Elegia dla czarnej Ameryki

·

Elegia dla czarnej Ameryki

·

Doskonały serial „Seven Seconds”, w którym rodzina czarnego chłopaka zabitego przez samochód stara się, wbrew całemu otoczeniu, wyjaśnić jego śmierć, dość brutalnie przypomina nam, że Afroamerykanie nadal są w USA ludźmi drugiej kategorii – jeśli nie trzeciej lub czwartej. 150 lat po formalnym zniesieniu niewolnictwa i po dekadach działalności ruchu praw obywatelskich, sytuacja czarnoskórych obywateli USA wciąż średnio przypomina sytuację równoprawnych obywateli jednego z najbogatszych krajów świata. Nie zmieniły tego kolejne inicjatywy emancypacyjne ani nawet akcje afirmacyjne – i nie chodzi o to, że były niepotrzebne. Po prostu mechanizmy dyskryminujące są tak głęboko zakorzenione, że wpływ tych akcji musiał być ograniczony. Nie zmienił tego nawet pierwszy czarnoskóry prezydent USA Barack Obama, który był raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę. I wreszcie nie zmieniła tego rzekomo ślepa na kolor skóry gospodarka rynkowa – choć przecież od lat 70. staje się ona za oceanem (i nie tylko tam) coraz bardziej wolnorynkowa.

Skaza wypisana na twarzy

Kolor skóry jest grzechem pierworodnym, z którym muszą żyć do śmierci czarni Amerykanie. To piętno, którego nie da się zmyć czy odpokutować. Nie da się założyć białej skóry na rozmowę kwalifikacyjną. Białemu człowiekowi trudno sobie wyobrazić, jakie to uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że twoje ciało, którego nie możesz nie zabrać ze sobą na rozmowę, jest twoim głównym obciążeniem. Oczywiście nie jest tak, że nie masz szans: po prostu mając do wyboru kandydata o podobnych kwalifikacjach, twój niedoszły pracodawca wybierze tego białego. Niezwykle trudno też wskoczyć w białą skórę przy przejeżdżającym radiowozie. O ile podczas rozmowy kwalifikacyjnej z powodu czarnej skóry twoje szanse na angaż spadają, to podczas interakcji z policją szanse na bycie zatrzymanym gwałtownie rosną. Według danych podanych przez Cathy O’Neil w książce „Broń matematycznej zagłady”, aż 85 proc. rutynowych zatrzymań w Nowym Jorku dotyka Afroamerykanów oraz Latynosów.

Jako grupa społeczna od wieków upośledzona ekonomicznie, czarni Amerykanie zamieszkują czarne dzielnice, w których ich bieda się reprodukuje na kolejne pokolenia, reprodukują też niekorzystne zachowania i przyzwyczajenia osób od dziesiątek lat wykluczonych. Zresztą już sam fakt zamieszkiwania w tych dzielnicach zamyka przed nimi wiele drzwi. Chodzą do szkół zdominowanych przez ludzi cierpiących na podobne problemy ekonomiczno-społeczne, więc kształtuje się w nich przekonanie, że tacy jak oni muszą kończyć tak, jak reszta. Nie są to dobre szkoły, więc nie zapewnią też dobrego wyniku na egzaminie SAT (tamtejsza matura). Płatne studia dla większości z nich również są poza zasięgiem, a jeśli już, to wybiorą się raczej na mało renomowany uniwersytet stanowy, niż na którąś z uczelni Ivy League. Nic więc dziwnego, że dla wielu z nich najlepszą i najbardziej dostępną drogą kariery jest zawód dilera, który daje szybko godziwe zarobki, a po wspięciu się kilka szczebli wyżej – także niezbędny prestiż. Co prawda to tylko prestiż we własnej dzielnicy i jej podobnych, ale kto by się przejmował opinią mieszkańców zamożnych osiedli, z którymi nie czuje się żadnej wspólnoty losu?

Biali od zarządzania, czarni od usług

Nic więc dziwnego, że wszystkie dane socjoekonomiczne pokazują wręcz niezwykłe i wielowymiarowe upośledzenie czarnoskórych Amerykanów w stosunku do ich białych rodaków. Mediana rocznego dochodu czarnego gospodarstwa domowego wynosi 38,6 tys. dolarów. Dla białych gospodarstw domowych wynosi ona 63,2 tys. dolarów. Czarni więc statystycznie osiągają dochód na poziomie 60 procent dochodu białych – to mniej więcej taka różnica, jak pomiędzy Polakami a Niemcami (oczywiście z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej). Aż 20 proc. gospodarstw domowych tworzonych przez Afroamerykanów żyje poniżej granicy ubóstwa, tymczasem wśród białych gospodarstw domowych stopa ubóstwa wynosi tylko 6,4 proc., a więc jest ponad trzykrotnie niższa.

Różnice w dochodach i ubóstwie biorą się w dużej mierze z bardzo dużych różnic w poziomie wykształcenia. Aż 15 proc. czarnych Amerykanów w wieku 25 lat lub więcej nie skończyło szkoły średniej. Wśród białych odsetek ten jest dwa razy niższy. Podobna różnica, tylko że w odwrotną stronę, widoczna jest dla osób, które skończyły studia wyższe – dyplom uniwersytetu zdobyło 13,5 proc. białych Amerykanów w wieku 25 lat i więcej i tylko 7,8 proc. czarnych Amerykanów.

Afroamerykanie są też zdecydowanie słabszą grupą na rynku pracy niż biali obywatele USA. Stopa bezrobocia wśród czarnych wynosi 10,1 proc, tymczasem wśród białych ledwie 4,6 proc. 42 proc. białych Amerykanów pracuje w „zarządzaniu, biznesie, nauce i sztuce”, tymczasem czarnych tylko 29 proc., a i to jest zawyżone faktem, że do tej kategorii zawodowej nie wiadomo dlaczego wciągnięto sztukę, w której Afroamerykanie są reprezentowani nieco powyżej średniej. Czarni Amerykanie częściej niż biali trafiają oczywiście do usług (pracuje w nich 25 proc. Afroamerykanów i tylko 15 proc. białych) oraz do produkcji i transportu (16 proc. wobec 10 proc.). Tylko 3,4 proc. Afroamerykanów w wieku powyżej 16 lat to przedsiębiorcy – wśród białych ten odsetek jest dwa razy wyższy.

Służba zdrowia nie dla każdego

W USA nie istnieje powszechne publiczne ubezpieczenie zdrowotne, więc wielu Amerykanów pozbawionych jest dostępu do bezpłatnej służby zdrowia, której koszty pokrywałoby ubezpieczenie. Jednak także tu widać ogromne różnice rasowe. O ile trzy czwarte białych dysponują prywatnym ubezpieczeniem zdrowotnym, to wśród czarnych pochwalić się tym może tylko nieco ponad połowa. Czarni Amerykanie muszą więc częściej korzystać z publicznych programów ubezpieczeniowych, skierowanych do osób potrzebujących. Jednak i one nie trafiają do wszystkich, w związku z czym 10 proc. Afroamerykanów w ogóle nie posiada ubezpieczenia zdrowotnego. Wśród białych odsetek ten jest dwa razy niższy.

W USA nie tylko dostęp do służby zdrowia urąga cywilizacyjnym standardom. Niski jest także poziom wielu innych usług publicznych. Na bardzo wielu obszarach w fatalnym stanie jest chociażby komunikacja publiczna. Posiadanie własnego samochodu staje się więc dla wielu Amerykanów koniecznością. Niestety aż 18,6 proc. czarnych Amerykanów nie posiada auta, podczas gdy wśród białych ten odsetek jest trzy razy niższy. Nic więc dziwnego, że proporcjonalnie trzy razy więcej Afroamerykanów niż białych korzysta na co dzień z komunikacji publicznej, by dojechać do pracy, co w wielu miejscach za oceanem nie jest specjalnie komfortowym sposobem podróży.

Zaledwie 41 proc. czarnoskórych Amerykanów mieszka we własnym domu lub mieszkaniu. Tymczasem wśród białych aż 71 proc. osób zamieszkuje własnościowy lokal lub dom. Niemal 30 proc. Afroamerykanów mieszka w blokach mieszkalnych, tymczasem wśród białych odsetek ten jest ponad dwa razy niższy. Za to trzy czwarte białych mieszka w domach wolnostojących, jednorodzinnych – wśród czarnych nieco ponad połowa. Wielowymiarowo gorsza sytuacja socjoekonomiczna czarnych Amerykanów sprawia też, że są oni zdecydowanie mniej skłonni do zawierania małżeństw. Tylko 29 proc. Afroamerykanów w wieku 15 lat lub wyżej żyje w związku małżeńskim, a wśród białych ten odsetek wynosi 52 proc.

Światy równoległe

Wszystkie powyższe dane pochodzą z United States Census Bureau (amerykański odpowiednik GUS) i dotyczą najświeższego dostępnego okresu, czyli roku 2016. Wyłania się z nich dosyć szokujący obraz dwóch niemalże równoległych światów. Oczywiście można się było domyślać, że sytuacja czarnych obywateli USA jest wyraźnie gorsza niż ich białych rodaków. Jednak liczby pokazują to czarno na białym (nomen omen) i niezwykle dobitnie. Niemal wszystkie wskaźniki socjoekonomiczne wśród białych Amerykanów są dwa lub trzy razy lepsze niż wśród czarnych. W ramach jednego kraju takie różnice to wręcz przepaść. Co więcej, nie są to różnice między najbardziej i najsłabiej rozwiniętymi częściami USA, lecz między dwoma grupami rasowymi. Pomimo różnych symbolicznych wydarzeń, takich jak prezydentura Baracka Obamy czy wiele karier sportowych i artystycznych czarnych obywateli USA, ten nieformalny apartheid trwa w najlepsze i nie zanosi się, by miał się skończyć. Nieustannie gorsza sytuacja socjoekonomiczna Afroamerykanów tworzy kolejne mechanizmy, które utrzymują ich w gorszym położeniu. Przykładowo, niska stabilność życiowa czarnych Amerykanów sprawia, że zdecydowanie mniej chętnie zawierają oni małżeństwa, co jeszcze bardziej obniża ich stabilność życiową – zaklęty krąg. Czarni nie mogą też liczyć na to, że z ich położenia spróbuje ich wyciągnąć nieco bardziej aktywna polityka społeczna na wzór europejski. Skoro sytuacji czarnych niespecjalnie pomogła prezydentura Afroamerykanina, to tym bardziej nie pomoże jej prezydentura białego milionera.

Piotr Wójcik

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie