Mamy już lokomotywę wodorową

Mamy już lokomotywę wodorową

PESA wyprodukowała pierwszą w Europie lokomotywę wodorową. Teraz pracuje nad elektrycznymi pociągami pasażerskimi z podwójnym źródłem zasilania – elektrycznym i wodorowym. Mają one służyć kolejom regionalnym oraz lokalnym.

Jak informuje Portal Samorządowy, lokomotywa wodorowa Pesy, największego polskiego producenta taboru szynowego, jest już po zakończeniu testów i jako pierwsza lokomotywa tego typu na świecie została dopuszczona do eksploatacji. Firma jest więc już gotowa do jej seryjnej produkcji.

Teraz bydgoski producent pracuje nad projektem elektrycznych pociągów pasażerskich z podwójnym źródłem zasilania – z trakcji elektrycznej i ogniw wodorowych, które idealnie nadawałyby się do zastąpienia pociągów z napędem spalinowym, jeżdżących po lokalnych i regionalnych, niezelektryfikowanych liniach kolejowych. Na dodatek niezelektryfikowanych tras będzie przybywać – wraz z trwającym już w całym kraju przywracaniem ruchu kolejowego na wielu zamkniętych w ostatnich 2-3 dekadach lokalnych i regionalnych liniach.

Pociągi pasażerskie z napędem wodorowym już jeżdżą w niektórych krajach europejskich, np. we Włoszech. Polski Fundusz Rozwoju, do którego należy bydgoski producent pociągów i tramwajów, firma Pesa, chciałby, żeby takie pociągi pojawiłyby się też na polskich torach.

Proponowane przez PESA rozwiązanie pozwalające na zasilanie pociągu pasażerskiego napędem elektrycznym (poprzez pantograf) na odcinkach zelektryfikowanych i z ogniw wodorowych na liniach nie zelektryfikowanych już dziś na wielu lokalnych trasach może być porównywalne cenowo do kosztów przejazdu pociągami spalinowymi.

Dział
Aktualności
Wcześniej informowaliśmy o…

Przegłosowano ochronę związkowców

Przegłosowano ochronę związkowców

Decyzją Sejmu faktyczna ochrona związkowych liderów wejdzie w życie.

Posłowie przegłosowali zmiany w Kodeksie postępowania cywilnego, które mają uniemożliwić szybkie zwolnienie osób szczególnie chronionych. Chodzi m.in. o:

kobiety w ciąży,
rodziców na urlopach macierzyńskich, rodzicielskich, ojcowskich, wychowawczych,
pracowników w wieku przedemerytalnym,
szefów związków zawodowych,
członków rad pracowników,
społecznych inspektorów pracy.

Jak informuje Business Insider, obecnie, jeśli pracodawca naruszy przepisy ochronne i zwolni taką osobą, to — mimo ewidentnego złamania prawa — umowa o pracę się rozwiąże, a pracownik może jedynie domagać się przywrócenia do pracy lub odszkodowania. Postępowania, w szczególności w większych miastach, trwają nawet kilka lat, więc szczególnie chroniona osoba może w praktyce nagle pozostać bez źródeł utrzymania. Po wyroku firma będzie jej zwracać pieniądze za cały czas pozostawania bez pracy (a nie jedynie za maksymalnie trzy miesiące, jak innym zwalnianym osobom), ale i tak obecne regulacje powodują, że ochrona przed zwolnieniem w praktyce jest nieskuteczna. Szczególnie, jeśli pracodawca chce się pozbyć niewygodnego pracownika, np. działacza związkowego, licząc na to, że nawet jeśli sąd przywróci go do pracy po kilku latach, to i tak jego decyzja odstraszy innych pracowników/działaczy, a związkowi trudniej będzie funkcjonować.

Uchwalona wczoraj przez Sejm ustawa zakłada, że jeśli taki szczególnie chroniony pracownik zostanie zwolniony i zaskarży decyzję pracodawcy do sądu, to ten ostatni będzie mógł nakazać firmie dalsze zatrudnienie pracownika aż do momentu prawomocnego zakończenia postępowania. Podstawą udzielenia takiego zabezpieczenia będzie jedynie uprawdopodobnienie istnienia roszczenia (czyli to, że zwolnienie było bezprawne). Dzięki takiemu rozwiązaniu w okresie trwania postępowania przed sądem (często przez kilka lat) pracownik nadal będzie mógł pracować i zarobkować.

Czy ratownik może słabo pływać?

Czy ratownik może słabo pływać?

Od kilkunastu lat kursy na ratownika wodnego odbywają się wyłącznie na basenach. Osoba, która ratuje tonących w morzu, mogła nawet nigdy w nim nie pływać – a na pewno nie profesjonalnie.

Jak pisze serwis wnp.pl, w 2012 rząd zdecydował się na złagodzenie przepisów umożliwiających dostęp do zawodu ratownika wodnego. Idea była szczytna. Było nią załatanie braków kadrowych w tym zawodzie. Jednak, jak wskazują profesjonalni ratownicy, zmiana przyniosła również negatywne konsekwencje, czyli obniżenie umiejętności ratowników wodnych. A to przekłada się wprost na poziom naszego bezpieczeństwa.

Tylko w czerwcu 2023 r. w naszym kraju utonęło już ponad 20 osób. Jednego dnia – w Boże Ciało – pod wodą zginęło sześć osób. Od początku kwietnia do końca maja ponad 50. A początek sezonu dopiero przed nami. Zazwyczaj miejskie kąpieliska otwierają się wraz z początkiem wakacji. By działały, ich właściciele muszą zapewnić obsadę ratowników wodnych. I tu pojawia się problem, a nawet dwa. Po pierwsze, nie ma zbyt wielu chętnych do pracy. Po drugie – wprowadzona kilkanaście lat temu zmiana przepisów spowodowała, że wymagania stawiane ratownikom wodnym zostały zredukowane do minimum.

Otwarcie ratownictwa wodnego miało na celu zmniejszenie luki kadrowej, jaka od lat panowała w zawodzie. Jednak efekty tego działania nie są do końca takie, jak oczekiwano. Kiedyś, by zostać pełnoprawnym ratownikiem wodnym, trzeba było przejść czterostopniowe szkolenie; co ważniejsze, odbywało się ono na wodach otwartych. Tymczasem obecnie szkolenie ratownicze zostało sprowadzone wyłącznie do pływania na basenie. Ratownicy, którzy dziś pilnują bezpieczeństwa nad morzem, jeziorami czy nad kąpieliskami otwartymi, mogli nigdy w życiu nie pływać w takich miejscach.

Zmiana przepisów pozwoliła również szkolić ratowników innym organizacjom niż WOPR. W efekcie powstało wiele prywatnych firm, które, zamiast na zapewnienie bezpieczeństwa osobom kąpiącym się, nastawione są wyłącznie na zysk. Oferowane przez nich szkolenia skracane są do minimum, ale ukończenie ich daje uprawnienia do pracy w zawodzie ratownika wodnego.

Szkolenie na basenie odbywa się w bardzo komfortowych warunkach, w ciepłej wodzie, czystym i równym dnie. To zupełnie coś innego niż wskoczenie do zamulonej wody jeziora i nurkowanie kilka metrów, by wyciągnąć kogoś na brzeg i udzielić mu pierwszej pomocy – mówi zastępca prezesa bieszczadzkiego WOPR-u Maciej Jurczak.

Jak co roku kłótnia o minimalną

Jak co roku kłótnia o minimalną

Rząd zaproponował podwyżki pensji minimalnej i stawki godzinowej na 2024 rok. Jest jak zawsze – pracodawcy uznają, że proponowane kwoty są stanowczo za wysokie, a związkowcy, że za niskie.

Jak informuje portal pulshr.pl, we wtorek 13 czerwca podczas posiedzenia Rady Ministrów padły propozycje nowych stawek płacy minimalnej. Od stycznia 2024 r. ma ona wynosić 4242 zł brutto, a od lipca przyszłego roku 4300 brutto zł. Podwyżka w ramach roku 2024 jest zatem symboliczna, ale rok do roku już nie – obecnie (od lipca 2023 r.) pensja minimalna wyniesie 3600 zł brutto. Mówimy więc o podwyżce o prawie 750 zł.

Z kolei minimalna stawka godzinowa od 1 stycznia 2024 r. ma wynieść 27,70 zł brutto, a od 1 lipca – 28,10 zł brutto.

Zgodnie z przepisami co rok Rada Ministrów do 15 czerwca przedstawia Radzie Dialogu Społecznego (RDS) propozycję wysokości minimalnego wynagrodzenia za pracę i minimalnej stawki godzinowej.

Image

Inne kwoty płacy minimalnej proponują związkowcy. Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ) podkreśla, że podczas ustalania przyszłorocznej podwyżki płacy minimalnej trzeba pamiętać o wysokiej inflacji oraz o prognozach wzrostu cen na kolejny rok: Przeciętna wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę w 2024 r. nie powinna być niższa niż 4420 zł. Wzrost minimalnego wynagrodzenia za pracę powinien wynosić od 1 stycznia 2024 r. co najmniej 4300 zł, a od 1 lipca 2024 r. nie mniej niż 4540 zł – mówi w rozmowie z PulsHR.pl dyrektor wydziału polityki gospodarczej OPZZ, Norbert Kusiak.