Działkowicze boją się o przyszłość ogródków i proszą premiera o wsparcie.
Działkowcy są zaniepokojeni o przyszłość swoich ogrodów i samej formuły Rodzinnych Ogródków Działkowych – informuje portal gazeta.pl. Wystosowali apel do premiera Donalda Tuska. Działkowcy obawiają się skutków „rozporządzenia Ministra Rozwoju i Technologii z 8 grudnia 2023 r. w sprawie projektu planu ogólnego gminy (…). W jego ramach tereny gmin podzielono na 13 rodzajów stref funkcjonalnych. Tylko w trzech z nich przewidziano miejsca na ROD i to w profilach dodatkowych”. Jak piszą działkowcy, rozporządzenie wprowadziło „mechanizmy, które mogą zablokować ujawnienie ROD w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego”.
Zdaniem Polskiego Związku Działkowców wprowadzone przepisy otwierają furtkę do masowej likwidacji ogródków działkowych. Wystosowali apel do premiera, powołując się na fakt, że w roku 2013 osobiście interweniował on podczas prac nad ustawą o ogrodach działkowych. „Dzięki tym działaniom udało się ocalić Rodzinne Ogrody Działkowe, które dziś służą milionom Polaków. Wierzymy, że Pańskie zaangażowanie po raz kolejny przyniesie pozytywne efekty, a nowelizacja rozporządzenia zostanie niezwłocznie wdrożona” – napisali w swoim apelu. O rozporządzeniu z 8 grudnia napisali, że „w swojej obecnej formie rodzi poważne zagrożenia dla przyszłości znacznej części ROD w Polsce, destabilizuje ich sytuację prawną oraz niesie ryzyko szerokiego konfliktu społecznego”.
Wedle działkowców, gminy już korzystają z zapisów rozporządzenia i w skali kraju ponad połowa ROD znajduje się na terenach, które zostały objęte procedurą uchwalania planów ogólnych. „Realne jest ryzyko, że znaczną część ROD obejmą plany, które wykluczą ochronę przed likwidacją. Dalsza zwłoka może więc skutkować nieodwracalnymi konsekwencjami dla setek tysięcy rodzin polskich działkowców” – piszą w swoim apelu do premiera.
10 września w Warszawie protest górników z Bogdanki oraz pracowników kilku dużych zakładów energetycznych.
Protestować będą pracownicy firm należących do publicznego koncernu energetycznego Enea – kopalni węgla Bogdanka oraz elektrowni Kozienice i Połaniec – informuje Business Insider. Protestujący domagają się od szefostwa Ministerstwa Aktywów Państwowych informacji co do dalszych losów górnictwa i powiązanej z nim energetyki. Twierdzą, że od długiego czasu nie dostają odpowiedzi na swoje zapytania kierowane do władz Enei. Postanowili zatem zapytać w ministerstwie i wyartykułować swoje obawy.
Protest organizują ponad podziałami różne związki zawodowe, w tym zrzeszone w Solidarności oraz OPZZ. Domagają się wyjaśnienia zamiarów rządu w s sprawie swoich branż. Od dawna czekają także na decyzje dotyczące wydzielenia aktywów węglowych ze spółek energetycznych, co miało być elementem reformy sektora. Tymczasem w budżecie na 2025 r. nie przewidziano na ten cel żadnych kwot. Pracownicy Bogdanki domagają się także podwyżek płac, bo negocjacje z zarządem Enei zakończyły się bez żadnych decyzji.
Kopalnia Bogdanka jest rentowną i najbardziej efektywną polską kopalnią. Jednak i ona ma od pewnego czasu kłopoty ze zbytem węgla i zmniejszeniem skali wydobycia. Związkowcy twierdzą, że jedną z przyczyn jest brak spójnego planu reformowania polskiej energetyki i odchodzenia od węgla bez dotkliwych konsekwencji społecznych. Uważają, że działania rządu zagrażają także stabilności dostaw energii w Polsce. Pracownicy Enei obawiają się, że zielona transformacja energetyczna pozbawi ich pracy. Tylko kopalnia Bogdanka zatrudnia 6000 osób.
Rząd Japonii promuje działania zmniejszające skalę przepracowania w tym kraju.
Japoński rząd, a konkretnie ministerstwo zdrowia promuje działania mające zmniejszyć skalę przepracowania obywatel tego kraju – informuje Polska Agencja Prasowa. Działania obejmują wprowadzenie limitów nadgodzin, większy wymiar urlopu oraz czterodniowy tydzień pracy.
Tego rodzaju działania są obecnie dobrowolne i zależą od decyzji zarządów przedsiębiorstw. Wprowadziło je jednak wiele firm. Póki co jednak niewielu zatrudnionych decyduje się z nich korzystać. Na przykład w jednym z oddziałów firmy Panasonic, zatrudniającym 63 tys. pracowników, jedynie 150 zdecydowało się z skorzystać z prawa do 4-dniowego tygodnia pracy.
Japoński rząd chce, aby tego rodzaju działania przeciwdziałały przepracowaniu. Jest to znany od lat problem japońskich pracowników w kraju, gdzie czynniki ekonomicznej presji kapitalistycznej współgrają z czynnikami kulturowymi, jak poświęcenie, wspieranie celów pracodawcy itp. Z powodu tzw. karoshi – śmierci z przepracowania – przedwcześnie odchodzi w Japonii kilkadziesiąt osób, a negatywny wpływ odczuwa o wiele więcej osób. Ma to negatywny wpływ także na samą zdolność do pracy. Mnóstwo osób w Japonii odczuwa wypalenie zawodowe. 6 proc. Japończyków deklaruje zaangażowanie w pracę, a średnia światowa wynosi 23 proc.
Władze Japonii uważają także, iż krótsza i lżejsza praca mogą być częścią recepty na gwałtowne starzenie się społeczeństwa. Uważają, że ludzie pracujący lżej, będą mogli pracować dłużej, czyli później przechodzić na emeryturę, co częściowo zneutralizuje problem niedoborów pracowników wskutek zapaści demograficznej.
Rząd neoliberałów planuje zlikwidować co trzecią porodówkę w Polsce.
Ministerstwo Zdrowia przedstawiło do konsultacji społecznych nowelizację ustawy o publicznych świadczeniach zdrowotnych. Zakłada ona likwidację tych sal i oddziałów porodowych, w których w skali roku odbywa się mniej niż 400 porodów. Taki wskaźnik oznacza, że likwidacji ulegnie ok. 110 porodówek – jedna trzecia wszystkich istniejących. Bez sal porodowych zostaną dziesiątki powiatów w Polsce. Z wielu miejscowości będzie do najbliższego miejsca porodu kilkadziesiąt kilometrów.
Ministerstwo Zdrowia „argumentuje” swoją decyzję tym, co zawsze robią neoliberałowie – czyli kosztami i ich oszczędzaniem. Małgorzata Leszczyńska, dyrektor szpitala w Rawie Mazowieckiej, z zawodu ginekolog-położna, powiedziała łódzkiej „Gazecie Wyborczej”: „Dla mnie, jako dyrektora szpitala, jako położnej i jako kobiety, likwidacja tylu izb porodowych byłaby czymś wręcz dramatycznym. Jeśli tak się stanie, dojdzie do wielu nieszczęść. Chyba w tym wszystkim nie bierze się pod uwagę, jaka byłaby odległość pomiędzy poszczególnymi izbami porodowymi i jak skomplikowane mogą być czasem przypadki położnicze. Będą się zdarzać takie, że karetka nie będzie w stanie przejechać i zawieźć do szpitala na czas 60 czy 80 kilometrów, a swoją drogą karetek też jest za mało. Nie każda kobieta ma własny środek transportu. Mam nadzieję, że ktoś z rządzących się w porę obudzi i dostrzeże, że zdrowie i bezpieczeństwo rodzących kobiet i ich dzieci nie jest tym obszarem, w którym należy szukać oszczędności”.
Bernadeta Skóbel, ekspertka Związku Powiatów Polskich, powiedziała portalowi Prawo.pl: „Polska nie jest państwem jednolitym pod względem demograficznym czy sieci transportowych. […] brak uwzględnienia przy przyjmowaniu rozporządzenia specyfiki poszczególnych regionów Polski może przyczynić się do braku faktycznej dostępności do świadczeń. […] Nie uwzględniono przypadków, gdy po wprowadzeniu minimalnej liczby porodów zostaną zlikwidowane oddziały w sąsiadujących obok siebie powiatach, bez możliwości przejęcia przez jeden z nich potencjalnych pacjentów”.