Rączki, kierowniczki placówki, NFZ powinien wypełnić lukę powstałą w wyniku zmniejszenia niemieckich dotacji. Tymczasem w tym roku przychodnia otrzyma z Funduszu tylko o 12 tys. zł więcej niż w roku 2012, a to nie wystarczy na przetrwanie. Kierowniczka szukała pomocy u różnych organizacji, relacjonowała problem w małopolskim oddziale NFZ – bez skutku. – „Sytuacja jest dramatyczna. Funduszy, którymi dysponujemy, wystarczy na funkcjonowanie przychodni zaledwie przez kilka miesięcy” – alarmuje.
Rzeczniczka małopolskiego oddziału NFZ, Jolanta Pulchna, deklaruje, że jeśli pacjenci „Pro Vita et Spe” zostaną bez lekarzy, oddział podejmie rozmowy z innymi placówkami, by mogły objąć kombatantów należytą opieką. Ale dr Klich-Rączka obawia się, że ci z reguły bardzo już sędziwi pacjenci, pozbawieni „swojej” przychodni i „swoich” lekarzy, nie poradzą sobie w naszym skomplikowanym systemie opieki zdrowotnej. Mimo iż inwalidzi wojenni, wojskowi, kombatanci, byli więźniowie obozów oraz ofiary komunistycznych represji mają prawo do leczenia bez kolejek i bez skierowań, rzadko jest ono respektowane. Rejestratorki często domagają się skierowań i wyznaczają odległe terminy badań. O pierwszeństwo w kolejce do lekarza seniorzy muszą walczyć.
W odpowiedzi na skargi weteranów małopolski oddział NFZ w ubiegłym roku przeprowadził akcję, która miała przypomnieć placówkom medycznym o uprawnieniach kombatantów. Pomimo to, do Dionizego Smyka, prezesa Małopolskiej Rady Kombatantów i Osób Represjonowanych skargi napływają nadal. Jednym z głównych punktów zapowiedzianego na marzec posiedzenia MRKiOR ma być właśnie problem dostępu do leczenia.
Kontrola lubelskich prywatnych przedszkoli wykazała, że miejskie dotacje przeznaczone dla dzieci były wydawane przez zarządców placówek na własne, często luksusowe potrzeby.
Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, wydział audytu i kontroli lubelskiego ratusza sprawdził, na co w latach 2010-2012 prywatne przedszkola i szkoły wydawały miejskie dotacje. W tym czasie gmina przekazała niepublicznym placówkom ponad 31 mln zł. Skontrolowano 17 z nich – nieprawidłowości wykryto przy wydawaniu co trzeciej złotówki. Pracownicy przedszkoli kupowali m.in. terenowe SUV-y po prawie 90 tys. zł netto, zimowe opony do aut, wczasy w kurortach, abonamenty telefoniczne czy wizyty u fryzjerów z najlepszego salonu w mieście.
Brak miejsc w przedszkolach publicznych to problem w całym kraju. W samym Lublinie podczas ostatniej rekrutacji z tego powodu nie przyjęto ponad 700 dzieci. Właśnie dlatego państwo nałożyło na samorządy obowiązek dotowania niepublicznych placówek – ok. 500 zł miesięcznie na dziecko. Od 2009 r. prawo pozwala samorządowym urzędnikom skontrolować rachunki prywatnych placówek, bo gminne fundusze mogą być przeznaczone wyłącznie na „wydatki bieżące” i tylko w „zakresie kształcenia, wychowania i opieki, w tym profilaktyki społecznej”. Pozostałe wydatki należy pokrywać z czesnego, które w Lublinie wynosi 350-400 zł za dziecko.
– „Gdy zaczynaliśmy kontrolę prywatnych przedszkoli i szkół, zamierzaliśmy sprawdzić wyrywkowo kilka. Nikt nie podejrzewał, że wszystko tak się skończy. Okazało się, że prywatne przedszkola nagminnie zamiast rachunków za edukację pokazywały najróżniejsze faktury” – tłumaczy dyrektor wydziału audytu i kontroli Anna Morow.
Przykładowo, w przedszkolu Mali Odkrywcy prowadzonym przez Stanisława J. kontrola wykryła, że ponad połowa z 263 tys. zł miejskiej dotacji (otrzymanej w ciągu półtora roku) została wydana bezprawnie. Prawie 66 tys. zł zostało przeznaczonych na nieuprawnione i nieudokumentowane żadnymi rachunkami, fakturami czy umowami wypłaty i przelewy, które dostawali m.in. członkowie rodziny Stanisława J., a także on sam. Ponadto, 68 tys. zł zapłacił on na pokrycie rachunków, m.in. w hotelu w Chorwacji, 50 tys. wypłacił sobie z bankomatów nie wyjaśniając, na co itd.
Prezydent Lublina Krzysztof Żuk uznał, iż skoro wyrywkowe kontrole wykazały nieprawidłowości rzędu milionów złotych, w tym roku sprawdzone zostaną wszystkie pozostałe prywatne przedszkola i szkoły.