Z serca, ale z głową
Z serca, ale z głową
Mądra filantropia nie tylko zaspokaja najbardziej podstawowe potrzeby osób w trudnej sytuacji, ale także uruchamia cały łańcuch pozytywnych i trwałych efektów, również w ich otoczeniu.
Najbardziej oczywistą formą wsparcia dla cierpiących niedostatek jest pomoc materialna. Niestety miewa ona szereg negatywnych „skutków ubocznych”. Bardzo często stygmatyzuje obdarowanych lub na inne sposoby narusza ich poczucie własnej wartości. Nie jest też wyłącznie liberalną propagandą twierdzenie, że długoterminowe ustawianie ubogich w roli biernych odbiorców pieniędzy czy żywności może utrwalać ich marginalizację. Wreszcie, z pomocą potrzebującym wiąże się ryzyko wykorzystywania jej niezgodnie z przeznaczeniem, czego sztandarowym przykładem są świadczenia na rzecz rodzin, w których dorośli nadużywają alkoholu. Próby ograniczania tego rodzaju zjawisk, nawet jeśli skuteczne, łączą się z upokarzającymi procedurami, wprowadzają atmosferę podejrzliwości i utrwalają negatywne stereotypy. Można to wszystko zrobić inaczej.
Ja Tobie
Sklep socjalny Fundacji „Jeden Drugiemu”, prowadzony w stolicy w porozumieniu z Ośrodkiem Pomocy Społecznej Dzielnicy Wola, stanowi innowacyjną na polskim gruncie formę wspierania osób w trudnej sytuacji, pozwalającą uniknąć wspomnianych zagrożeń. Co więcej, tworzy on przestrzeń dla innych rodzajów pomocy, takich jak wsparcie psychologiczne czy kształtowanie właściwych nawyków. Organizacja deklaruje, że celem jest nie tylko zabezpieczanie potrzeb materialnych, ale także okazywanie troski, dawanie nadziei na zmianę, dążenie do polepszania samooceny oraz aktywizowanie do intensywnego życia w społeczeństwie, a w odniesieniu do otoczenia osób wykluczonych – propagowanie szeroko rozumianej empatii.
Idea jest zaskakująco prosta. Do kupowania w placówce uprawnieni są ci, którzy w ocenie OPS-u szczególnie zasługują na pomoc. – Przekierowujemy do Fundacji osoby, które wspólnie z pracownikiem socjalnym wykonały bardzo dużą pracę, żeby poprawić swoją sytuację w różnych obszarach życia, ale mimo to nadal mają zbyt mało środków na zaspokojenie elementarnych potrzeb – mówi Bogusława Biedrzycka, dyrektor Ośrodka. Osoby te – samotni rodzice czy schorowani seniorzy – mogą dokonywać w sklepie dowolnych zakupów. Jedynym warunkiem jest nieprzekraczanie limitów przypisanych do imiennej karty – wynoszą one 200–400 zł miesięcznie w zależności od wielkości gospodarstwa domowego, 100 zł tygodniowo oraz 50 zł dziennie; istnieją ponadto ograniczenia ilościowe dla poszczególnych kategorii asortymentu. Zakupione towary muszą być wykorzystane na własny użytek. Socjalny wymiar sklepu przejawia się w tym, że ceny podstawowych produktów spożywczych i przemysłowych (środki czystości, artykuły dla niemowląt, pomoce szkolne itd.) są w nim co najmniej o połowę niższe od rynkowych. Jego klienci, których obecnie jest ok. 200, mają zatem możliwość pełniejszego zaspokojenia potrzeb w ramach swoich skromnych budżetów.
To, że fundacja nie rozdaje towarów, lecz umożliwia ich samodzielne nabywanie w oparciu o posiadane środki i autonomiczny wybór priorytetów, jest głęboko przemyślaną strategią. Taki system pozwala bowiem na udzielanie wymiernej pomocy w sposób, który nie narusza, lecz wzmacnia poczucie własnej wartości u jej adresatów. Z tego samego powodu oferta placówki uwzględnia produkty renomowanych marek. Odróżnia ją to od unijnego wsparcia żywnościowego dla najuboższych, mającego postać „anonimowych” towarów, których opakowania eksponują za to ich socjalny charakter.
