Polska budująca (Centralny Okręg Przemysłowy)
Polska budująca (Centralny Okręg Przemysłowy)
W lutym 1936 roku na sali sejmowej pięciu ministrów reprezentujących pięć najważniejszych w życiu gospodarczym państwa resortów, przedstawia wobec reprezentantów ciała parlamentarnego konieczność rozpoczęcia generalnego ataku, mającego zniszczyć ślady przeszłości, wzmóc obronność, siłę i zamożność Polski. Skarb, sprawy wojskowe, komunikacja, przemysł i handel, opieka społeczna – zabierają głos w tej sprawie. Wicepremier Kwiatkowski, budowniczy Gdyni, analizując dotychczasowe inwestycje z punktu widzenia rozwiązania zagadnień dzisiejszej i przyszłej Polski, domaga się, aby podstawowymi kryteriami przy nowych poczynaniach były: szybkie wzmocnienie naszej zdolności obronnej, stworzenie warunków do systematycznego uprzemysłowienia kraju, wreszcie zaktywizowanie dotychczas gospodarczo biernych regionów.
Wobec tego proklamowano powołanie do życia Centralnego Okręgu Przemysłowego, który stanowiąc w przyszłości ośrodek przemysłu obronnego, ma być równocześnie pomostem stwarzającym rynki zbytu dla płodów rolnych Wschodu, dla surowców i półfabrykatów Zachodu, dla zapasów energii (woda, elektryczność i gaz ziemny) Południa.
Polska – musi własnym wysiłkiem tworzyć i budować codziennie i z uporem, ze świadomością celu, własną nowoczesną organizację polityczną i gospodarczą, zdolną do życia, do rozwoju i do wytrzymania wszystkich ciśnień zewnętrznych i wewnętrznych.
Inwentaryzacja stanu posiadania pod względem rozmieszczenia istniejącego już przemysłu, obrotu towarowego, natężenia osiedleńczego – musiała w wyniku doprowadzić do konieczności znalezienia takiego ośrodka, który leżąc w centrum kraju, był związany ze źródłami energetycznymi i miał jednocześnie możliwości taniego przewozu. Takim ośrodkiem były ziemie rejonu kieleckiego, wyżyny lubelskiej i niziny sandomierskiej. Łącznie 44 powiaty województw kieleckiego, krakowskiego, lubelskiego, lwowskiego, powierzchni 58 669 km kwadratowych, zamieszkałej przez 5 600 000 ludzi, teren o znacznej gęstości zaludnienia, wynoszącej 95 mieszkańców na 1 km kwadratowy. […]
Tak niedawno jeszcze żaden hałas nie mącił ciszy tych ziem, żadne zjawisko niespodziewane nie przerywało szarego, jednostajnego życia, mierzonego wschodami i zachodami słońca. Ziemie nad Wisłą, ziemie w widłach Wisły i Sanu żyły swoim, oderwanym od rzeczywistości życiem. W dalekiej Warszawie paliły się neony, Włosi dokonywali podboju Abisynii, a specjaliści Londynu i Nowego Jorku zastanawiali się nad usprawnieniem komunikacji lotniczej poprzez Atlantyk. W powiecie kolbuszowskim przypominano sobie masowe wyjazdy na „Saksy” sprzed trzydziestu lat i dzielono ziemię pomiędzy dzieci. W opatowskim czy kieleckim zastanawiano się jak dać radę kryzysowi, jak utrzymać się przy przerażająco niskich cenach zboża i wysokich cenach pudełka zapałek, równającego się wartości dwóch kurzych jajek.
Co roku mniej więcej o tej samej porze wylewała z brzegów Wisła, niszcząc raz większe, raz mniejsze obszary pól. A turyści, którzy docierali tutaj, zwiedzali miasteczka senne, zagubione w nędzy, oglądali spichlerze i składy mówiące, że kiedyś, gdzieś, szedł tędy wielki szlak, kipiało życie, wzmagała się zamożność.
W miasteczkach urzędowano i przekładano papierki, na targowiskach sprzedawano chude krowy i wynędzniałe szkapy. Im dalej na południe, im bliżej wałowi zielonych Karpat, tym więcej ludzi dusiło się na jednym morgu ziemi, tym trudniejsze były do znalezienia po chatach pudełka zapałek. Dziwny kraj, leżący pośrodku możnego, silnego państwa.
Dziwny kraj, przez który powinny by prowadzić naturalne drogi łączące poszczególne dzielnice, kraj opuszczony, zamarły, głuchy, podobny ciszą – Polesiu, głuszą – Nowogródczyźnie. Kraj niby to bogaty, o minerałach znajdowanych przez oraczy tuż niemal na powierzchni ziemi, kraj rąk roboczych tak chętnych do pracy – kraj strasznej biedy.
Aż raptem, gdzieś wiosną 1937 roku, zdawało się, że jakiś cud nastąpił w tych wszystkich Kozienicach, Rzeszowach, Niskach, Końskich i Sandomierzach. Najpierw pojawili się jacyś panowie ubrani po miastowemu, którzy długo a pilnie mierzyli, liczyli, chodzili, patrzyli. Hałasowały samochody, wbijano paliki, mierzono grunta, badano warunki i ceny. A potem, po wsiach przeludnionych, po miasteczkach opuszczonych poszła wieść, że fabryki i wielkie hale przemysłowe, że domy i szkoły, gazociągi i mosty będzie się tutaj budować. Że znajdzie się robota dla wielu, a ziemię będzie można przestać dzielić na małe ochłapy pomiędzy dzieci.
Na ziemiach środkowej Polski rozpoczęto pierwsze uderzenie tej wielkiej ofensywy, jaką wydano przeciwko groźnemu nieprzyjacielowi państwa, jego ubóstwu gospodarczemu. W Warszawie radzono jeszcze nad szczegółami, nad zielonymi suknami stołów konferencyjnych pochylały się głowy fachowców, gdy tymczasem poprzez czworobok ziem centralnych, czworobok nędzy i opuszczenia, szła wiadomość o tej bitwie, która lada dzień w imię dobra przyszłości, w imię rozładowania bezrobocia wsi i wzrostu uprzemysłowienia kraju ma się rozpocząć.
Do kopania i wożenia ziemi, do robót pomocniczych przy wznoszeniu budowli, przy zakładaniu kabli i układaniu gazociągów zwoływano ludzi, tych samych, którzy lata całe siedzieli bezczynnie. Nie grały co prawda trąbki sygnałowe, nie rozwijano na wietrze sztandarów, nikt wysoko nie błyskał szablą i nie wzywał do ataku. Wkrawywały się w ziemię łopaty, turkotały koła, hałasowały silniki, syczały piły, nawoływania unosiły się w powietrzu. Walka toczona aż po dzień dzisiejszy na ziemiach środkowej Polski rozpoczęła się.
Ziemie C.O.P. należą niewątpliwie do najbardziej przeludnionych. Gospodarstwa karłowate przeważają we wsiach, olbrzymie rzesze ludności (ponad 10 procent) zarówno w miastach, jak i wsiach, nie mają odpowiednich podstaw do życia. Pomoc zatem była koniecznością.
Centralny Okręg Przemysłowy posiada w znacznym stopniu bogactwa rozmaitych surowców, które przy odpowiedniej eksploatacji mogą stworzyć podstawę do rozwoju przemysłu. Piryty, fosforyty, wapienie, wreszcie rudy żelazne i ropa naftowa, drzewo, kamień drogowy i budowlany, glinki – wszystko to potwierdza opinię o ukrytych, zaniedbanych jednak w ciągu długich lat bogactwach.
Teren C.O.P. ma, nie tylko dzięki bliskości zagłębia węglowego, zapewnione możliwości taniego środka energii; prąd uzyskany z zakładów w Rożnowie i wielkich elektrowni Mościc oraz gaz ziemny regionu sandomierskiego, stwarzają korzystne warunki do rozbudowy przemysłu, opartego na taniej energii. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze względy komunikacyjne, które wykazują, iż opodal Sandomierza przecinają się najważniejsze linie kolejowe wewnętrzne i międzynarodowe. Tu znajduje się naturalny węzeł szlaków wodnych Bałtyk – Morze Czarne i idącej Wisłą od Zachodu drogi z Bramy Morawskiej.
W rozmaitych miejscowościach położonych na terenie C.O.P. rozpoczęto w 1936 r. budowę zakładów przemysłowych. Równolegle z tymi pracami postępowało wznoszenie domów mieszkalnych dla robotników i urzędników, nowych szkół dla dzieci, szpitali, spółdzielni i sklepów. Tam, gdzie jeszcze nie tak dawno było szczere pole, dzisiaj kończy się wznoszenie zabudowań i montaż urządzeń, tam słychać hałas maszyn.
Budowa wytwórni i domów nie rozwiązuje jednak bynajmniej całości planów związanych z C.O.P. Wśród nich na poczesnym, bodaj że najważniejszym miejscu, znajduje się sprawa zaopatrzenia ziem C.O.P. w energię elektryczną, dostarczenie taniego środka energetycznego zakładom przemysłowym, z równoczesnym uniezależnieniem od dostaw kopalń węglowych położonych tuż nad granicą.
Od elektrowni zbudowanych na wielkich zaporach wodnych w Rożnowie, Porąbce i Czchowie aż po elektrownie pracujące na gazie ziemnym, ma iść poprzez teren C.O.P. dwoma ramionami wielki rozdzielnik prądu elektrycznego o wysokim napięciu. Będzie on zasilał wszystkie wytwórnie C.O.P., oświetlał miasta, miasteczka i osady przemysłowe – kończąc się ujściem w Warszawie. Uderzeniem mającym zapewnić C.O.P. dostarczanie drugiego środka energii, gazu ziemnego – dotychczas poza użytkowaniem na miejscu zupełnie nie wykorzystanego w Polsce – jest budowa gazociągu od Rostok pod Jasłem aż po Radom. Gazociąg posiadać będzie, podobnie jak linie wysokiego napięcia, szereg bocznic skierowanych ku ważnym ośrodkom przemysłowym.
C.O.P., kraj o dziwacznym dotąd układzie gospodarczym, o fatalnych połączeniach komunikacyjnych, stwarzających przedziwne paradoksy, zwłaszcza w okolicach Sandomierza, gdzie dawniej biegła granica austriacko-rosyjska, domaga się wydajnej rozbudowy środków komunikacyjnych. Jednym z pierwszych pociągnięć musiało być uregulowanie Wisły oraz zabezpieczenie ziem położonych opodal jej brzegów, wraz z równoczesnym usprawnieniem żeglowności przez obwałowanie i regulację koryta. Z dziedziny komunikacji kolejowej wyłania się konieczność zbudowania poprzez C.O.P. linii kolejowej idącej od Śląska na Wołyń. Dwie dalsze magistrale muszą wiązać środek C.O.P. z Gdynią i ziemiami północno-wschodnimi.
Chociaż kwestie komunikacji nie mogą z natury rzeczy być rozwiązane z taką szybkością, jak elektryfikacja i gazyfikacja lub budowa wytwórni, to jednak – powinny być w miarę możności i kredytów realizowane, gwoli harmonijnego rozwoju powstającego ośrodka przemysłu. […]
C.O.P., budowany do dziś dnia wysiłkiem całego społeczeństwa, nie ma być jakimś regionem uprzywilejowanym, jakąś zamkniętą w sobie całością gospodarczą, żyjącą kosztem ofiar ponoszonych przez inne części kraju. Jego rola polegać ma w przyszłości na promieniowaniu we wszystkich kierunkach, oddziaływując przez to na przebudowę struktury gospodarczej całego państwa.
Osiągnięcie tego da się uzyskać dzięki rozproszeniu ośrodków przemysłowych, co przyczyni się do ożywienia terenów w dużo większym promieniu, aniżeli miałoby to miejsce przy zastosowaniu dotychczasowej metody skupiania fabryk na niewielkiej przestrzeni. […]
C.O.P. ma zatem stworzyć odpowiedni klimat rozwojowy dla pozostałych ziem Polski. Śląsk uzyska nowe możliwości rozbudowy dla sprzedaży surowców i fabrykatów czy półfabrykatów, które do dziś dnia w bardzo małej ilości docierają na kresy wschodnie. Dzięki taniej drodze Wisły, połączonej odpowiednimi kanałami z ziemiami prawego dorzecza, zwiększy się możliwość zbytu żelaza i węgla na Wileńszczyźnie, Nowogrodzieńszczyźnie i Wołyniu. Dalej, nadmiar wykwalifikowanych robotników i pracowników z ośrodków przemysłowych Zachodu i Warszawy znajdzie zatrudnienie w C.O.P. pospołu z ludnością miejscową, kształconą w szkołach zawodowych czy warsztatach powstałych przy nowych wytwórniach. Równocześnie, skutkiem podnoszenia się stopy życiowej w C.O.P. zwiększy się spożycie artykułów pierwszej potrzeby, których nawet dotąd było zbyt mało. Wołyń i Wielkopolska znajdą więc tutaj rynki zbytu dla swoich ziemiopłodów.
Dla rzesz młodych inżynierów, techników i fachowców wszelakich zawodów stworzone zostaną na terenach C.O.P. nowe możliwości i horyzonty. Wyniki osiągnięte dzięki powstaniu C.O.P. nie będą dawać się odczuć w całej rozciągłości w najbliższych kilku latach. To jest przecież plan obliczony na długą falę, plan, który ma objąć swoim działaniem zarówno stłoczony kopalniami i fabrykami Śląsk, jak i Wileńszczyznę, podobną dotychczas koloniom wytwarzającym rozmaite surowce a nie mającym możliwości kupowania produktów fabrycznych z racji niskich cen osiąganych za artykuły własne.
C.O.P. spełnić ma zadanie wielkiego sita, które przemiesza wszystkie nierówności ustroju gospodarczego poszczególnych części kraju, wyrównując je, nie odbierając jednak żadnej z ziem jej naturalnych walorów. O powstaniu tego planu nie decydowały przecież potrzeby natury propagandowej. Nie przypadek, nie trąby reklamy były bodźcem, tylko głębokie przestudiowanie błędów naszego ustroju gospodarczego, chęć zatarcia śladów przeszłości, zapewnienia równego podziału chleba obywatelom wszystkich ziem Rzeczypospolitej. […]
Po uporaniu się z trudnościami kryzysu, z latami walki o utrzymanie stanu posiadania, przystąpiliśmy natychmiast do wielkiej, porywającej wszystkie serca ofensywy. Do natarcia przeciwko wspólnemu wrogowi: biedzie oraz psychozie, iż Polska nie może wydobyć się ze stanu ubóstwa, że musi dusić się na przeludnionej wsi, czy wśród murów przemysłowych miast, o wytwórniach nie znajdujących odbiorców.
Powróciliśmy na stary, wiślany szlak wytyczony przez kupców „złotego wieku”, na ziemie, którymi zainteresował się wielki Staszic, wskazując jak ważnym jest w Polsce, kraju pól i lasów, posiadanie własnych kopalń i własnych wytwórni.
Praca, której podjęliśmy się, dzieło, które zrealizować zobowiązaliśmy się, nie jest łatwe. Obok braku kapitałów trzeba walczyć z brakiem wiary i zaufania. Trzeba w pustkowiu, podobnie jak kiedyś wśród chałup rybackich Gdyni, wznosić żelazo-betonowe gmachy przemysłowe i domy mieszkalne.
Nie jesteśmy jeszcze w połowie wielkiej roboty, chociaż już dawno słychać szum maszyn pracujących w Stalowej Woli, chociaż tysiące małorolnych chłopów znalazło pracę. Walka z przeciwnościami trwa. Wiemy, dlaczego walczymy, wiemy, o co walczymy. Nikt nie ustaje w tej walce. Tym radośniejsze są te zmagania, że walczymy przecież o nową Polskę, Polskę sprawiedliwości podziału chleba, Polskę gotowości bojowej żołnierza i pracy.