Za każdym napisanym komentarzem

·

Za każdym napisanym komentarzem

·

Wraz z nadejściem letniej pogody obrodziło na lewicy tekstami o tym, czym i jak lewica powinna się zajmować. W centrum zainteresowania znalazła się Partia Razem,  a co za tym idzie w ruch poszły znane i lubiane argumenty, które dobrze leżą pod piórem. W kierunku tzw. nowej lewicy formułuje się więc zazwyczaj ten sam pakiet zarzutów: że hipsterska, że za mało ludowa, że za bardzo radykalna, że osobno, że długi marsz.

Nie jest tajemnicą, że Partia Razem, a także szerzej „młoda/nowa  lewica”, w swojej politycznej działalności natrafia na bardzo silne bariery hamujące jej rozwój. Barierę dostępu do mediów, a co za tym idzie niskiej rozpoznawalności, opisał Hubert Walczyński w tekście „Dlaczego Partia Razem ma 3 procent poparcia”, więc nie ma sensu tego opisu ponownie przytaczać. Nie jest to jednak jedyna przeszkoda, bo możemy zauważyć również bariery pokoleniową, klasową i organizacyjną.

W tekście będę posługiwał się zamiennie określeniami „młoda lewica” i „nowa lewica”, choć bez odrębnego, wielostronicowego tekstu nie mogę zaproponować innego niż intuicyjne rozumienie terminu. Używam tych pojemnych określeń także dlatego, że opisywane cechy dotyczą ogromnej większości środowiska, wykraczając poza ramy jednej organizacji.

Bariera pokoleniowa

Pierwszym problemem, z jakim mierzy się obecnie „nowa lewica”, jest to, że jest młoda zarówno pod względem organizacyjnym, jak i wiekowym, a dyskurs polityczny kreowany jest przez pokolenie dziadków, którzy nierzadko mieszkają w Sejmie od ćwierćwiecza. Część politycznej śmietanki chce rozegrać dogrywkę do okrągłego stołu, część przekonuje do konieczności dokończenia reform Balcerowicza, a jeszcze inni postanowili odkurzyć wyprowadzony sztandar PZPR. Ta perspektywa czasowa ciąży polskiej scenie politycznej jak ogromna kotwica, która utrzymuje zramolałych kapitanów przy sterach statku stojącego w miejscu, a każdy, kto spróbuje podgonić trochę dyskusję o podatkach, państwie, społeczeństwie, energetyce czy sytuacji geopolitycznej bliżej teraźniejszości, natrafi na żelazny opór.

Dodatkowo należy wziąć pod uwagę, że dominujące na „nowej lewicy” pokolenie 20- i 30-latków wychowało się w warunkach zupełnie odmiennych od tych, które panowały w poprzednim i jeszcze wcześniejszym okresie. Choć wszyscy odczuwamy skutki PRL czy transformacji ustrojowej, to jednak początek naszego świadomego udziału w życiu politycznym i społecznym przypada na czas powszechnego dostępu do telefonii komórkowej i Internetu, a śmieszkizm czy memetyka nie jest hipsterską fanaberią, lecz językiem powszechnie używanym i rozumianym wśród rówieśnic i rówieśników (choć oczywiście często śmieszkujemy i memujemy różnie w ramach tego samego pokolenia).

Odmienne cechy pokolenia dominującego na „młodej lewicy” wobec tego panującego w mainstreamowej polityce, mediach i publicystyce, mają niebagatelny wpływ na sposób uprawiania polityki. Od politycznego mainstreamu różnimy się nie tylko progresywnym i społecznym programem, ale także na niemal każdej płaszczyźnie – od budowania struktur i procedur w naszych organizacjach, przez myślenie skierowane ku przyszłości (sprawiedliwy światowy podział dóbr, robotyzacja, nowe źródła energii, demokratyzacja polityki i gospodarki), na ubiorze i języku przekazu kończąc. W ten sposób na konflikt polityczny nakłada się konflikt pokoleniowy, pogłębiając ogólne wrażenie wyobcowania „młodej lewicy” na scenie politycznej.

Bariera klasowa

Analiza społeczeństwa pod kątem klas i relacji pomiędzy nimi zachodzących była intelektualnym paliwem, które najsilniej napędzało społeczną i polityczną siłę lewicy. Dzisiaj jednak jej deficyt hamuje nasz rozwój. Spora część lewicowego aktywu czy lewicowego zaplecza intelektualnego zdaje się czerpać swoją wizję klas z tekstów powstałych na przełomie XIX i XX wieku lub nowszych pozycji, ale powstałych zagranicą. Nierzadko powoduje to, że lewicowe narracje rozjeżdżają się z teraźniejszą rzeczywistością i są albo poważnie przestarzałe, albo zbyt płytko związane z lokalnymi warunkami. Wypadałoby nieco przewietrzyć swoją wiedzę o klasach w polskim społeczeństwie i wyprowadzać polityczne wnioski z ich analizy.

Problem klasowy „nowej lewicy” pojawia się na dwóch płaszczyznach: w kwestii własnej klasowości oraz w kwestii relacji z klasą ludową. W pierwszym przypadku można odnieść wrażenie, że aktyw „młodej lewicy” nie może pogodzić się z faktem, że, podobnie jak swój elektorat, jest częścią klasy średniej/mieszczaństwa/inteligencji. Dominujący w lewicowej świadomości historyczny obraz klasowego społeczeństwa powoduje strach przed zaliczeniem do burżuazji, stąd część osób wybiera ucieczkę w ludomanię, a część jako cel nadrzędny stawia możliwie jak najpełniejsze odcięcie się od swojej klasy w każdym możliwym aspekcie (szczególnie charakterystyczne dla Razem i okolic). Takie podejście jest pożywką dla krytyków „nowej lewicy” jako ostateczny dowód na hipsterskość, a także wzmacnia niekorzystny sojusz klasy średniej z klasą wyższą (o którym szerzej pisze Maciej Gdula w „Nowym autorytaryzmie”), przez ataki „młodej lewicy” na klasę średnią (zwłaszcza rosnące jej niższe warstwy). „Nowa lewica” lubi prezentować się jako grupa działająca w interesie klasy ludowej przeciw własnej klasie. Problem w tym, że bariera dostępu do mediów, a co za tym idzie jej niewielka rozpoznawalność, powoduje, iż przekaz skierowany do klasy ludowej trafia do niej w stopniu minimalnym (jeśli w ogóle), a przekaz, który trafia do klasy średniej – zraża tę klasę.

Odcina to „młodej lewicy” drogę do dialogu z klasą średnią rozczarowaną liberalnymi obietnicami, z którą ma większą wspólnotę języka i środowiska. Utrudnia też rozciągnięcie swoich pobudek i dróg dojścia do lewicowych wartości na całą swoją klasę, opierając się właśnie na wspólnych doświadczeniach. Lewicowy projekt opiekuńczego państwa o społecznym profilu gospodarki jest przecież najlepszym środowiskiem dla realizacji aspiracji i interesów klasy średniej, a „młoda lewica” jest nie tyle podgrupą działającą przeciwko swojej klasie, ale właśnie tą częścią klasy, która rozumie swoje interesy i to, że są one zbieżne z interesami klasy ludowej. Docenienie warstw klasy średniej, szczególnie niższych, nie jest żadną zdradą lewicowych wartości, a wręcz stwarza szansę na oparcie ich w szerszej grupie ludzi. Dobrym przykładem jest tutaj protest lekarzy-rezydentów z jego postulatem podniesienia nakładów budżetowych na ochronę zdrowia do 6,8%. Postulat ten jest korzystny dla klasy średniej (więcej dobrze płatnych i stabilnych miejsc pracy dla kadry lekarskiej i pielęgniarskiej), ale także dla klasy ludowej (większa dostępność do publicznej opieki zdrowotnej o wysokim standardzie). Działa natomiast przeciwko klasie wyższej, która blokuje dofinansowanie ochrony zdrowia przez lobbowanie za niskimi podatkami lub budowanie swoich wielomilionowych interesów w procesie postępującej prywatyzacji służby zdrowia. Układ ten jest nie tylko bardziej korzystny dla lewicy, ale także bardziej odpowiadający rzeczywistości klasowej.

Pogodzenie się z własną sytuacją klasową pozwala także uczciwiej podejść do relacji z klasą ludową, która, podobnie jak klasa średnia, przez ostatnie sto lat przeszła ogromne zmiany. Zrozumienie klasowości może być pierwszym krokiem do wyzbycia się paternalistycznego podejścia wobec klasy ludowej, którą część lewicy wiecznie chce edukować, uświadamiać czy organizować, jednocześnie posługując się własnymi wyobrażeniami na jej temat. Stąd rodzą się takie wizje ludu jako ostoi konserwatywnego modelu społeczeństwa, gdzie rządzą ojciec, mąż i pleban, ludzi nie interesuje nic co poza granicami własnego sołectwa, a radioodbiorniki odbierają wyłącznie Radio Maryja i piosenki Zenka Martyniuka. U niektórych komentatorów rodzi to przekonanie, że lewica musi koniecznie odpuścić część postulatów (zwłaszcza obyczajowych), bo jeśli pleban nie wyrazi zgody lub jakiś prawicowy elitarny salonik nie przybije symbolicznej pieczątki akceptacji programu, to wśród ludu żadnej lewicy nie będzie.

