Za, a nawet przeciw. Filozofia polityczna III RP

·

Za, a nawet przeciw. Filozofia polityczna III RP

·

Lech Wałęsa nie jest bohaterem mojej bajki ideowej i politycznej, ale nie mogę ustrzec się myśli, że jest najtrafniejszym aforystą naszej liberalno-prawicowo-postkomunistycznej transformacji. Jego słynne „za, a nawet przeciw” dobrze oddaje ducha rodzimej polityczności, czyli polskich postaw względem klasy politycznej i dominujących wyobrażeń społecznych.

Za, a nawet przeciw. Czy jesteś za sprawnym i sprawiedliwszym państwem, które dba nie tylko o interesy bogatych, bogatszych i najbogatszych? Ależ tak, oczywiście – odpowie z reguły wielomilionowy głos opinii publicznej. Czy jesteś za likwidacją OFE? Nie, nie, nie, wara państwu od naszych pieniędzy! To ZUS nas okrada! Czy jesteś za tym, by rozwój kraju odbywał się równomiernie, z uwzględnieniem potrzeb Polski B? Rzecz jasna. Czy jesteś za tym, by państwo ingerowało w zachodzące w skali kraju procesy gospodarcze i prowadziło efektywną politykę społeczno-gospodarczą? No nie wiem, przecież to socjalizm, potrzebujemy urynkowienia, prywatyzacji, a poza tym najbardziej zagrażają nam islamiści. Czy jesteś za tym, by państwo polskie było miejscem, gdzie przeciętny Polak i Polka oraz ich rodziny mogą prowadzić godne życie? Oczywiście, inaczej zostanie nam tyko dalsza emigracja zarobkowa. Czy chcesz, by w swojej polityce rządy uwzględniały także interesy pracowników najemnych, gorzej zarabiających warstw społeczeństwa, by także bogatsi więcej dokładali się do wspólnej kasy? Znów ten socjalizm, socjalizm, socjalizm i neokomunizm!

Czy Twoim zdaniem trwa wygaszanie Polski i zwijanie państwa na prowincji? Tak! To wszystko efekty zbrodniczej polityki Platformy Obywatelskiej! Czy należy dofinansować instytucje publiczne i naciskać na władze lokalne i samorządowe, żeby sprawniej dbały o dobro wspólne? Hmmm. Teraz, gdy już odzyskaliśmy Polskę, będziemy walczyć o wartości i zdrowie moralne polskiej rodziny, państwo nie może troszczyć się o wszystko, a przynajmniej nie na socjalistyczną modłę. Czy bolejesz nad umęczoną ojczyzną? Z piersi krwawię nad jej podłym losem! Czy przeniosłeś biznes do Czech, by uniknąć ozusowania w Polsce? Oczywiście, chcę żyć godnie! Czy nie przeszkadza ci, że Jarosław Gowin był w rządzie Platformy Obywatelskiej, a teraz jest prominentnym politykiem nowego obozu rządzącego? Pomarańcza, jak widzę, z Malty – wyśmienita!

Za, a nawet przeciw… Ktoś powie, że przerysowuję. Cóż, w kraju, gdzie do Sejmu pod antysystemowymi hasełkami dostało się pospolite ruszenie ludzi, których pod względem programu często właściwie nic nie łączy, poza tym, że dostrzegli swoją szansę na poselski stołek w sukcesie charyzmatycznego showmana zbijającego na dość powszechnej frustracji i politycznym infantylizmie części elektoratu niezły kapitalik, nie jest to wcale przerysowana teza. Naprawdę na uwagę zasługuje fakt, że z list lidera pospolitego ruszenia, który w studiach telewizyjnych z mądrą miną wymawiał co rusz słowo „neokolonializm”, dostał się do sejmu szef Unii Polityki Realnej. Oczywiście, nie każdemu synapsy łączą się w taki sposób, by mógł spostrzec, że radykalny liberalizm gospodarczy jest najlepszą metodą na wzmacnianie i ugruntowanie neokolonialnego kształtu naszego państwa. Dla wielu to nieistotny szczegół.

I nawet jeśli w tym szczególe siedzi jakiś diabeł, to nie każdy spostrzeże, że bies z cwaną miną mruga okiem do wtajemniczonych. Marną pociechę stanowi fakt, że to tylko poseł/posłowie opozycji. Czas płynie szybko, a jeśli nowe trendy się ugruntują, to wkrótce nowe pokolenie gospodarczych rozbójniczych liberałów zastąpi w polityce to starsze. To dobry temat na osobny felieton: list starego diabła do młodego, list Leszka Balcerowicza do Ryszarda Petru, Janusza Korwin-Mikke do Bartosza Jóźwiaka. Jakie byłyby w nim rady? Jakie pomysły na Polskę? Jakie strategie dla sektora bankowego? Jakie koncepcje utylizacji „ludzkiego śmiecia”?

Za, a nawet przeciw… I znów szczegół: goniec firmy kurierskiej, który mówi, że będzie głosował na Nowoczesną. Przecież Nowoczesna, czytałem ostatnio nie raz i nie drugi, to powrót do programowych źródeł Platformy Obywatelskiej. Czyli do czego? Do prawdziwego liberalizmu gospodarczego, którego tak haniebnie wyrzekł się rząd Donalda Tuska. Czym jest w Polsce realny liberalizm gospodarczy? Jego symbolem jest choćby prywatyzacja emerytur, jeden z najgorszych pomysłów na rozwiązanie problemu z reorganizacją świadczeń emerytalnych w epoce niżu demograficznego. Na dysfunkcję i koszty społeczne, na czele z perspektywą radykalnego obniżenia przyszłych świadczeń, nie trzeba było długo czekać. Donald Tusk musiał odkryć w sobie socjaldemokratę, bo finanse państwa nie zniosły dobrodziejstw reformy wprowadzonej przez Buzka. Symbolem tego „prawdziwego liberalizmu” jest także wizja taniego państwa, która w praktyce oznaczała jedno: ośmiorniczki dla establishmentu i zamrożenie płac w budżetówce na długie lata, stopniowe, ale konsekwentne uśmieciowienie stosunków pracy w administracji państwowej, coraz dalej idący rozziew między dobrostanem wąskiej elity politycznej a bieda-zarobkami całej rzeszy ludzi, niższych urzędników, na których barkach spoczywa architektura publiczna.

Wiem, wiem, to wszystko są nieroby, nieudacznicy, którzy dawno powinni „założyć firmę”, żeby nauczyć się życia, zamiast wygrzewać „ciepłe państwowe posadki”. A dodajmy, że logika wystarczająca, by urządzić republikę bananową, jest często przedstawiana jako arcypatriotyczna i racjonalna, operuje najgłupszymi obowiązującymi dziś stereotypami, których wyznawcy uważają się za politycznych nonkonformistów. Ile razy musiałem wysłuchiwać ludzi, nawet starszych, żyjących jako tako tylko dzięki temu, że państwo jeszcze jest w stanie wypełniać swoje elementarne obowiązki, a równocześnie ostentacyjnie uprzedzonych względem drobnych urzędników, często zagonionych robotą, źle opłacanych niskiego szczebla administratorów struktur publicznych. Rzadko kogo obchodzi, gdy zetknie się z urzędniczą niekompetencją, jak bardzo selekcję negatywną (owszem, występującą) w administracji stymulują niskie pensje i duży rozziew między zarobkami niżej i wyżej postawionych urzędników. Jak państwo sądzicie, ku jakiemu modelowi funkcjonowania państwa będziemy zmierzać, jeśli w politycznym i społecznym myśleniu na ten temat nic się nie zmieni, jeśli za lat kilka jeszcze większe wpływy uzyskają okołokorwiniści i „PO-Nowoczesny” establishment po liftingu? Ano, ku jeszcze bardziej niefunkcjonalnemu. Zresztą, póki co i tak istotniejsze jest pytanie, co z tym wszystkim zrobi Prawo i Sprawiedliwość. Jeśli o mnie chodzi, to kulturalnie mogę poczekać sto dni z oceną bieżącej sytuacji.

Za, a nawet przeciw. Jarosław Gowin powiada, że to skandal, iż państwo odbiera dzieci ubogim rodzinom. Jak zaznacza poseł wielopartyjny, są to przecież nierzadko dzieci z rodzin „zdrowych moralnie”. Zatrzymajmy się na moment przy stygmatyzującym swądzie tej wypowiedzi, która każe się nam domyślać, że w przypadku „nizin społecznych” „zdrowie moralne” jest na tyle niepewne, iż trzeba jasno na nie wskazać, by oddzielić dobre owieczki od parszywych owiec. Bieda w Polsce, w znacznym stopniu dzięki realnym liberałom, zawsze miała złą markę. Od początku transformacji otrzymaliśmy wiele przykładów, że wykluczanie ludzi, którym strukturalnie nowy ład dał się we znaki, odbywało się przy użyciu nośnych insynuacji: to rozpita, leniwa hołota, co to ani firmy nie założy, ani roboty nie poszuka. Ile osób spośród tej hołoty, ilu ludzi z tych nizin na emigracji zarobkowej odnalazło się jako pełnoprawni pracownicy, którzy ułożyli sobie życie na obczyźnie, choć nie tak rzadko za cenę rozpadu rodzin – opinia publiczna raczej się nie dowie. Zresztą, opinia publiczna w Polsce coraz częściej jest od tego, żeby „j…ć islamistów”, krzyczeć „ZUS na okrada” i przedstawiać jako cudowne lekarstwo na patologie społeczno-gospodarcze hasełka „zausz firmę”, a nie od tego, żeby racjonalnie opisywać rzeczywistość.

To już nie jest tak, że to tylko „telewizja kłamie”, że z wozów TVN rozpyla się miraże, że Lis i Kraśko wychodzą z kątów i szczają nam do garnków jak te mrożkowe karzełki – więc nic się nie udaje. To jest tak, co dobrze widać po jakości debaty internetowej, w której nikt już przecież nie przeszkadza mówić ludowi własnym głosem, że schizofrenia narodowa, dysfunkcjonalne „za, a nawet przeciw” to standard. Kto na tym wygra? Wielki kapitał. Kto przegra? Większość Polaków, czasem nawet ci, którzy potrafią rozpychać się łokciami. Bo pękną im kości i skóra na łokciach, gdy spotkają silniejszych od siebie, albo gdy z przyczyn różnych nie będą już mogli wywiązywać się ze swoich finansowych zobowiązań względem skrajnie urynkowionego świata.

Ale wróćmy do tych dzieci odbieranych ubogim rodzicom właśnie z powodu biedy. To oczywiście bardzo źle, jeśli takie sytuacje mają miejsce. Ale przecież cały ten porządek rzeczy nie wziął się znikąd. On wziął się właśnie z ulubionej ekonomii politycznej naszych pobożnych i bezbożnych liberałów, wedle której system wsparcia socjalnego jest właściwie dla patologii i powinien być jak najmocniej okrojony. On się wziął z tego, że przez dekady transformacji filozofia państwa nie opierała się na harmonijnym poszukiwaniu rozwiązań godzących rzeczywistość rynkową ze sprawnymi strukturami publicznymi i przemyślaną polityką społeczną, lecz na ciągłym szukaniu oszczędności, okazji do cięć i jeszcze większej taniości. Ktoś się na tym oczywiście nieźle obłowił – dla reszty są kredyty. Na marginesie: podobno coraz większa liczba Polaków ogłasza upadłość konsumencką. Cóż, skoro w bardzo wielu miejscach kraju coraz trudniej o stabilną pracę za godziwe pieniądze, to musiało się tak stać. Tylko że cały ten obszar odnoszący się do klasy-ledwo-wiążących-koniec-z-końcem, którzy zdążyli „się obkupić” (zatem wygląda, że sobie nieźle radzą) właściwie jest słabo widoczny. Dopiero gdzieś na skraju rzeczywistości, jako zły symptom, na który można się gromko oburzać, przy okazji znów kopiąc „złych urzędników”, pojawiają się dzieci odbierane ubogim rodzicom. Ale nie patrzmy na to osobno: to są tylko różne aspekty zjawisk generowanych w obrębie całej wspólnoty politycznej, społecznej i kulturowej, nazywanej III RP.

Za, a nawet przeciw. Sojusz Lewicy Demokratycznej znalazł się za parlamentarną burtą. Nie ukrywam, że wyrażałem radość z tego powodu. Przede wszystkim dlatego, że chciałbym, by polska lewica była wreszcie kojarzona z Pużakiem, Ciołkoszami, Pragierem, a nie z Bierutem, generałami Kiszczakiem i Jaruzelskim. Nie ukrywam, że polityczna porażka Leszka Millera (i jego kolegi Janusza Palikota) wydaje mi się odpowiednią karą dla tych cyników. Ale do wyobraźni przemówiła mi wypowiedź stałego współpracownika „Nowego Obywatela”, Rafała Bakalarczyka, mocno zaangażowanego w sprawy rodziców i opiekunów niepełnosprawnych dzieci. Przypomniał on w komentarzu do wyników wyborów, że wraz z upadkiem SLD z Sejmu zniknie Tadeusz Tomaszewski. Jak stwierdził Bakalarczyk, poseł Tomaszewski był jednym z nielicznych, którzy zajmowali się sprawami wykluczonych opiekunów, którzy interesowali się losem tych ludzi i wypełniali wobec nich pewne publiczne/parlamentarne zobowiązania.

Nie wykluczam, że w szeregach SLD było nieco więcej takich osób, które dbały o wykluczonych, o sprawy pracownicze, współpracowały ze związkami zawodowymi, traktowały poważnie swoją lewicowość w wymiarze społecznym. Oni także „poszli za burtę”. Jeśli byli tacy – zupełnie serio należą się im podziękowania. Ale konieczne jest dopowiedzenie: największą winą postkomunistów jest fakt, że to, co powinno być rdzeniem działalności lewicowej formacji, w przypadku SLD stanowiło jakiś odprysk, coś mało istotnego w ogólnej formule tego ugrupowania. Jeśli o mnie chodzi, byłbym skłonny wybaczyć postkomunistom ich postkomunizm, gdyby przez długie lata III RP byli rzeczywistymi socjaldemokratami, socjalistami, niechby nawet socjalliberałami. Ale oni stworzyli strukturę niemal doskonale bezideową, czy raczej ideowo identyczną z filozofią realnego liberalizmu – tak dalece, że „płaczą” dziś po Millerze nader pragmatyczni postkorwiniści pokroju Łukasza Warzechy. A mają oni swoje powody, by obawiać się ewentualnych sukcesów „neokomunistów” z partii Razem.

Co do Razem, to mam tylko jedną, prostą nadzieję. Opiszę ją krótko: że to nie będzie partia „za, a nawet przeciw”.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie