Nauka odpowiedzialna społecznie

·

Nauka odpowiedzialna społecznie

·

Wielu osobom socjologia kojarzy się ze słupkami sondaży wyborczych i komentującymi je wciąż tymi samymi „ekspertami”. Ewentualnie z kierunkiem studiów, który jest dobrą gwarancją bezrobocia jego absolwenta. Rzeczywista rola, jaką ta dziedzina może odgrywać, jest niemal nieobecna w potocznej świadomości. Dzieje się tak po części dlatego, że wśród samych socjologów nie ma zgody w tej kwestii. Jednak nauki społeczne mogą stać się ważnym elementem walki o lepszy świat. Taką właśnie wizję proponuje koncepcja „socjologii publicznej”.

W 1959 r. Amerykanin Charles Wright Mills napisał książkę pt. „Wyobraźnia socjologiczna”. Tytułową wyobraźnię zdefiniował jako umiejętność ukazywania związku pomiędzy prywatnymi troskami pojedynczych osób czy rodzin i publicznymi problemami tkwiącymi w strukturze społecznej. Socjologia, poprzez ujawnianie społecznych przyczyn indywidualnych trosk, miała dawać podstawy do zmiany zastanej rzeczywistości.

Propozycja Millsa jest jedną z głośniejszych definicji społecznej roli socjologii1. Dla niektórych taka wizja zaangażowania się nauk społecznych na rzecz zmiany niesprawiedliwego świata może się wydać czymś oczywistym, ale wśród samych socjologów ma ona wielu przeciwników, broniących „obiektywności” i „bezstronności” nauki. Dlatego w dzisiejszych czasach również powstają idee, które mają uzasadniać aktywny udział socjologów w życiu społecznym. Jedną z nich jest „socjologia publiczna”.

Głównym orędownikiem tej koncepcji jest Michael Burawoy, wykładający w Berkeley Brytyjczyk rosyjskiego pochodzenia. Obecnie jest on przewodniczącym Międzynarodowego Stowarzyszenia Socjologicznego. Od kilkunastu lat wykorzystuje każdą okazję, by przekonywać naukowców w różnych zakątkach świata o zobowiązaniach socjologii wobec społeczeństwa. Pojęcie socjologii publicznej jest jednak nieco niedookreślone, funkcjonuje bardziej jako symbol i każdy rozumie je trochę inaczej.

Nurt ten opiera się przede wszystkim na zerwaniu z ideałem obiektywnej nauki, spoglądającej z góry na świat i poszukującej uniwersalnych praw, zgodnie z którymi funkcjonują społeczeństwa. Socjologia publiczna nie dąży do poznawania prawdy dla niej samej, jest zawsze „po coś”. Kluczowa jest relacja naukowca nie z obiektywną wiedzą naukową, lecz ze społeczeństwem, do którego należy. Stąd przymiotnik „publiczna” – socjolog wchodzi z różnymi „publicznościami” w dialog, żeby zdobyć wiedzę o ich problemach czekających na rozwiązanie lub przekazać im wyniki własnych badań czy nawet działać razem z nimi. Najbardziej interesują go stan i problemy otaczającego świata, a nie rozwijanie teorii czy metodologii – to ostatnie jest wtórne i podporządkowane celom praktycznym.

Socjolog publiczny nie jest neutralny. Podkreślana przez niektórych naukowców neutralność czy obiektywność jest zresztą często fałszywa i maskuje wspieranie status quo. Socjolog publiczny staje po stronie społeczeństwa i – jak to mówi Burawoy – przeciwko z jednej strony despotyzmowi przerośniętego państwa oraz tyranii rynków z drugiej. Taka postawa nie może mieć formy abstrakcyjnej, lecz zawsze przejawia się w sposób konkretny; szczególnej wagi nabierają więc lokalne problemy, charakterystyczne dla społeczności, której socjolog jest częścią. To, czy są one istotne z punktu widzenia ogólnej teorii socjologicznej, traci na znaczeniu.

Nic nowego pod słońcem?

Oczywiście taka wizja nie jest wyjątkowym, rewolucyjnym odkryciem. W historii zarówno zagranicznej, jak i polskiej socjologii mamy mnóstwo przykładów takiego podejścia. W zasadzie cała socjologia jako dyscyplina ukształtowała się w odpowiedzi na problemy społeczne czasów rewolucji przemysłowej i miała im zaradzić.

Polscy socjologowie przełomu XIX i XX wieku byli w o tyle specyficznej sytuacji, że poza tzw. kwestią społeczną zajmowała ich również „sprawa polska”. Wielu z nich uznawało za zrozumiałe samo przez się, że nauka ma wspierać rozwiązanie zarówno jednej, jak i drugiej. W niedawno wydanej, imponującej monografii wsi Żmiąca Michał Łuczewski przywołuje postać Franciszka Bujaka, pierwszego badacza tej wsi (1903), który uznawał naukę za służebną wobec szczęścia, dobrobytu i moralnego postępu społeczeństwa. Punktem wyjścia do badań Bujaka była zresztą akcja gromadzenia wiedzy na temat galicyjskiej miejscowości przez socjalistycznego posła Ignacego Daszyńskiego – jej wyniki miały posłużyć do stworzenia planu reform, który mógłby zostać zaprezentowany w parlamencie austriackim2.

Przypadek Bujaka nie jest odosobniony jako przykład wykorzystywania wiedzy naukowej do przygotowania gruntu pod budowę przyszłego państwa. Była to ówcześnie praktyka powszechna. Podobnie zresztą wyglądała sytuacja u schyłku PRL-u – np. przy Obywatelskim Klubie Parlamentarnym powstał Zespół Doradców Socjologicznych. Analogia między tymi dwoma okresami jest jednak ograniczona, ponieważ odróżnia je jedna zasadnicza cecha. O ile po 1989 r. większość socjologów wycofała się z aktywnej działalności na rzecz zmiany społecznej, uznając powstanie III RP za zrealizowanie swego celu, o tyle kilkadziesiąt lat wcześniej uzyskanie niepodległości było dla wielu naukowców-działaczy impulsem do jeszcze większej aktywności społecznej i wykorzystania pojawiających się możliwości.

Niektóre instytucje naukowe działające w dwudziestoleciu międzywojennym wciąż budzą podziw i zazdrość. Przypomniane w poprzednim numerze „Nowego Obywatela” „Pamiętniki bezrobotnych”, przygotowane przez zespół pod kierownictwem Ludwika Krzywickiego, były jednym z najbardziej znanych przedsięwzięć Instytutu Gospodarstwa Społecznego. Działalność tej instytucji była w pełni podporządkowana celom społecznym. Instytut był niezależną jednostką, dysponującą minimalnym budżetem, koncentrującą aktywność na badaniu najpoważniejszych problemów społecznych. Szczególną wagę przywiązywano do kwestii robotniczej, współpracowano przy tym ściśle ze związkami zawodowymi3.

Przedsięwzięć tego typu co IGS było dużo więcej, nie tylko w okresie międzywojennym (choć ich skala była wtedy wyjątkowa) i rzecz jasna nie tylko w Polsce. Tak zwana szkoła chicagowska (nie należy mylić z podobnie nazywanym, chronologicznie późniejszym nurtem ekonomii neoklasycznej), z której wyrosła większa część amerykańskiej socjologii, była od początku zorientowana na kwestię problemów społecznych i poszukiwania sposobów ich rozwiązywania. Do tego nurtu należał między innymi William F. Whyte, autor monografii „Street Corner Society” (1943). Był on pionierem metody „obserwacji uczestniczącej” – spędził w środowisku włoskich młodocianych gangów w Bostonie 3 lata, dzięki czemu mógł przedstawić życie i problemy imigrantów z ich perspektywy.

Jeszcze dalej poszedł inny zagraniczny naukowiec, kojarzony u nas przede wszystkim dzięki polskiemu „akcentowi”. Mowa tu o Alainie Touraine. Jego znakiem rozpoznawczym stała się metoda „interwencji socjologicznej”, której nazwa mówi sama za siebie. Najbardziej znanym jej wykorzystaniem były badania poświęcone ruchowi i obliczu „Solidarności”. Celem Touraine’a nie było jedynie spojrzenia na ruch społeczny z perspektywy jego członków – chciał również, by to sami jego uczestnicy stali się badaczami i w efekcie lepiej zrozumieli kontekst swoich działań, co miało prowadzić do zmiany.

