Ziarna przyszłości
Ziarna przyszłości
System produkcji żywności nie pozostanie wyłącznie w rękach rolników czy konsumentów – zamiast tego oprze się na ich współpracy. Lepsze poznanie sposobu myślenia drugiej strony będzie istotną częścią procesu tych zmian. Zobaczmy, w jaki sposób możemy wspólnie działać na rzecz rolnictwa, które pozwoli czerpać parającym się nim osobom jak największe korzyści, a naturze wykonywać swoją część pracy. Kto wie, czy w 2049 r. agroekologia nie stanie się najważniejszym modelem rolnictwa w Europie.
Jeśli jakaś reforma naszych systemów żywnościowych i środowiskowych wydaje się konieczna, to z pewnością jest to reforma rolnictwa. Pozostaje ono dziś reliktem XX wieku – i to pomimo pojawienia się zróżnicowanych form gospodarowania ziemią oraz myślenia o jej uprawie. Profesor Olaf Schmidt, renomowany badacz systemów rolnych na University College Dublin (i – podobnie jak niegdyś Karol Darwin – ekspert od robaków), marzy. O czym? O systemie, który rolnikom da dochodową, satysfakcjonującą pracę, podtrzymującą życie społeczności wiejskich. „Tak zaprojektowany system przyczyniłby się do produkowania bezpiecznej, wartościowej, powszechnie dostępnej żywności i chroniłby ziemię, zasoby wodne, różnorodność biologiczną, powietrze i krajobraz. Choć naukowcy mają do odegrania rolę w dogłębnym analizowaniu metod upraw, to wszelkie innowacje powinny najpierw i przede wszystkim być skierowane w stronę osób uprawiających ziemię” – wyjaśnia. System, o którym mówi badacz, określa się dziś mianem agroekologii – wdrażania zasad ochrony środowiska w rolnictwie. Kieruje się on ochroną gleb, ponownym wykorzystywaniem zasobów organicznych, zmniejszaniem ilości odpadów, korzystaniem z usług świadczonych przez naturę, ochroną bioróżnorodności oraz dążeniem do finansowej niezależności rolników.
Kiedy belgijski rolnik Bernard Mehauden zaczął wdrażać nową mieszankę wiedzy i intuicji do odziedziczonego przez siebie modelu rolnictwa przemysłowego, nie przyszło mu do głowy, że zaczyna wprowadzać w życie zasady agroekologii. Zerwawszy z trzymaniem się ustalonych zasad, gospodaruje dziś w oparciu o własne pomysły oraz rozwiązania współdzielone ze znajomymi rolnikami. Eksperymenty te prowadzą go po ścieżce rolnictwa coraz bardziej przyjaznego dla środowiska. Bernard określa ją mianem „eko-logicznej”, ale nie posiada stosownego certyfikatu. Unika nisz rynkowych, rozprowadzając wytworzoną przez siebie żywność tradycyjnymi kanałami sprzedażowymi, by uniknąć martwienia się o kwestie marketingowe.
Wszystko zaczyna się od gleby
Mehauden uprawia zboże w gospodarstwie większym niż statystyczna średnia posiadłość rolna w Belgii. Położone jest ono na glinianych wzniesieniach wokół Hesbaye w rejonie Liège. To jedne z najlepszych gruntów w całym kraju, zlokalizowane niedaleko europejskiego centrum przetwórstwa buraka i innych warzyw polnych. Gospodarstwo Bernarda nie wygląda jak typowy kandydat do działalności, w której wdrażane są zasady agroekologii. Jego grunty padły jednak ofiarą szkodliwego procesu – powstawania skorup glebowych. Ma to miejsce, gdy cząstki ziemi łączą się ze sobą, uniemożliwiając przebicie się kiełków. W desperackich poszukiwaniach rozwiązania tego problemu Bernard przestał orać swoje pole. Jest przekonany, że podjął słuszną decyzję. „15 lat temu, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, że pozostawienie materii organicznej na powierzchni pomoże ochronić glebę, zupełnie porzuciłem orkę. Dziś już samo patrzenie na pług wystarczy, by złamać mi serce”.
Czy belgijskie rolnictwo zmierza w stronę agroekologii?
W Belgii działa około 35 tysięcy gospodarstw rolnych. We Flandrii dominuje wykorzystywanie metod przemysłowych do produkcji o wysokiej wartości dodanej, prowadzonej na mniejszych areałach. W przypadku Walonii mamy do czynienia z pośrednim modelem, w którym plony uprawiane są na większych polach, zwierzęta zaś hodowane w sposób mniej eksploatacyjny. Choć przeciętna wielkość farmy na południu kraju to (wedle danych z 2017 r.) 57 hektarów, to rolnicy stawiający na uprawę roślin z reguły gospodarują na areałach o wielkości około 100 hektarów.
Obecnie brak danych o liczbie rolników decydujących się w Walonii na używanie metod agroekologicznych. Maxime Merchier, koordynujący belgijskie stowarzyszenie Greenotec promujące przyjazne dla gleby metody upraw, ocenia ich odsetek wśród ogółu rolników na około 10%. Większość z nich podąża za zaleceniami agroekologii z powodu własnych przekonań, chcąc wdrażać w praktyce swoją wiedzę o glebie i wrócić do korzeni zdrowego rozsądku. Założenie to dotyczy rolników ekologicznych, ale też osób skupiających się na ochronie gleb, wdrażaniu zasad permakultury oraz samowystarczalnych hodowców. Dlaczego wskaźniki te są tak niskie? Źródłem problemu jest system zglobalizowanego rolnictwa, wdrażany również na szczeblu europejskim. Większość rolników sprzedaje swoje produkty poniżej kosztów ich wytworzenia, a od bankructwa chroni ich tylko Wspólna Polityka Rolna UE i związane z nią dotacje. Tkwią w zaklętym kręgu produkowania jak najmniejszym kosztem.
Merchier podsumowuje sytuację następująco: „Całymi dekadami rolnicy byli przymuszani do produktywistycznego systemu rolnego, zbudowanego wokół jak najwyższej wydajności. Prowadzi on do wyjałowienia gleb, zanieczyszczenia wód i dużego zużycia paliw kopalnych. Agroekologia ma się natomiast skupiać na przyszłości. W średniej i dłuższej perspektywie korzystają na niej nie tylko rolnicy, ale także ich otoczenie i całe społeczeństwo. To rolnictwo życia – jego celem jest wykorzystywanie usług ekosystemowych do tego, by natura mogła wspierać produkcję rolną. Tego typu fundamentalna zmiana modelu zajmie nieco czasu. Jego transformację utrudnia fakt, iż korzyści z tej zmiany nie są natychmiastowe. Inwestycje w szkolenia i sprzęt są równie niezbędne, jak zmiana świadomości – to zaś wiąże się z pewnym ryzykiem dla rolnika. W zglobalizowanym świecie ceny pozostają chwiejne, co dodatkowo utrudnia dokonanie tej zmiany.
Płodozmian zapewniany jest dzięki uprawie pszenicy – zboża ozimego – naprzemiennie z roślinami jarymi, takimi jak burak cukrowy, len (tekstylia), fasola (żywność puszkowana) czy cykoria (na potrzeby produkcji insuliny). Bernard dokonuje rotacji co dwa lata. Czasami, jako wariant zapasowy w przypadku złej pogody, zdarza mu się uprawiać kukurydzę. W sytuacji, gdy jesienią – w momencie, gdy zboże powinno zostać zasiane – pada obfity deszcz, wówczas warto uniknąć ciężkiej maszynerii, dodatkowo ugniatającej glebę, poczekać na wiosnę i zasiać kukurydzę. „Nie jest to tak dochodowe posunięcie jak inne, ale tak jest lepiej dla ziemi. Albo czekasz na odpowiednią pogodę, umożliwiającą ci siew, albo szukasz innego rozwiązania” – mówi rolnik, pokazując w praktyce fundamentalną dla siebie zasadę. Adaptację.
Żywienie ziemi
W trakcie miesięcy zimowych wykorzystany jest cały należący do Bernarda grunt – bądź to na potrzeby siewu ozimego, bądź też na uprawę, z której nie będzie zbiorów i której celem jest użyźnienie gleby. Tego typu rośliny stanowią jeden z filarów agroekologii. Tętniąca życiem gleba w efektywny sposób dostarcza usług pomagających farmerom zmniejszyć zależność od nawożenia i pestycydów. Tego typu uprawy tworzone są z zestawu różnych gatunków – wśród nich znajduje się co najmniej jedna roślina strączkowa. Ich różnorodność oznacza szereg zalet dla gleby, na której zostały posiane.
Rezygnując z orki w celu ochrony swej ziemi oraz umożliwienia corocznego rozwoju różnorodności mikrobiologicznej w glebie, Bernard nie ma zamiaru ryzykować, że pług zniszczy mu również rośliny okrywowe. Aby zrobić miejsce na kolejny zbiór, należy jednak w jakiś sposób je usunąć. Stawia na to, że robotę wykona za niego mróz. Zarówno przed, jak i po zasianiu roślin na zbiory, decyduje się na gatunki wrażliwe na zimno, które umrą w trakcie zimy – oznacza to, że wiosną nie będzie zmuszony do stosowania środków chwastobójczych. Życie pisze rzecz jasna własne scenariusze. Ostatnie zimy były cieplejsze niż do tej pory, i rośliny, które miały zostać wymrożone, przetrwały do wiosny. Pomaga wówczas naturze, używając do tego zawieszanej brony talerzowej.
Gdy zbliża się zima, Bernard czeka, aż gleba stanie się „nośna”, nim zacznie na niej pracować. Mowa tu o sytuacji, w której możliwe jest użytkowanie sprzętu bez jego dużego nacisku na glebę, co skończyłoby się jej mocnym ubijaniem lub powstawaniem bruzd. Aby korzenie dobrze rosły, wewnątrz gleby powinno móc działać powietrze, woda i życie. Grunt wymaga od rolników dostosowywania się do pogody i oczekiwania na odpowiedni moment do zabrania się do pracy. Gdy w nocy zdarzy się przymrozek, Bernard musi czasami wstać o trzeciej nad ranem, by skorzystać ze swej zawieszonej brony talerzowej. Narzędzie uszkadza łodygi roślin, przez co stają się one bardziej wrażliwe na zimno. Unika za to, gdy tylko może, stosowania glifosatu. Jeśli jednak dojdzie do sytuacji, kiedy chwasty wyrosną mu pod koniec zimy na obszarze, który miał zostać wymrożony, decyduje się na użycie niewielkiej jego ilości (litr na hektar) przed zasianiem jakichkolwiek ziaren.
Mniej znaczy więcej
Od czasu, gdy zdecydował się na uprawianie buraków cukrowych, Bernard zmniejszył również o połowę ilość nawozu azotowego, utrzymując przy tym poziom zbiorów. Udało się to po części z powodu poprawy jakości odmian buraka cukrowego, przynoszących teraz więcej cukru i potrzebujących mniej azotu. Głównym powodem jest jednak plan Bernarda, by uzyskać bardziej żyzną glebę, opierający się na jej analizie wykonanej przez organizacje eksperckie.
Redukcji uległy również poziomy zużycia środków ochrony roślin czy pestycydów. Bernard marszczy brwi. „Używam absolutnie minimalnych ilości tego typu produktów. Po prostu nie lubię tego robić” – mówi. Wybiera najlepszą możliwą porę roku do oprysku pola pestycydami, starając się zapewnić odpowiednie efekty i obniżyć niezbędną dawkę. „Nie potrzebuję używać niczego przeciwko ślimakom, bo ich tu nie ma. Nie mam tu rzepaku. Nie potrzeba mi też niczego przeciw myszom, bo nie ma ich tu za wiele. Postawiłem stojaki dla ptaków drapieżnych – dwumetrowe kije z poziomą listwą na ich końcu, średnio na co drugim hektarze. Widziałem, że ptaki z nich korzystają” – opowiada. Latające drapieżniki pomagają mu kontrolować populację gryzoni. Rodzina ptaka z gatunku jastrzębiowatych zjada ich od 700 do 900 rocznie – przynajmniej wtedy, gdy znajduje się w okolicy. Postawienie takiego stojaka kosztuje rolników znacznie mniej niż szkody, które potrafią wygenerować gryzonie.
Europejskie prawodawstwo zabrania nawożenia i stosowania pestycydów w odległości poniżej 6 metrów od cieków wodnych. Aby jak najlepiej wykorzystać to, co można by uznać za ograniczenie, Bernard bierze udział w inicjatywie ekologicznej „bande de parcelle aménagée” (konwersji pasów ziemi) – otrzymuje 1,5 tysiąca euro za hektar, w zamian za co dokonuje wyłączenia z użytkowania pasa ziemi ciągnącego się wzdłuż strumienia. Inicjatywa ta wspiera dzikie gatunki, pozwala na ochronę roślin łąkowych, przyczynia się do poprawy krajobrazu i walki z erozją. Dzięki szerokiemu na 12 i długiemu na 385 metrów pasowi Bernard pomaga chronić kuropatwy i trznadle kukurydziane – ptaki zależne od zagrożonych zniknięciem gatunków roślin. Wspomniany pas zapewnia im wysoką trawę, w której mogą się kryć, ziarno, a także dostęp do roślin i żerujących na nich insektów.
Ciekawy świata Bernard zaczął również używać nowych środków wytworzonych z roślin. – „Testuję je na zbożu już od około 10 lat. Nie jestem do nich w pełni przekonany, ale zaciekawiła mnie sama idea. Pozwoliły mi na zmniejszenie o 75% dawki środka grzybobójczego, który trafia na moje zboże” – tłumaczy. Koszt środków opartych na substancjach pochodzenia roślinnego jest równoważony przez zmniejszone zapotrzebowanie na fungicydy. „Ale nie chodzi tu o oszczędności finansowe, lecz o zmniejszone stosowanie środka grzybobójczego i o ochronę gleby” – dodaje.
Ostatniego lata, po zbiorze groszku, Bernard posadził wielogatunkowy zestaw złożony z facelii, gorczycy, słonecznika, koniczyny aleksandryjskiej, bobu i czarnuszki. Jesienią po raz pierwszy zasadził zboże wprost na tak przygotowanym gruncie, bez niszczenia dotychczas rosnących na nim roślin. W tym celu użył siewnika bezpośredniego, użyczonego mu przez Regenacterre – stowarzyszenie promujące rolnictwo regeneracyjne. „Sąsiedzi patrzyli na mnie jak na szaleńca, gdy sadziłem te ziarna, ale było to świetne doświadczenie. Chciałbym zrobić to ponownie – wspomina Bernard. – Siew bezpośredni był czymś, o czym marzyłem od dawna. Do tej pory brakowało mi odpowiednich narzędzi. Jednym z wyzwań jest fakt, iż do tego typu siewu trzeba mieć bardzo czystą glebę, a jej warstwa wierzchnia musi być dostatecznie gęsta, aby zapobiec pojawieniu się i wyrośnięciu chwastów. Nie można przecież już jej oczyścić przed zimą. Chwasty, które mogły przetrwać w trakcie niszczącego warstwę wierzchnią siewu, mogą wrócić ze zdwojoną siłą wiosną. Po zasianiu zboża wyrosła tam również gorczyca, przez co musiałem użyć dwa litry Roundupu [herbicydu opartego na glifosacie – przyp. tłum.] na każdy hektar pola, aby zapobiec jej wzrostowi i kwitnieniu. W idealnym świecie użyłbym rozdrabniacza bijakowego do pozbycia się roślinności, ale niestety go nie posiadam”.
Słuchanie, nauka, eksperyment
„Musimy dokonać tej transformacji. Powoli, ale konsekwentnie. W przyszłości chciałbym, żeby moje pole i gleba jeszcze bardziej tętniły życiem. Aby tak się stało, będę dalej redukował ilość stosowanych środków chemicznych, zwiększał poziomy materii organicznej oraz unikał głębokiej ingerencji w glebę. Chciałbym spróbować techniki uprawiania współrzędnego i związanych z tym możliwości. Byłoby świetnie, gdyby badacze przyjrzeli się jej potencjałowi w odniesieniu do buraka cukrowego, cykorii czy kukurydzy” – uważa Bernard. Gdy pytamy, z czego jest najbardziej dumny na swej farmie, odpowiada: „Stymuluję bioróżnorodność ziemi, co ma duże znaczenie dla przyszłych pokoleń. Przekażę w ich ręce płodny, żywy grunt”.
Tłum. Bartłomiej Kozek
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się na łamach magazynu „Green European Journal”. Dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk.
Frédérique Hupin – agronomka z ponad 15-letnim doświadczeniem we wdrażaniu praktyk zrównoważonego rolnictwa. Niezależna konsultantka do spraw rolnych, a także dziennikarka belgijskiego dziennika „L’Avenir” i francuskiego magazynu „Techniques Culturales Simplifiées”.