Wspólnymi siłami – świat pracy i ruch ekologiczny

Z rozmawia ·

Wspólnymi siłami – świat pracy i ruch ekologiczny

Z rozmawia ·

Z Francescą Re David i Stefanią Barca rozmawia Lorenzo Marsili

Stawianie przeciwko sobie zwolenników ochrony przyrody oraz ruchu pracowniczego to sprawdzona taktyka, służąca interesom ludzi, których nie obchodzi żadna ze spraw, o którą grupy te walczą. Lekceważy ona fakt, iż cierpiący z powodu zanieczyszczeń środowiska wywodzą się najczęściej z tych samych społeczności robotniczych, których interesy mają reprezentować związki zawodowe. Pomija również długą historię walk ekologicznych i pracowniczych, odnoszących sukcesy dzięki wspólnemu poruszaniu tych dwóch kwestii. Lorenzo Marsili w przeprowadzonych przez siebie dwóch wywiadach sprawdza sytuację we Włoszech, pytając o to, czym w XXI wieku jest środowisko dla świata pracy oraz w jaki sposób ruch klimatyczny i związki zawodowe mogą działać jako sojusznicy.

***

FIOM – federacja związkowa zrzeszająca osoby pracujące w sektorze metalurgicznym – chroni interesy zatrudnionych w jednej z najbardziej zanieczyszczających środowisko branż gospodarki, sięgającej od produkcji stali aż po samochody. Czy postrzega ona potrzebę ekologicznej transformacji przemysłowej w kategoriach szans czy zagrożeń?

Francesca Re David: Związki między produkcją przemysłową a stanem środowiska przez długi czas były ignorowane. W trakcie trwającego po II wojnie światowej boomu ekonomicznego właściwie się nad nimi nie zastanawiano. Działo się to w sytuacji, gdy kluczową rolę we włoskim przemyśle ciężkim odgrywały podmioty państwowe, teoretyczne zobowiązane do myślenia wykraczającego poza stopy zysku – mimo to zainteresowanie wpływem przemysłu na przyrodę było właściwie zerowe.

Kwestia transformacji społecznej i ekologicznej jest dziś kluczowa dla działania związków zawodowych. Oba te aspekty zmian muszą iść ramię w ramię. To, że tego typu myślenia w ostatnich latach często brakowało, skutkował porażkami doświadczanymi przez lewicę w minionych dekadach. To firmy, a nie pracownicy generują zanieczyszczenia. To, co właściwie jest produkowane, ustalane jest przez osoby dysponujące władzą i kontrolujące produkcję. Wrażliwa na kwestie społeczne transformacja ekologiczna stanowi świetną okazję do tego, by poszerzać nasze prawa w miejscach pracy. Proces ten można zacząć od nadania większej rangi głosowi pracowników oraz od odejścia od traktowania maksymalizacji zysków jako jedynego celu działania przedsiębiorstwa.

Pobawię się jednak w adwokata diabła. Można dowodzić, że wasze miejsca pracy zależą od konsumpcjonizmu i niszczenia planety. Im więcej ludzie kupują, tym większe staje się zapotrzebowanie na wzrost produkcji – poprawia się przy tym również pozycja negocjacyjna pracowników. W jaki sposób możemy zerwać z tą zależnością?

Francesca Re David: Związki zawodowe zrzeszają osoby, których poziom życia zależy nie od renty ekonomicznej, ale od własnej pracy. Na prawa pracownicze składają się płace, bezpieczeństwo i higiena w miejscu zatrudnienia, a także możliwość wpływu na jego kształt. Współdecydowanie oznacza wpływ na to, co i w jaki sposób jest produkowane – a tym samym na efekt, jaki procesy te będą mieć na ludzi pracujących lub mieszkających w pobliżu zakładu. Każdy etap transformacji i rozwoju technologicznego przejawia się w inny sposób i w odmienny sposób zmienia warunki pracy i produkcji.

Nie oznacza to, że nie powinniśmy już produkować niczego. Powinniśmy, tyle że w inny sposób – skupiając się np. na recyklingu czy ponownym użytkowaniu. Globalizacja przyczyniła się do poszerzenia rynków oraz możliwości związanych z tym faktem. To słuszne, by każda osoba na świecie miała lodówkę – nie możemy myśleć, że jakaś część świata ma prawa do sprzętów gospodarstwa domowego, a jakaś inna część ma być go pozbawiona.

Powojenny kompromis, którego symbolem byli robotnicy przyjeżdżający do fabryk własnymi samochodami, opierał się na połączeniu wzrostu produkcji przemysłowej z ochroną socjalną. Po latach kapitalizmu finansowego kompromis ten uległ załamaniu. Czy próbując zachować to, co z niego zostało, ryzykujemy, że nie będziemy w stanie wyobrazić sobie nowego podejścia do tworzenia dobrobytu i kształtowania polityki przemysłowej?

Francesca Re David: Włochy nie miały własnej polityki przemysłowej od momentu wejścia do strefy euro. Unia Europejska, stawiając nacisk na prywatyzację, pomogła w tym procesie, przez co kraj – chyba bardziej niż gdzie indziej – przeszedł na wiarę w samoregulujący się rynek. Od tego czasu można było obserwować wzrost nierówności oraz wyprzedaż kluczowych elementów majątku państwowego. Przemysł produkcji żelaza i stali rozwinął się dzięki wsparciu publicznemu – dziś jednak kontrolowany jest przez ponadnarodowe korporacje, które robią, co im się podoba i nie są przywiązane do określonego terytorium, często nie płacąc w nim podatków. Innym rzucającym się w oczy przykładem są komputery i technologie cyfrowe. Olivetti – włoska firma – wynalazła komputer osobisty. Dziś cały ten sektor odszedł w niepamięć [1].

Dobrym przykładem może tu być również Telecom Italia. W latach 90. XX wieku, jeszcze jako firma państwowa, wynalazł SMS i nieomal kupił Vodafone…

Francesca Re David: Za to dziś Włochy już tylko obrabiają produkty wytworzone gdzie indziej. Kraj ma drugi pod względem wielkości sektor przemysłowy w Europie, ale przemożny wpływ na jego kształt mają korporacje. To one decydują, gdzie będą działać i jaki będzie ich wpływ na warunki społeczne czy regulacje środowiskowe.

Swoboda przepływu kapitału to potężna broń w walce z żądaniami socjalnymi i ekologicznymi, czego krytyka stanowi dziś paliwo dla nacjonalistycznej prawicy. Jaka może być progresywna odpowiedź na dumping socjalny czy przenoszenie produkcji?

Francesca Re David: Musimy nauczyć się działać na szczeblu europejskim. To paradoks, że fundusze unijne, mające wspierać biedniejsze państwa członkowskie, prowadzą często do sytuacji, w której przenosiny tej czy innej firmy obniżają jakość życia w krajach, które wykładają te pieniądze na stół. Intensywnie dyskutowany dziś kryzys w rozwoju przemysłu tak naprawdę nie ma miejsca – firmy rosną w siłę, tyle że poprzez przenosiny produkcji. To tak naprawdę kryzys dobrych warunków pracy i uczciwej konkurencji. Europejski ruch związkowy nie udzielił w ostatnich latach przekonującej odpowiedzi na te wyzwania. Od początku XXI wieku FIOM toczy rozmowy z naszymi partnerami, w trakcie których namawiamy ich do stworzenia jednej centrali związkowej na szczeblu europejskim. Postulat ten wciąż nie został zrealizowany, przez co na szczeblu unijnym wszelkie działania realizują związki z poszczególnych państw członkowskich.

Na ulice miast wyszły setki tysięcy ludzi, zmobilizowanych kwestią kryzysu klimatycznego. Wydają się oni często oderwani od kwestii, które zaprzątają głowę tradycyjnemu ruchowi robotniczemu. Czy światy związkowców i aktywistów są w stanie się spotkać?

Francesca Re David: Niezależnie od sprzeczności między nimi, ten nowy ruch ekologiczny stanowi również wielką szansę. Ruch, który nie przejmuje się czy wręcz sprzeciwia się przemysłowi jako takiemu nie będzie w stanie odpowiedzieć na stojące przed nami wyzwanie. Spotykałam się z osobami reprezentującymi te ruchy, domagającymi się zamknięcia fabryk samochodów. Reprezentuję jednak pracowników – kwestią dla nas kluczową nie może być zamknięcie zakładu, lecz zmiany na linii produkcyjnej. Związki zawodowe i nowe ruchy na rzecz ochrony środowiska muszą prowadzić uczciwą rozmowę, poszukując efektów synergii i wzajemnego uczenia się. Tylko poprzez przywrócenie godności pracy możemy przyczynić się do stworzenia nowych relacji władzy, które umożliwią zmianę modeli produkcji. Jeśli nam się to nie uda, wówczas wciąż wygrywać będzie kapitał i jego dążenie do maksymalizacji zysków za wszelką cenę. Świat nie dzieli się na ekologów i na chcących zanieczyszczać środowisko robotników, lecz na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych – na kapitał i pracę. W pewnych kwestiach musimy wrócić do podstaw.

Skrajna prawica rośnie we Włoszech w siłę. Rząd jest niepopularny – brakuje mu jakiejkolwiek wizji zmian. Czy taką wizję mogą zapewnić związki zawodowe? Być może czas na powrót do żądania pełnego zatrudnienia czy skracania czasu pracy?

Francesca Re David: Ludzie zwracają się ku prawicy, bo poczucie osamotnienia i bieda budzą w nich gniew. Priorytetem jest przywrócenie wartości i godności pracy, w każdej z branż. Najnowszy film Kenia Loacha, „Nie ma nas w domu”, opowiadający o dostawcy przesyłek kurierskich, pokazuje jak bardzo samotna potrafi być praca w sektorze gig economy. Tak, musimy mówić o pełnym zatrudnieniu i o skracaniu czasu pracy – szczególnie biorąc pod uwagę dzisiejsze możliwości technologiczne. Korzyści z innowacji nie mogą czerpać wyłącznie ci, w rękach których znajdują się kapitał i maszyny. Płace we włoskim sektorze metalurgicznym od roku 2008 właściwie nie rosną, podczas gdy zyski firm uległy podwojeniu. Nie są one przeznaczane na inwestycje w transformację ekologiczną, wyższe płace czy krótszy czas pracy – finansują za to dywidendy dla akcjonariuszy.

Powinno być czymś oczywistym, że nierówności społeczne i ekologiczne muszą być uznawane za dwie strony tej samej monety. Czemu wciąż często tak nie jest?

Stefania Barca: Bywa tak całkiem często, choć nie zawsze w pełni konsekwentnie. Globalny ruch klimatyczny wskazuje dziś jasno, że walczy o globalną sprawiedliwość. W świecie, w którym poważnie traktujemy zarówno ludzi, jak i przestrzeń, odpady przemysłowe nie mogą być przerzucane na pracowników, społeczności robotnicze, obszary zamieszkiwane przez różnego rodzaju mniejszości czy ludność rdzenną, a także na ekosystemy.

Kwestie związane z kształtem świata pracy stanowią sam rdzeń sprzeczności ekologicznych, a ich unikanie może skutkować podminowaniem nawet największych wysiłków ruchów ekologicznych. Fakt ten coraz mocniej przebija się do świadomości, co przejawia się w istotnej zmianie świadomości środowiskowej. Jeszcze kilka lat temu w głównym nurcie dominowała wizja zazieleniania gospodarki za pomocą narzędzi rynkowych i rozwiązań technologicznych. 25 lat zakończonych porażkami szczytów klimatycznych COP, a także alarmujących raportów naukowych, pokazały jasno, że takie podejście nie sprawdziło się – podobnie jak przeciwstawianie miejsc pracy ochronie środowiska. Rynki i technologie nie pomagają w rozwiązaniu kryzysu ekologicznego. Zawodzą zarówno pracowników, jak i środowisko. Po dziesięcioleciach neoliberalnej propagandy, przekonującej wszystkich (czy to z prawa, czy z lewa), że „nie ma alternatywy”, ludzie w końcu zauważają, że alternatywy nie tylko istnieją, ale że to ich właśnie w tej chwili potrzebujemy.

Czy możemy się czegoś nauczyć z dawnych walk, w których ruch robotniczy i ekologiczny szły ramię w ramię?

Stefania Barca: Biorąc pod uwagę globalny kontekst, warto zauważyć, że istotnym osiągnięciem są tu wywalczone przez międzynarodowy ruch związkowy ściślejsze regulacje dotyczące różnego rodzaju zanieczyszczeń przemysłowych. Złotym wiekiem ekologii robotniczej były lata 60. i 70. XX wieku. W kodeksie pracy z roku 1970 włoskie związki zawodowe zagwarantowały bezpośrednią kontrolę pracowniczą nad czynnikami ryzyka w przestrzeni sprzedażowej – w tym nad zagrożeniami fizycznymi, chemicznymi czy radioaktywnymi. Związkowcy walczyli następnie o to, by rozciągnąć tak rozumiane prawo do zdrowego otoczenia na całą populację. Powołany do życia w roku 1978 publiczny system ochrony zdrowia wśród swoich obowiązków otrzymał również monitorowanie zanieczyszczeń przemysłowych. Mniej więcej w tym samym czasie najpotężniejszy związek zawodowy w Stanach Zjednoczonych, zrzeszający pracowników sektora paliwowego, chemicznego i jądrowego, przekonał Kongres do przyjęcia jednych z pierwszych – i najważniejszych – obowiązujących w tym kraju ustaw z zakresu walki z zanieczyszczeniami powietrza i wody – Clean Air Act w roku 1963, Clean Water Act w roku 1972, a także do powołania do życia Agencji Ochrony Środowiska (EPA) w roku 1970. Nowy urząd otrzymał za zadanie zagwarantowanie prawa do życia w czystym, bezpiecznym środowisku dla każdej osoby z amerykańskim obywatelstwem. Te nowe prawa zbyt często pozostawały jednak na papierze. Z powodu oporu tak rządów, jak i korporacji, wdrażane były niezbyt stanowczo, a stała mobilizacja ze strony części związków zawodowych pozostaje konieczna dla ich ochrony. Związki niestety zaczęły zapominać o swych obietnicach z zakresu ochrony środowiska, a ich mobilizacja w tym temacie w ostatnich dwóch, trzech dekadach osłabła. Nadszedł dziś czas na krytyczne spojrzenie na dotychczasowe działania i na ułożenie swych priorytetów na nowo.

W jaki sposób powinniśmy zapewnić większą rolę pracowników i ich reprezentantów w transformacji ekologicznej?

Stefania Barca: Odpowiedzi na to pytanie poszukuje wiele związków zawodowych i ich międzynarodowych konfederacji. „Sprawiedliwa transformacja”, czyli związkowa odpowiedź na kryzys klimatyczny, powstała jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku. Piękno tej idei tkwi w jej prostocie – koszty odejścia od paliw kopalnych nie mogą być przerzucane na pracowników. Jest ona również zbieżna z hasłami sprawiedliwości ekologicznej, będącymi ważnym punktem odniesienia dla ruchu klimatycznego. Zejście się tych dwóch ruchów w wielu miejscach dzieje się już teraz, choć oczywiście nie wszędzie. Nikt nie słyszał o sprawiedliwej transformacji w przypadku Tarano, a kto wie, czy nie i większej części włoskiego społeczeństwa. We wspomnianym Tarano związkowcy ze stalowni ILVA, a nawet i przedstawiciele ruchu ze szczebla krajowego, wciąż w dużej mierze poruszają się w obrębie dychotomii „środowisko kontra miejsca pracy” [2]. Efektem tego stanu rzeczy jest ogromna ilość wypadków przy pracy, chorób zawodowych, a także katastrofalny stan zdrowia publicznego w całej społeczności lokalnej, co potwierdzają najważniejsi krajowi eksperci z tej dziedziny. Niestety również i ekologia robotnicza zawiodła mieszkańców Taranto czy inne społeczności (po)przemysłowe. Zdradziła również interes publiczny, stawiając na model gospodarczy poświęcający środowisko i zdrowie publiczne na ołtarzu produkcji przemysłowej i wzrostu PKB. Ekonomia polityczna to oczywiście również ważna sprawa. Rządzące Włochami elity bardzo niechętnie spoglądały na regulacje sektora produkcyjnego, a nawet na tworzenie planu na rodzimy przemysł. Nigdy nie pójdziemy jednak naprzód, jeśli związki zawodowe nie zauważą swojego współuczestnictwa w tych negatywnych trendach. Dały się uwieść toksycznej opowieści, w której produkcja przemysłowa jest najważniejszym czynnikiem dobrostanu społecznego. Tylko jeśli nowe pokolenie osób działających w związkach poczuje się w obowiązku podjąć epokowe wyzwanie walki o sprawiedliwość ekologiczną i uznać ją również za swoją walkę, mającą realny wpływ na jakość życia osób pracujących i tworzonych przez nie społeczności, będziemy mieć szanse na realną zmianę.

Jesteśmy ofiarami biopolityki, która stworzyła pojęcie homo economicusa, a także winni udziału we wzroście gospodarczym napędzanym naszą hiperkonsumpcją. W jaki sposób możemy się wyrwać z tych zależności?

Stefania Barca: Kluczowe jest umieszczenie praw pracowniczych w samym centrum kampanii ekologicznych. Jeśli wspominane prawa – od bezpieczeństwa po godne płace – byłyby przestrzegane, wówczas nie istniałby problem (zbyt) tanich dóbr konsumpcyjnych. W przypadku zglobalizowanej gospodarki niezbędne są działania na globalną skalę. Międzynarodowe korporacje czy Światowa Organizacja Handlu (WTO) nie są wszechpotężne – międzynarodowa solidarność ludzi pracy mogłaby przyczynić się do osiągnięcia niemałych sukcesów, co pokazuje historia zwieńczonych sukcesem strategii i kampanii. Świat pracy był potężnym graczem przed nadejściem neoliberalizmu – znajdujemy się w momencie historycznym, w którym powinien na nowo zacząć odgrywać tę rolę. Świat nie dzieli się, jak głosić miał „zdrowy rozsądek”, na robotników i ekologów. Istniejący dziś globalny ruch klimatyczny pokazuje nam, że nie dzieli się już też w tak prosty jak niegdyś sposób na kapitał i świat pracy. Pracujący najemnie stanowią jedynie część światowego proletariatu, a pracujący w przemyśle jeszcze mniejszą część tego małego zbioru.

Spojrzenie na kryzys klimatyczny z perspektywy klasowej oznacza przeformułowanie konfliktu klasowego wokół osi kapitał kontra życie. Ruchy związkowe, jak zauważyła Anabella Rosenberg reprezentująca Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych, mają szansę znaleźć się po słusznej stronie historii. Uda im się to tylko wtedy, gdy uwolnią się od kapitalistycznego realizmu – myślenia, że nie ma alternatywy – i zaczną myśleć oraz działać w ramach globalnej, ekologicznej świadomości klasowej.

Powyższa rozmowa ukazała się pierwotnie w magazynu Green European Journal.

Tłumaczenie: Bartłomiej Kozek

Przypisy:

1. Programma 101 – „Perottina” – był pierwszym modelem komputera osobistego. Po premierze w roku 1965 osiągnął globalny sukces. W roku 1969 został wykorzystany przez NASA na potrzeby lotu Apollo 11 na Księżyc. Dział elektroniczny firmy Olivetti został w roku 1964 sprzedany amerykańskiej firmie General Electric, ale Programma 101 został wyłączony z transakcji.

2. ILVA to największy w Europie zakład produkcji stali, położony w pobliżu centrum Taranto. Wraz z kooperantami daje pracę około 20 tysiącom ludzi. Generowane przez fabrykę zanieczyszczenia odpowiadają za wysokie wskaźniki zachorowania na nowotwory i choroby układu oddechowego w okolicy. W roku 2019 operujący z Luksemburga gigant z branży – indyjski ArcelorMittal – ogłosił swoje wycofanie się z produkcji w zakładzie, podając jako powód wysokie koszty dostosowania się do standardów z zakresu ochrony środowiska. Włoski rząd rozważa udzielenie wsparcia przedsiębiorstwu.

Dział
Wywiady
komentarzy
Przeczytaj poprzednie