Połowa Polaków za obniżeniem wieku emerytalnego

Połowa Polaków za obniżeniem wieku emerytalnego

47 proc. Polaków uważa, że wiek emerytalny powinien zostać obniżony, zaś za jego podniesieniem opowiada się 20 proc. respondentów – wynika z sondażu opublikowanego przez portal Interia.

Jak informuje wnp.pl, w badaniu agencji badawczej Smartscope na zlecenie Interii respondentów zapytano o to, czy wiek emerytalny powinien zostać obniżony, zrównany dla kobiet i mężczyzn, oraz czy powinien on zostać podniesiony. Obecnie wiek emerytalny wynosi dla kobiet 60 lat, zaś dla mężczyzn 65.

Z badania wynika, że 47 proc. respondentów jest zdania, iż wiek emerytalny powinien zostać obniżony; tak na to pytanie odpowiedziało 52 proc. kobiet i 43 proc. mężczyzn. Za zrównaniem wieku emerytalnego opowiedziało się natomiast 44 proc. respondentów, w tym 53 proc. mężczyzn, oraz 36 proc. kobiet. Z badania wynika również, że 20 proc. badanych (w tym 14 proc. kobiet i 26 proc. mężczyzn) uważa, iż obecny wiek emerytalny powinien zostać podniesiony.

Poparcie dla obniżenia wieku emerytalnego ma związek m.in. z wiekiem. Za przejściem na wcześniejszą emeryturę jest najwięcej osób młodych i średnim wieku, w grupach wiekowych 25-34 lata, oraz 35-44 lata.

Dział
Aktualności
Wcześniej informowaliśmy o…

Trudno uwierzyć, co wrzucamy do toalety

Trudno uwierzyć, co wrzucamy do toalety

Samorządy tracą setki tysięcy złotych rocznie na usuwanie zanieczyszczeń z kanalizacji.

Według informacji Portalu Samorządowego, gmina Skała w 2022 r.  wydała 36 tyś. zł na usuwanie awarii kanalizacji. Nie znaczy to jednak, że działająca w mieście instalacja jest tak wadliwa. Do uszkodzeń dochodzi najczęściej z powodu nieodpowiedzialnego zachowania osób korzystających z systemu kanalizacji.

W noże pomp niemal non stop wkręcają się nawilżane chusteczki. Z kolei to, czego nie przetną noże, może skutecznie zapchać pompy. Są też gorsze rzeczy – 2 lata temu wyłowiony został but, a ponad rok temu cegła. Notorycznie znajdowane są sznurki czy kawałki szmat. Na jednym ze zdjęć, którymi podzielił się w mediach społecznościowych burmistrz miasta, widać resztki mopa, a na kolejnym resztki siatki z tworzywa sztucznego.

Średni koszt naprawy pompy wynosi od 7 do 10 tys. zł. Choć w ubiegłym roku miasto wydało w sumie 136 tys. zł, okazuje się, że roczne koszty naprawy mogą sięgać nawet 150 tys. zł.

Wiele polskich miast prowadzi kampanie informacyjne dotyczące awarii kanalizacji. Czasem aż trudno uwierzyć w to, co zostaje znalezione w rurach kanalizacyjnych. W 2021 r. zainaugurowano nawet kampanię „Toaleta to nie śmietnik”. O tym, co nie powinno trafiać do rur kanalizacyjnych, przypomniały 19 listopada m.in. Katowickie Wodociągi. Nie jest to data przypadkowa. Właśnie wówczas obchodzony jest Światowy Dzień Toalet.

Pamiętajmy, że wszystko zaczyna się w naszych domach. Lądujące w muszli resztki jedzenia i leki są pożywieniem dla szczurów i bakterii. Światowy Dzień Toalet to okazja do przypomnienia, jaki wpływ na środowisko ma każdy z nas – mówił wówczas Stanisław Krusz, prezes Katowickich Wodociągów.

Przedsiębiorstwo przypomniało, że na liście rzeczy, które do toalety absolutnie trafić nie powinny, są przede wszystkim: resztki jedzenia, nici dentystyczne i włosy, leki, koci żwirek, ubrania, środki higieny czy niedopałki papierosów.

Szacuje się, że rocznie do liczącej 800 km kanalizacji na terenie Katowic trafia nawet 450 ton śmieci. Pracownicy Katowickich Wodociągów rocznie odbierają około 700 zgłoszeń o awariach.

W kwietniu o tym, czego nie powinno się wrzucać do toalet, przypomniały Wodociągi Płockie. Jak wyliczono, co miesiąc pracownicy przedsiębiorstwa wyjmują ponad 59 ton odpadków z kanalizacji. Rocznie daje to ponad 709 ton. Tylko w 2021 r. śmieci, które trafiły do tamtejszego systemu sanitarnego, spowodowały 148 zatorów i niemal 300 awarii pomp. Wodociągi Płockie wymieniły także, że do najbardziej nietypowych rzeczy znalezionych w kanalizacji zaliczono: lalki dla dzieci, kamienie, widelce, łyżeczki, noże, monety, a także prezerwatywy czy różnego rodzaju folie.

Połowa Polaków nie ma oszczędności

Połowa Polaków nie ma oszczędności

54 proc. Polaków deklaruje, że ich gospodarstwa domowe posiadają oszczędności; to spadek o 4 pkt proc. wobec poprzedniego roku. Długi lub kredyty ma 40 proc. gospodarstw domowych.

CBOS przypomniało, że od szesnastu lat pyta Polaków o stan ich oszczędności oraz poziom zadłużenia. Do wybuchu pandemii COVID-19 odsetek osób posiadających oszczędności rósł przy każdym kolejnym pomiarze, osiągając w marcu 2020 r. poziom prawie trzykrotnie wyższy niż w 2007 roku (61 proc. wobec 23 proc.), kiedy po raz pierwszy CBOS zadało Polakom te pytania. Wraz z nastaniem pandemii koronawirusa trend wzrostowy się załamał, ale udział badanych deklarujących posiadanie oszczędności ani razu nie spadł w tym czasie poniżej 50 proc. i pozostaje wyższy niż choćby w 2017 r.

Z sondażu wynika, że deklaracje posiadania oszczędności są częstsze wśród badanych lepiej sytuowanych (83 proc. w grupie osób o dochodach per capita wynoszących 4000 zł lub więcej wobec 30 proc. wśród uzyskujących dochody poniżej 1499 zł na osobę), dobrze oceniających swoją sytuację materialną (70 proc. wobec 8 proc. wśród oceniających ją jako złą) i raczej młodszych (64 proc. w grupie wiekowej 25-34 lata wobec 43 proc. wśród najstarszych badanych). Jak wskazano, im jest wyższy poziom wykształcenia respondentów, tym częściej deklarują oni posiadanie oszczędności.

W ocenie CBOS, podobnie jak przy wszystkich poprzednich pomiarach, większość badanych posiadających oszczędności (75 proc.) stwierdziła, że mogłaby utrzymywać się ze zgromadzonych środków finansowych bez obniżania dotychczasowego poziomu życia przez co najmniej dwa miesiące. 13 proc. mogłoby żyć z nich przez około miesiąc, a krócej niż miesiąc – 1 proc. (to najniższy wynik w ciągu ostatnich szesnastu lat).

Sondaż pokazał, że 40 proc. Polaków zadeklarowało, że ich gospodarstwa domowe mają do spłacenia jakieś raty, pożyczki, długi lub kredyty, przy czym 3 proc. stwierdziło, że ma trudności z ich uregulowaniem.

Badani, których gospodarstwa domowe zgromadziły oszczędności, ale nie mają żadnych długów, stanowią jedną trzecią wszystkich respondentów (34 proc). Co piąty ankietowany (20 proc.) deklaruje, że ma zarówno oszczędności, jak i długi, a co czwarty (25 proc.) nie ma ani oszczędności, ani długów. W najtrudniejszym położeniu znajduje się 21 proc. badanych – nie ma oszczędności, ale jest zadłużona.

Biedronka udawała, że warzywa i owoce są polskie

Biedronka udawała, że warzywa i owoce są polskie

Biedronka źle oznaczała pochodzenie owoców i warzyw. Zapłaci za to 60 mln złotych.

Jak informuje serwis next.gazeta.pl, w 2021 roku UOKiK zwrócił uwagę, że w sklepach Biedronka na wywieszce przy stoisku z owocami i warzywami, choć widniał napis „Polska”, to w rzeczywistości nie wszystkie produkty nim oznaczone pochodziły z naszego kraju. Przykładem był czosnek sprzedawany 15 października 2019 r. w Biedronce w Łodzi, który przyjechał z Hiszpanii, ziemniaki oferowane 19 lutego 2020 r. w Radymnie – z Francji, czy gruszki dostępne 24 lutego 2021 r. w Biedronce w Katowicach – z Holandii itd. Nieprawidłowości tego typu występowały aż w 27,8 proc. sklepów Biedronka skontrolowanych przez Inspekcję Handlową.

W sklepach Biedronka konsumenci chcący kupić polskie ziemniaki, pomidory czy jabłka, byli często wprowadzani w błąd – tłumaczy Tomasz Chróstny, szef UOKiK. – Konsumenci coraz częściej zwracają uwagę na kraj pochodzenia produktów. Wiele osób kieruje się w swoich wyborach patriotyzmem gospodarczym, bo chcą wspierać polskich producentów – dodawał.

Z tego powodu opisane wyżej zjawisko uznano za nieuczciwą praktykę rynkową. Biedronka się z tym jednak nie zgodziła i odwołała do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W poniedziałek 17 kwietnia UOKiK przekazał, że Sąd utrzymał karę ponad 60 mln zł. SOKiK podkreślił, że wprowadzenie konsumentów w błąd może dotyczyć cech produktu, w tym oznaczenia kraju pochodzenia.