Niedoceniana siła

·

Niedoceniana siła

·

Kobiety wiedzą, że warto się zrzeszać – stanowią znaczny odsetek polskich związkowców. Jednak związki zawodowe nie bardzo wiedzą, jak wykorzystać ich unikalną perspektywę w walce o interesy pracownicze. Natomiast pracodawcy przyzwyczaili się nie liczyć z kobiecymi protestami.

W związku z płcią

Niedługo po wyjściu z podziemia, „Solidarność” powołała Komisję Kobiet. Wyprzedziła tym inne organizacje pracownicze, jednocześnie wpisując się w standardy Międzynarodowej Federacji Związków Zawodowych.

Niestety, wkrótce doszło do rozbieżności światopoglądowych między działaczkami a kierownictwem związku ws. dopuszczalności przerywania ciąży i w efekcie Komisję rozwiązano. Do tematu wrócono dopiero pod koniec lat 90. Obecnie w „Solidarności” istnieje stanowisko Koordynatora ds. Kobiet oraz Sekcja Kobiet. Również OPZZ dostrzegło problem i w tym samym czasie powołało Komisję Kobiet.

Według Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, w 2006 r. kobiety stanowiły 37,7% członków NSZZ „Solidarność”, zaś w OPZZ odsetek pań wyniósł 48%. Nowszych danych nie ma, ponieważ centrale związkowe nie prowadzą takich statystyk.

Choć udział kobiet w związkach jest wyraźny, nie przekłada się na ich uczestnictwo we władzach. W „Solidarności” na 99 członków Komisji Krajowej jest zaledwie 6 kobiet, z czego w Prezydium Komisji znalazła się jedna. Podobnie wygląda sytuacja w pozostałych związkach. We władzach OPZZ zasiada jedna kobieta, po dwie w Forum Związków Zawodowych i Konfederacji Pracy.

Problem ten najlepiej obrazuje Związek Nauczycielstwa Polskiego. Zrzesza w większości kobiety, jednak żadna z nich nigdy nie stanęła na jego czele – zauważa Julia Kubisa z OPZZ, autorka doktoratu o kobietach w związkach zawodowych. – Dobrze to widać także przy okazji spotkań międzynarodowych, gdy centrale z innych krajów stawiają polskim związkom wymóg, aby ich delegacje nie były wyłącznie męskie – dodaje Marta Trawińska z Uniwersytetu Wrocławskiego, badająca aktywność kobiet w związkach zawodowych.

Przyczyny leżą przynajmniej częściowo w sytuacji bytowo-kulturowej polskich kobiet. Muszą odpracować swój etat, następnie w domu to na nie spada zwykle większość obowiązków – w tej sytuacji działalność związkowa jest niejako „trzecią pracą”. Oczywiście kobieta może zostać oddelegowana do etatowej działalności związkowej, jednak nie jest to typowa 8-godzinna praca „od – do”, lecz zajęcie daleko bardziej angażujące. – Znaczna część kobiet dokonuje kalkulacji, czy może sobie pozwolić na działalność w wyższych strukturach związkowych, wymagającą częstych wyjazdów, spotkań itp. – wyjaśnia J. Kubisa.

Są także inne przyczyny małej liczby pań wśród związkowych liderów. – Z moich obserwacji wynika, że kobiety nie bardzo wierzą we własne możliwości, w to, że się do takiej pracy nadają. Przeciwdziałamy temu, organizując dla nich specjalne szkolenia – informuje Aleksandra Delecka, przewodnicząca Sekcji Kobiet NSZZ „Solidarność”. Podobną zależność zauważa Ewa Miszczuk, przewodnicząca Komisji Kobiet OPZZ: Te z nas, które już się zaangażują, świetnie sprawdzają się w działaniu. Zaś Danuta Wojdat, Koordynatorka ds. Kobiet w „Solidarności”, smutno dodaje: Niestety, brak pań w wyższych strukturach sprawia, że związkom brakuje kobiecej perspektywy. Nie jest to bynajmniej problem wyłącznie „płciowy”, lecz ważny z punktu widzenia ogółu pracowników. Obecnie większość nowych miejsc pracy powstaje bowiem w sektorze usług, zdominowanym przez kobiety.

Co ciekawe, zawody silnie sfeminizowane są często jednocześnie wyjątkowo uzwiązkowione. Przykładowo, do ZNP należy ok. 70% pracowników oświaty (wśród których ok. 70% stanowią kobiety), a do Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych – 50% zatrudnionych w branży, w której 98,3% czynnych zawodowo pracowników to kobiety. A przecież oba związki nie są jedynymi w swoich sektorach. – Kobiety wstępują do związków odpowiedzialnie, wiedzą, po co to czynią i czemu w nich są – uważa Izabella Bilińska-Trzopek, wiceprzewodnicząca Zarządu Krajowego OPZZ „Konfederacja Pracy” ds. sektora bankowego.

Aby lepiej reprezentować interesy pań, w „Solidarności” działa wspomniana Koordynatorka ds. Kobiet. – Reprezentuję związek na zewnątrz w sprawach dotyczących kobiet oraz koordynuję działania w obrębie branż i regionów pod kątem naszej polityki względem kobiet – wyjaśnia p. Wojdat. W „Solidarności” istnieje też Sekcja Kobiet, zajmująca się problematyką tej grupy pracowników niezależnie od branży czy regionu. – Praca na niepełnym etacie czy telepraca, godzenie obowiązków domowych z pracą zawodową – to wszystko sprawy, które częściej dotyczą kobiet, dlatego są nam szczególnie bliskie – wyjaśnia p. Delecka.

Związkowczynie zajmują się też typowo kobiecymi problemami bytowymi. – Osobne szatnie, ubikacje czy bidety są dla nas dość ważne. Musimy jednak same o nie zawalczyć, bo kolegom-związkowcom one umykają – tłumaczy A. Delecka.

Damskie reguły gry

Wiele osób jest skłonnych przypisywać kobietom wnoszenie do związków zawodowych cech utożsamianych z ich płcią. P. Danuta zauważa: Kobiety w negocjacjach są bardziej konkretne, skłonne do dyskusji, ale nie do ustępstw. Zaś p. Ewa dodaje: Mężczyźni są zwykle nastawieni na konfrontację, kobiety zaś – na osiągnięcie porozumienia. Nie okopują się tak na swoim stanowisku i starają się zrozumieć drugą stronę. Jednak Julia Kubisa zastrzega: Może być tak, że patrząc przez pryzmat zawodu, myślimy o płci. Górnik kojarzy się z twardością oraz hardością i tak też działa w związku. Zadaniem pielęgniarki jest opieka i taką cechę wnosi do swego związku.

Na różnice między „damskim” a „męskim” stylem działalności związkowej wskazuje także Iwona Borchulska, wiceprzewodnicząca OZZPiP: Lekarze, w większości mężczyźni, potrafili zostawić pacjentów samych sobie, np. w Zielonej Górze zamykając gabinety. Pielęgniarki odchodząc od łóżek nigdy nie pozostawiły pacjentów zupełnie bez opieki. Różnice widać też w używanym języku. – Gdy byłam przewodniczącą krajową, mój zastępca zawsze buńczucznie pisał „żądamy”, ja zaś – „prosimy” – wyjaśnia Grażyna Domagała, przewodnicząca Śląskiej Komisji Związku Zawodowego Pracowników Policji. Uprzejmą stanowczością i merytorycznym przygotowaniem p. Grażyna doprowadziła jednak do poprawy tabeli płac pracowników cywilnych policji.

Julia Kubisa zauważa, że pielęgniarki i położne w swoim związku wypracowały specyficzne zasady postępowania. – Mniej są skupione na okazywaniu władzy i hierarchii, a bardziej na kooperacji. Jednak zastrzega: Kobiety funkcjonujące w zawodach bardziej „męskich”, wpisują się w obowiązujące w nich reguły gry. Trawińska zaś dostrzega pewną prawidłowość: Jeżeli spojrzymy na branże silnie sfeminizowane, to ich protesty są podobne, mają charakter stereotypowo postrzeganej kobiecości.

Trudno stwierdzić, czy to z powodu znacznej feminizacji, czy z uwagi na specyfikę zawodu, wśród postulatów protestujących pielęgniarek i nauczycielek pojawiają się zwykle rozwiązania systemowe, będące wyrazem dbałości o interesy ogółu społeczeństwa. – Uczestniczymy nie tylko w konsultowaniu spraw dotyczących naszego środowiska, lecz także pacjentów, których dobro leży nam na sercu – podkreśla Longina Kaczmarska, wiceprzewodnicząca OZZPiP. – Uważamy, że lecznictwo nie powinno podlegać prawom rynku, że państwo ma obowiązek dbać o zdrowie obywateli. Z tego powodu naciskamy, by rząd prowadził dialog ze społeczeństwem – wyjaśnia Borchulska. Zaś Trawińska uzupełnia, że w podobny sposób postępują nauczycielki: Odwołują się np. do niwelowania nierówności w dostępie do edukacji.

W sektorze finansowym, w którym większość pracowników stanowią kobiety, panują swoiste zasady. – Nie sądzę, aby bankowcy kiedykolwiek zdecydowali się odejść od pracy. Musiałby się chyba świat kończyć – zauważa Bilińska-Trzopek. Gdy jednak negocjacje zawiodły, kobiety z Konfederacji Pracy poprosiły o pomoc górników. Mieli demonstrować przed siedzibą banku w galowych mundurach. Sama wizja okazała się na tyle przerażająca, że jego zarząd nabrał chęci do rozmów. – W tym przypadku słabsza strona posłużyła się silną, męską dłonią – wyjaśnia działaczka.

Obierane metody wyznacza także postrzeganie poszczególnych rodzajów pracy. Gdy strajkują górnicy, ekonomiczne programy informacyjne bombardują odbiorców danymi na temat wysokości strat. Protest pielęgniarek może co prawda przynieść jeszcze większe straty, ale wartość ich pracy nie jest przedmiotem podobnych wyliczeń. Protestujące pielęgniarki są często lekceważone przez dyrekcje placówek i władze, a zawierane z nimi porozumienia bywają nierzadko łamane. – Kto wie, może gdybyśmy były bardziej agresywne, szybciej dopięłybyśmy swego? – zastanawia się Kaczmarska.

Walczące kobiety muszą się uzbroić w cierpliwość, żeby zbudować odpowiednio silną pozycję. Przykład mogą stanowić sprzątaczki zwalniane z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Uczelniane władze długo nie chciały podjąć z nimi rozmów, a rektor mijając protestujące nawet nie raczył się choć na chwilę zatrzymać. – Dopiero gdy uczelnia zarasta brudem, władze zaczynają dostrzegać problem – komentuje Kubisa.

Cierpliwością wykazały się także organizatorki Białego Miasteczka oraz salowe ze szpitala w Dąbrowie Górniczej, „przehandlowane” do firmy zewnętrznej. Ich racji wysłuchano dopiero po wyjątkowo długim i dramatycznym proteście. Zdaniem Trawińskiej, konieczność tak długotrwałej walki „o swoje” wynika z niepoważnego traktowania praw kobiet, a tym bardziej pracownic. – Wystarczy porównać likwidację miejsc pracy w górnictwie czy przemyśle stoczniowym oraz we włókienniczej Łodzi. Dla łodzianek władza nie przewidziała odpraw, gdyż po prostu nie obawiała się ich protestów.

Równość dla każdego

Być może odmienne sposoby walki skłoniły część środowisk feministycznych do opinii, że działania na rzecz praw kobiet nie idą w parze z celami związków zawodowych. – Związki w swojej historii mają niechlubny moment, gdy w XIX w. wystąpiły przeciw kobietom, które pracowały za połowę stawki mężczyzn. Chodziło o zwalczenie dumpingu płacowego. Jednak już w XX w. dostrzegano, że problem stanowią nie kobiety, lecz wyzysk siły roboczej – twierdzi Kubisa. – Związkowcy często nie wiedzą, „z czym jeść” prawa kobiet. Nierzadko kojarzą im się z liberalną wizją kobiet w biznesie czy polityce, nie zaś z codziennością – zauważa Trawińska.

Jednym z obszarów aktywności związków jest niwelacja nierówności w sferze płac, dostępie do szkoleń i awansów. Największym utrudnieniem w skutecznej realizacji tego celu jest postępująca liberalizacja rynku pracy, powiązana z utrudnianiem działalności związkowej. Odchodzenie od układów zbiorowych na rzecz indywidualnego negocjowania pensji, których wysokość jest poufna, zdecydowanie zwiększa nierówności płacowe. Tymczasem właśnie w układach zbiorowych można zapisać wysokość pensji na danym stanowisku, bez względu na płeć.

Nierównościom płacowym towarzyszą nierówności w samym dostępie do pracy. Kobiety są postrzegane jako gorsi pracownicy, ponieważ to głównie na nie spadają trudy rodzicielstwa i związane z nimi urlopy macierzyńskie i wychowawcze. Wprawdzie związkowcy od dawna mają zapisaną wśród głównych celów ochronę macierzyństwa, jednak od niedawna pojawiają się konkretne rozwiązania, mające w tym kontekście zrównać szanse obu płci. – Dopiero obowiązkowe urlopy „tacierzyńskie”, jednakowej długości jak macierzyńskie, sprawią, że pracodawcy będzie obojętna płeć pracownika uważa Kubisa. Warto o tym pamiętać, bo model rodziny, w której pracuje tylko mąż/ojciec, przeszedł do historii.

Znacznie większe obciążenie opieką nad dziećmi i niższe zarobki kobiet są utrwalane przez niewielką liczbę przedszkoli i jeszcze mniejszą – żłobków. Te pierwsze co prawda bywają uzupełniane przez nowe, prywatne placówki, jednak są one znacznie droższe i wielu rodziców nie stać na posyłanie tam pociech. Ponieważ najczęściej to kobiety zarabiają mniej, to właśnie one rezygnują z pracy, by poświęcić się opiece nad potomstwem. Jest to zjawisko charakterystyczne zwłaszcza dla rodzin o niewielkich dochodach.

Zdaniem Wojdat, związki powinny wspierać godzenie pracy i życia rodzinnego. – Fundusze socjalne, o których związki współdecydują, mogą przecież finansować kolonie czy przedszkola. Związki powinny też wpływać na pracodawcę, by ten ułatwił funkcjonowanie samotnym rodzicom, np. przez dostosowanie godzin pracy. Takie rozwiązania powinny być dostępne bez względu na płeć, bo nie chodzi o to, żeby kobietom dać coś więcej, choć oczywiście to one są bardziej obciążone i to one z nich częściej skorzystają.

Kolejny wymiar nierówności stanowi to, że wielu pracodawców niechętnie wysyła kobiety na szkolenia. Podtrzymuje to ich słabszą pozycję zawodową i niższe pensje. – W jednej z sieci handlowych pracownicy mówili, że na szkolenia wysyłani są niemal wyłącznie młodzi mężczyźni. Co ciekawe, dla nich to było zupełnie naturalne, nie zdawali sobie nawet sprawy, że to forma dyskryminacji – relacjonuje p. Danuta.

Kodeks pracy zabrania wszelkiej dyskryminacji ze względu na płeć. Niestety, na poziomie zakładów często nie jest on przestrzegany. Pracownicy najczęściej nie wiedzą, jakie mają prawa i możliwości. – Tu właśnie jest ogromna rola związków. Organizujemy szkolenia, żeby działacze wiedzieli, jak wynegocjować wewnętrzny regulamin i co w nim zawrzeć, a następnie jak go egzekwować, by uniknąć „ręcznego doboru” przez pracodawcę – wyjaśnia Wojdat.

Dyskryminowane są także całe sfeminizowane zawody. Zaliczają się do nich np. sprzątaczki, pracownice przyzakładowych kuchni, salowe, a nawet pielęgniarki. Ciekawie na tym tle wygląda protest „białego personelu” szpitala im. Barlickiego w Łodzi. Kobiety zorganizowały strajk w tym samym trybie co lekarze, jednak tamci wywalczyli swoje, zaś przywódczynie pielęgniarskiego protestu zostały zwolnione. – Pielęgniarki zarabiają bardzo mało, ok. 7-8 zł na godzinę, zaś lekarze – ok. 150 zł. To zmusza nas do pracy w kilku placówkach, często pędzimy z jednej do drugiej, by utrzymać rodziny. Jesteśmy przemęczone, więc jeśli dochodzi do strajku, to stoi za nim ogromna determinacja. Do tego w medycynie panuje straszna hierarchia: najpierw są lekarze, potem długo, długo nic, potem pielęgniarki, opiekunowie medyczni, a na końcu salowe. A przecież dziś pielęgniarki są po studiach, z mnóstwem przebytych kursów i szkoleń, więc traktowanie nas jako służby pomocniczej jest nie w porządku – komentuje Małgorzata Hiżewska, szefująca pielęgniarskim strajkom w „Barlickim”.

Co istotne, dyrektor w trakcie negocjacji odwoływał się do „misji”, ale tylko w przypadku pielęgniarek. – Spytałam go, jak się ma jego „misja” do życia. Wówczas zrozumiał, że musi nas traktować poważnie i że nie odpuścimy – wyjaśnia Hiżewska. Kobieca nieustępliwość miała jednak wysoką cenę. – Po zwolnieniu naszej czwórki, żadna z dziewczyn, które wówczas strajkowały, nie odważy się po raz drugi na coś takiego. Minęły dwa lata, a ja do dziś jestem bez pracy, ze zwolnieniem dyscyplinarnym i dwoma procesami sądowymi.

Niewidoczne liderki

W przeciwieństwie do Europy Zachodniej, w Polsce kobiety angażowały się w działania związków zawodowych już od końca XIX w. Strajki, które ogarnęły kraj w latach 70. i 80. kolejnego stulecia w zawodach typowo męskich, w zdominowanej przez włókiennictwo Łodzi prowadziły głównie kobiety. Robiły to na swój, nieco odmienny sposób, często z o wiele lepszymi skutkami niż protestujący w innych częściach kraju. Kobiety, nawet jeśli odgrywały ważne role w historii ruchu pracowniczego, zwykle pozostawały w cieniu. – Spójrzmy na historię „Solidarności”. Jeśli spytamy przeciętną osobę o jej liderki, w najlepszym razie wymieni Annę Walentynowicz, ale Aliny Pieńkowskiej raczej nie – zauważa Kubisa.

Najwyższy czas, żeby kobiety – już teraz ciężko pracujące na rzecz poszerzania praw pracowników – zaczęły być bardziej widoczne, a ich ogląd sytuacji zyskał większy wpływ na działania związków zawodowych. Nie są bowiem gorszymi liderami niż mężczyźni.

Agnieszka Wasilewska

współpraca Natalia Królikowska

komentarzy