Islam i socjaldemokraci: integracja europejskich mniejszości muzułmańskich
Islam i socjaldemokraci: integracja europejskich mniejszości muzułmańskich
Pierwsze poważne spięcia między muzułmanami a środowiskami lewicowymi w Europie wywołała fatwa nałożona w 1989 r. przez irańskiego ajatollaha Chomeiniego na Salmana Rushdiego, wsparta żądaniem ocenzurowania jego powieści „Szatańskie wersety”. Podział pogłębił się, gdy jeszcze w tym samym roku Francja zaczęła ograniczać prawo do noszenia przez dziewczęta chust w szkołach.
Wcześniej partie lewicowe traktowały jako naturalnego sojusznika tę w znacznej części robotniczą mniejszość. Imigranci z krajów w większości muzułmańskich zaczęli po raz pierwszy masowo osiedlać się w Europie Zachodniej w latach 70. i 80. XX wieku. Niespodziewana przemiana z krajów otwartych na cudzoziemców w „społeczeństwa imigrantów” wywołała nacjonalistyczne i rasistowskie reakcje na prawicy. Przed partiami lewicowymi pojawiła się natomiast perspektywa znacznego napływu nowych wyborców. Niemieckie związki zawodowe przyjmowały gastarbeiterów już w latach 60. XX wieku, na kilka dekad zanim rząd niemiecki zaczął rozważać ułatwienie Turkom uzyskiwania obywatelstwa. We Francji lider Partii Socjalistycznej François Mitterrand po zwycięskich wyborach prezydenckich 1981 r. zezwolił obcokrajowcom na tworzenie stowarzyszeń kulturalnych i politycznych. Głównymi beneficjentami nowych możliwości byli Algierczycy, Marokańczycy i Tunezyjczycy, którzy w planach partyjnych liderów mieli stowarzyszyć się pod skrzydłami ruchu socjalistycznego.
W tym samym czasie, gdy partie lewicowe zaczęły organizować i wspierać działania zmierzające do integracji imigrantów, partie centroprawicowe rozpoczęły walkę o elektorat z zyskującym na sile prawicowym ekstremizmem. Kiedy niemieccy Zieloni i socjaldemokraci prowadzili kampanię na rzecz podwójnego obywatelstwa dla Turków, chadecy powtarzali niczym mantrę: „Niemcy nie są krajem imigrantów”. Ówczesne koalicje konserwatystów przedstawiały społeczności imigranckie jako przyczynę marnotrawstwa publicznych środków oraz zagrożenie dla bezpieczeństwa i stylu życia narodu. Socjaldemokratyczna obrona prawa drugiego pokolenia cudzoziemców do odmienności i uczestnictwa w życiu politycznym umożliwiła wtedy partiom centrolewicowym nie tylko obronę swoich wartości, ale i docieranie do milionów potencjalnych wyborców.
Podobną taktykę przyjął Mitterrand. Stworzył on organizację przeciwko dyskryminacji, SOS Racisme, która wykazała, że rasizm jest wszechobecny we francuskim społeczeństwie – od klubów nocnych do agencji pracy i instytucji ds. mieszkaniowych. Dzięki wykorzystaniu mediów i skutecznemu użyciu hasła „Touche pas à mon pote” („Odczep się od mojego kumpla”) organizacja przyczyniła się do rewolucyjnej zmiany postrzegania północnych Afrykanów – z imigrantów stali się współobywatelami. Liczono też oczywiście, że stowarzyszenie przyciągnie do partii aktywistów z przedmieść zamieszkanych przez imigrantów.
Zimna wojna kultur
Po zakończeniu zimnej wojny, w europejskiej sferze publicznej pojawiły się napięcia kulturowe i religijne, co diametralnie zmieniło relacje między muzułmanami a partiami lewicowymi. Był to wewnątrzeuropejski rewers trwających od prawie 25 lat regularnych starć zbrojnych między światem zdominowanym przez islam a krajami zachodnimi, które mają dziś liczne mniejszości muzułmańskie. Upolitycznienie islamu oraz różnego rodzaju represje stosowane wobec ekstremistów religijnych w Afryce Północnej i Turcji w latach 90. przyczyniły się do umocnienia tożsamości religijnej w diasporze muzułmańskiej.
