Nowy Obywatel, Zima 2012 - okładka

Na pomoc!

·

Na pomoc!

·

Pomoc psychiatryczna powinna być blisko pacjenta – dostępna i przyjazna, z pobytem w szpitalu jako ostatecznością. Między tym ideałem a realiami polskiej służby zdrowia widnieje, jak na razie, przepaść.

Jednym z kluczowych celów Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, przyjętego w 2010 r., jest rozwój form opieki i pomocy umożliwiających chorującym funkcjonowanie w środowiskach rodzinnym i społecznym. Oznacza to odejście od dotychczasowego modelu lecznictwa psychiatrycznego, zdominowanego przez opiekę stacjonarną („szpitalocentrycznego”). Jak wyjaśnia dr hab. Katarzyna Prot-Klinger, przewodnicząca Sekcji Psychiatrii Środowiskowej i Rehabilitacji Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, koncepcja psychiatrii środowiskowej nie dotyczy konkretnej instytucji czy formy leczenia, lecz jest raczej pewnym sposobem myślenia. – Wychodzi ona z założenia, że człowiek, który choruje psychicznie, powinien być leczony tak, jak każda inna osoba. Kiedy jego stan tego wymaga, powinien trafiać na specjalistyczny oddział w szpitalu ogólnym, a poza okresami zaostrzeń – tak samo jak osoby cierpiące na inne schorzenia korzystać z szeregu możliwości leczenia pozaszpitalnego. Doc. Prot-Klinger dodaje, że oferta dla chorujących psychicznie powinna być nawet bogatsza, gdyż wielu z nich czasowo lub trwale nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować, kontynuować pracy zawodowej itp. – Powinien istnieć cały system wsparcia środowiskowego, pozwalający takim osobom mieszkać i pracować w dotychczasowym otoczeniu. W szpitalu – jeśli to w ogóle konieczne – pacjent powinien przebywać jak najkrócej, pobyt ten można skracać terapią w oddziale dziennym. Po jego opuszczeniu powinien mieć łatwy dostęp (krótkie terminy oczekiwania na wizytę) do blisko zlokalizowanej poradni, a w razie potrzeby także możliwość wizyt domowych lekarza czy pielęgniarki.

Pytana o najważniejsze zalety takiego modelu, Katarzyna Prot-Klinger w pierwszej kolejności wskazuje na kwestie etyczne. Nie można grupy ludzi odizolować od reszty społeczeństwa tylko dlatego, że są chorzy. Tym bardziej, że pobyt w „wariatkowie”, jak powszechnie nazywane są szpitale dla nerwowo i psychicznie chorych, nadal stanowi społeczny stygmat. Po drugie dość dawno zorientowano się, że część rzekomych objawów chorobowych to w rzeczywistości negatywne skutki długotrwałego przebywania w instytucji zamkniętej. Dalej, jeśli podliczyć wszystkie koszty związane z hospitalizacją oraz m.in. z brakiem możliwości pracy osób pozostających w szpitalach, system oparty o leczenie instytucjonalne okazuje się dużym obciążeniem dla społeczeństwa. – Z argumentem ekonomicznym oczywiście trzeba uważać. Nie chodzi o to, żeby chorych wypisać ze szpitali, a następnie zostawić samym sobie. Istotne koszty, związane z opieką środowiskową, państwo i tak będzie musiało ponosić. Przykład lokalnych prób odchodzenia od szpitali w Stanach Zjednoczonych, gdzie pacjenci – wypisywani często trochę na siłę – powszechnie zasilali rzeszę bezdomnych, pokazuje, jak łatwo wylać dziecko z kąpielą.

Szczególnie mocny jest argument czwarty: w modelu środowiskowym pacjenci mają bez porównania większe możliwości realizacji potrzeb społecznych i rodzinnych. Posiada to wartość samą w sobie, ale także istotne walory terapeutyczne, a dodatkowo daje otoczeniu szansę na oswojenie się z chorobą. I na odwrót: długi pobyt w szpitalu, nieraz oddalonym od miejsca zamieszkania o wiele kilometrów, bardzo często powoduje osłabienie więzi międzyludzkich.

