Wesoły jasny dom smutnej czarnej pani

·

Wesoły jasny dom smutnej czarnej pani

·

Dwa lata po uroczystych obchodach Roku Korczakowskiego – ogłoszonych na pamiątkę 70. rocznicy śmierci Starego Doktora – warto przypomnieć zmarłą dwa lata po nim Marynę Falską. Jego współpracownicę i dyrektorkę drugiego po Domu Sierot ośrodka realizującego korczakowski system wychowawczy, a także jedną z posągowych postaci polskiej lewicy.

Młodość heroiczna i tragiczna

7 lutego 1877 r. w Czaplinie na Podlasiu urodziła się Maria Rogowska. Jej ojciec dzierżawił majątek rolny w Dubnie, matka zajmowała się domem i liczną rodziną (urodziła trzech synów i pięć córek). Młoda Maria odebrała w domu dość staranne wychowanie i wstępną edukację, która wystarczyła jej do złożenia eksternistycznych egzaminów nauczycielskich i podjęcia pracy wychowawczyni, początkowo najprawdopodobniej w prywatnych domach.

Jeszcze w Dubnie uwielbiała swojego najstarszego brata Bronisława, działacza robotniczego i kulturalnego, który w Łodzi prowadził społeczną bibliotekę robotniczą, będącą także miejscem wielu działań kulturalnych, odczytów i spotkań robotników z inteligencją. Bronisław, odwiedzając rodziców, przywoził legalne i nielegalne publikacje, które podsuwał chłonnej i ciekawej świata siostrze. Pod koniec lat 90. XIX w. Maria zamieszkała w Warszawie u teściów Bronisława. Zaczęła pogłębiać swoją wiedzę poprzez uczestnictwo w wykładach Uniwersytetu Latającego oraz systematyczne samouctwo. Pracowała także w czytelniach Towarzystwa Dobroczynności, legalnych, jednak często rewidowanych i kontrolowanych przez policję, inwigilowanych przez szpicli i prowokatorów.

Rogowska wstąpiła do konspiracyjnej PPS. Używała pseudonimów partyjnych „Janina” i „Hilda”. Poznała wielu prominentnych działaczy partii, w tym Józefa Piłsudskiego, którego została bliską i lojalną współpracownicą. Zwróciła na siebie również uwagę carskiej policji i tajnych służb – prowadzono przeciw niej śledztwo, które oficjalnie zostało umorzone, wciąż jednak była inwigilowana. Władze wiedziały, że odwiedzała w Łodzi mieszkanie Piłsudskiego i jego żony Marii, używających wtedy fałszywego nazwiska Dąbrowskich. W lutym 1900 r. żandarmeria przypadkowo odkryła w tym mieszkaniu działającą od lat tajną drukarnię „Robotnika” i aresztowała wszystkich, którzy je odwiedzali, w tym Rogowską, która bez procesu przetrzymywana była przez kilka miesięcy w X Pawilonie warszawskiej Cytadeli. Później jeszcze kilkakrotnie wypuszczana, zatrzymywana i więziona m.in. na Pawiaku, w końcu w lipcu 1903 r. po procesie skazana została na 3 lata zesłania do Wołogdy w europejskiej części Rosji.

Po powrocie w 1905 r. natychmiast odnowiła kontakty partyjne i przystąpiła do pracy konspiracyjnej, wówczas, po wybuchu powstania, szczególnie potrzebnej, ale i niebezpiecznej. Wróciła też do legalnej pracy kulturalnej i nauczycielskiej. Ponieważ władze Towarzystwa Dobroczynności obawiały się policyjnych szykan i niechętnie patrzyły na zaangażowanych politycznie pracowników i czytelników, działacze PPS, z Bronisławem Rogowskim na czele, założyli Towarzystwo Czytelń Miasta Stołecznego Warszawy. Maria prowadziła jedną z czytelń przy ul. Szarej, współprowadziła inną przy ul. Żelaznej, jednocześnie zatrudniając się jako nauczycielka w szkole powszechnej V Oddziału Kultury Polskiej przy ul. Marszałkowskiej. Tam zapewne wstąpiła do Związku Nauczycielstwa Polskiego. Uczyła również w szkole dla ochroniarek (wychowawczyń małych dzieci) we Włochach.

W 1906 r. Rogowska poznała Leona Falskiego (pseudonim partyjny „Hipolit”). Był to dziesięć lat od niej starszy lekarz, działacz robotniczy, partyjny i niepodległościowy, organizator związków zawodowych wśród łódzkich włókniarek i włókniarzy, z wielkim autorytetem wśród towarzyszy i piękną kartą niezłomnego bojownika: przez cztery lata więziony na warszawskiej Cytadeli i Pawiaku, przez pięć lat zesłaniec syberyjski. Zapewne pod jego wpływem (a może także Marii Koszutskiej – „Wery Kostrzewy” – z którą oboje się przyjaźnili) Rogowska po rozłamie w partii wybrała PPS-Lewicę. W 1910 r. Rogowska i Falski pobrali się w Londynie. Ani w zaborze rosyjskim, ani w austriackim nie było wtedy ślubów cywilnych, a oboje – pryncypialni antyklerykałowie – nie chcieli słyszeć o ceremonii kościelnej. Falscy wrócili do kraju, ale wycofali się z pracy partyjnej i z konspiracji. Podobnie uczyniło wtedy wielu działaczy, zmęczonych ukrywaniem się i widzących, że efekty ich poświęcenia są mizerne wskutek represji i tendencji społecznych po powstaniu lat 1905–1907.

Małżonkowie osiedlili się w Wołożynie, małym białoruskim miasteczku w połowie drogi między Lidą a Mińskiem. Niewiele wiadomo o tym, jak wyglądało wspólne życie Falskich. Wiemy tylko tyle, że oboje odnaleźli się w pracy dla białoruskiej, żydowskiej i polskiej biedoty Wołożyna. On – uwielbiany przez swoich pacjentów za ofiarność i bezinteresowność – leczył, ona uczyła. Rok lub dwa po ich przyjeździe do miasteczka Falska urodziła córeczkę Hanię. I wiemy, że wkrótce potem Leon Falski zmarł na tyfus, którym zaraził się podczas epidemii, niosąc pomoc chorym. Społeczność miasteczka pożegnała bohaterskiego lekarza – przekonanego ateistę i antyklerykała – po swojemu: wspaniałą i tłumną ceremonią pogrzebową, oczywiście religijną. Młoda wdowa uległa uczuciom ludzi i zgodziła się na taką uroczystość, jednak sama na nią nie przyszła. I ateizm, i antyklerykalizm traktowała pryncypialnie i poważnie, bez kompromisów.

Po pogrzebie, szukając dla siebie miejsca i utrzymania, wyjechała z dzieckiem do siostry Ludwiki do Kijowa, później do Moskwy, do drugiej siostry, Wiktorii, pod której opieką pozostawiła córeczkę, a sama udała się w podróż w poszukiwaniu zajęcia. W 1914 r. Hania najprawdopodobniej przeziębiła się i zmarła. Falska już do końca życia będzie nosiła żałobę po mężu i córeczce. A może, jak sugerował Igor Newerly, nosiła się na czarno i smutno już wcześniej, wdowieństwo tylko jakby zalegalizowało sposób bycia wypływający z jej głębokiego charakteru. Do końca życia pozostanie samotna.

Korczak jak deus ex machina

Czy Maria Falska, nazywana już wtedy przez znajomych i wychowanków panią Maryną, poznała Korczaka w grudniu roku 1915 w Kijowie, czy też znała go, choćby ze słyszenia czy z widzenia, jeszcze w czasach warszawskich? Środowisko lewicowych działaczy zainteresowanych wychowaniem nie było zbyt liczne, a Korczak był już znany i jako prozaik, autor „Dziecka salonu”, i jako publicysta, i jako lekarz-społecznik. Mogli poznać się na wykładach Uniwersytetu Latającego, oboje otarli się o środowisko sympatyków Edwarda Abramowskiego. Jednak właśnie kijowskie spotkanie miało stać się dla obojga początkiem twórczej znajomości.

Falska była wtedy kierowniczką internatu dla 60 polskich chłopców, przeważnie sierot wojennych, uczących się rzemiosła. Korczak, służący jako lekarz wojskowy w armii rosyjskiej, podczas kilkudniowego urlopu w Kijowie trafił do zakładu prowadzonego przez Falską. Musiało to być kilka wyjątkowo intensywnych dni, bo Korczak przekonał nie tylko kierowniczkę, ale i wychowanków do przyjęcia rozwiązań pedagogicznych, które zdążył już wypróbować podczas pracy w Domu Sierot. W zakładzie powstały więc samorząd, sąd, gazeta, do której każdy wychowanek i każdy wychowawca mógł napisać artykuł (wiele z nich napisała Falska).

Współpraca obojga pedagogów – co warto podkreślić, wobec częstego przedstawiania Falskiej jako osoby z kręgu Korczaka, realizatorki jego koncepcji – była od początku partnerska i równorzędna. Stary Doktor w Kijowie trafił przecież do instytucji prowadzonej przez panią Marynę już od ponad pół roku. Instytucji dobrze działającej mimo ogromnych trudności finansowych i organizacyjnych, mimo pracy z bardzo trudnymi, często zdemoralizowanymi wychowankami. Falska – rówieśnica Korczaka – była wówczas osobą w pełni ukształtowaną zarówno intelektualnie, jak i moralnie, doświadczoną w działaniu i w życiu. Przyjęcie metod Korczaka było jej decyzją, podjętą świadomie dla dobra wychowanków i zakładu. Kilka dni obecności Korczaka wystarczyło, by zaszczepić jego pedagogiczne pomysły, ponieważ grunt był podatny. Pamiętajmy, że były to lata, w których wielu wychowawców uważało, iż najlepszym środkiem pedagogicznego oddziaływania jest przemoc, a czas wojenny usprawiedliwiał ich nawet najbardziej drastyczne poczynania. Decyzją Falskiej, jeszcze przed zjawieniem się – niczym deus ex machina – charyzmatycznego doktora, kijowski zakład nie stał się kolejnym sierocińcem z militarnym drylem. Przyjęcie, wdrożenie i pielęgnowanie – gdy Korczak wyjechał, by powrócić pod koniec 1917 r. – nowatorskich i rewolucyjnych metod wychowawczych wymagało od kierowniczki internatu nadzwyczajnej odwagi i przekonania o ich skuteczności.

W roku 1918, po ewakuowaniu kijowskiego internatu do Warszawy, Falska przez jakiś czas pracowała w sierocińcu przy ul. Krochmalnej, ale tam i ona, i dochodzący z pobliskiego Domu Sierot na wizyty lekarskie Korczak nie mieli wpływu na przyjęte metody pracy.

Nasz Dom

Latem 1919 r. Wydział Opieki nad Dzieckiem lewicowej Centralnej Komisji Związków Zawodowych powierzył Falskiej zorganizowanie i kierownictwo pierwszej powołanej przez siebie placówki – Naszego Domu. Wydzierżawiona w Pruszkowie przy ulicy Cedrowej 14 kamienica niespecjalnie jednak nadawała się do tego celu. Mimo starań robotników remontujących i przystosowujących budynek do potrzeb schroniska nie było tam instalacji wodnej i kanalizacji, nie było dużych sal, w których dzieci mogłyby przebywać i bawić się w ciągu dnia, nie było jadalni. Dom pomimo tego należało koniecznie otworzyć jeszcze przed zimą. Kraj pełen był wojennych sierot i wciąż – wszak trwała wojna z bolszewikami – ich przybywało. Otwarcie nastąpiło 15 listopada 1919 r.

Gdy przyjechały dzieci do Naszego Domu – wspominała Falska w gazecie, którą w zakładzie prowadziła razem z Korczakiem i wychowankami – brakowało u nas ławek, stołów, nie było elektryczności; drzewa do pieców było mało, mało było żywności i chleba. Nie było szatni – nie było palt gdzie powiesić, rzeczy nie było gdzie schować1. Zakupione ze składek robotniczych zapasy węgla i drewna rzeczywiście były niewystarczające, nie było też wiadomo, kiedy uda się zdobyć następną dostawę (zapasów gotówki nie było prawie wcale), zimą więc palono w piecach bardzo oszczędnie, żeby w pewnym momencie nie zostać zupełnie bez opału. Podobne kłopoty były z zaopatrzeniem w żywność i dzieci oraz dorośli opiekunowie często nie dojadali. Szybko okazało się, że prowadzenie instytucji wychowawczej utrzymywanej wyłącznie z robotniczych składek to piękna idea, ale niezwykle trudna w realizacji.

Początki Naszego Domu wymagały także ogromnego wysiłku wychowawczego. Falska przyjęła system Korczakowski i zaczęła wraz z jego twórcą – przyjeżdżającym do Pruszkowa 1–2 razy w tygodniu – wdrażać go bez żadnego okresu wstępnego czy przejściowego. Sześćdziesiątka wychowanków, wśród których ponad ⅔ stanowili chłopcy, trafiła więc do świata, gdzie obowiązywały zasady zupełnie odmienne od tych, jakich doświadczyli w domach i na ulicy. Do świata, który z jednej strony ofiarował dzieciom fizyczne bezpieczeństwo, dach nad głową, skromne, ale pewne i bezwarunkowe utrzymanie, ofiarował – dla wielu z nich egzotyczne i wcale nie takie łatwe do zaakceptowania – szacunek i uwagę wychowawców, z drugiej jednak strony wymagał ciągłego samodoskonalenia, ciągłego przyglądania się sobie i relacjom ze światem, współtworzenia własnego środowiska.

Falska zamieszkała, podobnie jak Korczak w Domu Sierot na Krochmalnej, w pruszkowskiej siedzibie Naszego Domu. Jej mieszkaniem był jeden pokój, który wobec szczupłości miejsca w budynku i wykorzystania każdego wolnego skrawka miejsca do pracy z dziećmi – stał się także miejscem spotkań Rady Pedagogicznej, kancelarią oraz biblioteką zakładową. W ciągu dnia więc mógł tam wejść każdy, nie było mowy o minimalnej choćby intymności. Wieczorami, kiedy dzieci położyły się już spać, dyrektorka w swoim pokoju prowadziła dokumentację i zapiski, spisywała „momenty wychowawcze”, pedagogiczne casusy i spostrzeżenia. Prowadziła ogromną (niestety, ocalałą czy odnalezioną tylko w drobnym ułamku) korespondencję z wychowawcami i współpracownikami, także z tymi, których miała pod ręką. Pisanie było jej naturalnym sposobem komunikacji, również do dzieci lubiła pisać, i to zarówno teksty publikowane w gazecie Naszego Domu, takie, które były przeznaczone do publikacji w pismach dla dzieci (m.in. w prowadzonym przez Stefanię Sempołowską dwutygodniku „W słońcu”), jak i poufne listy do wychowanków.

