Do Stowarzyszenia Stop Nieuczciwym Pracodawcom płynie wiele skarg na firmy, które nie płacą za pracę lub ograniczają wynagrodzenia, tłumacząc się kryzysem związanym z koronawirusem. Część z nich wcale jednak nie ma problemów finansowych.
Jak informuje portal money.pl, do Stowarzyszenia STOP Nieuczciwym Pracodawcom skargi na firmy, które nie płacą, płacą mniej albo z opóźnieniem, płyną szerokim strumieniem.
– W ostatnich tygodniach pojawiło się bardzo dużo zgłoszeń dotyczących braku regularnych wypłat wynagrodzeń – mówi money.pl Małgorzata Marczulewska, prezeska stowarzyszenia. Najwięcej zgłoszeń, bo około jedna trzecia, dotyczy branży gastronomicznej. Nie brakuje też skarg na organizatorów imprez i targów, którzy często nie regulowali w terminie zobowiązań wobec podwykonawców czy na przykład hostess.
Grzegorz Sikora, rzecznik Forum Związków Zawodowych, też zna osoby zatrudnione w handlu i gastronomii, które czekają na wypłaty wynagrodzenia od kwietnia. Przez trzy miesiące nie były w stanie nic z tym zrobić, bo inspekcja pracy i sądy pracy nie działały. Teraz ich skargi czekają w długiej kolejce. Jest też mnóstwo nadużyć i wyzyskiwaczy, którzy pod pretekstem COVID-19 nie płacą ludziom wynagrodzenia – mówi. Według rzecznika FZZ niektórzy pracodawcy nie boją się kar inspekcji pracy. Mają nawet specjalne fundusze na ich poczet.
– Bardziej opłaca się im zapłacić mandat niż wynagrodzenia załodze. Maksymalna kara, jaką może nałożyć inspektor pracy za niepłacenie pensji, to 2 tys. zł. Pensje pracowników to dużo więcej, więc kalkulacja jest prosta – opowiada.
W sprawach bezspornych inspektor pracy może wydać nakaz zapłaty z rygorem natychmiastowej wykonalności. Jeśli i to nie poskutkuje, wystawia mandat karny do 2 tys. zł, a przy poważnych lub kolejnych naruszeniach kieruje wniosek do sądu o ukaranie. Sąd może z kolei nałożyć karę do 30 tys. zł.
Jednym z dotkliwych skutków pandemii w Hiszpanii jest bezrobocie wśród młodych – 44 proc. bezrobotnych nie przekroczyło 25 lat. To trzykrotnie więcej niż wynosi średnia unijna.
Jak donosi portal pulshr.pl na podstawie informacji ze strony 20minutos.es, możemy mówić o „straconym pokoleniu”. Hiszpański rynek pracy nie wchłonie takiej liczby szukających pracy młodych ludzi. 20minutos.es. podkreśla, że przygotowanie uniwersyteckie nie wystarcza, aby znaleźć zatrudnienie w Hiszpanii. Zgodnie z danymi Komisji Europejskiej z 2019 r. wśród osób nieco starszych, do 29 lat, i ze studiami wyższymi, wskaźnik bezrobocia wynosi 16,7 proc., najwięcej w UE po Włoszech (16,8 proc.).
Według Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu i Wykluczeniu Społecznemu (EAPN), w Hiszpanii najbardziej narażeni na biedę są młodzi ludzie poniżej 29 roku życia. W tym przedziale wiekowym znajduje się prawie 34 proc. osób, dziesięć razy powyżej ogólnokrajowego wskaźnika ubóstwa (21,5 proc.). W Hiszpanii powszechnie występuje także zjawisko tymczasowości zatrudnienia. Ponad połowa młodych ludzi (69,5 proc.) jest zatrudniana na umowy czasowe.
W czerwcu było w Hiszpanii prawie 3,37 mln bezrobotnych, czyli stopa bezrobocia sięgała 15,33 proc. Oprócz tego 700 tys. osób wciąż pozostaje w sytuacji oczekującej na przywrócenie do pracy przez firmy, które na czas kryzysu związanego z pandemią zawiesiły lub ograniczyły działalność.
Rada Ministrów przyjęła uchwałę w sprawie aktualizacji rządowego programu wieloletniego „Program polskiej energetyki jądrowej”. W Polsce powstaną elektrownie jądrowe o łącznej mocy zainstalowanej od ok. 6 do ok. 9 GW.
Jak informuje portal wnp.pl, zakładany model inwestycji obejmuje realizację projektu z wykorzystaniem jednej technologii – co pozwoli m.in. na uzyskanie efektu skali, jednego współinwestora strategicznego powiązanego z dostawcą technologii oraz zachowanie kontroli Skarbu Państwa nad realizacją „Programu polskiej energetyki jądrowej”.
Pierwsze elektrownie powstaną w woj. pomorskim, prawdopodobnie w okolicy Lubiatowa-Kopalina lub Żarnowca. Pierwszy reaktor zostanie zbudowany w 2026 r., a uruchomiony w 2033 r.
Koniec Huty Sendzimira w Krakowie. Marc de Pauw, prezes ArcelorMittal powiedział organizacjom związkowym, że jeszcze w tym miesiącu nastąpi definitywne wyłączenie wielkiego pieca i zamknięta zostanie stalownia. Pracę straci 200-250 osób.
O sytuacji w hucie informowaliśmy wielokrotnie. Jak pisze portal spiderweb.pl i jak informuje Komisja Krajowa WZZ „Sierpień' 80”, sprawdza się najczarniejszy scenariusz hutników kreślony we wrześniu. Huta im. Sendzimira w Krakowie definitywnie kończy z produkcją stali. Za chwilę zaczną się zwolnienia. Chodzi o ograniczenia w emisji CO2.
Szef stalowego potentata zaznaczył, że to oznacza ostateczny koniec produkcji stali w krakowskiej Hucie im. Sendzimira. Ta ma być od teraz skoncentrowana w Hucie Katowice. Skąd tak drastyczne decyzje? ArcelorMittal Poland stawia sprawę jasno: przez ciągle rosnące koszty związane z emisją CO2. Przypomnijmy, że dzisiaj – w ramach Europejskiego Systemu Handlu Emisjami (ETS) – za wyemitowanie jednej tony dwutlenku węgla trzeba zapłacić ok. 27 euro (we wrześniu przebito już granicę 30 euro). W październiku 2017 r. kosztowało to jeszcze tylko niewiele ponad 7 euro.
O tym, że brak wznowienia działania wielkiego pieca i stalowni w krakowskiej hucie będzie oznaczać likwidację całego zakładu, związkowcy z „Sierpnia 80” mówili już na początku września. Huta im. Sendzimira może stać się pierwszym tak dużym zakładem pracy, który jest ofiarą polityki klimatycznej UE.
W wydanym dziś stanowisku związkowcy z huty kierują gorzkie słowa w stronę polskiego rządu i premiera Morawieckiego, argumentując, że dopuszczając do zamknięcia huty, rząd nie dba o polskie rodziny i pracowników. Podkreślają, że, po planach likwidacji polskiego górnictwa, PiS zasadza się na hutnictwo. Zdaniem związkowców ArcelorMittal na skutek polityki klimatycznej Unii wycofa ostatecznie produkcję stali ze wszystkich krajów unijnych.