Damy im popalić!

·

Damy im popalić!

·

Nie tak dawno temu w tygodniku „Przegląd” można było przeczytać ciekawy wywiad z profesorem Karolem Modzelewskim. Wybitny działacz antykomunistycznej opozycji i uczony przedstawił w nim między innymi swoją obawę, że rosnące w naszym kraju rozwarstwienie dochodów oraz społeczna degradacja części Polaków mogą doprowadzić do wygranej w wyborach Prawa i Sprawiedliwości:

PiS jest dla sfrustrowanych, to wspólnota emocji negatywnych. W oczach ludzi przegranych, pozostawionych przez transformację za burtą, sprawiedliwość negatywna polega na tym, żeby dobrać się do skóry tym, którym się powiodło. Na zasadzie: my im damy popalić! Wszyscy, którym się nie powiodło, noszą w sercu zamysł, żeby dać tym drugim popalić. Oni wiedzą, że PiS im nie zapewni poprawy warunków życia. Ale da im tę satysfakcje, że pogoni sukinsynów, którzy po naszych plecach doszli do tego, co mają. PiS jest partią rewanżu socjalnego, ale nie polityki socjalnej – mówi profesor Modzelewski. I zaraz, w odpowiedzi na dyskusyjną, ale nieskontrowaną opinię prowadzącego rozmowę redaktora Roberta Walenciaka, jakoby mądrość lewicy zawsze polegała na tym, że poprzez progresywne podatki i politykę wyrównywania szans łagodziła negatywne emocje, dodaje: Ale frustracja jest nie dlatego, że są nierówności dochodowe, płacowe, tylko dlatego, że znaczna część ludzi poczuła się zdegradowana społecznie i materialnie. Przede wszystkim przez utratę pewności jutra i przez utratę szans na awans swoich dzieci. To jest fakt! Tu nie ma co kręcić! To jeden z najczarniejszych elementów naszego bilansu. Nasz bilans po roku 1989 ma jasne strony: demokrację, wolność. Ma jednak też strony ciemne: pozostawienie za burtą, nie wiem, jednej trzeciej, jednej czwartej, trudno to policzyć, ale znacznej części obywateli. I ta znaczna część będzie głosować na takich jak PiS. Nie ma w tym nic dziwnego. Wzmacnia to syndrom zawiedzionego zaufania. Przekonanie, że nas oszukano.

Nie wiem, czy zgadzam się ze stricte politycznym rozpoznaniem profesora. Choć podzielam pogląd, że PiS stanowi wspólnotę emocji negatywnych, to jednak myślę, że nie wyłącznie negatywnych, a co więcej nie wydaje mi się, by odróżniało to PiS od innych partii, choćby PO. Wiem jednak na pewno, że stanowczo nie zgadzam się ze społecznym rozpoznaniem Modzelewskiego. Nie jest ani tak, że ludzie przegrani, których transformacja pozostawiła za burtą, głosują gremialnie na PiS, ani tym bardziej, że wszyscy – jak twierdzi profesor – noszą w sercu zamysł, żeby dać tym drugim popalić. A już z całą pewnością nie wszyscy przegrani chcą dać popalić architektom i beneficjentom polskiej transformacji.

Wśród polskich inteligentów żywe jest przekonanie, że wśród tych, którym powiodło się w życiu gorzej, silna jest potrzeba odegrania się na tych, którym powiodło się lepiej. Podobnie bardzo silna jest wśród nich obawa przed jakąś nadchodzącą erupcją tych negatywnych emocji. Wcześniej niż Modzelewski dał temu wyraz profesor Marcin Król, mówiąc w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” nawet o wieszaniu na latarniach. Widmo Jakuba Szeli wciąż powraca i wciąż wyzwala w wielu wizję tego, który stoi niżej w społecznej hierarchii jako wściekłego frustrata, który wyczekuje tylko okazji, żeby zza pazuchy wyciągnąć siekierę.

Legenda o przegranych – zawistnikach i frustratach kierujących się najniższymi motywacjami – dobrze służy trwałości systemu. I to niezależnie od tego, czy wyciągnie się z niej takie wnioski, że trzeba przegranych mocno trzymać za mordę, takie, że należy polityką podatkową i wyrównywaniem szans łagodzić ich negatywne emocje, czy też, co najczęstsze, że należy jednocześnie łagodzić emocje i trzymać za mordę. Legenda ta pozwala głoszącym ją wyalienować własne zawiści i frustracje poprzez przypisanie ich tym stojącym niżej. Jest także bardzo konstruktywna z punktu widzenia stabilności systemu wolnorynkowego. Jako przykład posłużyć może pewien mój znajomy, który jeszcze nigdy nie został ani zelżony, ani obrabowany na ulicy przez zawistnych frustratów, jeszcze nigdy jego mieszkanie nie zostało okradzione przez przegranego złodzieja, ale za to kilkakrotnie stracił istotne sumy inwestowane w różne tzw. produkty finansowe w legalnych bankach o marmurowych i kolumniastych siedzibach, będących własnością eleganckich panów posługujących się nienaganną polszczyzną i/lub angielszczyzną. I ów znajomy mój gotów jest zarzynać się w robocie, by wydać dodatkowe setki tysięcy złotych na mieszkanie w środku strzeżonego osiedla, dodatkowe tysiące złotych miesięcznie na czesne i dowożenie córki do prywatnej szkoły, w której nie grozi jej zetkniecie się z późnymi wnukami Jakuba Szeli. A na wszelką sugestię o tym, że strzec się należy raczej panów w garniturach, reaguje oskarżeniami o bolszewizm.

Myślę, że nie byłoby źle, gdyby przepowiednie wskazujące na niebezpieczeństwo krwawej erupcji nienawiści ze strony tych, którym się nie powiodło, uzupełnić o drugą stronę medalu. Istotna część tych, których transformacja pozostawiła za burtą, nie głosuje na PiS ani na żadną inną partię, i to wcale nie dlatego, że uważa, iż także PiS-owi należałoby dać popalić. Po prostu nie interesuje ich polityka, ale wcale nie dlatego, że uważają, iż polityka to bagno, którego nie da się osuszyć, ale dlatego właśnie, że traktują swój własny byt ekonomiczny jako coś zupełnie zewnętrznego i odrębnego wobec rzeczywistości społeczno-politycznej, coś, na co żaden polityk wpływu nie ma i mieć nie może.

Zdarza mi się, i to wcale nierzadko, rozmawiać z ludźmi, przez których walec Balcerowicza przejechał bez zatrzymywania się, a którzy żadnych pretensji w kierunku tych, którym się powiodło, nie zgłaszają. Wręcz przeciwnie, odczuwają potrzebę przyjęcia wobec każdego, komu powodzi się lepiej niż im – łącznie ze znanymi im ludźmi sukcesu z wirtualnego świata: politykami wszelkich ugrupowań, biznesmenami, celebrytami – postawy uniżonej życzliwości, i to nie tylko na pokaz. Wszelkie złe emocje wynikające z własnego podłego statusu skłonni są zaś kierować wyłącznie ku sobie i swoim najbliższym.

Czy to społeczna katastrofa, której ulegli, wprawiła ich w stan jakiegoś stuporu? A może po prostu głębiej niż inni uwewnętrznili kapitalistyczną legendę mówiącą o tym, że jeśli komuś źle się w życiu dzieje, to jest sam sobie winien, i nie chcą dalej drążyć tematu? Myślę, że odpowiedź jest prostsza: brak zainteresowania polityką czy odgrywaniem się na kimkolwiek, wynika z racjonalności ludzkiego działania, która jest tym większa (a nie mniejsza, jak chętnie by to widzieli oświeceni!), im cięższe są warunki życia. Skoro zdobycie zasobów najprostszych – jedzenia, mieszkania, ubrania – wymaga wydatkowania ogromnej energii, to oszczędza się tę energię na wszystkim innym, a zwłaszcza na takich działaniach, które nie przynoszą dającego się doświadczyć rezultatu. Z doświadczenia uniwersyteckich profesorów, działaczy opozycyjnych czy publicystów wynika jasno, że polityka działa. Bo przecież tylekroć brali udział w jakichś politycznych zmaganiach (choćby zmierzających do wyboru uczelnianego rektora czy dyrektora instytutu), i nawet jeśli nie zawsze w nich zwyciężali, to jednak jakiś wpływ na rzeczywistość mieli. Z doświadczenia wielu – może większości? – obywateli naszego kraju wynika tymczasem, że karty są już rozdane i wszystkie społeczne miejsca są zawsze dane z góry: wychowawca klasy szkolnej, kierownik w pracy, właściciel mieszkania, dzielnicowy, a im wyżej, tym bardziej: minister, prezydent, premier… Podejmowanie jakichkolwiek prób zmiany tego stanu rzeczy jest nieracjonalne, a tym bardziej nieracjonalne jest kierowanie zawiści czy agresji w kierunku tych, którzy mocą zrządzenia losu zajmują wyższe społeczne stanowiska, a więc tych, którym się udało.

Ktokolwiek odniesie u nas sukces – głosi obiegowa prawda – może spodziewać się od rodaków nie podziwu, lecz nienawiści. Ale to nie jest cała prawda. Ktokolwiek odniesie sukces, jest znacznie mniej narażony na przejawy społecznej nienawiści niż ten przegrany. W mojej dzielnicy, takiej przeplatanej, bo żyją tu ludzie z dziada pradziada „przegrani”, ale pośród ich rozwalających się kamienic wyrastają plomby zamieszkałe przez ludzi, którym jakoś tam w życiu się udało, łatwo jest rozpoznać, choćby po ubraniu, jednych i drugich. Ci „wygrani” chodzą zwykle po ulicach śmiało i pewnie, tymczasem wielu „przegranych” ma wyrobiony nawyk uważnego rozglądania się wokół siebie. Koledzy przecież wiedzą, że w miarę bezpiecznie można dać po mordzie komuś, kto przecież na policję nie pójdzie, a nawet jak pójdzie, to usłyszy, że skoro dostał po mordzie, skoro skrojono mu telefon czy buty, to widocznie sam się prosił. A gdyby jakiś „człowiek – nawet umiarkowanego – sukcesu” poszedł na policję – mogłoby być naprawdę niedobrze. Oczywiście, zaraz mi tu jakiś mój kolega opowie, jak to został napadnięty przez „przegranych” za inteligencikowaty wygląd, i jak to go na całe życie straumatyzowało, i będzie miał rację. Ja tylko wspominam, że napady na „przegranych” nie powodują żadnej traumy, bo są czymś powszednim, oczywistym i spodziewanym.

Ci najbardziej przegrani, proszący czasem, żeby wpuścić ich do śmietnika, żeby mogli wybrać sobie trochę makulatury i butelek, właściwie cały czas chodzą poobijani, z podbitymi oczami i połamanymi nosami. Bo to właśnie na nich skupia się sprawiedliwość negatywna innych przegranych, pozostawionych przez transformację za burtą, sprawiedliwość polegająca na tym, żeby dobrać się do skóry tym, którym się nie powiodło tak samo jak im, albo jeszcze bardziej. Na zasadzie: my im damy popalić! Wielu spośród tych, którym się nie powiodło, nosi w sercu zamysł, żeby dać popalić nie – jak twierdzi profesor Modzelewski – tym, którym się powiodło, ale tym, którym nie powiodło się równie lub jeszcze bardziej niż im.

Zresztą ci, którym się powiodło, również kierują swoje negatywne emocje raczej w dół lub w bok niż w górę, nawet wtedy, gdy w ten sposób sami przykładają się do swojej degradacji. Po części wynika to z ludzkiej natury, po części zostało wypracowane mozolną i dobrze zorganizowaną pracą architektów naszej transformacji, którzy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że im więcej będzie przegranych, im większą będą ci przegrani budzili niechęć, tym lepiej będą kanalizowali frustrację i złe emocje, i tym bezpieczniejszy będzie system. W myśl tej logiki należy więc doprowadzić do tego, aby wszelkie grupy nienależące do elity znalazły się wśród przegranych i zaczęły także ogniskować wściekłość innych przegranych.

Spójrzmy choćby na to, jak sprawnie media głównego nurtu, a także rządy – nieważne, PiS-owskie, PO-wskie czy SLD-owskie – od początków transformacji organizują akcje przenoszenia społecznej frustracji i zawiści w kierunku grup zawodowych co prawda finansowo nie zawsze docenianych, ale cieszących się społecznym prestiżem, dużym poczuciem własnej godności, społecznej doniosłości wykonywanej pracy i społecznego zakorzenienia, a więc opierających się procesom prowadzącym do degradacji i poniżenia: nauczycieli, górników, rolników, lekarzy, pielęgniarek, kolejarzy. Grupy te mają kanalizować zawiść nie tylko tych przegranych, którzy mają mniej pieniędzy od ich przedstawicieli. Jak słusznie zauważył profesor Modzelewski, poczucie bycia przegranym i płynąca zeń frustracja niekoniecznie dotyczyć musi ludzi bezwzględnie biednych. Często udziela się także tym, którzy stracili pewność i poczucie trwałości swojego finansowego i społecznego statusu (choć, jak dopowiem, finansowo mogą sobie radzić całkiem nieźle). Przegranym w tym sensie będzie więc drobny przedsiębiorca jeżdżący dobrym samochodem, ale wciąż drżący o to, czy kolejne zamówienia pozwolą mu pospłacać kredyty. Będzie nim naukowiec bez etatu, co roku modlący się o łaskę grantodawców. Samozatrudniony menedżer średniego szczebla czy inżynier na kontrakcie.

Mechanizmy nagonki są wypróbowane i stare jak świat. Kiedyś z tego, że ponoć jakiś czarny zgwałcił białą kobietę robiono informację, że czarni gwałcą białe kobiety, a z tego, że ponoć Żyd zabił chrześcijańskie dziecko – informację, że Żydzi mordują chrześcijańskie dzieci. Dziś w naszym kraju z faktu, że znaleziono gdzieś nauczycielkę zarabiającą 5 tysięcy złotych (brutto, netto, co za różnica?), inny nauczyciel molestował uczennicę, pensum dydaktyczne w szkołach wynosiło kiedyś 18 godzin, a dzieci nic nie umieją, robi się informację, że nauczyciele dostają 5 tysięcy złotych za 18 godzin molestowania uczniów, których niczego nie uczą. Analogicznie – rolnicy oczywiście śpią i samo im rośnie, a jak nie śpią, to stoją z piwem pod sklepem, czego dowodzi reportaż wzbogacony o zdjęcie przedstawiające rolnika stojącego z piwem pod sklepem. Górnicy cieszą się zaś nadzwyczajnymi przywilejami, bo dostają deputat węglowy, czternastkę i piwo na barbórkę.

Dzięki wynalazkowi internetowego komentarza możemy zaobserwować, że tego typu szczucie trafia zarówno do tych przegranych, którzy znajdują się w gorszej sytuacji finansowej niż jego obiekty („Nauczyciel ma 5000 za 72 godziny w miesiącu, a jeszcze wakacje, ferie itp., czyli ma jakąś stówę za godzinę, podczas której siedzi sobie jak panisko i pije kawkę, a ja mam za godzinę w barze 7 złotych na rękę na czarno i jeszcze nie wolno mi usiąść!”), jak i tych, którzy są w sytuacji dużo lepszej („Ja do mojego stanowiska analityka w banku doszedłem naprawdę ciężką pracą, a nikt mi deputatu węglowego nigdy nie płacił jak tym brudasom i mogą mnie wywalić na zbity pysk z dnia na dzień!”).

Oczywiście organizatorom akcji udaje się przekonać publiczność, że ich zła sytuacja wynika z tego, że obiektom nagonki zbyt dobrze się powodzi. Kelnerka z baru uwierzy więc, że podjeżdżający nowym SUV-em właściciel płaci jej na czarno 7 złotych, bo nauczyciele zarabiają krocie, a analityk bankowy, kiedy go w ramach optymalizacji w końcu wywalą na zbity pysk, uwierzy, że to przez górnicze przywileje. Ważnym celem takich zabiegów jest także wyzwolenie zupełnie bezinteresownej zawiści i domagania się przez publiczność, żeby broń Boże nikt od nas nie miał lepiej. Nikt poza ścisłymi elitami, których uprzywilejowana pozycja jest aż onieśmielająca, i które chroni silne, wciąż przez media głównego nurtu wzmacniane piętnowanie zawiści (proszę zobaczyć, że piętnuje się zawiść wyłącznie wobec tych wielkich – nigdy wobec tych podobnych do nas).

Znaczna część Polaków to przegrani, bo stracili jedną szczególnie ważną rzecz: poczucie pewności tego, kim są, umiejętność określenia samego siebie, wskazania przed samym sobą i przed innymi, jaki sens ma ich życie. Dlatego świetnie zarabiający analityk bankowy, który wie, że dziś może tym analitykiem być, a jutro nie, zazdrości nauczycielom, górnikom (którymi jednocześnie gardzi jako biedakami), ich wolnego czasu, białych bluzek i kwiatów na Dzień Nauczyciela, knefli, pióropuszy i orkiestry dętej na Barbórkę. Skoro on sam nie może zawsze i wszędzie odpowiedzieć sobie na pytanie „kim jestem?”, skoro nie może dogadać się z czyhającym na jego stanowisko kolegą, aby ugrać coś więcej u szefa, chciałby, żeby innych też tej pewności i siły pozbawiono.

Dość łatwo jest kontrolować zawiść ludzi, których poczucie tożsamości jest zachwiane, którzy nie wiedzą do końca, kim są, jak mają o sobie myśleć i przedstawiać siebie innym. Już dziś ten mechanizm działa. Jesteś prywatnym przedsiębiorcą, junior sales-managerem, posłem, publicystą, naukowcem (takich pewnych swojego profesorskiego statusu uczonych jak prof. prof. Modzelewski i Król będzie coraz mniej), ale twój status może się zmienić w każdej chwili, wielokrotnie się już zresztą zmieniał. Właściwie więc bywasz kimś tam, teraz może szczęśliwie kimś tam jesteś, ale skoro nie wiesz, kim będziesz jutro, to właściwie nie wiesz o sobie niczego. To bardzo niesprawiedliwe, że ty się tak bardzo starasz, a kto inny jest kimś, i wie, kim jest: nauczycielem, górnikiem, urzędnikiem na poczcie, kolejarzem, rolnikiem, lekarzem, związkowcem, matką, ojcem, dziadkiem. Dopóki on jest kimś, ty będziesz czuł się jeszcze bardziej nikim. A nawet jeśli ty i tak zawsze będziesz nikim, domagaj się tego, aby i ten inny był nikim, jest w końcu taki sam jak ty albo jeszcze gorszy. Oczywiście, że gorszy, jego poczucie tożsamości pochodzi przecież z innej epoki, takiej, w której każdy miał jakieś poczucie tożsamości. A przecież to ty jesteś z tej epoki, epoki modernizacji, to ty jesteś zmodernizowany i twój brak tożsamości jest twojej osobistej modernizacji dowodem. Dlaczego więc tamci mają mieć coś więcej od ciebie? To niesprawiedliwe, niech mają mniej! Skoro już mają mniej, niech im będzie odebrane to, co mają, nawet jeśli tobie, który masz więcej, nic od tego nie zostanie dodane. Prekariusze, przegrani i zwycięzcy będący jednocześnie przegranymi, domagają się i będą się domagać Programu Powszechnej Prekaryzacji i zdaje się, że pod tym względem będą stanowić realną społeczną siłę: ich głos zostanie usłyszany, a postulaty spełnione.

Bo to nie przegrani są istotną siłą mogącą w jakiś sposób zagrozić społecznemu i gospodarczemu porządkowi. Są nią silne i zorganizowane grupy społeczne, wypowiadające swoje rzeczywiste albo wyobrażone interesy. A skoro udało się wmówić ludziom, że każdy przejaw siły i organizacji jest oburzający, będą oni bronić zastanego porządku nawet, a zwłaszcza wtedy, gdy działa on na ich niekorzyść. Niech się profesor Król nie martwi. Przegrani nie powieszą go na latarni. Powieszą swoich sąsiadów.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie