Idea gospodarki lokalnej
Idea gospodarki lokalnej
Gospodarka totalna to taka, w której wszystko, na przykład „formy życia” lub „prawo do zanieczyszczania otoczenia”, jest „własnością prywatną”, ma swoją cenę i jest na sprzedaż. W gospodarce totalnej istotne, a czasem kluczowe wybory, które kiedyś należały do osób lub społeczności, stają się domeną korporacji.
Gospodarka totalna, działając na skalę międzynarodową, siłą rzeczy ogranicza uprawnienia państw i rządów krajowych, nie tylko dlatego, że rządy te przekazały znaczące uprawnienia międzynarodowej biurokracji lub z tego powodu, iż przywódcy polityczni stają się płatnymi sługami korporacji, ale również dlatego, że procesy polityczne – a zwłaszcza procesy demokratyczne – zbyt wolno reagują na nieograniczony rozwój gospodarczy i technologiczny w skali globalnej. Gdy władze lokalne i krajowe zaczynają działać jak agenci globalnej gospodarki, sprzedając swoich obywateli za niskie płace, a produkty ich rąk za niskie ceny, wtedy prawa i wolności obywatelskie muszą z konieczności się skurczyć. Gospodarka totalna to nieograniczone czerpanie zysków z rozpadu narodów, społeczności, gospodarstw domowych, krajobrazów i ekosystemów. Zezwala symbolicznemu lub sztucznemu bogactwu na „wzrost” poprzez niszczenie prawdziwego bogactwa całego świata.
Świadomi destrukcyjnych możliwości gospodarki kapitalistyczno-przemysłowej, a także znacznego niebezpieczeństwa politycznego z powodu wielkiej koncentracji bogactwa i potęgi w korporacjach, przywódcy amerykańscy opracowali i przez jakiś czas używali środków ograniczania i powstrzymywania takich koncentracji oraz dość sprawiedliwej dystrybucji bogactwa i majątku. Były to: prawo przeciwko trustom i monopolistom, zasada układów zbiorowych, koncepcja całkowitego parytetu między gospodarką rolną a gospodarką przemysłową oraz progresywny podatek dochodowy. W celu ochrony krajowych producentów i zdolności produkcyjnych rządy mogą nakładać cła na tanie importowane towary. Działania te są uzasadnione zobowiązaniem rządu do ochrony życia, środków do życia i wolności swoich obywateli. Nie ma zatem konieczności ani nieuchronności, która wymagałaby od naszego rządu poświęcenia środków do życia lub naszych drobnych rolników, drobnych przedsiębiorców i pracowników, a także krajowej niezależności ekonomicznej na rzecz globalnego „wolnego rynku”. Ale teraz wszystkie te środki są albo osłabione, albo nieużywane. Globalna gospodarka dąży do ich wyeliminowania.
Wobec braku rządowej ochrony przed poczynaniami ponadnarodowych korporacji, ludzie są tam, gdzie byli już wielokrotnie: stoją wobec ryzyka utraty bezpieczeństwa ekonomicznego i wolności – jednocześnie. Ale zarazem posiadają środki obrony w postaci czcigodnej zasady: władza niewykorzystywana przez rząd powraca do ludu. Jeśli rząd nie proponuje ochrony życia, bezpieczeństwa i wolności obywateli, ludzie muszą pomyśleć o samoobronie.
Jak mają się chronić? Wydaje się, że jest tylko jeden sposób: rozwinięcie i wprowadzenie w życie idei lokalnej gospodarki – coś, co robi obecnie coraz więcej ludzi. Dla kilku dobrych przyczyn wychodzą oni od pomysłu lokalnej gospodarki żywnościowej. Próbują znaleźć sposób na skrócenie dystansu między producentami a konsumentami, uczynić powiązania między nimi bardziej bezpośrednimi, a także sprawić, żeby lokalna działalność gospodarcza była korzystna dla społeczności. Chcą wykorzystywać gospodarkę konsumpcyjną wsi i miasteczek do zachowania źródeł utrzymania lokalnych rodzin i społeczności rolniczych, chcą ją wykorzystać, aby dać konsumentom wpływ na rodzaj i jakość żywności, a także chronić grunty i krajobrazy. Chcą sprawić, by każdy w lokalnej społeczności interesował się bezpośrednio i długoterminowo dobrobytem, zdrowiem i pięknem swojej ojczyzny. Jest to jedyny obecnie dostępny sposób, aby sprawić, że gospodarka totalna stanie się mniej totalna. Kiedyś był to także, moim zdaniem, jedyny sposób na uczynienie mniej inwazyjną gospodarki narodowej lub kolonialnej. Ale teraz ta potrzeba jest większa.
Zakładam, że istnieje słuszny tok myślenia prowadzący od idei gospodarki totalnej do idei gospodarki lokalnej. Zakładam, że pierwszą myślą może być uznanie własnej niewiedzy i bezradności jako konsumenta w całej gospodarce. Jako konsumenci nie znamy historii produktów, z których korzystamy. Skąd dokładnie się wzięły? Kto je wytworzył? Jakie substancje zostały użyte do ich produkcji? Jakie były społeczne i ekologiczne koszty ich produkcji, a następnie utylizacji? Na takie pytania nie da się łatwo odpowiedzieć, a może nie da się wcale. Chociaż robimy zakupy wśród zdumiewającej różnorodności produktów, odmawia się nam pewnych istotnych wyborów. W takim stanie ignorancji ekonomicznej nie można wybierać towarów, które zostały wyprodukowane lokalnie lub z rozsądną dawką życzliwości dla ludzi i przyrody. Tacy konsumenci nie mogą też wpływać na polepszenie sposobu wytwarzania. Konsumenci, którzy są przekonani do odpowiedzialnego gospodarowania ziemią i zasobami naturalnymi, odkrywają, że w obecnej gospodarce nie mogą się tym skutecznie zajmować. Aby być konsumentem w tej gospodarce, trzeba zgodzić się na bycie ignorantem, całkowicie biernym i zależnym od dostaw z odległych miejsc i od samolubnych dostawców.
A potem, być może, zaczynamy patrzeć z lokalnego punktu widzenia. Zaczynamy pytać: co tu jest, co jest we mnie, co może prowadzić ku lepszemu? Z lokalnego punktu widzenia można dostrzec, że globalna gospodarka „wolnorynkowa” jest możliwa tylko wtedy, gdy narody i regiony akceptują lub ignorują nieodłączną niestabilność gospodarki opartej na eksporcie oraz konsumpcji opartej na imporcie. Gospodarka eksportowa pozostaje poza lokalnymi wpływami, podobnie jak gospodarka importowa. Tani transport dalekobieżny jest możliwy tylko wtedy, gdy zapewni się tanie paliwo, pokój międzynarodowy, kontrolę terroryzmu, zapobieganie sabotażowi i wypłacalność międzynarodowej gospodarki.
Być może zaczniemy też dostrzegać różnicę między małym lokalnym biznesem, który musi dzielić los lokalnej społeczności, a dużą, nieobecną korporacją, która wypina się na losy tej społeczności, albo wręcz niszczy ją dla swoich zysków.
Idea gospodarki lokalnej opiera się na dwóch podstawowych zasadach: sąsiedztwie i samowystarczalności. W dobrze prosperującym sąsiedztwie ludzie zadają sobie pytanie, co mogą zrobić lub zapewnić sobie nawzajem, i znajdują odpowiedzi na te pytania. To, i nic innego, jest praktyką sąsiedztwa. Ta praktyka musi być po części charytatywna, ale musi być także ekonomiczna, a jej część ekonomiczna musi być sprawiedliwa. W sprawiedliwych cenach leży sporo dobroczynności.
Oczywiście nie wszystko, co jest potrzebne lokalnie, może być wytworzone lokalnie. Ale stabilne sąsiedztwo to społeczność, a żywotna społeczność składa się z sąsiadów, którzy cenią i chronią to, co ich łączy. To jest zasada egzystencji. Żywa społeczność, podobnie jak rentowne gospodarstwo rolne, chroni własne moce produkcyjne. Nie importuje produktów, które może wytworzyć u siebie. Nie eksportuje lokalnych produktów, dopóki lokalne potrzeby nie zostaną zaspokojone. Produkty gospodarcze zdolnej do życia społeczności są rozumiane jako należące do środków utrzymania społeczności lub jako nadwyżki, a tylko nadwyżkę uznaje się za mogącą trafić do sprzedaży gdzieś daleko czy wręcz za granicą. Społeczność, jeśli ma prosperować, nie może myśleć o produkcji wyłącznie na eksport i nie może pozwolić importerom na wykorzystywanie tańszej siły roboczej i towarów z innych miejsc, bo to niszczy lokalną zdolność wytwarzania rzeczy potrzebnych lokalnie. Ponadto w ramach odpowiedzialnego etosu musi odmówić importu towarów, które są wytwarzane gdzie indziej kosztem degradacji ludzkiej lub ekologicznej – nawet gdy jest to opłacalne w wąskim sensie. Zasada ta dotyczy nie tylko miejscowości, ale także regionów i narodów.
Zasady sąsiedztwa i samowystarczalności będą traktowane przez globalistów jako „protekcjonizm” – i tym właśnie są. Jest to sprawiedliwy i zdrowy protekcjonizm, ponieważ chroni lokalnych producentów i jest najlepszym zabezpieczeniem możliwości zaspokojenia potrzeb lokalnych konsumentów. Pomysł, że najpierw należy zaspokajać lokalne potrzeby, a eksportować tylko nadwyżki, nie oznacza uprzedzeń w stosunku do ludzi mieszkających w innych miejscach czy wobec handlu z nimi. Zasada sąsiedztwa, stosowana w domu, zawsze implikuje stosowanie zasady miłosierdzia zagranicą. A zasada samowystarczalności jest w rzeczywistości najlepszą gwarancją nadwyżek do podarowania innym lub zbywalnych rynkowo. Ten rodzaj zabezpieczenia to żaden „izolacjonizm”.
Albert Schweitzer, który dobrze znał sytuację gospodarczą w koloniach w Afryce, napisał prawie sześćdziesiąt lat temu: „Zawsze, gdy handel drewnem idzie dobrze, w regionie Ogowe panuje permanentny głód, ponieważ wieśniacy porzucają swoje gospodarstwa, aby wyciąć jak najwięcej drzew”. Trzeba szczególnie podkreślić, że celem produkcji było „jak najwięcej”. Schweitzer dokładnie oddaje mój punkt widzenia: „Ci ludzie mogliby zdobyć prawdziwe bogactwo, gdyby mogli rozwijać swoje rolnictwo i handel w celu zaspokojenia własnych potrzeb”. Zamiast tego produkowali drewno na eksport dla „gospodarki światowej”, co uzależniało ich od towarów importowanych, które kupowali za pieniądze zarobione na ich eksporcie. Zrezygnowali z lokalnych środków utrzymania i narzucili swoim lasom fałszywy standard popytu zagranicznego („jak najwięcej drzew”). W ten sposób stali się bezradni, zależni od gospodarki, nad którą nie mieli kontroli.
Taki był los tubylców w czasach kolonializmu w Afryce. Taki jest i taki może być los każdego z nas w globalnym kolonializmie obecnych czasów. Opis gospodarki kolonialnej regionu Ogowe podany przez Schweitzera, w zasadzie nie różni się od gospodarki wiejskiej prowadzonej obecnie w Kentucky, Iowie czy Wyoming. Gospodarka totalna, stosowana do wszystkich praktycznych celów, oznacza rządy totalne. „Wolny handel”, który z punktu widzenia gospodarki korporacyjnej przynosi „bezprecedensowy wzrost gospodarczy”, oznacza zniszczenie i niewolnictwo dla ziemi i lokalnej ludności, ale także dla miast. Bez dobrze prosperujących lokalnych gospodarek ludzie nie posiadają władzy, a ziemia nie ma głosu.
tłum. Magdalena Okraska
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w magazynie „Orion” w numerze z zimy 2001 roku.
Wendell Berry (ur. 1934) – rolnik ekologiczny z kilkudziesięcioletnim stażem, poeta, powieściopisarz, nauczyciel i wykładowca, wieloletni działacz ruchu ekologicznego w USA, eseista, autor m.in. książek „The Unsettling America”, „The Unforeseen Wilderness”, „A Continuous Harmony”, „A place on Earth”, jeden z pierwszych krytyków neoliberalnej globalizacji oraz jej skutków społecznych i ekologicznych.