Niech znów ruszą maszyny. Zarys programu reindustrializacji Polski

·

Niech znów ruszą maszyny. Zarys programu reindustrializacji Polski

·

Niedawno w mediach zaczął pojawiać się temat reindustrializacji, czyli odbudowy przemysłu w Polsce. Zagadnieniu temu warto przyjrzeć się bliżej, ponieważ należy ono, w moim przekonaniu, do najważniejszych wyzwań dla naszego kraju. To m.in. na polu polityki przemysłowej rozstrzygać się będą nasza przyszłość oraz szanse rozwojowe.

Zacznijmy od zacytowania dwóch paragrafów z Komunikatu Komisji Europejskiej dotyczącego polityki przedsiębiorczości z 2012 r.:

Europa musi przywrócić swemu przemysłowi należną mu rolę w XXI w. Jest to jedyny sposób, by zapewnić zrównoważony wzrost gospodarczy, tworzyć miejsca pracy wysokiej jakości i rozwiązywać obecne problemy społeczne. Aby to osiągnąć, potrzebna jest całościowa wizja, skupiająca się na inwestycjach i innowacjach […].

Skupienie uwagi polityków na przemyśle zasadza się na konstatacji, że silna baza przemysłowa jest konieczna dla dobrobytu i sukcesu gospodarczego Europy.

Główną przeszkodę dla reindustrializacji w Polsce stanowi jej sprzeczność z teorią neoliberalną, w oparciu o którą została przeprowadzona transformacja ekonomiczna. Herezją wobec tej doktryny jest jakakolwiek istotna interwencja państwa w gospodarkę – co ma oczywiście zastosowanie także w przypadku planowej polityki państwa na rzecz odnowy przemysłu. Obecnie doktryna neoliberalna sama stała się w świecie zachodnim „dinozaurem” i jest poddawana daleko idącej krytyce. W Polsce nadal jednak trzyma się dość mocno, popierana przez znaczną część środowisk opiniotwórczych.

W minionych dekadach mieliśmy już do czynienia z przypadkami, kiedy to niektóre państwa prowadziły aktywną i skuteczną politykę przemysłową, co przyczyniło się do rozkwitu ich gospodarek. Szczególnie znane są przykłady „wschodnioazjatyckich tygrysów”: Korei Płd., Tajwanu, Chin, Japonii czy Singapuru. Kraje te, dzięki szybkiemu rozwojowi produkcji przemysłowej, zaczęły wypychać z licznych globalnych rynków dotychczasowych potentatów z Unii Europejskiej czy USA. Ważnym składnikiem ich sukcesu są inteligentne zabiegi mające na celu ochronę swoich rynków, przede wszystkim dyskretne tworzenie tzw. nietaryfowych barier handlowych (non-tariff barriers). W krajach służących za liberalny wzór, jak USA czy Wielka Brytania, nastąpił w tym okresie powolny zmierzch przemysłu. Dopiero w ostatnich latach trend zaczął się odwracać. Szczególnie skuteczne okazały się reindustrializacyjne poczynania Stanów Zjednoczonych, napędzane tanią energią z gazu łupkowego.

Znakomite przykłady efektów takiej polityki przemysłowej przynosi obserwacja sytuacji na rynkach elektroniki, statków i samochodów. Jeszcze kilkanaście lat temu wiele marek telewizorów pochodziło z krajów nieazjatyckich. Obecnie na rynku dominuje kilka azjatyckich firm. Europejscy producenci, tacy jak Philips, przetrwali tylko dzięki uzależnieniu od dostaw komponentów z Azji (wielkości około 80 proc. wartości produktu) i w zasadzie zajmują się głównie końcowym wzornictwem. Innego przykładu z dziedziny elektrotechniki dostarcza rynek telefonów komórkowych, szeroko omawiany po bankructwie Nokii. Nie jest przypadkiem, że Azja zdominowała rynek elektroniki, spychając starych liderów do nisz. Ta azjatycka dominacja to właśnie owoc starcia neoliberalnej doktryny nieingerencji państwa w gospodarkę z dobrze przemyślaną, aktywną polityką przemysłową.

Na tej samej zasadzie polskich stoczni nie „wykończyły” regulacje UE w zakresie pomocy państwowej, jak się tu i ówdzie czyta, ale przede wszystkim inteligentne subwencje dla stoczni jednego z krajów azjatyckich. W efekcie także i w tym sektorze europejska konkurencja została zepchnięta do specjalistycznych nisz. Wyglądało to tak, że najpierw koreańskie stocznie zaniżały ceny statków, a później ich straty wyrównywał państwowy bank. Z uwagi na wieloletni rytm finansowania było to trudne do wychwycenia. W konsekwencji po jakimś czasie konkurencja wycofała się, a de facto monopolistyczna pozycja na globalnym rynku dużych statków szybko wynagrodziła państwu koszty subwencji. Zresztą w tej chwili inny wschodzący gigant z Azji – Chiny – rozpycha się na rynku dużych okrętów podobną metodą, podkopując pozycję poprzedniego hegemona.

Jeśli chodzi o samochody, na europejskich drogach widać miliony aut produkcji japońskiej. Jednocześnie Europa sprzedaje do tejże Japonii zaledwie kilka tysięcy aut rocznie, i to w zgodzie z zasadami Światowej Organizacji Handlu (WTO)! Oczywiście, istnieje jedna dyskretna bariera handlowa, tyle że zaprojektowana tak sprytnie, aby nie stała w sprzeczności z międzynarodowymi umowami. Polega ona na nieformalnych ustaleniach między dealerami samochodów a producentami japońskich aut. W konsekwencji Japonia korzysta z otwartych rynków USA i UE, równocześnie chroniąc własny, a tym samym miejsca pracy w swoim przemyśle. Właśnie liczne przypadki tego rodzaju sprawiły, że w wolny globalny handel, „niewidzialną rękę rynku” czy neoliberalizm wierzy już niewielu ekspertów (zwłaszcza pozostających poza organizacjami od dekad żyjącymi z głoszenia takich teorii). Praktyczne efekty neoliberalizmu to masowe bezrobocie powodowane konkurencyjną porażką i upadkiem firm pozbawionych wsparcia państwa (np. Nokia czy Loewe). Nie ma sensu prowadzenie wolnego handlu z krajami, które po cichu chronią swój rynek, pośrednio przyczyniając się do likwidowania miejsc pracy gdzie indziej. Zasada wzajemności wydaje się tu właściwym podejściem. Ale dla ortodoksyjnych wyznawców wolnego handlu nawet tak pragmatyczne postawienie sprawy stanowi herezję.

Obecnie Polska jest niemal wyłącznie krajem oddziałów zagranicznych przedsiębiorstw. A w najlepszym wypadku – dostawcą nisko lub średnio przetworzonych produktów dla zagranicznych marek. Oznacza to niewielkie marże (a więc skromny zysk) oraz łatwą zastępowalność w „globalnym łańcuchu gospodarczym” przez kraje o jeszcze tańszej sile roboczej – czyli stałe zagrożenie jeszcze wyższym bezrobociem.

Celem każdego strategicznie myślącego państwa powinno być unowocześnianie struktury przemysłu. Taka polityka powinna się opierać na tworzeniu dla przedsiębiorstw optymalnych warunków do podwyższania swojej konkurencyjności poprzez różnorakie, dobrze zsynchronizowane instrumenty polityki gospodarczej. Zamieszczona poniżej tabelka stanowi szacunkowe przedstawienie tego, gdzie jako kraj jesteśmy, oraz dokąd powinniśmy dążyć.

Pożądanej struktury przemysłu nie sposób osiągnąć bez osłabienia dominacji neoliberalnej ortodoksji. Zmiany byłyby możliwe w perspektywie dwóch dekad, ale tylko przy zintegrowanej i wielopoziomowej polityce gospodarczej. Potrzebne jest całościowe podejście – od wypracowania mądrej polityki handlowej dla wybranych sektorów po dostęp do kredytowania dla małych i średnich przedsiębiorstw. Do tego dochodzi polityka podatkowa czy usprawnienie sądownictwa orzekającego w zakresie sporów między firmami. Wiele decyzji istotnych dla konkurencyjności przedsiębiorstw nie zapada w Polsce, lecz np. w UE lub WTO. Dlatego elementem polityki zintegrowanej i wielopoziomowej musi być pilnowanie, by polska perspektywa była tam w należytym stopniu brana pod uwagę. Podobnie jak dzieje się to w przypadku interesów innych krajów członkowskich.

Postulat tak pojętego interwencjonizmu nie oznacza, że państwo musi budować fabryki albo nakazywać przedsiębiorstwom państwowym kupowanie wskazanych firm (choć może to robić, gdyż UE nie zabrania państwowej własności). Wykluczone jest też, aby zalecane ustawy wyszły spod pióra jakiejkolwiek partii politycznej. Tego się nie da zrobić bez użycia machiny rządowej: publicznych konsultacji itd. Można natomiast określić realistyczne cele – co Polska powinna osiągnąć za 5, 10 czy 20 lat – i zależnie od nich definiować właściwe instrumenty działania. Na przykład za pomocą, o zgrozo, planów 5-letnich – jak robią to choćby Chiny. Nie chodzi tu o demonizowane praktyki rodem z PRL, lecz o wyznaczenie założeń i celów, które co kilka lat podlegają ewaluacji i ewentualnej korekcie – to normalna praktyka w nowoczesnym policy making. Nie chodzi również o promowanie firm Polaków – priorytetem powinno być tworzenie lepszych miejsc pracy w Polsce. W tym celu potrzebujemy zmiany struktury przemysłu z gorszej, mniej dochodowej i tworzącej nisko płatne miejsca pracy na lepszą i nowocześniejszą. Taki proces zwiększy zamożność Polski i jej stabilność w szybko globalizującej się gospodarce.

Obecna struktura polskiego przemysłu Pożądana struktura polskiego przemysłu
Skromna baza instytutów badawczych wyspecjalizowanych w rozwoju, patentowaniu i komercjalizacji zaawansowanych i średnio-zaawansowanych technologii Solidna baza instytutów badawczych wyspecjalizowanych w rozwoju, patentowaniu i komercjalizacji zaawansowanych i średnio-zaawansowanych technologii
Brak liczących się za granicą polskich marek produkujących zaawansowane technologie (polska marka to taka, której centrala produkcyjna i większość aktywności badawczo-rozwojowych są ulokowane w Polsce; teoretycznie właścicielem może być Marsjanin, byleby powyższe warunki były spełnione) Kilka znanych i dużych „flagowych” polskich marek produkujących zaawansowane technologie
Importer średnio i wysoko zaawansowanych technologicznie produktów Importer surowców i nisko technologicznie zaawansowanych produktów
Eksporter surowców, nisko i średnio przetworzonych produktów oraz złożonych w Polsce zaawansowanych technologicznie produktów z importowanych części, na podstawie zagranicznych technologii i patentów Eksporter przetworzonych i technologicznie zaawansowanych produktów zaprojektowanych, opatentowanych i skomercjalizowanych w Polsce

Uogólniony obraz obecnej struktury przemysłu w Polsce i jej stan pożądany.

Jak się „robi” reindustrializację?

Po pierwsze – należy podważyć w Polsce neoliberalny dyskurs i utopię „niewidzialnej ręki rynku”. W rzeczywistości jest to ręka dobrze zorganizowanego lobbingu, wypychającego z rynków nowy i słabszy kapitał z krajów rozwijających się. Dziś jednak sami tradycyjni liderzy technologiczni są spychani do nisz przez budzącą się Azję. Alternatywa, jaką dysponujemy, nie polega wcale na prymitywnym protekcjonizmie ani powrocie do rozwiązań rodem z realnego socjalizmu, jak to demagogicznie przedstawiają akolici neoliberalizmu. Wystarczy zwyczajne unowocześnienie myślenia o przemyśle, polityce przemysłowej oraz jej wpływie na miejsce Polski w świecie. Musimy również odejść od dogmatu bezrefleksyjnej prywatyzacji wszelkiej własności nieprywatnej (państwowej, komunalnej, spółdzielczej itd.), zwłaszcza w sektorach mających specjalne znaczenie strategiczne lub społeczne. W niektórych gałęziach gospodarki lepiej sprawdza się właściciel prywatny, w niektórych państwowy, a w jeszcze innych – spółdzielczy czy komunalny. Mówiąc inaczej, wolny rynek ma swoje ograniczenia i trzeba mieć ich świadomość. W Niemczech czy Szwecji traktuje się jako oczywistość pozostawanie wielu sektorów pod kontrolą państwa. Zła kondycja wielu polskich państwowych spółek nie wynika natomiast z formy ich własności, lecz ze skolonizowania przez politykę, co powoduje merytorycznie mizerny dobór kadry kierowniczej, a w konsekwencji – marne zarządzanie i takież wyniki finansowe.

Po drugie – sama wzmianka decydentów o reindustrializacji Polski wywołałaby dobrze zorganizowaną reakcję obronną beneficjentów obecnej, niekorzystnej struktury przemysłu. Na każdej zmianie ktoś traci. Dlatego dla realizacji programu reindustrializacji niezbędne jest przygotowanie strategii komunikacyjnej.

Po trzecie – należy myśleć o przemyśle całościowo. Decyzje w tym obszarze polityki powinny zapadać w jednym miejscu – inaczej wszystko rozpłynie się w konsultacjach międzyresortowych, sprzecznych interesach, lobbingu itd. Rozdrobnienie decyzyjności to częsty błąd, który poważnie utrudnia zmiany, a wynikający z „terytorialnego” myślenia polityków chroniących swoje „dominia”, które z kolei decydują o zdolności załatwiania posad dla swoich ludzi.

Po czwarte – należy przeprowadzić rzetelny audyt przemysłu w Polsce, aby dokładnie wiedzieć, gdzie jesteśmy ćwierć wieku po zmianie systemu. Przeprowadźmy analizę poszczególnych rynków. Jakie sektory dają nadzieje na rozwój technologiczny Polski? Kto wykonuje badania nad technologiami albo testuje wdrażanie nowych rozwiązań? Czy satysfakcjonuje nas struktura własności przemysłu (udział kapitału polskiego i zagranicznego)? Jakie przedsiębiorstwa mają w Polsce centrale lub ośrodki badawczo-rozwojowe? Czy firmy sumiennie odprowadzają w Polsce podatki od zysku, czy raczej unikają płacenia podatków za pomocą inżynierii finansowej? Jakie są główne bariery dla naszego rozwoju? Czy i w jakich sektorach dochodzi do stosowania praktyk kartelowych i monopolistycznych? Jaką rolę odgrywają w polskiej gospodarce małe i średnie przedsiębiorstwa? Jak wygląda ich relacja z dużymi klientami i dostawcami? Co blokuje dostęp do kredytów dla przedsiębiorstw, zwłaszcza tych mniejszych? Z jakimi patologiami mamy do czynienia na styku instytucji państwa z biznesem? Jaki typ zagranicznego kapitału sprzyja rozwojowi, a jaki zubaża i degeneruje naszą gospodarkę (np. kapitał spekulacyjny inwestowany na giełdzie, kapitał nastawiony na kartelizację sektorów gospodarki, kapitał uniemożliwiający rozwój polskiego kapitału, np. w handlu czy finansach)? Podobne pytania można by mnożyć w nieskończoność, a waga problemu nie pozwala na lekceważenie żadnego z nich. Analiz tego rodzaju nie powinny przeprowadzać zagraniczne spółki doradcze, ponieważ są one zagrożone konfliktem interesów. Analizy dla przemysłu niemieckiego opracowują wyłącznie zaufane niemieckie instytuty lub personel zrzeszeń producenckich (tylko zatrudnieni pracownicy, żadne zlecenia). To dobry wzór do naśladowania.

Dopiero na bazie audytu można zdefiniować cele w odpowiedniej perspektywie. A zdefiniowawszy cele, przejść do pisania lub nowelizowania ustaw czy narzucania sposobu działania instytucjom je wdrażającym. Na końcu pozostaje monitoring realizacji wyznaczonych zadań i wprowadzanie ewentualnych korekt w miarę rozwoju sytuacji.

Polityka horyzontalna i sektorowa reindustralizacji

Polityka ds. przedsiębiorstw powinna składać się z dwóch zsynchronizowanych elementów: horyzontalnego i sektorowego.

Polityka horyzontalna wytyczać powinna ogólne kierunki i zawierać rozstrzygnięcia wspólne dla całego przemysłu. Jej przykładowy zakres obejmowałby takie obszary, jak np. dostęp do finansowania kredytów, synchronizacja polskiego ustawodawstwa z politykami Unii Europejskiej, ustalanie ogólnych kierunków ekonomicznych w relacjach międzynarodowych, polityka względem małych i średnich przedsiębiorstw, ramy podatkowe, postępowania antymonopolowe i antykartelowe, koordynacja polityk sektorowych, synergia między sektorami.

Polityka sektorowa zajmowałaby się natomiast rozwiązaniami dotyczącymi konkretnych sektorów.

Odpowiednio skoordynowane polityki sektorowe i polityka horyzontalna powinny zajmować się wszystkimi głównymi aspektami otoczenia prawnego, które mają wpływ na konkurencyjność przemysłu oraz na jakość i ilość miejsc pracy w Polsce. Odpowiedzialna za politykę przemysłową jednostka rządowa powinna mieć właściwą strukturę (odzwierciedlającą strukturę rynków) oraz blisko współpracować z pozostałymi instytucjami mającymi wpływ na otoczenie ekonomiczne przedsiębiorstw, takimi jak komisje sejmowe, inne ministerstwa, urzędy skarbowe, Państwowa Inspekcja Pracy, agencje zajmujące się różnego rodzaju kontrolami itp.

W dalszych rozważaniach skoncentruję się na najbliższym moim kompetencjom przemyśle produktów inżynieryjnych (zresztą technologie inżynieryjne to ok. 30 proc. wartości dodanej przemysłu krajów rozwiniętych technologicznie), w tym technologii przemysłu obronnego. Przemysł produktów inżynieryjnych to szeroka kategoria, na którą składają się przemysły: maszynowy, elektrotechniczny, elektroniczny i obróbki metalu (od metalowych komponentów, maszyn budowlanych, silników i technologii produkcyjnych po półprzewodniki, telefony komórkowe, komponenty elektroniczne czy sprzęt optyczny). Sektory te należy traktować łącznie, ponieważ znaczna część zaawansowanych technologicznie produktów przemysłowych składa się obecnie z metalu, półprzewodników, silników i komponentów elektronicznych. Wiele produktów ma również wbudowane oprogramowanie oraz wymaga serwisowania po sprzedaży (czyli usług), co regulują odpowiednie umowy z klientami. Wymienione sektory dzieli się z kolei na podsektory, np. technologie energetyczne, maszyny, komponenty elektroniczne, elektronikę konsumpcyjną, sprzęt AGD, technologie informacyjne i komunikacyjne itd.

Trudno dziś ocenić, w jakich sektorach czy podsektorach tkwi potencjał koła zamachowego reindustrializacji Polski. Temu powinna służyć proponowana wcześniej analiza. Zakładam, że do pierwszego miejsca pretenduje dwóch kandydatów: przemysł obronny (czyli de facto technologie inżynieryjne o zastosowaniu militarnym) oraz liczne małe i średnie przedsiębiorstwa sektora inżynieryjnego, które powstały w Polsce po transformacji ustrojowej i odniosły sukces ekonomiczny, takie jak perełki polskiej prywatnej myśli technologicznej: PESA SA, Solaris Bus & Coach SA czy Wilk Elektronik SA.

Przemysł obronny stanowi zapewne jedyny sektor technologiczny w Polsce, który wciąż działa na dość dużą skalę i posiada sporą bazę rozwojowo-badawczą. Jeśli dodamy do tego znaczne plany zakupowe wojska, stanie się jasne, że z pomocą rzetelnego policy making możemy uczynić z niego solidne koło zamachowe polskiej ekonomii.

Małe i średnie przedsiębiorstwa powstały m.in. w następujących obszarach: produkcja software (np. oprogramowanie produktów inżynieryjnych), produkcja komponentów metalowych do maszyn oraz sprzętu kuchennego. Kilka chlubnych wyjątków działa w branży transportowej. W ciągu kilkunastu lat polskie MŚP mogą stać się nowoczesnymi, stabilnymi, międzynarodowymi podmiotami ze sporym „ekosystemem” dostawców. Jedno przedsiębiorstwo, produkujące zaawansowany technologicznie produkt i zatrudniające ok. 200 pracowników, może mieć w swoim łańcuchu dostawczym zakłady zatrudniające kilka tysięcy osób. Gra toczy się więc o sporą stawkę, a inżynieryjne MŚP to potencjalnie kury znoszące złote jaja. Obecna gospodarka oparta na technologiach składa się nie tylko z produktów masowych, ale także z licznych nisz ekonomicznych, co otwiera sporą szansę dla ewentualnych nowych graczy, takich jak Polska.

Jak w praktyce uczynić polski przemysł obronny liderem reindustralizacji?

Warto podkreślić, że Polska wydaje rocznie kilka miliardów złotych na nowe uzbrojenie. To o wiele za dużo, żeby nie myśleć o tych wydatkach perspektywicznie.

Reprezentanci zbrojeniówki deklarują, że ok. 70 proc. pieniędzy trafia do niej, a tylko 30 proc. do zagranicznych kontrahentów. Realnie udział polskich przedsiębiorstw w zyskach jest prawdopodobnie dużo mniejszy, ponieważ nawet jeśli to u nas składa się np. wóz pancerny Rosomak, to kilkadziesiąt procent jego wartości dodanej jest importowane (zwłaszcza technologie – silniki, optyka, elektroniczne komponenty itd.).

Jak zmienić sytuację w polskim sektorze zbrojeniowym na jego i nas wszystkich korzyść? Oto zarys działań, które należałoby podjąć.

Po pierwsze, należy stworzyć grupę zarządzającą całym projektem przebudowy zbrojeniówki, obejmującą ludzi kompetentnych i wpływowych, posiadających silne wsparcie polityczne. Grupa ta zorganizowałaby się z kolei w dwa typy technicznych podgrup. Z jednej strony zespoły zajmujące się wymiarami horyzontalnymi procesu: bariery prawne, otoczenie prawne UE, finansowanie projektu, polonizacja patentów wojskowego uzbrojenia, ich komercjalizacja w polskim przemyśle cywilnym, ochrona przez odpowiednie służby, strategia komunikacyjna, globalne analizy itd. Z drugiej – zespoły do spraw konkretnych produktów.

Ważne, aby z procesu tworzenia strategii działania wyłączyć zagraniczne firmy (zwłaszcza te, które stracą na wzmocnieniu polskiego przemysłu), ponieważ nie są one zainteresowane powodzeniem projektu tego typu. Włączeni powinni być natomiast ewentualni strategiczni partnerzy, najlepiej z krajów zaawansowanych technologicznie, nie za dużych, mających podobne problemy z bezpieczeństwem, dla których Polska może stworzyć efekt skali.

Po drugie, trzeba zidentyfikować wszystkie grupy interesu (w sensie pozytywnym, tzn. grupy, które mają władzę, możliwości i wiedzę) oraz potencjalne ofiary zmian. A następnie umieścić problem w globalnym kontekście – prześledzić światowe trendy i dokonać analizy SWOT (silnych i słabych stron, szans i zagrożeń – dop. red.) polskiego przemysłu. Wizualizacja za pomocą tego rodzaju heurystycznych technik analitycznych to potężne narzędzie w policy making, ułatwiające doprowadzenie do konsensusu.

Po trzecie, konieczne jest zwięzłe zdefiniowanie celu. To bardzo trudne zadanie. Wojsko dąży do maksymalizacji potencjału obronnego kraju i jest mu obojętne, czy sprzęt wyprodukowano w Polsce, czy poza nią. Z kolei polskiemu przemysłowi zależy na maksymalizacji zysku. Do tego dochodzą interesy przemysłu zagranicznego (przejęcie polskiego rynku i maksymalizacja zysku bez konieczności dzielenia się patentami), związków zawodowych (podwyżka zarobków i brak zwolnień), polskich ośrodków badawczo-rozwojowych (implementacja rozwiązań ich autorstwa, nawet jeśli niektóre są kiepskie), polityków rządzących (szybkie i medialne sukcesy), polityków opozycji (krew rządu za wszelką cenę), mediów (skandale do nagłośnienia) itd. Trzeba więc mieć świadomość, że pojawią się liczne konflikty interesów.

Przykładowy zapis celu mógłby brzmieć tak: Długoterminowym celem inwestycji Polski w nowoczesne uzbrojenie jest maksymalizacja krajowego potencjału obronnego i globalnej konkurencyjności polskiego przemysłu obronnego (w tym polonizacji zaawansowanych technologii), rozwój ośrodków badawczo-rozwojowych w Polsce oraz stworzenie platformy napędzającej rozwój i konkurencyjność polskiego przemysłu cywilnego, dającego szansę na tworzenie konkurencyjnych miejsc pracy dzięki cywilnej komercjalizacji wojskowych patentów.

Wokół celu sformułowanego w ten sposób należy wypracować konsensus polityczny, aby nie był on co kilka lat podważany i demontowany. Na jego bazie należy ponadto spisać wizję projektu (vision paper). Warto podkreślić, że ewentualny sukces przyniesie dopiero co najmniej dekada ciężkiej, systematycznej pracy.

Po czwarte, zdefiniowany cel trzeba poprzeć konkretnymi liczbami, aby umożliwić dokonywanie koniecznej co kilka lat ewaluacji procesu i formułowanie ewentualnych korekt do wcześniejszych założeń. W praktyce okazują się one często niedokładne, gdyż okoliczności się zmieniają – nie jest to jednak powodem do wstydu, lecz zwykłą częścią policy making. Jeden z celów, jakie można by wyznaczyć, to 70 proc. wartości dodanej wytwarzanej w oparciu o polskie patenty, w tym przynajmniej 50 proc. w oparciu o zaawansowane technologie.

Po piąte, stworzenie kilku projektów pilotażowych pomogłoby zdobyć niezbędne doświadczenia, a także przetestować i skorygować plany. Jako pilotażowe produkty powinno dobrać się takie, których armia będzie potrzebować długoterminowo (oraz, rzecz jasna, możliwe do wykonania przez polski przemysł).

Po szóste, niezbędne jest zorganizowanie wokół każdego projektu pilotażowego platformy na poziomie eksperckim, z udziałem przedstawicieli rządu, wojska, przemysłu, politechnik etc. To ta platforma będzie zarządzała projektem na poziomie technicznym, komunikowała się z platformą polityczną oraz z odpowiednimi instytucjami (np. dostawcy, ośrodki badawczo-rozwojowe itd.).

Siódmy element to ewaluacja każdego projektu pilotażowego za pomocą osobnych kryteriów, istotnych z punktu widzenia wyznaczonych celów. Platforma każdego projektu musiałaby zatem zdefiniować czynniki szczególnej wagi dla pilotowanego przedsięwzięcia.

Kluczowa dla powodzenia projektu będzie wymiana zagranicznych technologii na takie, które kontrolowane są – zarówno od strony produkcyjnej, jak i patentowej – przez firmy działające w Polsce. Na dokonanie tego rodzaju operacji nie ma jednej dobrej metody, bo zagraniczni producenci broni zazdrośnie strzegą swych sekretów.

Można się jednak pokusić o ogólne zasady:

  • wiedzmy, czego chcemy, żeby właściwie negocjować. Można, czytając prasę, onieść wrażenie, że porażka offsetowa podczas zakupu F-16 wynikała z uległości strony polskiej względem USA, braku odpowiedniego przeszkolenia w prowadzeniu negocjacji (w tym z wytrzymywania presji negocjacyjnej) oraz z braku jasno ustalonych priorytetów;
  • przyjrzyjmy się skandynawskiemu rynkowi uzbrojenia: Szwecja, Norwegia czy Finlandia to małe kraje, ale technologiczni giganci. O ile dla Stanów Zjednoczonych jesteśmy malutkim rynkiem, o tyle kraje skandynawskie traktują nas jako poważnego klienta z dużą siłą negocjacyjną – można więc z nimi wynegocjować lepsze umowy czy wręcz partnerstwo. Państwa te podzielają polskie obawy związane z rozwojem sytuacji na Ukrainie, więc mają polityczny interes we wzmacnianiu polskiej armii;
  • rozmawiajmy z MŚP w krajach zaawansowanych technologicznie. Produkują one nowoczesne produkty, często lepsze od wytwarzanych przez gigantów, jednak ci ostatni wypychają je z rynków. Można też oferować zlecenia zagranicznym ośrodkom badawczo-rozwojowym, a w kontrakcie zastrzec własność patentu lub otwarcie oddziału w Polsce z mieszanym kapitałem.

Podsumowując, należy: zapewnić solidne polityczne wsparcie projektowi; zastosować właściwą metodologię; stworzyć platformę projektu; wypracować cele projektu i jego wizję; zorganizować projekty pilotażowe służące udoskonaleniu metodologii i zdobyciu doświadczenia; we właściwym czasie uruchamiać kolejne projekty; poświęcić szczególną uwagę na przepływ know-how do polskiego przemysłu obronnego, a następnie do cywilnego; zintensyfikować współpracę z krajami skandynawskimi; odpolitycznić zarządzanie spółkami sektora obronnego.

Mimo sporego znaczenia określania celów w liczbach i procentach, nie wolno ich absolutyzować. Służą one wytyczaniu kierunków, ale planowanie gospodarcze to nie nauka ścisła. Należy się kierować elastycznością i zdrowym rozsądkiem.

Jak pracować nad konkurencyjnością MŚP sektora inżynieryjnego?

Sytuacja małych i średnich przedsiębiorstw przemysłowych jest trochę inna aniżeli sektora obronnego, który w zasadzie ma wszystko – od sporych zleceń i pewnego rynku po solidne wsparcie budżetowe, zdolność wytwarzania całych produktów i ośrodki badawczo-rozwojowe (OBR).

Tymczasem większość sektora inżynieryjnego po 1989 r. albo zbankrutowała, albo została wrogo przejęta przez zagraniczne firmy, co ograniczyło ich samodzielny byt i w zasadzie zakończyło działalność prywatnych działów badawczo-rozwojowych. Umowy prywatyzacyjne nie zapewniły im kontynuacji, jak miało to miejsce np. w byłym NRD. Poza sektorem obronnym baza naukowo-badawcza przemysłu inżynieryjnego ogranicza się dziś do politechnik.

Proces wzmacniania konkurencyjności MŚP powinno się zacząć od analizy sektora oraz identyfikacji polskich firm wykazujących innowacyjność, wytwarzających zaawansowane technologicznie produkty lub usługi, a także prowadzących działalność badawczo-rozwojową lub zamawiających ją.

Jak wesprzeć polskie MŚP? W Austrii funkcjonuje chociażby program Leitbetriebe (Przedsiębiorstwa Wiodące), wspierający najlepsze firmy. UE funduje zaś takie projekty jak Lead Markets Initiative (Inicjatywa Rynków Wiodących) czy Key Enabling Technologies (Kluczowe Technologie). Wszystkie te inicjatywy mają na celu wspieranie podmiotów działających na rzecz rozwoju „rynków przyszłości”, takich jak energia odnawialna, mikroelektronika czy materiały zaawansowane. Warto je krytycznie obserwować i z niektórych rozwiązań brać przykład, bo wiele szlaków zostało już przetartych. Warto zachęcać polską stronę do aktywnego udziału w tych projektach. Oczywiście polska platforma nie byłaby w stanie od początku działalności opierać się na tak zaawansowanych technologiach, ale trzeba zacząć od tego, co osiągalne. Nie warto dzielić i tak skąpych środków na badania czy innowacje między wszystkie firmy sektora. Albo przedsiębiorstwo wykazuje innowacyjność, albo nie. Dotacje nie pobudzą innowacyjności tam, gdzie nie ma dla niej potencjału. Stąd rozlewanie jak konewką takich funduszy „po równo” dla wszystkich jest ich zwyczajnym marnotrawieniem.

UE, której prawodawstwo w znacznej mierze przekłada się na regulacje polskiej gospodarki, promuje zasadę Think Small First (Najpierw myśl na małą skalę). W imię tej zasady pozwala się na różne wyjątki od antyetatystycznych zapisów prawa unijnego, np. jeśli chodzi o subwencje dla MŚP. Ułatwia to stymulację rynku za pomocą wszelakich bodźców, co nie powinno stanowić celu samego w sobie, ale wypada o tym wiedzieć, zwłaszcza że polskie firmy to głównie MŚP. W rozwijanym projekcie można się oprzeć na powyższej zasadzie.

Prawo UE nie pozwala natomiast na klasyczny protekcjonizm. Nie dopuszcza więc dzielenia firm – na poziomie prawa krajowego – na polskie i niepolskie. Wobec tego jedyną metodą wspierania rodzimej przedsiębiorczości pozostaje użycie alternatywnych kryteriów: wielkości obrotu, udziału w lokalnym rynku itd.

Po zidentyfikowaniu wyróżniających się MŚP i uzyskaniu od nich informacji zwrotnej o chęci udziału w projekcie należałoby stworzyć platformę nim zarządzającą. Powinna składać się z reprezentantów rządu, wyselekcjonowanych polskich firm, polskiego sektora bankowego, struktur samorządów, w których firmy są zgrupowane, ośrodków badawczo-rozwojowych, politechnik itp. Nie istnieje obiektywnie właściwy schemat działania. Wypracować da się go jedynie w konstruktywnym dialogu, z wzięciem pod uwagę specyficznych warunków lokalnych. Na sukces projektu składają się następujące elementy:

  1. Współfinansowanie z funduszy państwowych projektu badawczego wraz z komercjalizacją i opatentowaniem rozwiązań.
  2. Dofinansowanie przez budżet ośrodków badawczo-rozwojowych celem obsłużenia konkretnych zamówień MŚP.
  3. Pomoc państwa w zakupie zagranicznych licencji.
  4. Analiza sektora w skali globalnej, służąca obraniu właściwej strategii.
  5. Wsparcie dla polskich podmiotów w ubieganiu się o granty badawcze UE. Kształtowanie rynku polskich przetargów celem ułatwienia absorpcji rozwijanych w Polsce technologii przez rynek i tym samym tworzenia dobrych miejsc pracy. Zagadnienie to wymaga dokładnej analizy zgodności z prawem unijnym.
  6. Przedstawienie rządowi rekomendacji w kwestii kształtowania istotnych dla grupy polityk UE.
  7. Zmniejszenie nieścisłości prawnych blokujących krajowy rozwój technologii.
  8. Zachęty podatkowe promujące badania i rozwój.
  9. Współpraca z polskim sektorem obronnym celem transferu technologii do polskiego przemysłu cywilnego i otrzymywania zleceń w projektach zbrojeniowych.
  10. Wspieranie ekspansji zagranicznej wybranych MŚP.
  11. Organizacja kursów uczących, jak profesjonalnie zarządzać platformami technologicznymi na poziomie regionalnym.
  12. Wypracowanie z bankami propozycji w zakresie innowacyjnych instrumentów finansowych pomocnych dla rozwoju MŚP i ośrodków badawczo-rozwojowych.
  13. Współpraca z politechnikami na rzecz lepszej edukacji inżynierów oraz poprawienia oferty badawczej na potrzeby MŚP.
  14. Zachęty dla zagranicznych MŚP na rzecz lokowania działalności w Polsce, np. poprzez otwarcie rynku w sektorach kontrolowanych przez państwo. Silne w badaniach i rozwoju MŚP chętnie podejmą działalność tam, gdzie w mniejszym stopniu grozi im konkurencja ze strony większych pomiotów.

Projekt musi cechować całościowe podejście, z wzięciem pod uwagę każdego istotnego elementu konkurencyjności danego sektora. Nie ma sensu inwestować pieniędzy i czasu w sektor, w który inwestują też inni (a przynajmniej działać bez uwzględnienia tego faktu).

Tego rodzaju działania można podjąć także w sektorach innych niż inżynieryjny. Chociażby w sektorach energetycznym, chemicznym, transportu kolejowego i miejskiego, rafineryjnym czy górniczym. Państwo posiada w nich znaczne udziały, co może ułatwić współpracę rozwojową. Co więcej, sektory te wydają miliardy na zakup technologii, które, czerpiąc wzór z liderów technologicznych, niekoniecznie musimy kupować za granicą, jeśli polskie firmy zapewniają odpowiednią jakość. Tym samym fakt zakupu pociągu Pendolino, a nie taboru z PESA SA, albo wybór – na etapie wstępnej edycji – chińskich autobusów elektrycznych w Warszawie, a nie pojazdów polskiego Solarisa, jest, delikatnie mówiąc, brakiem szacunku dla polskich pracowników, wyborców i przedsiębiorców. Jest to również świadectwo ewidentnego rozminięcia się politycznej praktyki z interesem ekonomicznym Polski.

Metodologia projektu wygląda mniej więcej podobnie do sugestii względem przemysłu zbrojeniowego opisanych wcześniej. Choć oczywiście inny cel oznacza inne instrumenty.

Propozycje zawarte w tym artykule to tylko zarys ogólnego kierunku. Tak jednak postępują dziś nowoczesne państwa. Aby pchnąć polski przemysł technologicznie do przodu, państwo musi podjąć rolę koordynatora, wygospodarować pieniądze i usprawnić prawo, gdyż dezindustrializacja zaszła przez ostatnie 25 lat zbyt daleko, aby to stało się samo. Jak zresztą widać na poniższym wykresie, Polska ma ciągle dużo mniejsze inwestycje w badania i rozwój niż inne kraje europejskie.

malinowski-wykres

Wydatki na badania i rozwój w latach 2002–2012 jako procent Produktu Krajowego Brutto (Źródło: Eurostat).

Niewielki wzrost tych wydatków w ostatnich latach po części można tłumaczyć funduszami unijnymi. To właśnie skutek błędów przeszłości. Brak aktywnej roli państwa będzie powodował dalszy dryf w kierunku statusu pustyni technologicznej. Globalnej konkurencji będzie się to bardzo podobać.

Alternatywa? Zdobądźmy doświadczenie poprzez projekty pilotażowe. Bądźmy cierpliwi, bo na efekty przyjdzie poczekać ładnych paręnaście lat. Wymagajmy od polityków ponadpartyjnego konsensusu w kwestii tego, co służy długofalowemu interesowi Polski.

komentarzy