Ponowna analiza rozłamu między feministkami a lewicą
Ponowna analiza rozłamu między feministkami a lewicą
Niedawna śmierć Shulamith Firestone stanowi kamień milowy w historii drugiej fali feminizmu i zachęca do przyjrzenia się temu pojęciu z perspektywy historycznej. Firestone była jedną z najbardziej natchnionych i oryginalnych politycznych intelektualistek lat 60. oraz założycielką współczesnego ruchu feministycznego. Sam mogę wypowiedzieć się na temat wpływu książki Firestone, „Dialektyka płci” (1970), na moje życie. Kiedy przeczytałem ją po raz pierwszy, tuż po tym, jak się ukazała, zrozumiałem od razu, że sportretowany w niej uniwersalny system męskiej dominacji zakorzeniony w rodzinie jest największym wyzwaniem dla założeń marksizmu (który uformował wcześniej mój światopogląd), a zarazem ważną korektywą jego zawiłości. Moja książka „Kapitalizm, rodzina i życie prywatne”, wydana w 1972 r., powstała między innymi jako recenzja tekstu Firestone i zawiera próbę odpowiedzi na niego, jak też sugestie, czego może nas on nauczyć.
W jednym z nowszych wydań „New Yorkera” Susan Faludi przedstawiła mocną i wzruszającą opowieść o krótkotrwałej, zawrotnej karierze Firestone oraz tragicznych następstwach tego sukcesu. Firestone miała tylko 25 lat, gdy opublikowała „Dialektykę płci”. W chwili swojej śmierci w zeszłym roku [2012 – przyp. tłum.], w wieku 67 lat, była samotna, zubożała, zapomniana i chora na zdiagnozowaną dekady wcześniej schizofrenię. Przypominając jej tragiczną historię, Faludi porusza pokrewny temat: podział w USA między ruchem wyzwolenia kobiet a Nową Lewicą, podział, w którego tworzeniu Firestone uczestniczyła.
Dla tych, którzy są zbyt młodzi, żeby pamiętać, lub tych, którzy nie znają tego okresu historii, krótkie przypomnienie. Nowa Lewica powstała w latach 60. w Wielkiej Brytanii, Francji i Stanach Zjednoczonych w wyniku prób stworzenia platformy dla trwałego radykalizmu; radykalizmu, który byłby lepszą alternatywą dla tradycyjnego liberalizmu i nie uległ dramatycznym błędom komunizmu. Zaczątki ruchu wyzwolenia kobiet sięgają późnych lat 60. i łączą się z początkami Nowej Lewicy. Ruch wyzwolenia kobiet później się jednak odłączył i stał oddzielnym i autonomicznym ruchem kobiecym, który – ogólnie mówiąc – nie identyfikuje sam siebie jako części lewicy. W moim przekonaniu ten rozłam, nawet jeśli nie w pełni zrozumiany, był jednym z najważniejszych aspektów współczesnej historii USA.
Według mnie fakt, że obecnie w USA nie istnieje lewica, jest częściowo wynikiem tego właśnie rozłamu. Widzimy oczywiście różnorodne ruchy protestu, ale nie mamy lewicy w bardziej dobitnym sensie: społecznej i intelektualnej frakcji, zdolnej do zrozumienia amerykańskiego kapitalizmu jako całości i krytykowania go z egalitarnego punktu widzenia. Pewne jest, że pod koniec XX wieku byliśmy świadkami globalnej klęski lewicy, rozłam między radykalnym feminizmem a Nową Lewicą był zaś tylko jednym z jej elementów. Tak czy inaczej, w moim mniemaniu był to istotny element, przynajmniej w USA, i warto przyjrzeć mu się ponownie. Mimo że niektórzy postrzegają działania Nowej Lewicy jako krótki, wybuchowy przewrót, który wypalił się przed 1968 r., jej korzenie sięgają uprzednio istniejącej radykalnej tradycji – trzymająca się jej niewielka, ale znacząca mniejszość dzieliła z Nową Lewicą cel stworzenia w Stanach Zjednoczonych radykalnej platformy lewicowej. Fakt, że wysiłki te zakończyły się w latach 70. porażką, przyczynił się do triumfu neoliberalizmu, drastycznego wzrostu nierówności społecznych, wyjałowienia życia publicznego, jak też innych niezaprzeczalnie problematycznych zjawisk współczesnego świata. Dla wielu młodych ludzi postaci takie, jak Bill i Hillary Clintonowie czy Barack Obama, to jedyni znani im przedstawiciele lewicy. Dla kogoś, kto tak jak ja wciąż pamięta, czym jest autentyczna lewica, jest to ogromna strata.
Ściśle związana z nieobecnością lewicy, w szerokim tego słowa znaczeniu, pozostaje malejąca skala radykalnych tendencji wewnątrz ruchu feministycznego. Wystarczy porównać „Dialektykę płci”, która zrodziła się z Nowej Lewicy i była jej częścią, z obecnie modnym bestsellerem literatury feministycznej, „Lean In” autorstwa Sheryl Sandberg [w polskim wydaniu „Włącz się do gry. Kobiety, praca i chęć przywództwa” – przyp. tłum.], który opisuje fuzję feminizmu z kulturą biznesu. Wielu twierdziło, że krytykowanie przez Nową Lewicę biurokracji i płynącego z niej amoralnego indywidualizmu wspomogło rozwój nowego ducha wydajnego, „idealnie-na-czas”, postfordowskiego kapitalizmu konsumpcyjnego. Feminizm został z kolei zaadaptowany przez neoliberałów w celu usprawiedliwienia destrukcji tradycyjnych (bez wątpienia patriarchalnych) kultur, włączenia niewykwalifikowanych żeńskich sił roboczych do światowego łańcucha wytwórczego, a nawet wojen prowadzonych przez USA na Bliskim Wschodzie.
Jedną z głównych zasług Faludi w wyjaśnieniu tej historii jest ukazanie, jak bardzo szalone było psychologiczne otoczenie, w którym działała Firestone. Zarówno ona, jak i współczesna jej autorka „Polityki seksualnej” Kate Millett zostały wyparte z ruchu kobiecego przez feministki, które oskarżyły obie te pisarki o identyfikowanie się z mężczyznami i bycie „antysiostrzanymi liderkami”. Zdaniem Faludi hierarchia była czymś ostro potępianym przez radykalne feministki, które uważały przywództwo za zjawisko opresyjne i męskie, a ruch kobiecy postrzegały jako społeczność równych sobie kobiet. Firestone sprzeciwiała się takiemu egalitaryzmowi. Praktyka nazywana „młóceniem” [ang. thrashing], oznaczająca czyszczenie szeregów, odzwierciedlała maoistowskie ciągoty tego okresu. Jak pisze Faludi: Niczym rak, ataki przeniosły się z tych, które miały opinię sprawiających kłopoty, na te, które po prostu były silne; z tych, które działały, na te, które po prostu miały swoje zdanie; z tych, które wyróżniały się jako jednostki, na te, które niewystarczająco szybko poddawały się wahaniom zmieniającej się linii ideologicznej. Mimo że Faludi o tym nie wspomina, „młócenie” oznaczało także ataki na kobiety, które pozostawały w związkach heteroseksualnych, innymi słowy: „sypiały z wrogiem”. Wczesny ruch kobiecy poświęcił się „kobietom zdefiniowanym przez kobiety”, jak wkrótce zaczęto je określać.
Trzeba zaznaczyć, że tego rodzaju ekstremalny egalitaryzm nie był właściwy tylko wczesnemu ruchowi kobiecemu. Można go także dostrzec w działaniach Nowej Lewicy, starej lewicy i współczesnych ruchów Occupy. Amerykańska kultura została w dużym stopniu uformowana przez purytanizm – a amerykańska lewica jest odbiciem tego stanu. Amerykańscy lewicowcy stworzyli wyrażenia takie, jak „biały szowinizm”, „seksizm”, „prywatne jest polityczne”, podczas gdy lewicowcy Europy i Ameryki Łacińskiej skupiali się na zagadnieniach strukturalnych samych w sobie. Mimo że „młócenie” zdarzało się w masowym ruchu feministycznym, w wykonaniu przede wszystkim Betty Friedan i NOW National Organization for Women (Narodowa Organizacja na rzecz Kobiet), to z większą intensywnością dochodziło do niego w „sektach”. Co więcej, niektórzy rzecznicy wyzwolenia kobiet potępiali takie zachowania. Na przykład w swojej przemowie z 1970., „Skłonności do podziału i autodestrukcja w ruchu kobiecym”, Anselma Dell’Olio, założycielka Nowego Teatru Feministycznego, ostrzegała, że kobieca wściekłość, udająca pseudoegalitarny radykalizm pod „prokobiecym sztandarem” przemienia się w przerażająco jadowity antyintelektualny faszyzm lewicy.
Zrozumienie środowiska pomogło Firestone w uformowaniu mentalności, zgodnie z którą rzecznicy i rzeczniczki wyzwolenia kobiet postanowili zerwać z Nową Lewicą i zająć się odrębnym feminizmem. Mimo tego, że wiodącymi siłami w rozłamie były radykalne feministki, to niemal wszystkie feministki z lewej strony, w tym feministki socjalistyczne, łączyło dążenie do stworzenia niezależnego ruchu feministycznego. Nie można zaprzeczyć, że niewielkich rozmiarów „mieszana” lewica kontynuowała działanie do około 1980 r. Na przykład Demokratyczno-Socjalistyczny Komitet Organizacyjny, z Michaelem Harringtonem na czele, pracował w sojuszu ze związkami zawodowymi, udzielał się intensywnie w Partii Demokratycznej i był jawnie feministyczny – Gloria Steinem należała do grona założycieli tej grupy. Tak czy inaczej, większość kobiet radykałek skupiła wysiłki i energię na niezależnych organizacjach kobiecych, co z kolei oznaczało, że coraz mniej energii poświęcano na budowę „mieszanej” lewicy.
Według relacji Faludi, a pozostaje ona w zgodzie z kanonicznymi tekstami tamtego okresu, jak „Świat szeroko pęknięty” („The World Split Open”) Ruth Rosen czy „Odwaga bycia złą” („Daring to be Bad”) Alice Echol, feministki odeszły z lewicy z powodu nieprzejednanego seksizmu mężczyzn Nowej Lewicy. Cytuję teraz słowa Firestone, opublikowane w dzienniku „Guardian” w 1969 r.: Mamy ważniejsze rzeczy do zrobienia niż nakłanianie was [tj. mężczyzn], żebyście przekonali się do naszych racji. Przekonacie się, kiedy będziecie musieli, bo potrzebujecie nas bardziej, niż my potrzebujemy was… Podsumowuję przekaz: odpierdol się, lewico. Możesz od teraz obserwować swój pępek w samotności. My zakładamy własny ruch.
Na poparcie tego twierdzenia Faludi opisuje wiele nadal – po latach – budzących grozę sytuacji, w których Firestone i inne kobiety były zakrzykiwane na zdominowanych przez mężczyzn spotkaniach Nowej Lewicy.
Moim zdaniem ważne jest zrozumienie pełnej złożoności motywacji kobiet do opuszczania lewicy. Czytając oświadczenia takie jak cytowane powyżej, nietrudno postrzegać tę motywację jako ograniczoną do złości i irracjonalizmu – wielu w tym czasie tak ją rozumiało. Jednak problem stanowi nie tylko oczywiste, empiryczne wrażenie męskiej tępoty – jako naoczny świadek mogę potwierdzić, że seksistowskie poglądy były powszechnie wyznawane przez mężczyzn Nowej Lewicy. Z drugiej strony, już chwila refleksji przekona czytelnika, że takie wyjaśnienie jest nieuprawnione. Minimalizuje ono zdolność kobiet do budowania „mieszanej” lewicy, jakiej pragnęły. Podkreśla wielce negatywne doświadczenia kobiet w pracy z mężczyznami, ale nie wspomina o silnym pragnieniu tych samych kobiet do znalezienia się w ruchu wyłącznie kobiecym. Jakie by nie były wady mężczyzn Nowej Lewicy, a było ich wiele, bardziej rozsądnym wydaje się wyciągnięcie wniosku, że kobiety opuszczały lewicę dlatego, że chciały, a nie dlatego, że wypierał je męski seksizm.
Czemu kobiety chciały opuścić lewicę? Lata 70. były okresem, w którym zjawisko nazwane przez Marksa „stałym rewolucjonizowaniem produkcji” wypierało takie „odwieczne i czcigodne” instytucje jak tradycyjna rodzina, a także sieci społecznościowe i formy solidarności związane z Nowym Ładem [New Deal, program reform ekonomiczno-społecznych wprowadzonych w USA przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta w latach 1933–1939 – przyp. tłum.]. Nie tylko kobiety i homoseksualiści, ale też synowie, ojcowie i mężowie zostali wyzwoleni z uścisku rodziny. Kobiety opuszczały Nową Lewicę, bo chciały być z innymi kobietami, bo chciały związków homoseksualnych obok heteroseksualnych, ale też dlatego, że mogły podpisać się pod stwierdzeniem wieloletniej aktywistki na rzecz pokoju, Barbary Demig, która napisała do swojego przyjaciela, Davida McReynoldsa: Nasze życia, życia kobiet, nie są dla Ciebie (i ogółu mężczyzn) realne – może jedynie do stopnia, w jakim wspierają życia mężczyzn.
Koszty tego podziału były ogromne. W swoim dzienniku Demig nazwała rozłam „tragedią”, co w moim mniemaniu jest częściowo prawdą. Świadomość wielkich ruchów lat 60. opierała się na wstrząśnięciu tożsamością społeczną i jak najdalszym wyjściu innym naprzeciw, w celu umocnienia solidarności z ludźmi całkiem różnymi od siebie. Dlatego właśnie nowi lewicowcy nie wspierali publicznie „siły studenckiej” (student power) lub innych reform odzwierciedlających ich domniemane interesy, ale twierdzili, że nie mogą być wolni, dopóki czarni są narażani na rasizm w Mississippi lub dopóki na rolników w Wietnamie zrzuca się napalm. Dla porównania, polityka tożsamości, która napędzała wyzwolenie kobiet, kontrastowała walkę z uciskiem przeciwko samemu sobie z tym, co postrzegano jako ucisk innych. Każdy czytający literaturę ruchu wyzwolenia kobiet znajdzie w niej twierdzenia takie, jak wypowiedziane przez Cathy Cade, fotografkę dokumentalną i lesbijkę, która mówiła: W ruchu czarnych walczyłam przeciwko uciskaniu kogoś innego, lecz wkrótce zyskałam możliwość walczenia o własną wolność. Członkinie pewnego kobiecego kolektywu twierdziły: najgłębsza i potencjalnie najbardziej radykalna polityka rodzi się z naszej tożsamości, a nie z pracy na rzecz zwalczania ucisku innych. Mimi Feingold napisała: Kobiety nie mogły palić kart poborowych i nie mogły iść do więzienia, więc jedyne, co mogły, to przeżywać wszystko w imieniu swoich mężczyzn, i to wydawało mi się najbardziej poniżającą kwestią.
Odczytując te stwierdzenia z punktu widzenia empatycznego historyka, szczególnie ostatnie z nich, widzimy, że ukazują one, jak kobiety w biegu historii podporządkowywały się innym – nie tylko mężczyznom, ale też dzieciom, starcom, chorym i umierającym. Kobiety poświęcały się, żeby nadać ruchowi socjalistycznemu jego etos, żeby stworzyć ruch praw obywatelskich na Południu, żeby wspierać mężczyzn w wieku poborowym, którzy odmawiali wyjazdu na wojnę w Wietnamie. Przede wszystkim jednak poświęcały się, żeby podtrzymywać rodzinę, instytucję, którą Firestone identyfikowała jako jądro ucisku nie tylko kobiet, lecz także wszystkich istot ludzkich. Co prawda, atak Firestone na „rodzinę biologiczną” (jej własne sformułowanie), w jej teorii stanowiącą źródło „psychologii siły”, był jednostronny. Rodzina może być wszak wybawieniem, nie tylko źródłem ciemności i nierówności. Jednakże sprawiedliwym i dobrym byłoby, gdyby skończyła się zależność rodziny od opiekuńczych i „dających same siebie” kobiet i gdyby ta odpowiedzialność zaczęła być rozdzielana po równo między mężczyzn i kobiety. Wyzwolenie kobiet było jednym ze sposobów oznajmienia, że kobiety nie chcą być już jedynymi dawczyniami i opiekunkami.
Na zakończenie chciałbym rozważyć jeszcze jedną kwestię. Wielu twierdziło, że prawdziwe narodziny polityki tożsamości w latach 60. i 70. nastąpiły za sprawą ruchu Black Power, a nie ruchu wyzwolenia kobiet. Prawdą jest, że Black Power pojawiła się przed wyzwoleniem kobiet i zawierała w sobie elementy polityki tożsamości, w tym zerwanie z uniwersalizmem ruchu praw obywatelskich. Niemniej jednak można zauważyć między nimi podstawową różnicę. Ruch praw obywatelskich nie tylko był ruchem walczącym o prawa, lecz także miał na celu zniszczenie rasowo zorganizowanego państwa w państwie, a konkretnie Południa rządzonego prawami Jima Crowa [ang. Jim Crow Laws, legislacja wprowadzona w USA po wojnie secesyjnej, mająca za zadanie ograniczenie praw dawnych murzyńskich niewolników oraz pogłębienie podziałów między białymi a czarnymi mieszkańcami w konkretnych stanach – przyp. tłum.]. W konsekwencji ruch praw obywatelskich był wyrazem wspólnej walki określonej grupy o prawa tej grupy, a ściślej mówiąc: o godność jej członków jako istot ludzkich. Ten właśnie fakt sprawił, że Black Power miała większe przebicie niż inne ruchy lat 60., takie jak ruch studencki, ruch antywojenny czy wyzwolenia kobiet. Czarni zdecydowali, że chcą być częścią Ameryki, jednak u podstawy był to wybór. Pewne nurty feminizmu – feministki kulturowe – twierdzą natomiast, że kobiety można postrzegać jako oddzielną nację, jednak większość kobiet się z tym nie zgadza. Z tego powodu rozłam z Nową Lewicą powinien być traktowany jako strategiczna zmiana toru, a nie jako ostateczny rozwód.
Tłum. Kamila Zubala
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu publicseminar.org w październiku 2013 r.