Szczególnie kuriozalne są te głosy, który nawołują do odpuszczenia praw kobiet, bo nie dość, że padając z ust mężczyzn są zaciskaniem pasa na nie swoich spodniach (co zawsze jest tańsze), ale jeszcze ignorują fakt, że to właśnie kwestie dotyczące praw kobiet zmobilizowały jedne z największych protestów antyrządowych, na których wybrzmiały wyraźnie lewicowe postulaty, systematycznie powiększa się dla nich poparcie społeczne, a badania opinii wskazują, że kobiety są bliższe lewicy (i ogólnie są en masse lepszymi ludźmi niż mężczyźni). Nierzadko też „lud” występuje w ogóle poza jakąkolwiek analizą klasową, jako autorska projekcja wyobrażeń publicysty, a służy jako pałka w różnego rodzaju dyskusjach na lewicy. Różne komentatorki lepią więc w swoich tekstach własne koncepcje „ludu”, oparte na mocno historycznych opisach lub zwykłych klasistowskich kliszach, tylko po to, by tym „ludem” przyłożyć innemu środowisku lewicowemu, co kończy się żenującą bójką inteligentów w sukmanach okładających się gazetami.

Prawdziwej organizacji „klasy ludowej” nie będzie tak długo, jak „klasa ludowa” takich organizacji samodzielnych nie stworzy. Nigdy przedstawiciel klasy średniej nie będzie w pełni reprezentował kobiety z klasy ludowej i z tym trzeba się pogodzić. „Młoda lewica” powinna formułować do klasy ludowej przekaz pozbawiony klasowych barier, przekonywać, że lewicowy projekt jest najlepszym gwarantem realizacji ludowych interesów i aspiracji, a także otwierać swoje organizacje dla ludowych działaczek, usuwając niepotrzebne „progi wejścia”, a przy tym wystrzegać się tonu pouczającego, uświadamiającego czy opiekuńczego. Wszelkie inne niż partnerskie relacje z organizacjami ludowymi nie sprzyjają budowaniu wzajemnego zaufania i osłabiają pożądany sojusz klasy średniej i ludowej.

Bariera organizacyjna

Bariera organizacyjna to niezdolność „nowej lewicy” do stworzenia stałych i profesjonalnych struktur organizacyjnych o charakterze politycznym, to splot problemów, które przeszkadzają w przejściu na wyższy poziom zorganizowania. Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że „młoda lewica” nie jest spadkobierczynią żadnej poprzedniej struktury czy środowiska (inaczej niż partie post-pzprowskie czy post-solidarnościowe) i poza symbolicznymi nawiązaniami do PPS czy „Solidarności” lat 80. w dużej mierze buduje wszystko od zera, poczynając od programów, przez organizacje, na mediach kończąc. Takie warunki startowe miały i nadal mają ogromny wpływ na powstające wokół niej środowisko, w którym można rozpoznać niepokojące cechy hamujące rozwój.

Przerost wiary w sprawczą moc programów i deklaracji ideowych jest nawet nie tyle świadomą decyzją naiwnych lekkoduchów, co wynikiem wielu lat bytowania poza jakimkolwiek wpływem na sytuację polityczną, braku działających struktur politycznych i zerowego udziału w sprawowaniu władzy. Programy, odezwy i deklaracje stają się w takim zmarginalizowanym środowisku niemalże jedyną aktywnością. Zarówno do treści, jak i języka deklaracji przywiązuje się coraz większą wagę, karmiąc swoje głębokie przekonanie o słuszności własnych poglądów, które nie muszą mierzyć się z otaczającą rzeczywistością i polityczną praktyką. Wszelkie problemy „nowej lewicy” postrzega się przez pryzmat nieodpowiednich programów i niewłaściwego języka, pomijając wszystko inne, stąd większość publicystek wyraża przekonanie, że np. zmiana przez Razem postulatu 75% progu podatkowego na np. 50% lub złagodzenie języka postulatów feministycznych przyniesie niemalże rozprucie worka z dobrymi wynikami sondaży. Z drugiej strony podobny przerost wiary w programy powoduje, że część lewicy ma przekonanie, iż każdy, nawet najdrobniejszy, problem polityczny musi znaleźć miejsce w programowym dokumencie, który powinien w pełni pokrywać wszelkie aspekty życia. Ustawienie programu i ideowej deklaracji w pozycji domyślnego źródła problemów sprawia, że inne tracimy z oczu. Jest to także jedna z przyczyn rozdrobnienia na lewicy. Jeśli bowiem tak ważna dla działalności w określonej organizacji jest całkowita akceptacja wszelkich jej założeń, od fundamentalnych po szczegółowe, to nie dziwi, że trudno o formacje masowe.