Co więcej, formuła sklepu – zamiast punktu odbioru pomocy – wzmacnia kompetencje korzystających w zakresie racjonalnego gospodarowania domowymi finansami. – Dzięki temu zwiększa się ich szansa na usamodzielnienie – przekonuje dyr. Biedrzycka. Dodaje, że z punktu widzenia celów pomocy społecznej zaletą systemu „kart stałego klienta” jest także możliwość dyskretnego wglądu w nawyki poszczególnych osób. – Nasi podopieczni niestety najczęściej nie mają dobrych wzorców, w związku z czym edukacja np. w obszarze zdrowego odżywiania się jest w ich przypadku bardzo ważna. Kiedy dowiemy się od Fundacji, że osoba mająca otyłe dzieci regularnie kupuje kiełbasy, a nie np. jogurty – tworzy się przestrzeń do rozmowy.
O modelowym charakterze warszawskiej inicjatywy decyduje także to, że aktywizuje ona lokalną społeczność. Daleko idąca obniżka cen oraz prowadzenie dodatkowych działań są możliwe dzięki współpracy z licznymi firmami, które przekazują towary, oferują rabaty, wpłacają darowizny czy świadczą bezpłatne usługi (m.in. agencja kreatywna wspierająca pozyskiwanie środków, kancelaria adwokacka). – Naszych stałych partnerów zainteresowały przede wszystkim innowacyjność przedsięwzięcia oraz jego profesjonalizm, na który składa się m.in. to, że mogą mieć swoją pomoc pod kontrolą, na każde życzenie otrzymać dane na temat jej wykorzystania. To ich utwierdziło w przekonaniu, że warto spróbować, mimo że projekt tak naprawdę był pilotażowy – nikt wcześniej czegoś podobnego w naszym kraju nie robił – ocenia Dorota Zalewska, prezes Fundacji „Jeden Drugiemu”. Dodaje jednocześnie, że w ostatnich miesiącach, w obliczu spowolnienia gospodarczego, nowe firmy przestały się włączać w program.
Z kolei obsługę placówki zapewniają wolontariusze. Dzięki nim klienci mogą liczyć nie tylko na korzystne ceny, ale także na zainteresowanie i życzliwość, co jest szczególnie istotne dla mieszkających samotnie. – Bardzo często jesteśmy pierwszymi osobami, które dowiadują się od nich o niektórych sprawach, zarówno dobrych, jak i złych – mówi Łukasz Drzewiecki. – Tu jest inaczej niż w zwykłym sklepie. Tutaj ludzie przychodzą, żeby z nami porozmawiać, pożartować czy się wyżalić. Możemy ich wysłuchać, a jeśli ktoś ma problem – doradzić czy załatwić za niego jakąś sprawę. Wiedzą, że mogą w każdej chwili do mnie zadzwonić. Oni są zadowoleni i my jesteśmy zadowoleni, że możemy im pomóc. Pomoc to fajna rzecz – zapewnia Regina Kunicka. – Dzięki wolontariatowi odzyskujemy to, co tracimy na co dzień, w atmosferze powszechnej pogoni za pieniędzmi – przekonuje Drzewiecki. A Dorota Zalewska dodaje, że w gronie wolontariuszy znajdują się również emeryci czy samotni rodzice, którzy są w stanie zaoferować odpowiednim grupom szczególnie dużo zrozumienia i wsparcia.
Wśród wspomagających fundację są także jej byli i obecni podopieczni. – Dwie takie osoby są naszymi stałymi wolontariuszami, obsługującymi sklep. Bardzo często ludzie zgłaszają się z konkretną ofertą pomocy, np. umycia okien w siedzibie fundacji. Jeden pan z zawodu jest stolarzem i naprawia nam wszystkie meble. Kiedy się patrzy, w jaki sposób nasi podopieczni chcą się odwdzięczyć, to aż serce rośnie – mówi pani prezes.
Model sklepu socjalnego daje gwarancję, że wsparcie trafia do właściwych osób i odpowiada na ich najpilniejsze potrzeby. – Skierowania wydajemy na kwartał albo maksymalnie na pół roku i po tym okresie poddajemy je analizie, gdyż liczba osób, które mogą skorzystać z pomocy, jest ograniczona. Kierujemy się różnymi kryteriami. Jeżeli ktoś, dajmy na to, robił nieduże zakupy raz w miesiącu, a więc jego korzyść była niewielka, wtedy nie przedłużamy mu skierowania, tylko dajemy je np. rodzinie z czwórką dzieci, która bardziej go potrzebuje – wyjaśnia Bogusława Biedrzycka. Te i inne zalety sklepu sprawiają, że jego fundatorzy – pochodzący z Austrii właściciel firmy budującej nowoczesne oczyszczalnie ścieków oraz jego pracownicy – przekonują innych przedsiębiorców z całej Polski, by poszli w ich ślady. – Pomysł się podoba i budzi zainteresowanie, ale nie znaleźliśmy jeszcze nikogo, kto podjąłby się powielenia naszego modelu, wiążącego się z ciężką pracą, odpowiedzialnością i kosztami. Są prowadzone rozmowy na ten temat, ale toczą się w bardzo powolnym tempie – przyznaje pani Dorota, która przed poświęceniem się działalności filantropijnej sama pracowała w dużym biznesie. Dodaje, że choć jej zdaniem najlepsze byłoby zaszczepienie wspomnianej idei wśród właścicieli firm, do fundacji zgłasza się bardzo dużo organizacji pozarządowych, które chcą z jej pomocą założyć podobną placówkę. – Nie chciałabym zapeszać, ale myślę, że do końca roku na północy Polski powstanie drugi sklep socjalny – zdradza. Punktem odniesienia pozostaje Austria, w której sieć SMW ma ponad 4000 zarejestrowanych klientów.
Animatorzy przedsięwzięcia dążą jednocześnie do tego, by docelowo „sprzedaż socjalna” z wykorzystaniem imiennych kart odbywała się nie w specjalnych placówkach, ale za pośrednictwem istniejących sklepów osiedlowych. Dzięki temu status odbiorcy pomocy byłby dla podopiecznych fundacji jeszcze mniej odczuwalny.
Talerz pełen dobra
Lubelskie Bractwo Miłosierdzia im. św. Brata Alberta ponad 20 lat wspiera bezdomnych i ubogich. Prowadzi m.in. schronisko, noclegownię i Ośrodek Aktywizacji Społecznej i Zawodowej oraz wydaje bezpłatne posiłki. Od pewnego czasu jednym ze źródeł finansowania tej misji jest działalność gospodarcza, tworząca jednocześnie miejsca pracy dla osób wykluczanych z rynku zatrudnienia.
Założone przez Bractwo Przedsiębiorstwo Społeczne „ProBono” prowadzi w jego dawnym biurze Bar Mieszczański. Lokal, położony w centrum miasta, oferuje obiady domowe, wyroby garmażeryjne oraz catering. Wypracowane dochody zasilają budżet jadłodajni dla potrzebujących, z której codziennie korzysta ok. 300 osób.
„ProBono” postawiło na niezawodny model biznesowy. Potrawy serwowane w „Mieszczańskim” są tanie, a jednocześnie smaczne i świeże, bo przygotowywane na bieżąco na miejscu. Warto wspomnieć, że wykwalifikowana kadra Bractwa w minionych latach zdobyła nagrody w konkursie Wojewódzki Lider Smaku za roladę z pstrąga oraz pierogi wiejskie z kaszą i miętą.
Społeczny wymiar baru, w tym obsługiwanie go przez osoby „po przejściach” – odstraszające klientów będących pod wpływem negatywnych stereotypów – dla wielu stanowi dodatkowy powód, by stołować się właśnie w tym miejscu. – Klienci otrzymują informację, że korzystając z naszych usług wspierają podopiecznych stowarzyszenia i wiem, że to dla nich ważne. Jedna osoba powiedziała mi nawet, że specjalnie przyjeżdża tu z drugiego końca miasta. Wśród naszych stałych klientów są studenci, ale także radni czy przewodniczący sądu rejonowego. Pełen przekrój społeczny – mówi Wojciech Bylicki, prezes Bractwa. Podkreśla, że chciałby, aby „Mieszczański” postrzegano nie jako zwykłą firmę, lecz miejsce praktykowania dobroczynności.
Z jego opowieści wyłania się obraz mądrze i stale rozwijanego przedsięwzięcia. – Zaczęliśmy od rozdawania bezpłatnych posiłków, do czego początkowo angażowaliśmy wolontariuszy. Następnie uruchomiliśmy staże dla kucharzy, w tym także dla naszych podopiecznych. Często najpierw ktoś przychodził do nas po darmową zupę, a potem pytał, czy może jakoś pomóc. Organizowaliśmy więc np. prace społecznie użyteczne na terenie kuchni. Później utworzyliśmy Klub Integracji Społecznej z dwiema grupami: kulinarną i porządkową. Mieliśmy stażystów np. z Centrum Integracji Społecznej, z których trójka teraz u nas pracuje. Ważny etap stanowiła wygrana przetargu ogłoszonego przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, a następnie na przejęcie prowadzenia stołówki akademickiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – w tym drugim przypadku o sukcesie zadecydowała deklaracja zatrudnienia dotychczasowych pracowników placówki. Łącznie działalność gastronomiczna Bractwa daje obecnie zajęcie ponad 30 osobom, a kolejne uzyskały nowe kompetencje, dzięki regularnie organizowanym praktycznym szkoleniom zawodowym.
Historia pani Bożeny pozwala lepiej zrozumieć, ile dodatkowych korzyści społecznych potrafi przynieść decyzja o ekonomizacji prowadzonych działań charytatywnych. – Przez 25 lat pracowałam w przychodni, po czym wraz z 450 innymi osobami straciłam zatrudnienie, gdy publiczne placówki były likwidowane. Przez pół roku byłam na zasiłku, potem pracowałam na czarno. Spędziłam 9 miesięcy na kontrakcie we Włoszech, ale gdy po powrocie znów szukałam zajęcia w kraju, wszędzie słyszałam, że jestem za stara – opowiada. Później była praca w hurtowni, podczas której wydarzył się wypadek, a po nim – całkowite załamanie. Pani Bożena całe życie była niezależna, dlatego źle znosiła bezrobocie. – Mówiłam wręcz mężowi, że muszę iść do ludzi, bo czuję, że mchem zarastam. No i najpierw poszłam na półroczny staż, przez 2 lata pracowałam w kuchni przy noclegowni jako wolontariuszka, aż wreszcie dostałam etat w barze otwartym przez Bractwo. I teraz czuję się fantastycznie.
Wojciech Bylicki podkreśla, że choć szefowa kuchni stawia wysokie wymagania, jeśli chodzi o jakość potraw, jedyne kryterium wstępne dla szukających zajęcia stanowi tak naprawdę chęć do pracy. – Mamy np. osobę niepełnosprawną, która nie jest w stanie wykonywać pięciu czynności naraz, ale robi świetne sałatki i się w tym odnajduje. Przyjęliśmy też na praktyki podopieczną CIS, która miała kuratora sądowego i była alkoholiczką. Bardzo jej zależało, więc daliśmy jej szansę. Jest u nas już dwa lata i niesamowicie odżyła, opiekuje się czworgiem swoich dzieci itd.
Prezes stowarzyszenia zwraca uwagę, że obecnie wiele firm za środki publiczne organizuje szkolenia, po których uczestnicy nie znajdują zatrudnienia, a szkolący nie biorą za nich odpowiedzialności. – Osoby wykluczone często przechodzą z projektu do projektu i ze szkolenia na szkolenie, a nadal nie mają pracy. Chcieliśmy uniknąć takiej sytuacji. Dlatego najpierw dawaliśmy pomoc materialną (jedzenie, ubranie), potem zachęcaliśmy do udziału w szkoleniach i wreszcie – tworzyliśmy miejsca pracy. Bo np. bezdomnym trudno jest znaleźć zajęcie na otwartym rynku nawet wtedy, gdy mają konkretne kwalifikacje. Przy czym oczywiście kiedy ktoś po pewnym czasie chce spróbować podjąć zatrudnienie gdzie indziej, wówczas to robi. Dla niektórych praca u nas stanowi po prostu start zawodowy w komfortowych warunkach.
Lubelscy filantropi-przedsiębiorcy nie zwalniają tempa. Jakiś czas temu przy Bractwie zawiązała się Spółdzielnia Socjalna „Inicjatywa”, zajmująca się pracami remontowo-budowlanymi, a działalność na tę branżę ma zamiar rozszerzyć także „ProBono”. Bylicki tłumaczy, że tworzenie miejsc pracy idealnie wpisuje się w misję stowarzyszenia, którą jest przywracanie ludzkiej godności – a to najlepiej robić, wspomagając bliźnich w uzyskaniu samodzielności.
Trening nowego życia
Ambitne i nowoczesne organizacje dobroczynne mają bezdomnym do zaoferowania znacznie więcej niż tylko ciepły kąt w noclegowni czy schronisku. Dobrym przykładem jest Caritas Archidiecezji Warszawskiej i jego program mieszkań treningowych dla osób zaawansowanych na drodze wychodzenia z bezdomności.
Rekrutacja do programu, który realizowany jest od ponad 10 lat, odbywa się przede wszystkim wśród mieszkańców Ośrodka Charytatywnego „Tylko z Darów Miłosierdzia” przy ul. Żytniej w stolicy. Jak tłumaczy kierownik ośrodka Mariusz Olszak, warunki ubiegania się o jeden z 20 samodzielnych pokoi to: osiąganie dochodów z pracy przez minimum 6 ostatnich miesięcy (względnie prawo do renty), figurowanie na liście oczekujących na lokal socjalny lub komunalny, podpisanie indywidualnego programu wychodzenia z bezdomności, a w przypadku osób uzależnionych – także utrzymywanie trzeźwości oraz udział w terapii. Pani Ewa tak podsumowuje kryteria, które musiała spełnić: Trzeba pracować i trzeba pracować nad sobą, czyli odbywać spotkania z psychologami, robić jakieś kursy… Po prostu coś ze sobą robić. Mariusz Olszak wyjaśnia: To jest pomoc kierowana do osób na ostatnim etapie radzenia sobie z kłopotami. Do noclegowni trafiają bezdomni, którzy nie są jeszcze gotowi na kompleksową pomoc, na to, żeby powiedzieć całą prawdę o swoich kłopotach i uzależnieniach. Tutaj trzeba wyłożyć wszystkie karty na stół, opowiedzieć pracownikowi socjalnemu, terapeucie i psychologowi, z czym się przybywa. Dlatego trafiają do nas osoby nie z noclegowni, ale ze schronisk, gdzie mieszkały wiele miesięcy albo nawet kilka lat, chcące się usamodzielniać i mające perspektywy na przydzielenie lokalu socjalnego.
O ile w noclegowni bezdomny ma jedynie możliwość przenocowania od godz. 22.00 do 6.00, a do kontaktu tylko pracownika socjalnego, pomoc w mieszkaniach treningowych ma wszechstronny charakter. – Uczestnicy programu są objęci stałą opieką pracownika socjalnego, psychologa, terapeuty uzależnień oraz prawnika. Pomagamy im rozwiązywać podstawowe problemy, np. w kontaktach z rodziną i instytucjami, takimi jak ośrodek pomocy społecznej czy wydział zasobów lokalowych. Staramy się nie wyręczać ich w niczym, ponieważ uczymy samodzielności – podkreśla Olszak. Prawnik podpowiada w kwestiach związanych z prawem rodzinnym czy prawem pracy, ale także radzi, jak rozłożyć na raty długi komornicze. Pracownik socjalny przybliża wiedzę na temat form pomocy dostępnych po uzyskaniu lokalu od miasta, takich jak zasiłki celowe na zakup pralki czy lodówki, dodatki mieszkaniowe itp. Doradca zawodowy pomaga zaplanować poszukiwanie lub zmianę zajęcia oraz pisać CV i listy motywacyjne. Indywidualne spotkania z psychologiem pozwalają zdobyć umiejętności w sferze poprawnej komunikacji, asertywności, motywacji i radzenia sobie ze stresem, ale także zarządzania czasem wolnym i korzystania z dostępnej oferty kulturalnej.
Program obejmuje ponadto mniej oczywiste elementy. – Specjalista ds. budżetu domowego ostrzega przed korzystaniem z tzw. szybkich pożyczek, przez które można się zadłużyć. Uczy planowania wydatków i tego, że nawet z niewielkiego dochodu można coś odłożyć na upragnione cele, którymi mogą być nowe meble czy wycieczka – wyjaśnia kierownik ośrodka. Lokatorzy mieszkań treningowych – zdani na samych siebie w zakresie przygotowywania posiłków – przechodzą także kurs gotowania. – Osoby bezdomne, które funkcjonują w schroniskach przez rok, dwa lub dłużej, mając zapewnione wyżywienie, tracą podstawowe umiejętności kulinarne. Uczymy je, jak można przyrządzać niedrogie, a jednocześnie zdrowe dania. Wreszcie, w ramach programu organizowane są zajęcia integracyjne w postaci aktywnego spędzania czasu poza ośrodkiem. Są to m.in. wizyty w teatrze, imprezy plenerowe czy wycieczki (np. do Wilanowa czy Żelazowej Woli).
Całość przedsięwzięcia dobrze trafia w potrzeby usamodzielniających się bezdomnych. – Pierwsza rzecz: jestem sama w pokoju; to dla mnie bardzo ważne. Mam telewizor, mamy kuchnię, lodówkę, prysznice – wszystko, co potrzebne w normalnym mieszkaniu. Jesteśmy jakby na swoim, mimo że w ośrodku i pod kontrolą, i w ten sposób uczymy się życia na zewnątrz, np. jak gospodarować pieniędzmi, żeby nam wystarczyło od pierwszego do pierwszego. Pani socjalna, która się nami opiekuje, przychodzi dość często i pyta o nasze potrzeby, ale też sami możemy się zgłaszać ze swoimi problemami. Mamy się do kogo zwrócić, jest np. psycholog, z którym można porozmawiać, jeśli ma się „doła” – wylicza p. Ewa. Zadowoleni są także pracownicy Caritasu, gdyż jedynie 5–10% uczestników programu trafia z mieszkania socjalnego ponownie do schroniska – przeważnie z powodu powrotu do nałogu, którym zwykle jest alkohol lub hazard.
Satysfakcję z dobrej roboty psują niestety samorządowe realia: na lokal socjalny czeka się w stolicy 2–3 lata (pani Ewa wyczekuje na niego w mieszkaniu treningowym już drugi rok). Nie zawsze dobrze układają się relacje z instytucjami publicznymi. – W niektórych dzielnicach współpraca między naszym programem i całym Caritasem a wydziałami zasobów lokalowych jest dobra, w innych – zła. Przykładowo są wydziały, które nie odpisują na składane wnioski – mówi Olszak. Dodaje, że aktualnie organizacja ubiega się o dodatkowe środki na pomoc psychologiczną i pracę socjalną z osobami, które już otrzymały mieszkania: Tak naprawdę powinien to robić Ośrodek Pomocy Społecznej, który ma takie zadania w celach statutowych. Niestety rzadko spotykam się z sytuacją, aby pracownik OPS docierał do takich osób. Robi to zazwyczaj dopiero wtedy, gdy są zadłużone i czekają na eksmisję, a wówczas jest już za późno.
Publiczny system pomocy potrzebującym mógłby się od prawdziwych społeczników wiele nauczyć.