Współczesna odpowiedź na współczesne wyzwania

Skoro badania/działania realizujące postulaty socjologii publicznej nie są niczym nowym, to po co mnożyć koncepcje? Czy warto w ogóle o tym mówić? Jest kilka powodów, by odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Jeden podaje Michael Burawoy: Nie ma nic nowego w socjologii publicznej; to, co jest nowe, to groźny kontekst, w którym żyjemy4. Ten kontekst to czasy dominacji rynku, która zagraża podstawom życia społecznego.

Chciałbym zwrócić uwagę na kilka innych powodów, dla których warto mówić o socjologii publicznej, szczególnie w polskim kontekście. Po pierwsze w Polsce silną pozycję ma podejście idealizujące obiektywizm nauki i zwalczające tych, którzy nie chcą pozostawać w roli zdystansowanego obserwatora życia społecznego. Piotr Sztompka, najbardziej znany za granicą polski socjolog (poza Zygmuntem Baumanem, który wszakże światową sławę zyskał podczas pracy na Zachodzie), w wykładzie inauguracyjnym dla studentów I roku Instytutu Socjologii UJ we wrześniu 2012 r. uznał za jedno z dwóch największych zagrożeń dla socjologii lewacki aktywizm przynoszący ideologizację i polityzację socjologii, wzywający do akcji rewolucyjnej, a nie do myślenia, przemawiający do emocji, a nie do rozumu, prowadzący socjologów na barykady zamiast do bibliotek5. W sytuacji, w której dominujący nurt socjologii polskiej nie sprzyja rozwijaniu badań zaangażowanych społecznie, potrzebne są idee, które pozwolą obronić własny punkt widzenia.

Po drugie jako że badania zaangażowane nie należą do głównego nurtu socjologii, niezwykle ważna jest współpraca pomiędzy wszystkimi, którym owa postawa jest bliska, i nagłaśnianie takich przedsięwzięć. Z jednej strony chodzi o stworzenie sieci osób o podobnym podejściu, co pozwoliłoby na podejmowanie działań o większym zasięgu, choć podmioty w rodzaju Instytutu Gospodarstwa Społecznego pozostają obecnie najwyżej w sferze marzeń. Co ważniejsze, współpraca jest niezbędna, aby pokazać szerszej publiczności, że socjologia to nie tylko marnowanie czasu respondentów na głupie ankiety – lecz że nauki społeczne mogłyby stać się integralną częścią życia publicznego. Na współpracę – zwłaszcza w wymiarze międzynarodowym – duży nacisk położył Burawoy. Powołał do życia biuletyn o nazwie „Globalny Dialog”6, poprzez który socjologowie z różnych krajów mogą wzajemnie inspirować się doświadczeniami badań zaangażowanych, i stara się animować podobne inicjatywy na poziomie lokalnym. Próbą realizacji tej idei na rodzimym gruncie jest założone półtora roku temu na Uniwersytecie Warszawskim Koło Naukowe Socjologii Publicznej, które zajmuje się m.in. przekładem „Globalnego Dialogu” na język polski.

Dwa powyższe wątki mają związek ze specyfiką socjologii jako dyscypliny w Polsce. Nie miejsce tu na dociekanie przyczyn, ale socjologia w Polsce silnie aspiruje do bycia nauką przez duże N – porównuje się do nauk ścisłych, takich jak biologia czy fizyka, i stąd tak duża waga przywiązywana do „obiektywności”. Socjologia publiczna nie jest naukowa w takim rozumieniu, dlatego nie ma dla niej miejsca w głównym nurcie akademickim. Tym ważniejsze jest więc stworzenie dla niej silnej tożsamości, dzięki której będzie mogła się rozwijać pomimo braku instytucjonalnego wsparcia.

Warto zauważyć, że inne pokrewne dziedziny nie mają takiego problemu, ponieważ z założenia są nastawione na praktyczne zastosowanie. Pedagogika społeczna – dziedzictwo słynnej działaczki oświatowej z I połowy XX wieku, Heleny Radlińskiej – jest na dobre zadomowiona na wydziałach pedagogicznych, choć pozostaje pytanie, czy za miejscem w podstawie programowej idzie też właściwa postawa etyczna, charakterystyczna dla tego nurtu. Jeśli chodzi o antropologię, to animacja kultury – dziedzina, której istotę stanowi działanie w lokalnej społeczności – jest wizytówką np. warszawskiego Instytutu Kultury Polskiej. Praca socjalna – również zawdzięczająca wiele Radlińskiej – jest dziedziną nauki, ale przede wszystkim praktycznym działaniem. Co znamienne, „badania w działaniu”, będące istotną częścią zaangażowanej socjologii na świecie, w polskiej socjologii niemal nie istnieją – są za to dość szeroko omawiane w takich praktycznych dziedzinach jak pedagogika czy zarządzanie.

Być może więc zamiast pisać o „socjologii publicznej”, lepiej rozszerzyć to pojęcie na „publiczne nauki społeczne” lub zacząć mówić o „społecznej odpowiedzialności nauk społecznych”. W badaniach zaangażowanych granice między dyscyplinami są ostatecznie drugorzędne. Pojęcie „socjologii publicznej” jest ważne o tyle, że mogą się w nim łatwiej odnaleźć osoby o instytucjonalnej tożsamości związanej z socjologią. Ale tak naprawdę liczy się cel, któremu służy nauka, i w tym sensie interdyscyplinarność należy do istoty omawianego nurtu.

Ostatnia przyczyna, dla której warto mówić o osobnym nurcie socjologii publicznej, jest według mnie najważniejsza. Od pewnego czasu mówi się w naukach społecznych o zmianie określanej jako „zwrot działaniowy” albo „zwrot partycypacyjny”. Coraz większe znaczenie zaczynają mieć nie tylko cel nauki i związany z nim wybór tematów badawczych, ale również podporządkowana temu celowi forma. Michael Burawoy rozróżnia dwa rodzaje socjologii publicznej: pierwszą jest „tradycyjna” socjologia publiczna, która była popularna zawsze, a polega na docieraniu do opinii publicznej i rozpowszechnianiu ważnych wyników badań poza światem akademickim. Drugim rodzajem jest „organiczna” socjologia publiczna, która obecnie zaczyna odgrywać większe znaczenie. Jej celem nie musi być dotarcie do szerokich mas odbiorców – w dobie upadku tradycyjnych mediów jest to zresztą coraz trudniejsze, a duże nakłady tekstów naukowych należą już do przeszłości. Do istoty działalności „organicznej” należy ścisła współpraca socjologów z osobami czy środowiskami, których dotyczy badany problem. Różni teoretycy i praktycy mają odmienne zdanie na temat roli naukowca w tego typu badaniach, ale ważne jest zawsze jedno – badanie robione jest przede wszystkim dla realizacji potrzeb jego uczestników, a nie dla poszerzania „wspólnego zasobu wiedzy naukowej”, jak to postuluje Sztompka7. Trudno pozbyć się wrażenia, że w klasycznej wizji badane osoby traktowane są instrumentalnie, jako „zasób” dla naukowca – i nie otrzymują za to żadnej rekompensaty.

„Partycypacyjne badania w działaniu” (Participatory Action Research) – bo tak określana jest metoda, którą można uznać za istotę organicznej socjologii publicznej – stają się więc prawdziwą realizacją obietnicy wyobraźni socjologicznej, opisywanej przez Millsa. Dotychczas dominowało podejście, w którym to naukowiec miał monopol na „tłumaczenie” prywatnych trosk na publiczne problemy – gotowy efekt swoich analiz ogłaszał publicznie. Jednak nawet dla Millsa „wyobraźnia socjologiczna” miała być cechą nie socjologów, lecz wszystkich obywateli. Każdy ma korzystać z szansy, jaką stwarza wiedza socjologiczna – każdy może być badaczem własnych problemów i ich społecznych uwarunkowań. Przywodzi to na myśl wspominaną już tradycję Alaina Touraine’a – dlatego to właśnie jego polski socjolog Paweł Kuczyński czyni patronem nowego nurtu zaangażowanej nauki, określonego jako „socjologia aktywna”8 (co można uznać za inną nazwę organicznej socjologii publicznej).

Choć jest to podejście nowe, również ono ma swoje historyczne odniesienia. Znów można odwołać się do polskiego międzywojnia, które jest kopalnią społecznych inicjatyw. Kwintesencją pedagogiki społecznej i koncepcji Heleny Radlińskiej był aktywny udział tych, do których kierowane były działania. Pedagogika ma zresztą bogate zaangażowane tradycje nie tylko w Polsce – partycypacyjne badania w działaniu mają swoje korzenie w koncepcjach Brazylijczyka Paulo Freire.

W stronę zmiany społecznej

Na koniec chciałbym przywołać kilka współczesnych przykładów, które według mnie są zgodne z ideą socjologii publicznej – i dzięki temu trochę zobrazować wcześniejszy wywód.

Dobrym przykładem jest postawa pedagog społecznej Anity Gulczyńskiej (wywiad z nią opublikowano w „Nowym Obywatelu” nr 4/2011). Jej aktywność wśród młodych łodzian ze „złej dzielnicy” stanowi wręcz idealną ilustrację badań w działaniu. Z jednej strony na ich podstawie dr Gulczyńska formułuje bardzo istotne wnioski ogólne, mające znaczenie dla całego dyskursu na temat „wykluczenia społecznego” wśród młodzieży. Z drugiej strony badania te były wykonywane razem z uczestnikami – i częściowo dla nich. Efektem nie była tylko praca doktorska czy nawet teksty prasowe, poruszające krytycznie kwestię środowisk społecznie „wyłączanych” – ale również wystawa fotografii autorstwa kilku chłopaków, dzięki której mogli poczuć się docenieni. I być może to było w tym wszystkim najważniejsze, choć ostateczna ocena należy oczywiście do samych uczestników.

Nie chodzi jednak o to, że wszystkie badania społeczne muszą wyglądać w ten sposób – w przypadku niektórych tematów nie ma nawet takiej możliwości. Nie trzeba aż tak wiele, żeby działalność o charakterze naukowym mogła stać się społecznie użyteczna – czasami wystarczy, że zamiast schowania raportu z badań do szafy lub opublikowania go w czasopiśmie akademickim, czytanym jedynie przez innych socjologów, poszuka się możliwości jak najszerszego udostępnienia go lub przynajmniej omówienia głównych tez. Istnieją rozmaite pisma społeczno-polityczne oraz Internet. Otwarty dostęp do wyników badań jest zresztą niezwykle ważny – nieprzypadkowo Burawoy udostępnił niemal wszystkie napisane przez siebie książki i artykuły na swojej stronie internetowej.

Istotą socjologii publicznej nie jest jednak zbiór odpowiednich technik czy metod, ale pewna postawa – poczucie zobowiązania wobec całego społeczeństwa oraz badanych osób. Czasem wystarczy po prostu potraktować poważnie ludzi, którzy poświęcili socjologowi kilka chwil albo i wiele godzin życia. Wspominany już Michał Łuczewski napisał na podstawie swoich badań pracę typowo akademicką – ale jej treść omawiał z mieszkańcami badanej wsi Żmiąca. Podobnie wyglądało to w analizowaniu warunków życia matek w Wałbrzychu, prowadzonych przez Think Tank Feministyczny – pierwszymi osobami, które zapoznały się z roboczą wersją raportu, były opisywane w nim kobiety.

Ważnym sposobem wspierania działań na rzecz zmiany jest stała współpraca niektórych socjologów z ruchami społecznymi. Szczególnym przypadkiem są związki zawodowe – tradycja współdziałania jest w tym przypadku długa. Socjologowie udzielają się w nich jako eksperci, wspierając organizacje swoją wiedzą naukową i uprawomocniając ich działania – jest to szczególnie ważne, jako że związki mają w Polsce wyjątkowo „złą prasę”. Z kolei Instytut Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego przeprowadza obecnie badanie mające na celu ustalenie wpływu prywatyzacji stołówek szkolnych na ich funkcjonowanie – i jest ono realizowane wspólnie z krakowskimi radami rodziców.

Pomysły z dziedziny socjologii publicznej pojawiają się także w działalności niektórych organizacji pozarządowych. Nie należy ich idealizować – większość poddana jest presji grantodawców i ma ograniczoną swobodę działań. Jednak takie organizacje to często jedyna forma zinstytucjonalizowanej działalności dla tych socjologów, którzy nie widzą miejsca na konserwatywnym uniwersytecie, a jednocześnie zależy im na wykorzystaniu wiedzy i umiejętności do celów społecznie zaangażowanych. Specyficznym przypadkiem są tu procesy partycypacji obywatelskiej, coraz popularniejsze w polskich miastach. Choć często fasadowe, to jednak czasem – jak w przypadku budżetów obywatelskich – dają mieszkańcom realny wpływ na decyzje. Organizacje pozarządowe aktywnie uczestniczą w promowaniu takich rozwiązań, dając im teoretyczną podbudowę.

Ta podbudowa to jeden z ważnych wątków socjologii publicznej. Erik Olin Wright, marksistowski badacz i obecny przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Socjologicznego, promuje koncepcję „realnych utopii” jako jednego z celów zaangażowanej socjologii. Miałaby ona polegać na badaniu istniejących na skalę lokalną, a godnych naśladowania, inspirujących rozwiązań, analizowaniu przyczyn ich sukcesu i planowaniu możliwości przeszczepienia na inny grunt. Sztandarowym przykładem takiej „realnej utopii” jest budżet obywatelski w brazylijskim Porto Alegre9.

Starałem się wskazać różne formy działań socjologicznych zmierzających do zmniejszenia nierówności, upodmiotowienia obywateli, wprowadzania prospołecznych rozwiązań, tworzenia nowych wyobrażeń na temat tego, co możliwe. Nie jest to na pewno katalog zamknięty. Najważniejszy jest cel – socjologia ma służyć zmianie społecznej, a nie abstrakcyjnej wiedzy. Takie jest przesłanie socjologii publicznej. Wymaga to od części naukowców większego zaangażowania i wzmożonych starań, aby komunikować się ze społecznością pozaakademicką. Od części – pozbycia się pychy, która każe im myśleć, że jako dyplomowani naukowcy wiedzą zawsze lepiej. Jednak aby współpraca była skuteczna, niezbędne jest również otwarcie się drugiej strony na kontakt z badaczem, który często przychodzi z początku nieproszony. Ostatecznie wszystkim nam powinno zależeć, żeby socjologia (i inne nauki społeczne) nie kojarzyła się tylko z badaniami ankietowymi czy marketingowymi, lecz aby znalazła swoje miejsce we wspólnym działaniu na rzecz zmiany świata społecznego.

Jakub Rozenbaum

Przypisy:

  1. W 1997 r. w plebiscycie na najważniejszą książkę socjologiczną wszechczasów, który został przeprowadzony wśród uczestników Światowego Kongresu Socjologicznego, „Wyobraźnia socjologiczna” zajęła drugie miejsce. Zob. J. Mucha, Wyobraźnia w naukach społecznych. Przedmowa do wydania polskiego [w:] C. W. Mills, Wyobraźnia socjologiczna, Warszawa 2007, s. 7.
  2. Za: M. Łuczewski, Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej, Toruń 2012, s. 21.
  3. Więcej na temat IGS można przeczytać np. w tekście Józefiny Hrynkiewicz, z którego zaczerpnąłem te informacje: J. Hrynkiewicz, Instytut Gospodarstwa Społecznego – działalność w latach 1920–1941, „Trzeci Sektor” nr 23/2011, ss. 76–84.
  4. Zob.: http://burawoy.berkeley.edu/PS.Webpage/ps.mainpage.htm
  5. Zob.: http://www.socjologia.uj.edu.pl/images/uploads/weblog_files/Wykad_inauguracyjny_w_UJ_2012_final-1_d540477e2f7f03e11b1938cb344c6703.pdf
  6. Jest on dostępny na stronie internetowej http://www.isa-sociology.org/global-dialogue/
  7. P. Sztompka, Dziesięć tez o statusie socjologii w świecie nierówności, „Globalny Dialog” nr 2.2, ss. 16–17.
  8. Więcej w artykule: P. Kuczyński, Touraine’a interwencjonizm, czyli aktywna socjologia inaczej, „Animacja Życia Publicznego. Analizy i rekomendacje” nr 2(5)/2011, ss. 12–15, http://decydujmyrazem.pl/files/AZP_5_internet.pdf
  9. Więcej o koncepcji Wrighta w artykule: E.O. Wright, Real Utopias for a Global Sociology, „Global Dialogue” nr 1.5, ss. 3–4.
komentarzy