W tym samym czasie europejskie organizacje powiązane z Bractwem Muzułmańskim zaczęły coraz silniej zabiegać o prawa obywatelskie i religijne mahometan w Europie Zachodniej. W wielu krajach, szczycących się dotąd sukcesami polityki opartej na integracji i wsparciu tożsamości muzułmańskiej, środowiska lewicowe przeżyły rozczarowanie. Wiele z najbardziej kontrowersyjnych żądań organizacji islamskich, jak np. postulaty wprowadzenia cenzury religijnej i prawa kobiet do zakrywania włosów i twarzy ze względów religijnych, stanęło w jawnej sprzeczności z postępowymi ideami lewicy: równością płci i swobodą krytykowania religii.
Reakcje na ataki terrorystyczne Al-Kaidy, przeprowadzone przez kilkudziesięciu europejskich muzułmanów najpierw w USA, a później w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, przyczyniły się do postrzegania różnorodnych społeczności o korzeniach imigranckich przez jednolity, religijny pryzmat. Antagonizmy między religijnymi muzułmanami a środowiskami lewicowymi wzmocnił następnie międzynarodowy spór o duńskie „karykatury Proroka”. Nie takie plany miała Partia Socjalistyczna wobec tej grupy nowych wyborców. Nie była ona przygotowana na religijny zwrot w polityce dotyczącej mniejszości – od „Odczep się od mojego kumpla” do „Odczep się od mojego proroka”.
Bagatelizowanie religii
Centrolewicowe partie odpowiedziały na to bagatelizowaniem roli religijnych aspektów polityki wobec mniejszości. Większość lewicy europejskiej, inaczej niż w USA, uznała akcje afirmatywne, parytety, punkty za pochodzenie itp. za działania pozorne, zastępcze wobec rozwiązań systemowych. Minęły dziesięciolecia zanim pojawił się pierwszy socjalistyczny parlamentarzysta czy członek kierownictwa partii wywodzący się ze stowarzyszenia SOS Racisme. Tymczasem prawicowi prezydenci Francji, Jacques Chirac i Nicolas Sarkozy, w ciągu kilku tygodni od objęcia przez siebie urzędu powołali łącznie pięciu ministrów pochodzenia muzułmańskiego.
Johannes Kandel, długoletni badacz islamu związany z niemieckimi socjaldemokratami, uważa, że jego partia stawiała po prostu zawsze na swoje najmocniejsze strony: gospodarcze i społeczno-polityczne metody rozwiązywania problemów. Przez wiele lat socjaldemokraci proponowali godne pochwały strategie zmierzające do skuteczniejszej integracji cudzoziemców – od zapewnienia równości dostępu do edukacji i większego uczestnictwa w rynku pracy, po dofinansowywanie większej liczby placówek kulturalnych i boisk piłkarskich w uboższych dzielnicach. Stanowisko SPD z 2011 r. stwierdza kategorycznie, że głównymi przyczynami niepowodzeń rzeczywistej integracji nie są różnice kulturowe, religijne czy etniczne między większością społeczeństwa a imigrantami, ale brak równych szans. Partie socjalistyczne i socjaldemokratyczne wolą traktować problemy z integracją jako problemy o charakterze ściśle społeczno-ekonomicznym.
Prawica może dzięki temu zdominować politykę symbolicznej inkluzji społeczności muzułmańskich, pomimo że to ona przodowała zawsze w ich krytyce i w forsowaniu prawa restrykcyjnego wobec nich. Lewica nie wydaje się tymczasem zainteresowana ani zbiorową tożsamością muzułmańską, ani obroną wolności wyznania tej grupy, pozostawiając tym samym prawicę bez konkurencji na obu tych „frontach”. Gdy to partie centroprawicowe wskazują na niebezpieczeństwa związane z noszeniem chust czy ubojem rytualnym, wydają się one bliższe środowiskom kobiecym i obrońcom praw zwierząt niż ich postępowi przeciwnicy.
Na przykład w latach 2002–2006 partie centroprawicowe zaangażowały się we włączanie islamu w relacje państwo-kościół, ustanawiając m.in. Conseil Français du Culte Musulman (Francuską Radę Kultu Muzułmańskiego) oraz Deutsche Islam Konferenz (Niemiecką Konferencję ds. Islamu). W odpowiedzi pojawiły się na lewicy głosy krytyki rządów za tworzenie muzułmańskiego lobby oraz podsycanie ciasnego komunitaryzmu, pogłębianie izolacji niewielkich wspólnot, a także wpisywanie się w konserwatywny scenariusz wzmacniania przynależności religijnej kosztem wspólnoty obywatelskiej. Debata w tej sprawie wzbudziła mieszane uczucia szczególnie w partiach lewicowych o korzeniach antyklerykalnych – ich sztandarowe osiągnięcia powojenne to wszak parytety płci na listach wyborczych oraz przeciwstawianie się pa paternalistycznemu podejściu do spraw aborcji i rozwodów. Tak oto – wbrew intencjom – partie centrolewicowe odmawiają de facto religii islamskiej instytucjonalnej równości względem innych wyznań. To stracona szansa, żeby poruszyć kwestię relacji między religią a demokratycznym porządkiem prawnym i wywalczyć kompromis, który mógłby pomóc „oswoić” islam, tak jak stało się to z Kościołem katolickim czy z emancypacją Żydów w krajach chrześcijańskiej większości.
Niestety, kiedy partie lewicowe bardziej popierały prawa religijne muzułmanów, prowokowały oskarżenia o to, że są użytecznymi idiotami reakcyjnych wyznawców islamu. Według tej retoryki bierność lewicy umożliwia w istotnej mierze rozkwit kultur paternalistycznych, który wzmaga z kolei problem nietolerancji i niepowodzeń w integracji. Było tak w przypadku Wielkiej Brytanii, gdzie Partia Pracy podjęła kroki, aby wesprzeć organizowanie się brytyjskiego islamu w 1997 i 2005 r., a jej muzułmańscy partnerzy odmówili udziału w uroczystościach upamiętniających Holokaust, oraz w Niemczech w 2002 r., gdy państwowa telewizja wyemitowała program „Naïve Tolerance”, który ujawnił antysemityzm panujący na łamach wydawnictw jednej z organizacji zaproszonych przez burmistrza Bremy do udziału w miejskim „Tygodniu islamu”. W wielu innych miejscach agresywne kampanie czy pozwy sądowe składane przez ugrupowania muzułmańskie za publikację „bluźnierczych” duńskich karykatur wprawiały partie lewicowe w zakłopotanie.
Te tendencje utrzymały się w 2013 r. W kwietniu jedyny muzułmański członek rady krajowej szwedzkich socjaldemokratów został zmuszony do ustąpienia z powodu powiązań z reakcyjnymi duchownymi oraz wzywania do nalotów na Izrael. W tym samym roku w kampanii wyborczej kandydat socjaldemokratów na stanowisko kanclerza Niemiec powiedział muzułmańskiemu wyborcy, że popiera osobne pływalnie dla kobiet i mężczyzn, czym sprowokował zdecydowany protest rządu chrześcijańskich demokratów Angeli Merkel. Autor szybko wycofał się ze swoich słów.
Istnieje kilka pozytywnych przykładów zaangażowania lewicy w politykę wobec mniejszości muzułmańskich na poziomie lokalnym, zwłaszcza we Francji, Niemczech i Szwecji. Jednak na poziomie polityk krajowych w Europie trudno odróżnić ją od prawicy – z tym tylko, że to centroprawica jest bardziej skłonna do podejmowania jakichkolwiek działań. Pomimo antyimigracyjnych poglądów i koncentracji na kwestiach związanych z bezpieczeństwem narodowym, prawica przyjęła dość pojednawcze stanowiska wobec praktycznych aspektów funkcjonowania islamu w Europie. Okres po 11 września partie centroprawicowe wykorzystały do promowania zwyczajnej równości pomiędzy religiami, zwiększając tym samym nadzór nad meczetami, imamami itd. Krótko po mianowaniu na ministra spraw wewnętrznych Francji w 2002 r. Sarkozy powiedział dziennikarzowi: Nie rozwiążemy problemu młodych ludzi z przedmieść, dając im jedynie boiska piłkarskie i ośrodki młodzieżowe… Przedmieścia, podobnie jak inne miasta, potrzebują miejsc dających inspirację, gdzie ludzie mogą się zebrać w duchu wzajemnego szacunku, gdzie chronione są wartości życia i nadziei. Synagoga, świątynia, kościół czy meczet mogą pełnić tę funkcję.
