W Australii nowe prawo pozwoli pracownikom na „odłączenie” się po godzinach pracy od kontaktu z zatrudniającymi ich osobami i podmiotami.
Już w poniedziałek wchodzi w życie prawo, które pracownikom w całej Australii zagwarantuje „odłączenie się” – informuje Polska Agencja Prasowa. Po półtorarocznym okresie karencji nowa ustawa chroni osoby, które chcą ignorować swoich szefów, przełożonych i współpracowników poza godzinami pracy. Mogą oni odmówić śledzenia informacji, czytania wiadomości i innego reagowania na sygnały poza godzinami pracy.
Ustawodawcom przyświecała chęć ochrony zatrudnionych, którzy coraz częściej byli zmuszani do świadczenia pracy poza jej ustalonym zakresem godzinowym. Badania przeprowadzone w Australii wykazały, że pracownicy wykonywali średnio 5,4 godziny nieodpłatnej pracy tygodniowo. W skali roku było to dodatkowe 281 godzin nieodpłatnej pracy rocznie. Większość tego stanowiły wymuszone działania online lub służbowe rozmowy telefoniczne.
Nowe prawo nie zabrania przełożonym kontaktowania się z pracownikami „po godzinach”. Chroni natomiast prawo pracowników do odmowy. Jeżeli pracownik nie odbierze telefonu czy nie odpowie na e-maila, to nie można podejmować wobec niego żadnych działań dyscyplinarnych ani traktować go inaczej (np. poprzez zmiany w grafiku czy wyśrubowanie wymagań dotyczących osiągniętych wyników).
Przepisy pozwalające pracownikom na wyłączanie czy nieużywanie urządzeń mobilnych obowiązują już m.in. we Francji i Niemczech.
Powstaje projekt nowej ustawy medialnej.
Jak informują Wirtualne Media, do konsultacji trafiły założenia nowej ustawy medialnej. Jedną ze spraw, które założenia ustawy poddają pod dyskusję, są „media władzy”, czyli te wydawane przez samorządy.
W kraju mamy wiele takich przykładów. Trzebnica, miejsko-wiejska gmina pod Wrocławiem, wydaje „Panoramę Trzebnicką”. To bezpłatny dwutygodnik wydawany przez Gminne Centrum Kultury i Sztuki w Trzebnicy w 10 tys. egzemplarzy. Numer z 14 czerwca ma 48 stron – w tym 23 strony reklam. Burmistrz widnieje na 34 zdjęciach, trzy opublikowane teksty są jego autorstwa. Wydział Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta Krakowa gazetę wydaje co dwa tygodnie w 35 tys. egzemplarzy (kosztuje to 1,5 mln zł rocznie). Kraków prowadzi też portal i miał dwie telewizje – Telewizję.krakow.pl i Hello Kraków News. Wrocław ma spółkę – Agencję Rozwoju Aglomeracji Wrocławskiej – zatrudniającą kilkadziesiąt osób, która zajmuje się promocją miasta i mediami samorządowymi. Wydaje papierowy tygodnik, prężny portal i telewizję Wrocław TV. Rocznie na portal i jego analogową wersję idzie ponad 3 mln zł netto. Łódź ma gazetę „Łódź.pl” za ponad 3,5 mln zł rocznie, której szesnastostronicowy, darmowy, wydawany przez Bibliotekę Miejską w Łodzi numer ukazuje się trzy razy w tygodniu, w nakładzie 45 tys. egzemplarzy.
O „mediach władzy” w założeniach nowej ustawy, czytamy: „Należy rozważyć wprowadzenie całkowitego zakazu prowadzenia działalności medialnej przez jednostki samorządu terytorialnego oraz podmioty podległe tym jednostkom”. Postulat ten oparty został na analizie negatywnych praktyk z obszaru całej Polski, które jasno pokazywały, że tego typu tytuły prasowe nie spełniały kluczowej dla prasy funkcji, jaką jest kontrola władzy publicznej.
„Trudno sobie bowiem wyobrazić, by pracownik zatrudniony w administracji samorządowej na łamach mediów wydawanych przez tę jednostkę krytykował swojego pracodawcę czy ujawniał nieprawidłowości w funkcjonowaniu danego urzędu gminy. Taka zaś jest główna rola mediów. W istocie te różne tytuły prasowe stanowiły zatem i (niestety) wciąż stanowią, narzędzia propagandowe w dyspozycji osób sprawujących w danym momencie władzę. Ich obecność zaburza konkurencję polityczną w danej wspólnocie samorządowej. Co więcej, tego typu media często starają się konkurować z niezależną prasą, często stosując w tym zakresie nieuczciwe rynkowo metody (np. przyjmując ogłoszenia po niższych cenach, czy dystrybuując gazetę bezpłatnie). Często celem towarzyszącym tego typu działaniom jest wyeliminowanie niezależnych tytułów z rynku, a w konsekwencji ograniczenie nam – jako społeczeństwu – dostępu do rzetelnej informacji” – podkreśla w wypowiedzi dla Wirtualnych Mediów dr Adam Płoszka z Zakładu Praw Człowieka Uniwersytetu Warszawskiego.
Lokalne gazety stają się tubą propagandową władz samorządowych finansowaną z pieniędzy publicznych, a komercyjne media lokalne, przyglądające się decyzjom podejmowanym przez owe władze, nie mają tak stabilnego źródła finansowania jak media samorządowe. Nie są niejednokrotnie w stanie z nimi konkurować, co zaburza równowagę na rynku, szczególnie w sytuacji, kiedy owe media samorządowe publikują też płatne treści reklamowe, stanowiące podstawę funkcjonowania mediów niezależnych od władz.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów podejrzewa dwie duże sieci handlowe o zmowę niekorzystną dla pracowników.
UOKiK prowadzi postępowanie mające wyjaśnić, czy sieci dyskontów Dino i Biedronka zawarły nielegalne porozumienie mające na celu niekonkurowanie o pracowników – informuje serwis PulsHR. Sieci są podejrzewane o to, że zawarły nieformalną umowę, na mocy której miały nie konkurować między sobą o dostarczycieli usług zewnętrznych, m.in. kierowców transportujących produkty na potrzeby obu sieci. Zdaniem UOKiK, efektem takich działań „byłby brak elastyczności zmiany pracy przez kierowców oraz ograniczenie tempa wzrostu ich płac”.
Proceder ten wedle podejrzeń miał dotyczyć firm-podwykonawców świadczących usługi dla obu sieci. Istnieje podejrzenie, że procederem mogły sterować one same, a podwykonawcy tylko realizowali politykę handlowych gigantów. Prezes UOKiK twierdzi, że „firmy transportowe mogły nie zatrudniać u siebie kierowców pracujących u innych uczestników podejrzewanej zmowy”. Miało to hamować wzrost płac u świadczących usługi oraz ich niewiedzę w kwestii tego, dlaczego płace nie rosną.
Jak informuje UOKiK, za udział w porozumieniu ograniczającym konkurencję grozi kara finansowa w wysokości do 10 proc. obrotu przedsiębiorcy. Wykazanie zawarcia zmowy menedżerom, którzy ją przygotowali, oznacza zagrożenie karami do 2 mln zł na osobę.
Hiszpański rząd wprowadził tymczasowy solidarnościowy podatek majątkowy pod koniec 2022 r. Był on pobierany w 2023 i 2024 r. od majątku netto przekraczającego 3 mln euro.
Specjaliści z Tax Justice Network przekonują, że to najlepszy moment na opodatkowanie najbogatszych. Pomimo ostrzeżeń, że po wprowadzeniu podatku bogacze mogą przenieść się do innych krajów, gdzie takich danin nie ma, Tax Justice Network twierdzi, że poprzednie reformy w niektórych krajach nie doprowadziły do takich przenosin.
Jak informuje Business Insider, rządy poszukują dodatkowych pieniędzy. A co, gdyby zwiększyć opodatkowanie, ale tylko najbogatszych? Organizacja Tax Justice Network twierdzi, że dzięki podatkowi od 0,5 proc. gospodarstw domowych z największym majątkiem, kopiującemu obecny hiszpański podatek, można zebrać miliardy dolarów.
„Gdyby stawka takiego podatku wyniosła od 1,7 do 3,5 proc., przyniósłby globalnie wpływy do budżetów w wysokości około 2,1 bln dol. Stwierdzono, że z Wielkiej Brytanii można by pozyskać nawet 31 mld dol. rocznie” – wskazuje brytyjski dziennik „The Guardian”.
Badanie zostało przeprowadzone w czasie, gdy grupa G20 bada plany wprowadzenia globalnego podatku minimalnego od 3 tys. miliarderów na świecie. Grupie tej przewodniczy brazylijski lidera lewicy Luiz Inácio Lula da Silva. Należą do niej przedstawiciele Francji, Niemiec, Hiszpanii i RPA, które popierają te propozycje. „Osiągnięcie jakiegokolwiek porozumienia zajmie jednak prawdopodobnie lata i może spotkać się ze sprzeciwem w kilku krajach” – zaznacza „The Guardian”.