Znamiennie jest także to, że szersze projekty polityczne są realizowane za pośrednictwem ludzi łączących organizacje, a nie organizacji łączących ludzi. Częściej na lewicy można spotkać jedną osobę, która należy do wielu organizacji lewicowych o różnych profilach, niż organizację, która swoim szerokim programem łączy różnych ludzi. Prowadzi to do kuriozalnych przypadków, że w trakcie rozmów i dyskusji reprezentowanych jest więcej organizacji niż osób fizycznie siedzących przy stole.

Szczególny fetysz języka i pogłębianie rozważań ideologiczno-programowych może być fascynującym i owocnym działaniem publicystyki i lewicowej nauki, ale w działaniu organizacji politycznej może tworzyć wysoki próg wejścia dla nowych osób, których pozyskiwanie powinno być teraz najważniejszym zadaniem „młodej lewicy”. Osoby funkcjonujące w lewicowym środowisku od niedawna lub na jego obrzeżach, są często skutecznie odstraszane lub wręcz wykluczane z pełnego w nim udziału, właśnie przez to, że bardziej doświadczone działaczki mają za sobą taki zestaw lektur i operują takim językiem, który jest po prostu niezrozumiały lub przeintelektualizowany, a dyskusje sprowadzają się często do przerzucania się cytatami z lektur.

Bezkrytyczne i fundamentalistyczne przywiązanie do swoich poglądów i postulatów z nich wynikających nie ułatwia też tworzenia szerszych formuł organizacyjnych. Jeśli program organizacji jest rozumiany jak idealna całość, w której odstępstwo choćby o pół kroku rujnuje całą ideę, to trudno współpracować czy negocjować jakiekolwiek porozumienia. Wszelkie różnice poglądowe traktowane są wręcz jako personalne ataki na tożsamość, pozornie nieistotne detale stają się przyczyną rozpadów organizacji, a różnice, które można spokojnie usunąć w drodze negocjacji, są przeszkodami nie do pokonania. W tym stanie rzeczy polityka „osobno”, którą często wytyka się partii Razem, nie jest jej autorskim pomysłem lub wkładem w „nową lewicę”, ale raczej objawem cech zaczerpniętych wprost ze środowiska, których nie udało się przezwyciężyć. Która osoba zna wyśrubowane warunki startowe, jakie prezentują lewicowe organizacje przy negocjacjach, ta wie, jak czasem ciężko znaleźć tę wąską szczelinę dopuszczalnych ustępstw. Do pełnego obrazu dodajmy jeszcze wielość mikroorganizacji o bardzo wąskiej specjalizacji tematycznej (np. smog, polityka mieszkaniowa, zieleń miejska, rowery itp.) oraz stowarzyszenia i ruchy, które co prawda prowadzą działalność polityczną, ale poprzez zasadę „no logo” i pełnej apolityczności podnoszą „lewicowy osobnizm” do rangi dogmatu.

Nie oznacza to jednak, że „młoda lewica” musi dążyć do sojuszu z innymi nurtami ideowymi. Wręcz przeciwnie, powinna wyraźnie określić własne rubieże. Jeśli społeczna i demokratyczna lewica ma kiedykolwiek w Polsce powalczyć o władzę i stały wpływ na rzeczywistość, to musi zbudować własną infrastrukturę organizacji, mediów i grup poparcia, zamiast wiecznie oglądać się na pozornie korzystne pożyczki od obozu liberalnego czy konserwatywnego. Idea „długiego marszu”, którą głosi Razem, jest często interpretowana jako wyraz politycznej niedojrzałości i oderwanie od realiów. Ta krytyka byłaby słuszna, jeśli istniałby jakiś „krótki marsz”, dzięki któremu „nowa lewica” mogłaby po kilku strategicznych posunięciach w szybkim okresie czasu uzyskać solidną i niezależną pozycję w polityce.