W różnych państwach Europy wyłanianie islamskich rad, mających na celu dostosowanie wyznania do lokalnych warunków, wymagało kompromisów z przywódcami społeczności religijnych. W kolejnych krajach lewica inicjowała negocjacje, ale ich nie kończyła. Za każdym razem zatrzymywała się na tym samym pytaniu pojawiającym się przy każdej poważnej próbie instytucjonalizacji islamu w relacjach państwo-kościół: kto będzie skłonny podpisać porozumienie z uważającymi się za umiarkowane grupami islamistycznymi? We Francji rządy socjalistów na początku i pod koniec lat 90. prowadziły wstępne konsultacje, ale to rząd centroprawicowy doprowadził do porozumienia o ustanowieniu Francuskiej Rady Kultu Muzułmańskiego. We Włoszech w 1998 r. centrolewicowy rząd zlecił ministerstwu spraw wewnętrznych utworzenie rady islamskiej, ale to minister spraw wewnętrznych z ramienia chrześcijańskich demokratów sfinalizował powstanie Consulta Islamica w 2004 r. Podobnie było z niemieckimi Zielonymi, którzy wiele lat przygotowywali państwo do idei „niemieckich muzułmanów” i pomogli w przyjęciu w 1999 r. nowej ustawy o obywatelstwie. A jednak to chadecki minister spraw wewnętrznych ustanowił w 2006 r. Deutsche Islam Konferenz.
Po części ma to związek z momentem historycznym: to centroprawica była w tych krajach u władzy w kluczowych latach po 11 września. Ale prawdopodobnie powyższe działania podejmowano też z nadzieją, że uda się u tych muzułmańskich mniejszości wzmocnić konserwatywne rysy tożsamościowe.
Partie centroprawicowe odczuwają jednak presję ze strony skrajnej prawicy i wszelkie oznaki dobrej woli szybko znikają. Urzędnicy wybrani z ramienia francuskiej Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), niemiecka CDU i włoska Liga Północna angażują się w różnym stopniu w nagonkę na wyznawców islamu, krytykując prawie wszystkie zewnętrzne przejawy pobożności muzułmanów. Zastępca burmistrza Nicei z UMP w lipcu 2013 r. stwierdził stanowczo, że islam i demokracja są „całkowicie nie do pogodzenia”. W obliczu takich oskarżeń partie lewicowe stały się domyślnym wyborem dla elektoratu muzułmańskiego, z wyjątkiem jedynie najzagorzalszych zwolenników asymilacji. A jednak gdy Angela Merkel, Nicolas Sarkozy i David Cameron ogłosili śmierć multikulturalizmu, nie pojawił się nikt, kto przedstawiłby alternatywną wizję.
Przymykanie oczu na spory
Dobrą wiadomością dla partii lewicowych jest to, że imigranckim mniejszościom chyba na tym nie zależy. Nawet po publikacji przez ważnego członka SPD Thilo Sarrazina prowokacyjnej broszury pt. „Niemcy likwidują się same”, w której przekonuje, że ludność Niemiec głupieje wskutek migracji, i po tym, jak partia zagłosowała za utrzymaniem jego członkostwa, niemieccy Turcy głosowali w 64 proc. za socjaldemokratami – znacznie powyżej 27 proc., które partia zdobyła w skali kraju. Tymczasem niemiecki rząd i ONZ rozważają pociągnięcie Sarrazina do odpowiedzialności za stosowanie mowy nienawiści.
W dziedzinie polityki zagranicznej poglądy centrolewicy i centroprawicy wobec świata muzułmańskiego są dość podobne. Europejskie partie lewicowe i prawicowe jednomyślnie poparły demonstrantów na Placu Taksim w czerwcu 2013 r. Należy jednak dodać, że diasporze tureckiej w Europie bliżej było do rządu niż do protestujących. Mizerna skala demonstracji solidarności europejskich Turków z demonstrantami z Taksim w 2013 r. raziła w porównaniu z tłumami, jakie zebrały się przed Zgromadzeniem Narodowym w 2011 r., aby protestować przeciwko ustawie Sarkozy’ego penalizującej negowanie ludobójstwa Ormian – ustawie, która została przyjęta z pełnym poparciem francuskiej Partii Socjalistycznej. Z kolei w kwestii Izraela często zakłada się, że lewica jest przychylniejsza stronie palestyńskiej, jednak i w tym przypadku partie centroprawicowe nie różnią się znacząco od lewicowych. Konserwatywny prezydent Francji, Jacques Chirac, zagroził opuszczeniem Izraela podczas wizyty we Wschodniej Jerozolimie w 1996 r., wymyślając ochroniarzom izraelskim, którzy nie zgodzili się na przywitanie się przez niego z palestyńskim przechodniem i swobodne przejście. Cztery lata później jego socjalistyczny rywal, Lionel Jospin, został natomiast obrzucony kamieniami i zmuszony do ucieczki pod osłoną swoich ochroniarzy po ostrej wymianie zdań z palestyńskimi studentami na Uniwersytecie Birzeit na Zachodnim Brzegu (dwa dni wcześniej ogłosił, że Hezbollah jest ugrupowaniem terrorystycznym). Jednak przy następnej okazji wyborcy muzułmańscy w zdecydowanej większości i tak opowiedzieli się za francuską Partią Socjalistyczną.
Jak dotąd okazywało się, że europejscy muzułmanie chętnie ignorują różnice, jakie dzielą ich z europejską lewicą. Ich interesy jako wyznawców religii leżą po prawej stronie od centrum, ale w kwestiach społeczno-ekonomicznych wciąż najlepiej chronieni są przez partie socjalistyczne i socjaldemokratyczne. W ankietach osoby uważające się za muzułmanów odpowiadają, że kwestie polityki zagranicznej i wolności religijnej są istotne, jednak dla większości z nich nie są to czynniki decydujące przed wyborami. Obecnie, gdy kwestie tożsamości i kultury zyskują na znaczeniu dla środowisk robotniczych, które oddalają się od głównych partii socjaldemokratycznych na lewo i prawo, warto zauważyć, że życiowe problemy, takie jak mieszkalnictwo, usługi medyczne i edukacja albo walka z rasizmem i dyskryminacją o prawa imigrantów – pozostają najważniejsze dla wyborców muzułmańskich.
Lewica i islam po Arabskiej Wiośnie
Arabska Wiosna jeszcze bardziej skomplikowała sytuację. Zimą 2011 r. francuski minister obrony z partii UMP zaproponował tunezyjskiemu prezydentowi Zinemu El Abidine Ben Alemu pomoc w stłumieniu zaczynającego się powstania, a francuski premier (także z UMP) przyjął propozycję wakacyjnego wyjazdu od egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka. Ale także ministrowie z Partii Socjalistycznej nie szczędzili w przeszłości pochwał Ben Alemu i utrzymywali dobre relacje z Mubarakiem. We Włoszech rząd Berlusconiego wspierał Ben Alego w czasie trwania rewolucji, ale włoska lewica nie była od niego lepsza. Zresztą to włoski socjalistyczny rząd pomógł Ben Alemu w dojściu do władzy, uznając go swego czasu za symbol świeckiej, nowoczesnej Afryki Północnej.
Partie lewicowe wyrażają chęć naprawienia błędów z przeszłości, jednak podobnie jak wszyscy inni nie mają pomysłu, jak tego dokonać. Ta schizofrenia ma realną podstawę: ambiwalentną funkcję islamizmu jako języka represjonowanych przeciw autorytaryzmowi, a jednocześnie języka represyjnych sił polityczno-kulturowych, w opozycji do których lewica określała się przez większą część ostatniego stulecia. Eksperyment z rządami Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie pogłębił jeszcze jej dezorientację.
Jednak, jak to określił Khalid Chaouki, włoski Marokańczyk z podwójnym obywatelstwem, niedawno wybrany do włoskiego parlamentu, na lewicy poczucie winy jest większe niż jej przewinienia. W maju 2013 r. w Parlamencie Europejskim odbyła się ważna konferencja europejskich socjalistów z północnoafrykańskimi grupami islamskimi. Włoska Partia Demokratyczna marzyła nawet o utworzeniu „międzynarodówki islamskiej”, ale przedsięwzięcie nie powiodło się z powodu wewnętrznych podziałów.
Turecka Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) ma status obserwatora w konserwatywnej Europejskiej Partii Ludowej od 2005 r., a tunezyjska partia Ennahda, która wzoruje się na AKP, również wydaje się naturalnym sojusznikiem dla europejskich centroprawicowych partii masowych, historycznie związanych z chrześcijańską demokracją.
Jak lewica może popierać „partie hidżabu” za granicą i walczyć z ich sojusznikami w kraju? Jak długo jeszcze mniejszość głosująca na partie islamskie w krajach w większości muzułmańskich będzie wolała wybierać partie socjaldemokratyczne w Europie? W 2012 r. 86 proc. muzułmańskich wyborców we Francji poparło kandydata socjalistów François Hollande’a, w dużej mierze dlatego, że odpychał ich Sarkozy. Diaspora Turków i Tunezyjczyków w Europie jest jednak bardziej konserwatywna od wyborców krajowych w Turcji i Tunezji. W 2011 r. AKP uzyskała 49,5 proc. głosów w Turcji, ale aż 60 proc. Turków głosujących w zagranicznych lokalach wyborczych. Połowa przedstawicieli wybranych przez tunezyjską diasporę w Europie w 2011 r. pochodziła z partii Ennahda, w porównaniu z 41 proc. w samej Tunezji. Arogancją byłoby uznanie dzisiejszej przewaga opcji postępowej za dowód na to, że również przyszłe pokolenia muzułmanów urodzonych już w krajach zachodnich będą w większości popierać lewicę.
Zapobieganie dalszym podziałom
W miarę jak prawicowa retoryka na temat islamu staje się coraz bardziej toksyczna, na lewicy pojawia się przestrzeń do bardziej zdecydowanej i liberalnej obrony religijnych praw muzułmanów. Wobec prognoz demograficznych, przewidujących stały wzrost populacji muzułmańskiej w Europie Zachodniej aż do stabilizacji na poziomie 25 do 30 mln osób (lub 7–8 proc. populacji) w 2030 r., partie polityczne zmuszone są traktować wyborców muzułmańskich niczym, jak to ujął Benjamin Disraeli w odniesieniu do mas robotniczych w XIX wieku, anioły uwięzione w bloku z marmuru. Jeśli tożsamość religijna muzułmanów nie spotka się z akceptacją lewicy, to muzułmanie, dla których praktykowanie islamu jest istotną częścią życia, spróbują sobie znaleźć bardziej tolerancyjną przestrzeń w innym miejscu, wycofując się z szerszej europejskiej wspólnoty lub tworząc nowe partie oparte na ich tożsamości.
Jeżeli partie lewicowe chcą zainteresować tych wyborców na dłuższą metę, kluczowe jest, aby zrozumiały znaczenie neutralności państwa w złożonych instytucjonalnych strukturach europejskich państw narodowych. Filozof z Princeton, Kwame Anthony Appiah, napisał niedawno, że przeciwdziałanie terroryzmowi wymaga sojuszu ludzi wszystkich wiar i niewierzących, którzy potrafią żyć z różnicami kulturowymi i tolerować je, przeciw tym, którzy – gdziekolwiek mieszkają i jakiegokolwiek są wyznania – tego nie potrafią. Ten prosty apel o przejście na właściwą stronę barykady w walce o tolerancję jest wciąż na miejscu i nadal zbyt odosobniony. Paradoksalnie w celu utrzymania religii z dala od polityki i przekroczenia barier w relacjach ze społecznością muzułmańską lewica powinna przyjąć aktywną, zaangażowaną rolę w kształtowaniu podstaw interakcji religijnych tej mniejszości z państwem i społeczeństwem.
„Liberalny pentagram” Timothy’ego Gartona Asha (integracja, jasność, konsekwencja, stanowczość i otwartość) stanowi podstawę ambitnej, lecz krytycznej polityki potrzebnej, by doprowadzić społeczności różnych wyznań do tego samego wniosku: prawo danego kraju jest prawem nas obowiązującym. Nie dojdzie do tego, jeżeli instytucje zajmujące się religią nie nawiążą dialogu z muzułmańskimi organizacjami religijnymi i przywódcami, także tymi najmniej postępowymi, aby stworzyć więzi analogiczne do tych, które państwo utrzymuje z wszystkimi innymi większymi grupami wyznaniowymi.
To zaś wymagać będzie przyjęcia do wiadomości faktu, że osiąganie zwycięstwa postępu w długiej perspektywie może stać w sprzeczności z doraźnymi rozstrzygnięciami w duchu progresywnych wartości. Zakaz noszenia chust w szkołach publicznych może się wydawać doskonałym pomysłem, ale co jeśli rodzice dziewcząt, które najbardziej potrzebują integracji, wyślą je w efekcie do szkół wyznaniowych? Jeżeli zaś godziny segregacji płciowej na basenie są do dyspozycji wszystkich kobiet, które wolą pływać same, to co państwu do tego, czy wynika to z „feministycznych” czy z „islamistycznych” pobudek?
***
Zamiast bronić liberalnego porządku, partie lewicowe zaczęły tak bardzo martwić się utratą głosów, że czują się zmuszone do ulegania populistycznym pokusom związanym z islamem i imigrantami w ogóle. Nawet brytyjski lider Partii Pracy Ed Miliband powrócił ostatnio do starego sloganu, że imigranci zarobkowi stanowią naturalne zagrożenie: Nie jest oznaką uprzedzenia, że ludzie obawiają się imigrantów. To zrozumiałe. Myliliśmy się w przeszłości, gdy lekceważyliśmy obawy ludzi. Bez względu na to, jak bardzo politycy przejmują się o zachowanie głosów muzułmanów, bardziej obawiają się potencjalnej wrogości wobec muzułmanów w swoich szeregach. Może to dlatego partie lewicowe bardzo starają się podkreślać niereligijne zbiorowe tożsamości. Jednak gdy lewica „obstawia przeciwko Bogu”, jak ujął to włoski intelektualista Giancarlo Bosetti, sprowadza wszystko do walki o wpływy między świeckim państwem a władzami religijnymi i rezygnuje z potencjalnych sojuszy ze społecznościami wierzących, z którymi dzieli wspólne postawy w sprawach moralnych, gospodarczych i społecznych.
Bez elementarnej integracji społeczności muzułmańskich do istniejących struktur dialogu między państwem a wspólnotami religijnymi, w obliczu histerii związanej z mięsem halal, hidżabami, minaretami i nikabami, kwestia wyznania pozostanie sferą dyskomfortu, łączącą tę mniejszość w „poczuciu” bycia muzułmaninem, bez względu na to, jaka jest rzeczywista religijność jej poszczególnych przedstawicieli. Jeśli partie lewicowe nie chcą stracić wyborców na rzecz nowych formacji religijnych, muszą stworzyć warunki, aby ludzie wierzący czuli się bardziej komfortowo w instytucjach państwowych. Możliwe są bardziej kompleksowe rozwiązania niż te zaproponowane do tej pory.
Tłum. Anna Kleina
Tekst pierwotnie opublikowano jesienią 2013 r. na stronie internetowej magazynu „Dissent”, lewicowego amerykańskiego kwartalnika poruszającego tematy polityki i kultury, ukazującego się od 1954 r. (www.dissentmagazine.org).