Zapomniane historie?
Pod pomnikami „Solidarności” coraz częściej kwiaty składają ludzie, którzy nie mogą lub nie chcą pamiętać, czym pierwotnie ona była.
Każdy ma własne sposoby radzenia sobie ze stresem. W dzieciństwie groziłam: Będziesz się smażyć w piekle – i zaraz mi było lżej na duszy. Były to czasy, kiedy księża mówili o piekle, a nawet straszyli nim niegrzeczne dzieci. Teraz piekło się rozpłynęło. Kościół potępia zemstę i żąda przebaczenia przed ukaraniem winnego. Domaganie się sprawiedliwości brzydko pachnie żądzą odwetu i nienawiścią. Kto miłuje wroga, nie żąda kary. Na głodówce w obronie więźniów politycznych powiesiliśmy transparent z fragmentem ewangelii według św. Mateusza: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowania dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie”. Biskup Gocłowski kazał transparent usunąć, a księdza Trybowskiego zdjął z funkcji proboszcza.
Na świeckim rynku idei sprawiedliwość też jest nisko notowana. Jest zarzewiem rewolucji i innych krzywd, które lud wyrządza bogatym, np. strajkując. Sprawiedliwość prowadzi do „urawniłowki”, ergo – komunizmu. Domagających się sprawiedliwości społecznej posądza się o zazdrość, o demagogię (hasło równych żołądków), o wszystkie grzechy główne przeciw wolności i odpowiedzialności. Dopuszczalne jest dochodzenie sprawiedliwości indywidualnej na drodze sądowej, ale praktycznie jest to niewykonalne i tylko pogłębia stres.
Koleżanki i koledzy opowiadali mi jakieś horrory, przez które musieli przejść na rozprawach sądowych, aby otrzymać rekompensatę za uwięzienie w stanie wojennym. Wielu więźniów politycznych jest w dramatycznej sytuacji finansowej i stara się jak może, aby uzyskać maksymalną kwotę – 25 000 zł. Koleżanka z Gołdapi radziła mi wziąć adwokata, powołać świadków, zgromadzić dokumentację lekarską. Adwokat kosztował ją 2000 zł, koleżanka-aktorka jako świadek odegrała dramatyczne sceny cierpień i represji i udało się. Wniosek do sądu złożyłam w ostatnim terminie. Moja sytuacja finansowa jest dobra, więc nie był on martyrologiczny – wymieniłam kolejne więzienia i ośrodki internowania. Naiwnie myślałam, że sąd we współpracy z IPN ustalił jakieś kategorie tych lokali, analogicznie do klas hoteli. Na przykład zastępca naczelnika więzienia sadysta – dwa punkty, nieosłonięty kibel w celi – jeden punkt itp. Urzędniczka w sądzie mnoży punkty przez ilość dni i mamy stawkę podstawową, którą sąd przyznaje bez rozprawy. Jeśli ktoś chce otrzymać więcej, przedstawia świadków lub zaświadczenia lekarskie.
Okazało się, że sąd w całym majestacie rozpatruje każdą sprawę, a co gorsze, jakiś diabeł sprawiedliwości kazał mi dodać, że w celi w Fordonie grasowały hordy pluskiew i prusaków i miałam zapalenia dziąseł wywołane paradentozą. Nic nie pomogło, że zostawiłam Wysokiemu Sądowi ustalenie stawki, zapewniałam, że z interny wyszłam w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej i prosiłam o wykreślenie z wniosku tych nieistotnych cierpień. Sąd żądał przedstawienia dowodów.
Skąd ja teraz wezmę te dowody? Zęby zaatakowane paradentozą wypadły, pluskiew nie udało się nam nałapać nawet w celu okazania ich lekarzowi w Fordonie, który czerwone cętki na skórze uparcie diagnozował jako uczulenie. Odmówiłam, ryzykując, że za fałszywe zeznania zostanę skazana na trzy lata więzienia, o czym Wysoki Sąd mnie pouczył i postanowił sam sprawdzić, czy mówię prawdę. Powstał ciekawy problem filozoficzno-prawny, czy jeśli teraz zamiast zadośćuczynienia dostanę trzy lata do odsiadki, to będę więźniem politycznym? Biorąc pod uwagę ciągłość prawną PRL i RP, nie powinnam dostać ani centa. Zeznałam, że po wyjściu z interny czułam się świetnie, zaraz wróciłam do pracy zawodowej i nielegalnej działalności. Cały wysiłek resocjalizacyjny władzy poszedł na marne i należałoby mnie teraz odesłać do więzienia do poprawki.
Niezawisłość sądów w III RP przekroczyła odporność społeczeństwa na podszepty diabła sprawiedliwości. Kiedy już dojdzie do rewolucji przeciw wymiarowi sprawiedliwości, proponuję, aby pierwszymi kandydatami do wywiezienia na taczkach byli sędziowie Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby Trybunał nie zawetował ustawy otwierającej zawody prawnicze dla absolwentów prawa, może jakiś przytomny młody człowiek odradziłby mi wikłanie sądu w rozstrzyganie problemu owadów, których nie można złapać i chorób, których nie można stwierdzić. Ale stało się i naprawdę jest mi przykro, że naraziłam podatników na dodatkowe koszty. Niezawisłe sądy swobodnie oceniają świadków i dowody, a mimo to powołują wielu biegłych do rozstrzygania spraw dla laika oczywistych. Ten nadzwyczajny profesjonalizm powoduje, że sprawy ciągną się latami, kursują między instytucjami i tylko pieniacze i desperaci angażują sądy.
Może apele o przebaczanie krzywd i miłowanie wrogów mają jakiś sens? Jeśli nie ewangeliczny, to przynajmniej ekonomiczny. Domagając się sprawiedliwości, obywatele zrujnowaliby budżet, a w stresie trwającym latami nie mogliby wydajnie pracować. Ciekawe, że apele o przebaczenie zawsze są kierowane do ofiar. Zwróciła na to uwagę pani Fedyszak-Radziejowska w audycji „Warto rozmawiać”. Esbecy nigdy nie przebaczą mi, że naraziłam ich na stresy i wysiłki, utratę premii i awansów, pozbawiłam satysfakcji zawodowej. Co gorsze, wiem co wiem i chociaż w obawie przed odpowiedzialnością sądową tego nie mówię, oni będą żyć w stresie, dopóki prawdy ktoś nie ujawni. Wbrew powszechnej opinii uważam, że prawda i sprawiedliwość nie są wynalazkami szatana.
Pod pomnikami „Solidarności” coraz częściej kwiaty składają ludzie, którzy nie mogą lub nie chcą pamiętać, czym pierwotnie ona była.
Nowojorskie elity pasjonują się właśnie książką młodego naukowca, który upiera się, że musimy od dziecka gnać szybciej niż się da.