W obliczu braku własnej infrastruktury wymusza to jednak współpracę z obozem liberalnym lub konserwatywnym i korzystanie z ich zasobów, co oznacza zaciągnięcie sporego zobowiązania, a rachunek z pewnością zostanie szybko wystawiony. Alternatywę dla długiego marszu można więc sprowadzić do przyjęcia roli przystawki jednego lub drugiego obozu. W tym stanie rzeczy koncepcja pracy u podstaw i wolnego, choć niezależnego, budowania struktur i wpływów, nie jest umiłowaną drogą niepoprawnych ideowców, lecz długą i pełną niebezpieczeństw wspinaczką, którą z braku innego rozwiązania godzimy się przejść, by osiągnąć cel. W gruncie rzeczy najistotniejszym warunkiem przetrwania „młodej lewicy” jako projektu politycznego będzie nie tyle wykucie idealnego programu, co utrzymanie ciągłości organizacyjnej. Wzmacnianie/zakładanie struktur partyjnych w województwach, powiatach i gminach będzie miało dużo większe znaczenie niż wydanie kolejnej uchwały programowej i to nie tylko w przypadku Razem, ale także innych organizacji. O przetrwaniu przesądzi nie to, czy uda się wypracować kompleksowe rozwiązanie polityki energetycznej, ale to, czy po trzech kolejnych wyborach uda się partiom „nowej lewicy” ustać na nogach i dalej maszerować, zamiast za każdym cyklem wyborczym demokracji zaczynać od nowa.

Podsumowanie

Przed „nową lewicą” stoją wielkie wyzwania i wielkie przeszkody do pokonania. Budowanie struktur, sieciowanie środowisk i gromadzenie poparcia wymaga ciężkiej pracy u podstaw i uzbrojenia się w cierpliwość.

Długi marsz może się udać tylko wtedy, kiedy będziemy gdzieś iść. Łatwiej będzie tego dokonać razem (czy wspólnie, jak kto woli). „Nowa lewica” musi wreszcie przejść na wyższy poziom zorganizowania i utrzymywać stałą, profesjonalną strukturę, która będzie realizowała cele polityczne. Taka struktura musi stale wzbogacać się o nowe aktywistki i grupy społeczne, a także musi być trwała i systematyczna. Czas zakopać topory wojenne, puścić w niepamięć konflikty oparte na tym, kto komu wyjadł dżem z pączka na jakiejś kanapie pięć lat temu, oprzeć współpracę nie o osobiste relacje, a o uporządkowane formuły współpracy różnych osób w ramach jednej organizacji politycznej. Wspólny projekt polityczny, w którym znajdzie się miejsce dla Razem i Zielonych, Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, Dziewuch, lewicowych ruchów miejskich, stowarzyszeń i kooperatyw, jest zapewne jeszcze zbyt nierealny, ale jakiś kompromis i organizacyjna współpraca są bardziej niż pożądane. Warto powalczyć o wzmocnienie i podjęcie stałej współpracy pomiędzy tymi partnerkami na lewicy, które są już teraz. Przecież i tak współpracujemy przez większość czasu, czemu więc nie uczynić z tego reguły? Przypominamy sobie o potrzebie środowiskowej reprezentacji politycznej przy okazji kolejnych wyborów i zazwyczaj tuż po nich boleśnie się rozliczamy, pogłębiając podziały, przez co kolejne wybory rozpoczynamy od tego samego punktu wyjścia.

Szybko zmieniający się świat nie będzie na nas czekał. Mamy takie środowisko, jakie mamy i nikt z zewnątrz nas nie uratuje, żadna kawaleria sprawiedliwości społecznej nie przygalopuje z pomocą. Nie unikniemy ciężkiej pracy u podstaw, naszego własnego wysiłku intelektualnego i organizacyjnego. W Polsce będziemy mieć tylko taką lewicę, jaką sobie zbudujemy i każda musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co jest w stanie do tego projektu dorzucić od siebie.

Musimy być gotowe, bo w każdej chwili wiatr historii może zacząć dmuchać w nasze żagle. Musimy być pewni, że uda nam się przyczynić do politycznej zmiany nastrojów i będziemy gotowi na jej przyjście, silne strukturami, uzbrojeni w programy, bogate doświadczonymi ludźmi i sprawdzonymi metodami współpracy.

Bo nawet jeśli dzisiaj jeszcze wyprzedzamy swój czas, to on nas kiedyś dogoni.

Bartosz Migas

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie