VAT to zły wynalazek

Z rozmawia ·

VAT to zły wynalazek

Z rozmawia ·

1 stycznia 2011 r. wchodzi w życie nowa ustawa o podatku VAT. O komentarz poprosiliśmy prof. UW, dr hab. Jerzego Żyżyńskiego z Zakładu Gospodarki Publicznej Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego.

* * *

Co nowe przepisy podatkowe oznaczają dla społeczeństwa?
Jerzy Żyżyński: Wzrost kosztów utrzymania „szarego obywatela”. Przede wszystkim, jak oszacowałem, od kilkunastu do kilkudziesięciu złotych wzrosną miesięczne wydatki na podstawowe zakupy; oczywiście jak ktoś kupuje coś szczególnego – pralkę, lodówkę czy samochód – wzrost kosztów będzie jeszcze większy. W związku ze wzrostem cen ludziom zostanie mniej pieniędzy na inne wydatki, co negatywnie odbije się na koniunkturze gospodarczej. Podatek VAT jest w ogóle szkodliwym rodzajem opodatkowania, wbrew temu, co czasami twierdzą laicy, którzy proponują, żeby wyższymi podatkami pośrednimi objąć konsumpcję, bo wtedy, jak powiadają, więcej pieniędzy zostanie na inwestycje. To jest oczywiście bzdura, dlatego że jak się opodatkowuje konsumpcję, to zmniejsza się sprzedaż, a jak jest mniejsza sprzedaż, to przedsiębiorcy nie mają motywacji do inwestowania. Warto tu przypomnieć, że w niektórych przypadkach zwiększenie wpływów budżetowych może być wynikiem obniżki, a nie wzrostu podatków, gdyż wtedy rośnie sprzedaż i w rezultacie zwiększają się dochody sprzedawców i producentów.
Wydaje się, że najlepiej by było, gdyby państwo pozyskało dodatkowe dochody przez ściągnięcie pieniędzy od tych, którzy mają znaczną nadwyżkę dochodów w stosunku do swych wydatków; to by nie szkodziło koniunkturze, ale z drugiej strony zniechęcałoby ich do oszczędzania. Ale oczywiście nie ma takiej możliwości, państwo dla pozyskania dochodów musi opodatkować wszystkich obywateli, szukając pewnego optimum, równowagi w obciążaniu różnych grup podatników. Natomiast w sytuacji kryzysowej, kiedy trzeba pobudzać gospodarkę, obciążanie siły nabywczej zwykłych ludzi jest niepożądane, gdyż jest szkodliwe dla koniunktury. Ale trzeba przyznać, że ten błąd jest popełniany nie tylko u nas, w niektóry krajach opodatkowanie podatkami pośrednimi jest silnie lansowane przez grupy nacisku. Jeśli ktoś ma wysokie dochody, to podwyższenie podatku pośredniego specjalnie mu nie szkodzi, gdyż choć w pewnym stopniu obciąży jego wydatki, to nie wpłynie to na stopień zaspokojenia jego potrzeb, co najwyżej zmniejszy nieco jego nadwyżkę – ale nadal będzie miał tę nadwyżkę, czyli wykreuje oszczędności. Zdrowy system podatkowy ma natomiast charakter progresywny, tj. w większym stopniu obciąża bogatszych. Oczywiście to nie jest prawda, że po zwiększeniu progresji podatkowej obywatele będą uciekać ze swoimi dochodami za granicę, przeprowadzać się itd.
Warto zauważyć, że nasze podatki są stosunkowo niskie dla bogatych, ale wysokie dla biednych. I w gruncie rzeczy problem polega na tym, że Polacy generalnie mają bardzo niskie dochody. Obecnie mamy dwie stawki PIT, 18% oraz 32%, a granicą między nimi jest miesięczny dochód w wysokości 7127 zł. Ale tę pierwszą stawkę w 2009 r. płaciło aż 98,4% podatników, a ich średni dochód brutto po odliczeniu składek na ubezpieczenia społeczne wynosił niecałe 1700 zł miesięcznie. Tylko 1,6% podatników weszło w drugą stawkę, to znaczy od kwoty następnych dochodów ponad 7127 zł miesięcznie zapłacili podatek 32%. Znaczna część osób z pierwszej grupy podatkowej to ludzie tak biedni, że prawie wszystko wydają na bieżącą, niezbędną konsumpcję, dlatego gdy wzrasta podatek VAT, to są w stanie zaspokoić mniejszą część swoich podstawowych potrzeb.
Ale należy zdawać sobie sprawę z tego, że opowiadanie, że poprzez płacenie podatków społeczeństwo jako całość – traci, jest bardzo mylące, gdyż w skali ogólnej podatki to nie zabieranie, ale transfer pieniędzy. Państwo od jednych bierze część dochodów, ale innym – olbrzymiej rzeszy zatrudnionych w tzw. sferze budżetowej – płaci wynagrodzenia z tych pieniędzy. Tyle, że jeśli dzieje się to kosztem wydatków konsumpcyjnych znacznej części podatników, to cierpi na tym koniunktura.
Najlepiej by było szukać dodatkowych pieniędzy tam, gdzie są one jakby nieczynne gospodarczo, a takich miejsc w gospodarce jest wiele. Istnieje mnóstwo słabo uzasadnionych przywilejów podatkowych. Nie chodzi tutaj o ulgi, które mogą spełniać bardzo ważną rolę gospodarczą, bo uelastyczniają gospodarkę, sprzyjają pewnym decyzjom ekonomicznym korzystnym dla niej. Chodzi tu zwłaszcza o przywileje dla zagranicznych inwestorów, które nie służą naszej gospodarce, ale jedynie zwiększają ich zyski, transferowane następnie za granicę. Zauważmy, że jeśli jakieś korzystne ulgi czy nawet przywileje podatkowe uzyskuje podmiot rodzimy, wydający pieniądze w kraju – to środki te wracają do gospodarki, a jeśli podmiot zagraniczny, to odpływają za granicę. Dlatego korzyści podatkowe dla podmiotów zagranicznych muszą być dobrze skalkulowane, by było jasne, że gospodarka ostatecznie w jakiejś innej formie na tym zyskuje.

Czy oprócz budżetu państwa ktoś skorzysta na podniesieniu podatku VAT?
J. Ż.: Zapewne zwolnieni z tego podatku, bo to zwiększy ich konkurencyjność, oraz szara strefa. Wysoki poziom VAT-u stwarza silną pokusę unikania opodatkowania, sprzyja rozwijaniu szarej strefy, dlatego ten podatek uważam za szkodliwy. To przecież oczywiste: jeśli ktoś może zapłacić za usługę 1000 bądź 1230 zł, zawsze wybierze tę pierwszą możliwość. Amerykański podatek od sprzedaży, zróżnicowany w zależności od stanu i produktu (ma on bowiem charakter lokalny), wynosi do 10% (zwykle 3-7%), to ludzie go tak bardzo nie unikają, bo nie powoduje wielkiej różnicy w płaconej cenie (pozostając przy naszym przykładzie: wzrost ceny z powodu podatku z 1000 do 1070 nie jest aż tak odczuwalny). Zwolennicy podatku VAT kompletnie tego nie rozumieją. Innymi słowy, sam VAT nie byłby takim problemem, gdyby nie był tak wysoki; myślę, że pomysłodawcy tego podatku nie przypuszczali, że osiągnie on takie, można by powiedzieć, monstrualne rozmiary: w niektórych krajach sięga 25%. Oczywiście gdyby był niski, to nie dawałby tak dużych wpływów budżetowych (VAT to ponad połowa wpływów podatkowych). Uważam, że lepszym rozwiązaniem jest podatek od sprzedaży, gdzie nie ma odliczeń, co upraszcza system i eliminuje pokusy nadużyć (istotą podatku VAT jest to, że na pośrednich etapach można odliczyć podatek naliczony, co oznacza, że podatnik dostaje zwrot znacznych kwot VAT-u od dóbr i usług stanowiących jego koszty – ale dotyczy to tylko przedsiębiorców, którzy są płatnikami VAT-u, czyli do cen sprzedawanych przez siebie dóbr czy usług mogą doliczać VAT). VAT to zły wynalazek, a podwyższając to, co złe, dodatkowo pogarsza się sytuację.
Na podwyżce stracą nie tylko zwykli konsumenci (tzw. ludzie pracy), ale ostatecznie także przedsiębiorcy, bo im mniejszy będzie popyt, tym mniej zarobią. W relatywnie lepszej sytuacji są bogatsi obywatele, bo oni znacznie mniejszą część dochodów przeznaczają na zaspokajanie swych potrzeb – w ekonomii nazywa się to malejącą w funkcji dochodów stopą konsumpcji. Jak się zwiększa obciążenie zwykłych ludzi, to nie zwiększa się go dla bogatych – w tym sensie bogaci korzystają. Tymczasem państwo powinno obciążyć kosztami kryzysu właśnie najbogatszych, bo to oni mają nadwyżki i mogą z powodzeniem część oddać. We wszystkich krajach rozwiniętych istnieje progresywny system podatkowy, ze stawkami sięgającymi w niektórych z nich nawet 50%.

Dlaczego został podniesiony właśnie podatek konsumpcyjny, a nie dochodowy czy akcyza?
J. Ż.: Akcyza też jest podatkiem konsumpcyjnym, tylko obejmującym określone produkty i inaczej niż VAT. Z jej wysokością też nie można „przeholować”.
Moim zdaniem dobrym rozwiązaniem byłby powrót do poprzednich stawek podatku dochodowego, tj. przywrócenie trzeciego progu, zlikwidowanego przez PiS i prof. Zytę Gilowską – w czasach dobrej koniunktury. Warto wręcz wrócić do propozycji, by stworzyć dodatkowy, czwarty próg podatkowy, od zarobków przekraczających 50 tys. zł miesięcznie: najbogatsi oddawaliby na rzecz społeczeństwa 50% nadwyżki od tej kwoty. Stać ich przecież na to, ale taka progresja ma sens tylko wtedy, gdy istnieją ulgi podatkowe na określone inwestycje czy na specyficzne potrzeby, które także bogaci mają prawo zaspokoić (np. mieszkaniowe, czy inwestycyjne). Państwo nie powinno żyć kosztem podstawowych potrzeb zarówno bogatych, jak i biednych – i od tego są właśnie ulgi podatkowe, co niestety nie wszyscy rozumieją, stąd głosy za likwidacją ulg. Polecam tutaj lekturę mojej książki pt. „Budżet i polityka podatkowa”.

Rząd broni się, że podniesienie stawek podatku VAT jest jedynym sposobem na załatanie dziury budżetowej, poza cięciem wydatków publicznych.
J. Ż.: Jestem przeciwny obniżaniu wydatków, gdyż państwo i tak już żyje na krańcach swoich możliwości. Przeciwnie, jego wydatki – na naukę, oświatę, ochronę zdrowia, obronę narodową – powinno się wyraźnie zwiększyć.
Państwo ma swój zakres odpowiedzialności, od której nie może uciekać, a by ją właściwie wypełniać, musi być na odpowiednim poziomie sfinansowane. Media podały niedawno, że polscy żołnierze ciężko ranni w Afganistanie mają zasiłki uwłaczające wszelkiej godności. Państwo, które wysłało ich na wojnę, na której zostali okaleczeni, powinno im dać solidną rentę – czy go na to nie stać? Nieprawda, że państwa na to nie stać, bo tych żołnierzy jest bodaj kilkudziesięciu – jest to kwestia woli i elementarnej uczciwości wobec tych ludzi. Niestety, naszym krajem rządzą ludzie nie dostrzegający znaczenia, jakie dla stabilności społecznej i rozwoju w długim okresie ma ustanowienie pewnych wydatków na wyraźnie wyższym poziomie. I trzeba to wyraźnie powiedzieć. Dla przykładu, powiem z mojego podwórka, jeżeli profesor polskiego uniwersytetu zarabia 10 razy mniej niż jego kolega w Wielkiej Brytanii, podczas gdy nasz PKB na głowę mieszkańca jest „tylko” dwa razy mniejszy niż brytyjski, to chyba coś tu nie gra. A efektem jest degradacja polskiej nauki, która traci potencjał twórczy, a naukowcy zamiast tworzeniem – zajmują się odtwarzaniem zachodniego dorobku. Tracimy ważny czynnik rozwojowy, stając się prowincją, zaściankowym peryferium zdolnym tylko do kopiowania. Przypominają się słowa wieszcza: „Polska papugą narodów”…
Trzeba obywatelom jasno powiedzieć, że państwo musi istnieć i że trzeba na nie płacić podatki, jeśli ma dobrze funkcjonować. Jak jest mało pieniędzy, zaczyna się o nie walka, która staje się źródłem różnego rodzaju patologii i w gruncie rzeczy marnotrawstwa, bo za patologią zawsze idzie marnotrawstwo. Te patologie i marnotrawstwa nagłaśnia się i stają się one źródłem niechęci wobec własnego państwa, a to bardzo źle, bo w efekcie podkopujemy fundament naszej wolności i niezależności (względnej niezależności, ale i taka jest ważna). System podatkowy funkcjonował w miarę nieźle jeszcze w latach 1995-97 (choć miał pewne wady, jak sławetne ulgi z tytułu darowizn), ale co charakterystyczne wtedy przy ogólnie wyższych podatkach, gospodarka nieźle się rozwijała. System zaczął psuć wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz z ekipą swoich młodych, mało kompetentnych a bardzo zarozumiałych współpracowników. Teraz trzeba zrekonstruować system, pewne rzeczy przeliczyć i zbudować go w całości od nowa – łatanie i naprawianie tego, co jest, będzie znacznie trudniejsze, a praktycznie jest niemożliwe. Niestety, będzie to niezmiernie wymagające zadanie i nie wiem, czy ktoś by się tego podjął. Może prof. Witold Modzelewski, wybitny fachowiec, z którego opinią, że system potrzebuje radykalnej przebudowy, ponownego przepracowania, całkowicie się zgadzam?

Rozmawiała Maria Wierzbowska, 27 sierpnia 2010 r.

Dział
Wywiady
komentarzy
Przeczytaj poprzednie