prof. dr hab. Wielisława Warzywoda-Kruszyńska: Dwa światy
W gremiach politycznych Europy bieda traktowana jest jako pogwałcenie prawa człowieka i praw dziecka. U nas ten aspekt sprawy jest całkowicie pomijany.
Każdego roku 11 tys. ludzi nie stanowiących zagrożenia dla społeczeństwa jest skazywanych na karę więzienia, choć z dużo większym pożytkiem mogliby swoje winy odpracować, służąc współobywatelom. O przyczyny tego stanu rzeczy oraz recepty na jego zmianę zapytaliśmy dr Dagmarę Woźniakowską-Fajst z Zakładu Kryminologii Instytutu Nauk Prawnych PAN, zaangażowaną także w inicjatywy Stowarzyszenia Interwencji Prawnej.
* * *
Dlaczego polskie sądy tak rzadko orzekają karę ograniczenia wolności, np. w postaci prac społecznie użytecznych, a tak chętnie – karę więzienia?
Dagmara Woźniakowska-Fajst: Wykonanie kary ograniczenia wolności pociąga za sobą wydatki, jest też wyzwaniem organizacyjnym. Musi być instytucja, np. jednostka samorządowa, która weźmie na siebie koszt badań medycznych skazanego i ewentualnie wyda mu ubiór roboczy. Ponadto, taka instytucja musi wydelegować osobę, która będzie nadzorowała jego pracę. Oczywiście to dobrze brzmi: „spowodował wypadek samochodowy, to niech idzie do szpitala podawać chorym kaczki, to się nauczy”. Jednak gdy już skazany zostanie salowym, któryś z pracowników szpitala będzie musiał wziąć go pod swoje skrzydła – przeszkolić, sprawdzać, czy dobrze wykonuje swoje obowiązki. Brak instytucji chętnych do korzystania z pracy skazanych jest główną przyczyną nie orzekania kary ograniczenia wolności.
Z drugiej strony, sądy nie podejmują wysiłków, by nawiązać współpracę z organizacjami pozarządowymi, pracodawcami czy samorządami. Z pewnością aby ten system lepiej funkcjonował, trzeba by w każdym sądzie posadzić kogoś, kto będzie rozpoznawał, jakie są „w terenie” możliwości pracy skazanych.
Pracowałem w firmie, która przyjmowała skazańców. Bardzo często jakość świadczonej przez nich pracy była niska, do tego trudno było takie osoby umieścić w grafiku – przychodziły, kiedy im pasowało, po 2-5 razy w miesiącu.
D.W.-F.: Niestety, to prawda. Problem nie jest jednak nierozwiązywalny, co pokazuje przykład siedleckiego Instytutu Służby Społecznej im. H. C. Kofoeda. Dzięki wsparciu z programu EQUAL oraz urzędowi miasta, stworzono tam system opiekunów, którzy zajmują się koordynacją czasu pracy, szkoleniem i nadzorem osób odpracowujących kary, co daje znakomite efekty. Ale taki układ już na starcie wymaga dużego wysiłku organizacyjnego.
Od czego należałoby zacząć wysiłki na rzecz tego, by więcej osób odpracowywało kary, zamiast trafiać do więzień?
D.W.-F.: Zaczęłabym od samorządów. To w ich strukturach najłatwiej znaleźć pracę i to w ich interesie jest pomoc ludziom, którzy weszli w konflikt z prawem, z uwagi na obciążenia dla ich budżetów z tytułu pomocy dla osób, które z więzień wychodzą. Potrzebny jest program, który przekona burmistrzów i rady gmin, że warto oddelegować kogoś, kto będzie skazanym organizował pracę, że to się samorządom opłaci. Zbytnie oglądanie się na firmy prywatne, które same w sobie również mogą być dobrym miejscem odpracowywania kar, na dzień dzisiejszy raczej nie ma sensu, z uwagi na to, że przyjmowanie skazanych zwykle dezorganizuje im pracę.
Kto miałby przekonywać potencjalnych pracodawców, i w jaki sposób?
D.W.-F.: Na dzień dzisiejszy tego typu programy realizują właściwie tylko zapaleńcy z organizacji pozarządowych, czasem wspierani przez środowisko naukowe; oni wiedzą, że to działa. Powinien się pojawić zintegrowany program, na poziomie Ministerstwa Sprawiedliwości, działający jako zachęta. Zresztą upowszechnienie kar ograniczenia wolności byłoby ekonomicznie korzystne dla ministerstwa i dla budżetu. Wykonywanie takich kar jest dla państwa tańsze niż utrzymywanie więźniów.
Na obecną sytuację wpływa oderwanie źródła finansowania od orzecznictwa. Sąd nie płaci ani za posłanie człowieka do więzienia, ani za ograniczenie wolności. To odbija się na budżecie całego państwa. Wracając do programów centralnych, to resort sprawiedliwości powinien je realizować, gdyż jest jedyną instytucją, która jest władna je przeforsować.
Wspomniała Pani o kosztach. Jakie są inne argumenty przemawiające za tym, aby skazani za lżejsze przestępstwa odpracowywali swoje kary?
D.W.-F.: Kończąc najpierw temat nakładów finansowych: należy pamiętać, że pierwsze dwa tygodnie pobytu człowieka w więzieniu to najdroższe dwa tygodnie w ciągu całego odsiadywania kary. Skazany przebywa wówczas w sali izolacyjnej, jest poddawany badaniom lekarskim i psychologicznym, które są obligatoryjne bez względu na to, czy przychodzi na 25 lat, czy 5 dni.
Przede wszystkim jednak, kara pozbawienia wolności pociąga za sobą wysokie koszty społeczne. Każdy pobyt w więzieniu, nawet krótkotrwały, dezorganizuje życie rodzinne i zawodowe. „Pół biedy”, gdy człowiek jest bezrobotny, ale jeśli pracuje i na miesiąc trafia do więzienia – to wystarczy, by został zwolniony. A przecież potem ma w papierach, że był karany, i o nowej pracy może tylko pomarzyć. Ma to ogromne konsekwencje – ubóstwo, stygmatyzacja – a poza tym niczego nie uczy, nie spełnia funkcji resocjalizacyjnej, wręcz może zepchnąć na drogę kolejnych przestępstw. Praca zamiast odsiadki szczególnie efektywna mogłaby być w przypadku nieletnich, zwłaszcza, jeśli dziecko odeśle się do organizacji społecznej, by uczestniczyło w jakimś programie celowym.
Jakiego typu prace może wykonywać skazany?
D.W.-F.: Nie ma żadnych ograniczeń. Najczęściej są to proste prace fizyczne, co wiąże się z niskimi na ogół kompetencjami skazanych. Ale kiedy była mowa, że Otylię Jędrzejczak najrozsądniej byłoby skazać na karę ograniczenia wolności, to np. mogłaby prowadzić w szkołach pogadanki, że głupio jest niebezpiecznie prowadzić samochód. Skazywanie na karę ograniczenia wolności może i powinno być czerpaniem z tego, co ludzie potrafią. Znam ciekawy przykład z Anglii, gdzie sąd spytał pewną nastolatkę: „co ty w ogóle w życiu umiesz robić?”. Odpowiedziała, że tylko tipsy. Sąd skierował ją z tymi umiejętnościami do domu opieki. Dziewczyna i jej praca tak się staruszkom spodobała, że ostatecznie znalazła tam zatrudnienie. Podstawą powinno być właśnie pytanie „co ty w ogóle w życiu umiesz robić?” – a następnie właściwe zagospodarowanie owych umiejętności.
W gremiach politycznych Europy bieda traktowana jest jako pogwałcenie prawa człowieka i praw dziecka. U nas ten aspekt sprawy jest całkowicie pomijany.
Należy inaczej rozłożyć akcenty, bo objęcie wszystkich dzieci opieką przedszkolną może skutkować „równą nierównością”.