Przyglądaj się sobie

Falska zachęcała także dzieci do spisywania własnych przemyśleń, refleksji, wrażeń. W Naszym Domu – podobnie jak w Domu Sierot Korczaka – prowadzony był systematycznie tzw. Kalendarz, czyli codzienny wieczorny zapis opowieści dzieci, które z jakichkolwiek powodów chciały utrwalić swoje przeżycia, przygody, sny czy przemyślenia. Opowieści dzieci spisywane były przez wychowawców (wiele z nich przez samą Falską) bez żadnych poprawek czy językowych korekt, dziecko mogło opowiadać, co chciało i jak długo chciało, mogło też bez podania przyczyny zrezygnować z opowiadania. Z opowieści wychowanków Naszego Domu wspominających własne, młodsze lata, powstała przejmująca książka „Wspomnienia z maleńkości”. Pisanie, a więc porządkowanie myśli i emocji, przyglądanie się im i poddawanie krytycznej refleksji, dzielenie się z innymi, miało pomagać dzieciom w nabywaniu samoświadomości, rozumieniu samych siebie i innych, obserwowaniu własnych przemian i postępów.

Bardzo wymowne jest powojenne świadectwo Leonarda Szczęsnego, wychowanka z lat 1922–25, który trafił do zakładu jako szczególnie zdemoralizowany i zbuntowany dziewięciolatek, z którym nie dawali sobie rady ani samotna matka, pracująca w wytwórni papierosów i dorabiająca wróżbiarstwem, ani wychowawcy. Z zachowanej dokumentacji możemy wnosić, że Falska wraz ze współpracownikami miała z małym Leonardem mnóstwo problemów. Chłopak wciąż podawany był do sądu za agresywne i złośliwe zachowania (i zmuszony w ten sposób do zrozumienia, że jego czyny i słowa oddziałują na innych ludzi), wciąż w plebiscytach oceniany przez współwychowanków jako „uciążliwy przybysz” (i w ten sposób otrzymujący jasną informację zwrotną na temat swoich relacji z innymi, a jednocześnie bolesną, choć niezbędną sugestię zmiany własnego postępowania). Samotnik i złośnik unikany przez kolegów, którym niejednokrotnie zalazł za skórę i którzy tylko złego się po nim spodziewali, łobuziak, a jednocześnie fantasta obdarzony wspaniałą wyobraźnią, dyktujący Falskiej do kalendarza (i uczący się w ten sposób rozpoznawania własnych emocji) jednym tchem i zdaje się bez świadomości zmiany statusu opowieści swoje dzienne przeżycia, sny i niestworzone historie, w jakich niby miał uczestniczyć. A przy okazji po prostu dziecko wyrwane z półświatka: nieporadne społecznie i językowo, myślące najprostszymi kategoriami ludzkiej dżungli.

I ten oto Leonard, po ćwierćwieczu (w 1948 r.), tak wspominał wpływ wychowawczyni na swoje życie: W tym czasie, kiedy byłem najbardziej dokuczliwy dla otoczenia, broniąc swej skóry przed zbawienną cywilizacją i przeobrażeniem mnie w człowieka, pani Maryna Falska była dla mnie najlepszą i najbardziej wyrozumiałą, jakby nie dostrzegając moich postępków. Nie zrażała się do mnie, okazując zawsze jednakowe uczucie. Jej zainteresowanie się moją osobą zaczęło mnie w końcu intrygować i otrzeźwiać stopniowo moją zapalczywość, budzić gdzieś w głębi ukryty wstyd i ambicję, zaczął się okres mojej poprawy. […] Pani Maryna Falska była […] nie tylko dobrym wychowawcą – psychologiem o subtelnej intuicji duchowej, który z wrodzoną delikatnością umiał rozpoznać charakter dziecka, wczuć się w proces jego przejawów duchowych, jego załamań i wzlotów psychicznych oraz jego samopoczucie, ocenić jego wartości moralne i duchowe, zrozumieć je, a znalazłszy drogę do duszy dziecka, nawiązać i utrzymać z nim kontakt, opanować je zwolna i umiejętnie podporządkować swej woli wychowawcy. […] Lubiłem ją i szanowałem jako dziecko, które ona zrozumiała i nauczyła patrzeć na świat śmiało otwartymi oczami2. Tutaj, jak sądzę, nie sama ocena wychowanka jest najlepszym świadectwem pedagogicznego kunsztu Falskiej, ale jej język. O „subtelnej intuicji duchowej” mówi przecież człowiek, który w dzieciństwie był troglodytą i który według potocznego przekonania powinien pozostać nim na zawsze.

W wielu świadectwach byłych, jeszcze pruszkowskich wychowanków przewija się obraz Falskiej jednakowo życzliwej wszystkim, choć szczególnie wiele czasu i uwagi poświęcającej tym kłopotliwym. Pani Maryna, podobnie jak Korczak, uważała, że wychowawca jest wyjątkowo potrzebny tym dzieciom, które mają kłopoty z samymi sobą i z relacjami z innymi. Jeśli wychowankowie nabędą już podstawowe umiejętności społeczne, przestaną być dla innych szczególnie uciążliwi, można dużą część pracy wychowawczej pozostawić ich rówieśnikom oraz im samym. To właśnie samowychowanie – a nie moralizatorstwo czy tym bardziej musztra – było według Korczaka i według zgodnej z nim Falskiej najskuteczniejszym działaniem pedagogicznym. A pani Maryna, która zdawała sobie sprawę z własnej skłonności do moralizowania i oceniania, w ramach samowychowania często właśnie powstrzymywała się od personalnej ingerencji w relacje między wychowankami, w ich wybory i życiowe poszukiwania, zachęcając ich tylko do autorefleksji i przestrzegania wspólnych reguł.

Bądź, kim jesteś

Po pięciu latach mozolnego pokonywania ciągłych finansowych i organizacyjnych trudności sytuacja zakładu zaczęła się odmieniać. Do Towarzystwa „Nasz Dom”, które powołano w 1921 r., gdy już wiadomo było, że składki związkowców nie będą wystarczały na utrzymanie placówki, wstąpiło sporo prominentnych weteranów niepodległościowej części PPS. To dzięki nim w 1925 r. dzieci z zakładu, wraz z wychowawcami, zostały zaproszone do warszawskiej Filharmonii na uroczysty koncert, którego honorowym słuchaczem był marszałek Piłsudski. Ze swojej loży wypatrzył dawną współpracownicę (a może ktoś mu ją wskazał?), zszedł do niej i przywitał się bardzo serdecznie. Kilka tygodni później prezydent Stanisław Wojciechowski odznaczył panią Marynę – właśnie za działalność konspiracyjną sprzed lat – najwyższym cywilnym odznaczeniem: Złotym Krzyżem Zasługi. A niedługo później do Towarzystwa „Nasz Dom” wstąpiła pani Aleksandra Piłsudska, druga żona Marszałka. To ona przejęła w Towarzystwie zadanie pozyskiwania środków na działalność zakładu, a jej starania – choć dwuznaczne zwłaszcza po zamachu majowym – były bezcenne dla samego istnienia Naszego Domu. Dzięki protekcji Piłsudskiej (a także pierwszej żony prezydenta Mościckiego – Michaliny Mościckiej) Towarzystwo otrzymało dochodową koncesję na prowadzenie hurtowni papierosów oraz składu soli. Sierociniec otrzymywał także z Urzędu Celnego skonfiskowane przemytnikom produkty żywnościowe i materiały niezbędne dla codziennego funkcjonowania. Udało się również szybko pozyskać fundusze, za które zakupiono na warszawskich Bielanach działkę pod nowy, już własny, nowoczesny – zaprojektowany w kształcie samolotu przez Zygmunta Tarasina – obszerny gmach. Jak podkreślali wychowankowie: dom był wesoły, jasny, chciało się w nim żyć. Zakład przeprowadził się tam w 1927 r.

Znamienne jest wspomnienie Leokadii Ambrzykowskiej, wieloletniej krawcowej Naszego Domu. W Pruszkowie [Falska – przyp. J.G.] cały dzień poświęcała dzieciom. Bardzo często bawiła się z nimi i wtedy zapominała, że jest osobą dorosłą. Kiedy dzieci urządziły chrzciny lalki i Maryna Falska była księdzem – ubrała się w kapę, spięła klamrą i trzymając w ręku gałązkę asparagusa, ochrzciła lalkę, dając jej imię Rozalia, potem urządziła przyjęcie, nakryła stół własnym prywatnym obrusem, tańczyła z dziećmi. Dzieci lubiły bardzo, jak pani Maryna tańczyła w kółeczku, bawiła się jak dziecko, zaśmiewając się szczerze. Później w Warszawie nie zauważyłam już tego. W Warszawie była bardzo poważna i często długo zamyślała się, paląc papierosa.

W pamięci mojej pozostała:

W Pruszkowie – wesoła, radosna.

W Warszawie – poważna, zamyślona, a zawsze wielka duchem i sercem, wielkim umiłowaniem dzieci i pracy nad dziećmi – człowiekiem idei3.

I wspomnienia wychowanków Naszego Domu zdają się potwierdzać to spostrzeżenie: o ile ci z Pruszkowa wspominają wychowawczynię jako pełną energii, żywą, roześmianą, to ci z Bielan, jak na przykład Bronisław Jarząbkowski, pamiętają już, że twarz miała przeważnie poważną, znużoną, bo naprawdę dużo pracowała nie tylko w dzień, ale i w nocy. Czesław Prokopczyk, wychowanek nie samego domu dziecka, ale przedszkola, które przy Naszym Domu działało podczas okupacji, oglądający Falską z pewnego oddalenia, wspominał po latach: Czarna pani o poważnej i surowej twarzy – była to właśnie pani Maryna Falska, cała ubrana na czarno, prócz sztywnych mankietów i kołnierzyka, które lśniły białością5.

W czasach bielańskich Falska także chętniej niż wśród maluchów przebywała wśród starszych dzieci i młodzieży, również wśród młodych wychowawców. Oczywiście mali wychowankowie wciąż mieli kontakt z dyrektorką, wciąż mogli liczyć na jej zainteresowanie i zwracać się do niej ze swoimi sprawami. Jednak wygląda na to, że sama Falska szukała towarzystwa właśnie młodych, doroślejszych już ludzi, z kontaktów z nimi czerpała energię i, rzadko uzewnętrznianą, radość. To chyba różniło ją od Korczaka, który czerpał radość z samego bycia z dziećmi, z przebywania w ich świecie, z obcowania z ich wyobraźnią i fantazją, a także – to wydaje mi się najistotniejsze – z dziecięcą nieświadomością krótkości, kruchości i tragizmu ludzkiego życia. Falska była intelektualistką, jej żywiołem była nie zabawa, nie wyobraźnia niedająca ująć się w karby, ale rozmowa, wymiana myśli, idei, rozważanie kwestii moralnych. Korczakowi przebywanie z dziećmi, zabawa, przestawianie się na dziecięcy sposób myślenia i przeżywania świata przychodziły lekko, Falska musiała się przełamywać. Korczak – można to tak ująć – sam był dzieckiem, a Falska nie. Korczak – to także istotne – sam podjął decyzję o tym, że zostanie wychowawcą, a decyzja ta wypływała z głębi niego. Falska jako kobieta nie mogła podejmować takich decyzji. Zawód pedagoga był jednym z niewielu wtedy dostępnych dla kobiet, zaczęła go wykonywać, bo nie miała szerokiego pola wyboru. Jednak skoro się tego podjęła i dojrzała jego społeczną i moralną doniosłość, to oddała mu całą swoją istotę, bez reszty. Oczywiście, dostrzegała wartość korczakowskich pomysłów, dostrzegała też wartość dzieciństwa i dziecięcej wrażliwości, ale intelektualnie i moralnie, nie instynktownie.

W niej już dziecka nie było, a im była starsza, tym mniej może miała sił do przeczenia swojej konstytucji, do działań, które nie wypływały wprost z niej, nie były zgodne z jej charakterem i temperamentem. A może po prostu zauważała, że takie działania wychowawcy, do których musi on naginać swoją osobowość i upodobania, które nie wypływają bezpośrednio z jego woli i miłości, ale są wyrozumowane, mogą uczynić więcej złego niż dobrego? Falska była osobą bardzo samoświadomą i bardzo – czasem boleśnie – szczerą wobec siebie i innych. Swoich wychowanków zachęcała do tego, aby byli tym, kim są, i nikogo nie udawali. Sama była właśnie tym, kim była. Tak charakteryzował ją Igor Newerly: Nigdy nie istniała po prostu i dla samej siebie. Epicki stan duszy, jak dawniej mawiano, był normalnym jej stanem. Musiała żyć, oddychać w klimacie wielkiej, czystej sprawy. I nie, żeby raz kiedyś, ale permanentnie, od zarania do końca. […] U Maryny każda rzecz, i czynność, wszystko było czemuś podporządkowane, było funkcją czegoś nadrzędnego. Pojawiało się to bezwiednie w pospolitych drobiazgach codzienności. Dla Maryny wszystko (idea, sprawa, przyjaźń) istniało bez najmniejszej skazy, albo nie istniało wcale6.

Dzieci wychowują dzieci

Różnice psychologiczne i osobowościowe dyrektorów mogły mieć wpływ na praktykę funkcjonowania obydwu zakładów. Oczywiście pewne wycofanie się pani Maryny z bliskiej i bezpośredniej pracy z maluchami wcale nie oznaczało ich porzucenia, a wręcz przeciwnie, mogło przynieść sporą wychowawczą korzyść zarówno im samym, jak i starszym dzieciom i młodzieży zakładu. W praktyce Naszego Domu – staraniem jego dyrektorki – wspaniale bowiem funkcjonował system wzajemnego wychowywania się dzieci, troski starszych o młodszych, zmniejszania się ingerencji dorosłego wychowawcy w życie domu i w relacje między dziećmi (choć oczywiście nie oznaczało to zmniejszenia się dostępności wychowawców dla dzieci). Dobrze ujął rzecz Prokopczyk: Musi w tym [w praktyce Naszego Domu i zamyśle Falskiej – przyp. J. G.] uderzać zbieżność z nowoczesną pedagogiką, upatrującą w środowisku ludzkim (dziecięcym) dominującą siłę oddziałującą, kształtującą i wychowującą człowieka (dziecko). […] Środowisko wychowawcze najmłodszego dziecka na terenie internatu to nie tylko wychowawca, to przede wszystkim jego najbliższe otoczenie składające się ze starszych kolegów, którzy są dla tego dziecka ucieleśnieniem jakichś ideałów, wartości, celów, powtarzających się na każdym niemal kroku życia codziennego. Tak więc, ta pozornie daleko poza najmłodsze dziecko wybiegająca działalność p. Maryny wracała jednak do niego, co prawda pośrednią, ale bardzo istotną i skuteczną drogą. Sygnalizowany na początku brak bezpośredniej i odczuwalnej przez przedszkolaków troski i dbałości osobistej ze strony p. Maryny okazuje się po prostu tylko innym typem opieki nad małym dzieckiem. Była to troska pogłębiona intelektualnie, oparta na mistrzowskim znawstwie procesu wychowania, jego komponentów i wymagań organizacyjnych, troska pełna poważnego traktowania dziecka. Nie chodziło o to, by dokonać czegoś ze względu na siebie, liczyła się tu tylko sprawa dziecka. Postawa p. Maryny dosyć wyraźnie, zwłaszcza w zestawieniu z dr. Korczakiem, pozbawiona była widocznych elementów emocjonalnych7.

Korczak o wiele bardziej niż Falska realizował i potrzeby wychowawcze, i swoją własną potrzebę ekspresji, życia, istnienia, w bezpośrednim, wręcz zmysłowym kontakcie wychowawcy z dzieckiem. Kontakcie – dodajmy – który zachodził na dziecięcych warunkach, a więc w którym należało dopuścić również sporą dozę spontaniczności, przypadkowości, a także – co istotne – wychowawczej niekonsekwencji. Dziecko fascynowało Korczaka między innymi dlatego, że żyło o wiele pełniej i o wiele bardziej niż człowiek dorosły, którego i własne, i zbiorowe doświadczenie uczyło tłumienia życia8. I w myśli, i w praktyce Korczaka nadrzędną wartością jest życie – życie wręcz biologiczne, tu i teraz, dla samego życia, dla chwili, w której jest przeżywane, dla radości uwalniania instynktu i woli, a co za tym idzie, także niedające się do końca ująć w karby, uporządkować, umoralnić – a więc wszelkie potrzeby wychowawcze są tej wartości podporządkowane. Falska w zasadzie zgadzała się z filozofią Korczaka, jednak – ujawniło się to zwłaszcza w bielańskim okresie – inaczej rozumiała rolę wychowawcy. A sam Korczak, nota bene, za to właśnie cenił Falską, że w ich współpracę wnosiła nie posłuszne wykonawstwo jego idei, ale ciągłą własną twórczość, trzeźwość oceny, a nawet, momentami bardzo surowy, wręcz brutalny krytycyzm. W latach 30. drogi obojga pedagogów co prawda rozeszły się, Korczak wycofał się z pracy w Naszym Domu, jednak – mimo że sam bardzo brutalnie nieraz wypowiadał się o innych placówkach opiekuńczych i ich personelu – nigdy nie wyraził się lekceważąco czy dyskwalifikująco o tym, w jaki sposób jego dawna współpracownica samodzielnie kontynuuje to, co zaczęli razem.

Dom otwarty na świat

Falska potrafiła – jak mało który wychowawca – spojrzeć na stworzoną przez siebie instytucję, na jej praktykę, a nawet ideowe fundamenty, z niezwykle brutalną przenikliwością. Jakiej trzeba intelektualnej i moralnej uczciwości, aby w liście do współpracownika (tu: młodego wychowawcy Jana Pięcińskiego) napisać choćby takie słowa: Jaką dziecinną zabawką, jakim szychem jest każdy „samorząd” szkolny czy internatowy w porównaniu z żywą mową życia środowiska przyrodzonego dziecku. Jakim sztucznym tworem. Im w lepszych warunkach internat postawiony, tym jest niebezpieczniejszy w znaczeniu wytwarzania specjalnej psychologii, że tak powiem, spożycia gotowego. Im lepsza techniczna organizacja, tym mniej daje sposobności do twórczego nastawienia się młodzieży. („Twórczego” – to nie jest określenie tu właściwe. Wytwórczego raczej. Aktywnego może). Nasz Dom jest specjalnie niebezpieczny. Poza granicami zakładu dzieci i młodzież czują możną opiekę. Zeszłoroczny „akt święcenia domu, który zgromadził najwyższych prawie dostojników państwa” – „64 samochodów – pisały mi dzieci – na placu stało”, jest b. wymownym i jaskrawym ujawnieniem tego niebezpieczeństwa wychowawczego.

[…] Nie można stworzyć wylęgarni „nowego człowieka”. Ogólne podłoże społeczne tworzy typ człowieka. W Naszym Domu w ramach istniejącego układu społecznego zajmuje pasywne stanowisko. Stąd młodzież, która przebyła wiele lat internatu naszego, jest bierna i bez tendencji powiązania się z życiem aktywnym na zewnątrz. Zainteresowań umysłowych także Dom nasz nie dawał do tej pory.

Nie lubię, gdy ktoś określa internat jako „małe społeczeństwo”. Społeczeństwo składa się ze spożywców i wytwórców. Nie do pomyślenia jest „społeczeństwo” samych spożywców. To nie jest nawet kolektyw. To zbiorowisko – luźnie z sobą powiązanych jednostek przypadkowo skupionych na jednym terenie9.

Zapewne te niewesołe refleksje stały się dla Falskiej i jej współpracowników impulsem dla otwierania Naszego Domu na zewnątrz, oferowania dziennej opieki i pomocy wychowawczej dzieciom niemających stałej pracy mieszkańców osiedla Zdobycz Robotnicza (i zapewne nie tylko ich – pod koniec lat 30. do Naszego Domu uczęszczało ponad 160 przedszkolaków z zewnątrz). Falska zamknęła zainicjowaną przez Korczaka eksperymentalną zakładową szkołę dla pierwszoklasistów, a otworzyła przedszkole dla robotniczych maluchów i świetlicę dla starszych dzieci. Zlikwidowała bursę dla dorosłych wychowanków, a latem zorganizowała w Naszym Domu półkolonie dla żoliborskich dzieci, niemających co ze sobą zrobić w czasie wakacji. Wychowankowie Naszego Domu obsługiwali czytelnię dla małych i dorosłych mieszkańców dzielnicy, wyświetlali sąsiadom filmy i przeźrocza, zapraszali na przedstawienia teatralne i koncerty zakładowej orkiestry. Codziennie trzydziestka biedniejszych dzieci spoza zakładu jadła z mieszkańcami Naszego Domu posiłki. Dom otwierał się, a Falska zauważała z entuzjazmem, że wychowankom wychodzi to na dobre.

Warto jednak pamiętać, że otwarcie Naszego Domu możliwe było dzięki bardzo dobrej kondycji finansowej Towarzystwa. Dokonywało się właśnie wtedy, gdy Dom Sierot Korczaka doświadczał ogromnych trudności finansowych i organizacyjnych. W czasach światowego kryzysu, który tak mocno dotknął Polskę, indywidualni donatorzy byli o wiele mniej hojni, ale dochody z koncesji tytoniowych i ilości towarów konfiskowanych przemytnikom rosły… Zupełnie inna sytuacja niż na początku działania Naszego Domu, który zaczynał od pruszkowskiej biedy, gdy Dom Sierot zaznawał względnego dostatku. Może ta różnica doprowadziła czy wzmogła niesnaski między Falską a Korczakiem? On wciąż potrzebował innowacji, eksperymentów, które – takie jak choćby szkoła dla maluchów – wobec biedy na Krochmalnej próbował forsować na Bielanach. Ona miała własną wizję Naszego Domu.

Jednak nawet kiedy w czasach okupacji zakład stracił dochody z koncesji i musiał – podobnie jak na początku działalności – liczyć na organizacje charytatywne (m.in. Radę Główną Opiekuńczą) i skromne dochody z kwest i zbiórek, jego mieszkańcy nie zamknęli się na świat zewnętrzny, ale właśnie jeszcze bardziej otworzyli. Zakładowa stołówka gościła więcej dzieci z Żoliborza, wciąż działały przedszkole i świetlice. Wielu starszych wychowanków wstąpiło do konspiracyjnych organizacji, o czym Falska zapewne wiedziała, choć ze względów bezpieczeństwa młodszych dzieci sama nie włączała się w podobne działania. Jednak Nasz Dom stał się schronieniem dla kilkanaściorga dzieci żydowskich, którym dyrektorka wyrobiła „aryjskie” papiery i fałszywe życiorysy, zadbała o to, by inni wychowankowie – w końcu także dzieci – w żaden sposób nie zdradzili się ze swoją wiedzą lub podejrzeniami. A kulminacją otwarcia Naszego Domu był czas powstania warszawskiego, kiedy to urządzono w nim powstańczy szpital i ochronę dla dzieci, które podczas walk zgubiły swoich opiekunów. Ręka w rękę pracowały w nich wychowawczynie i starsze wychowanki (starsi chłopcy i męscy wychowawcy przystąpili do oddziałów powstańczych, wielu z nich zginęło).

Maria Falska zmarła 7 września 1944 r., kiedy na Bielany weszli hitlerowcy i kazali ewakuować zakład. Dzieci z Naszego Domu, zanim odeszły znów do Pruszkowa, tym razem do obozu dla wychodźców z Warszawy, zbiły z desek trumnę, wykopały grób i pochowały swoją wychowawczynię.


Autor serdecznie dziękuje za pomoc i inspiracje pani Marcie Ciesielskiej z Archiwum Korczakowskiego.

Przypisy:

  1. Maria Falska, Nasz Dom. Zrozumieć, porozumieć się, poznać, wybór i opracowanie Marta Ciesielska, Barbara Puszkin, Warszawa 2007, t. 1, s. 140.
  2. Nasz Dom 1919–1989. Kronika, listy, wspomnienia, fotografie, oprac. Zofia Kowalska, Zygmunt Bobrowski, Warszawa 1989, s. 26.
  3. Tamże, s. 25.
  4. Tamże, s. 26.
  5. Czesław Prokopczyk, Nasz Dom. Wspomnienia i refleksje z przedszkola i internatu okresu okupacji, Korczakianum, Archiwum Korczakowskie Muzeum Warszawy, teczka 0409, s. 65.
  6. Igor Newerly, Żywe wiązanie, Warszawa 2001, s. 175.
  7. Prokopczyk, dz. cyt. s. 72–73.
  8. Pisałem o tym więcej w artykule Korczak, jakiego znać nie chcemy, „Nowy Obywatel” nr 6(57), jesień 2012.
  9. Maria Falska, dz. cyt. t. I, s. 268–272.
Tematyka
komentarzy