Ponowne odkrywanie Ameryki

Prof. dr hab. Aleksander Stanisław Araszkiewicz, kierownik Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i b. prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, kładzie nacisk na jeszcze jeden aspekt: powyższy model umożliwia zachowanie ciągłości opieki. – Zaburzenia psychiczne to nie grypa, która trwa tydzień. To często wiele lat pod opieką specjalistów, przyjmowania leków – podkreśla.

Choć daleki jest od idealizowania peerelowskiej służby zdrowia, profesor podkreśla, że gdy był młodym lekarzem, istniał dość zwarty, kompleksowy system opieki środowiskowej, choć samo to określenie nie było wówczas stosowane. Przykładowo w szpitalu w Kochanówce każdy z oddziałów był przypisany do określonego rejonu Łodzi. – Pracujący w tym systemie doskonale wiedzieli, co dzieje się z pacjentami. Gdy chory został wypisany z „dziesiątki”, obejmującej opieką Bałuty, informacja o nim szła do rejonowej poradni zdrowia psychicznego na ul. Lnianej, gdzie zresztą – już wtedy! – mieścił się również oddział dzienny. Jeśli nie zgłaszał się w ciągu miesiąca, lekarz z tamtej poradni jechał do niego do domu. Dopiero ustawa o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia z 2003 r., znosząca rejonizację, zburzyła ten model. Idea sieci centrów zdrowia psychicznego, które w myśl zapisów Narodowego Programu mają docelowo stanowić podstawowe jednostki opieki psychiatrycznej, stanowi de facto powrót do sprawdzonych wzorców.

Centrum łączy różne formy opieki, dzięki czemu w każdym momencie może zapewnić pacjentowi pomoc adekwatną do jego stanu – wyjaśnia Wanda Langiewicz z Zakładu Zdrowia Publicznego warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Na placówkę tego typu składa się co najmniej kilka zespołów. Ambulatoryjny udziela porad lekarskich i psychologicznych, świadczy indywidualną i grupową pomoc psychoterapeutyczną, wykonuje czynności pielęgniarskie i interwencje socjalne. Zespół środowiskowy to wizyty domowe, terapia indywidualna i grupowa, praca z rodziną, treningi umiejętności, budowanie sieci oparcia społecznego, zajęcia i turnusy rehabilitacyjne. Zespół dzienny to częściowa hospitalizacja. Natomiast szpitalny ma funkcjonować w formie oddziału psychiatrycznego lokalnego szpitala ogólnego, uzupełnianego profilowanymi świadczeniami innych szpitali.

Wśród zadań przypisanych centrom znajduje się także promocja wiedzy dotyczącej higieny i zaburzeń zdrowia psychicznego oraz realizacja programów profilaktycznych. W instytucjach tych upatruje się również szansy na silniejsze powiązanie opieki zdrowotnej z systemem pomocy społecznej oraz z mechanizmami wspomagającymi udział chorych psychicznie w rynku pracy.

Program zakłada, że centra będą funkcjonować w każdym powiecie, dużej gminie lub dzielnicy dużego miasta, stosownie do lokalnych potrzeb.

Daleko od centrum

Silną stroną polskiej psychiatrii jest od wielu lat dość rozbudowana sieć poradni zdrowia psychicznego – podkreśla doc. Prot-Klinger. Co więcej, ich dostępność w ostatnim czasie bardzo się poprawiła. – Jakieś 15 lat temu poradni było 500–600, a w tej chwili jest ich 1000 – informuje Wanda Langiewicz. Zastrzega, że czas oczekiwania na wizytę czy bogactwo oferty są w nich zróżnicowane, ale jednocześnie podkreśla, że prawie we wszystkich powiatach pacjenci „mają gdzie pójść”. Zwraca przy tym uwagę, że psychiatria jest obszarem ogromnie rozbudowanym jeśli chodzi o subspecjalności, wśród których niektóre są ewidentnie za mało rozwinięte w stosunku do potrzeb. – W niedostatkach przoduje psychiatria dziecięca: jest mało specjalistów w tej dziedzinie (zajmujemy pod tym względem przedostatnie miejsce w Europie) i stosunkowo niewiele oddziałów. Niewiele jest również specjalistycznych poradni, zwłaszcza na prowincji. Z powodu braków kadrowych zlikwidowano oddział dziecięcy w szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy pod Białymstokiem. Drugą „problemową” specjalnością jest psychiatria wieku podeszłego.

Psychiatra dr Marek Balicki, dyrektor Szpitala Wolskiego w Warszawie oraz prezes Warszawskiego Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Psychicznie i Nerwowo Chorymi, przypomina, że początek odchodzenia od wielkich szpitali psychiatrycznych datuje się na lata 70. – W poszczególnych miejscach Polski jest różnie, ale generalnie jest więcej do zrobienia, niż zostało zrobione – ocenia. Wśród przyczyn wskazuje fakt, że duże szpitale psychiatryczne bronią się przed restrukturyzacją. Innym powodem jest dramatyczne niedofinansowanie oddziałów psychiatrycznych przy szpitalach ogólnych. – W moim szpitalu przynosi on milion złotych straty rocznie. Nic dziwnego, że przestała rosnąć liczba takich oddziałów, skoro istnieją bodźce, by je raczej zamykać, niż tworzyć. Zagrożenie to potęguje presja na komercjalizację lecznictwa. Przykładem może być Szpital Bródnowski – po przekształceniu placówki przez samorząd województwa mazowieckiego w spółkę kapitałową jej zarząd chciał zlikwidować oddział psychiatryczny, z czego wycofał się dopiero po fali protestów społecznych.

Również dostęp do opieki ambulatoryjnej, oddziałów dziennych i zespołów leczenia środowiskowego, opartych o wizyty domowe, jest poważnie ograniczony. W wielu miejscach Polski te formy nie istnieją lub są do nich kolejki, a w psychiatrii pacjent nie powinien czekać – mówi dr Balicki. – Wprawdzie mamy ambulatoria, ale one często działają na pół gwizdka, tzn. nie oferują wszystkich świadczeń, które zaspokajałyby potrzeby populacji i pozwalały myśleć o oszczędzaniu szpitali.Zespołów leczenia środowiskowego mamy w Polsce kilkadziesiąt, a powinno ich być 400, może nawet więcej. Taka jest skala zaniedbań – komentuje prof. dr hab. Jacek Wciórka z Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, współautor Narodowego Programu. – Oddziały dzienne powstają, ale ciągle jest ich zdecydowanie za mało. Dla przykładu w Kujawsko-Pomorskiem, gdzie jestem konsultantem wojewódzkim, system leczenia środowiskowego powinien móc obsłużyć co najmniej 300 osób więcej – szacuje Aleksander Araszkiewicz. Zdaniem Katarzyny Prot-Klinger to, że sieć wspomnianych usług nie jest wystarczająco rozwinięta, wynika głównie ze zbyt niskiej wyceny świadczeń psychiatrycznych przez NFZ.

Prof. Araszkiewicz, współautor raportu pt. „Psychiatryczna opieka środowiskowa w Polsce” (2008), zaznacza jednak, że niskie stawki zapisane w kontraktach stanowią jedynie część problemu. – NFZ płaci za usługę, którą najpierw trzeba „wykreować”, czyli muszą być budowane oddziały, poradnie. To nie jest sprawa Funduszu, lecz samorządów, którym w ramach Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego przypisano określone zadania, nie zabezpieczając na nie środków. To głównie dlatego jego realizacja się opóźnia. Kiedy np. rada powiatu ma do wyboru budowę nowego przedszkola, drogi czy wodociągu albo budowę nowego oddziału dziennego, ośrodka interwencji kryzysowej czy poradni zdrowia psychicznego, zwykle wybór jest dla niej oczywisty.

Z powodu opisanych problemów sieć centrów zdrowia psychicznego pozostaje pieśnią przyszłości. – W praktyce istnieją one, w formie zalążkowej, tylko w kilku miejscach, m.in. w Instytucie Psychiatrii i Neurologii.Podobne centrum próbowano utworzyć w Toruniu, pewne tradycje zintegrowanego oddziaływania środowiskowego posiada Bielsko-Biała – wylicza Langiewicz. – Nie da się modernizować szpitalnictwa psychiatrycznego, jeśli nie ma go czym zastąpić – kwituje prof. Wciórka.

Często mam wrażenie, że opieka środowiskowa jest realizowana głównie przez instytucje opieki społecznej oraz organizacje pozarządowe – komentuje doc. Prot-Klinger, aktywnie zaangażowana w tworzenie i prowadzenie placówek psychiatrii środowiskowej. – W tych dwóch sferach naprawdę dużo się dzieje: powstają środowiskowe domy samopomocy, organizowane są warsztaty terapii zajęciowej, świadczone usługi opiekuńcze. Lecznictwo zostało bardzo daleko w tyle.

Szpitale grozy

Wręcz fatalnie wygląda kwestia opieki stacjonarnej. Prof. Araszkiewicz ocenia, że tylko w jego regionie brakuje co najmniej 300 łóżek dla chorych wymagających natychmiastowej hospitalizacji. – Zdarza się, że muszę wysłać pacjenta do szpitala oddalonego o 140 km, bo w okolicach Bydgoszczy nie ma placówki, która by go przyjęła. Pomijając inne aspekty tego problemu, kluczowe jest pytanie: jaka jest możliwość, że będzie potem objęty nieprzerwaną opieką, prowadzoną przez ten sam zespół, orientujący się w jego sytuacji?

Kolejny problem stanowi dramatyczne niedoinwestowanie istniejących szpitali psychiatrycznych. – Szpitalnictwo psychiatryczne działa w skandalicznie trudnych warunkach, na które składają się m.in. braki kadrowe i zapaść podstawowej infrastruktury – ubolewa prof. Wciórka. – W kraju o dość wysokim poziomie rozwoju, będącym członkiem Unii Europejskiej, warunki pobytu w wielu placówkach medycznych są ciągle jeszcze nie do zaakceptowania, urągają prawom człowieka wtóruje mu Marek Balicki, minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki. Raport Najwyższej Izby Kontroli, która sprawdziła funkcjonowanie 17 szpitali psychiatrycznych, w pełni potwierdza ich słowa. Przykładowo aż 70 proc. skontrolowanych sal nie było przystosowanych do wymogów leczenia psychiatrycznego. Połowa oddziałów była zaniedbana, ściany brudne, okna – nieszczelne… Warunki bytowe oferowane w szpitalach [psychiatrycznych] nie sprzyjają prawidłowej realizacji praw pacjentów oraz celów leczenia i terapii, a nawet mogą zaszkodzić stanowi zdrowia pacjenta, jeśli będą utrzymywać się długotrwale – ogłosiła Justyna Lewandowska z biura Rzecznika Praw Obywatelskich po tym, jak przeprowadziło ono dwie wizytacje w szpitalach, do których trafiają pacjenci skierowani przez sąd.

Raport NIK ujawnił ponadto, że szpitale często nie przestrzegają procedur związanych z przyjmowaniem chorych bez ich zgody oraz stosowaniem środków przymusu bezpośredniego. Dr Balicki potwierdza, że nagłaśniane przez media patologie w lecznictwie psychiatrycznym są czymś więcej niż odosobnionymi przypadkami. Dlatego w czasie, gdy szefował resortowi zdrowia, wprowadził instytucję rzecznika pacjenta szpitala psychiatrycznego. Głośne przypadki placówek w radomskich Krychnowicach i Kocborowie (dzielnica Starogardu Gdańskiego), gdzie etatowi rzecznicy nie zapobiegli powtarzającym się nadużyciom, dają jednak podstawy do podejrzeń, że nie zawsze funkcjonuje ona, jak powinna. – W sprawozdaniu rzecznika praw pacjenta z 2010 r. jest mowa o zbiorowym naruszeniu praw pacjenta w szpitalu w Radomiu oraz że szpital jest w trakcie działań naprawczych, które powinny być kontrolowane przez tamtejszego rzecznika. Mamy 2012 r. i dochodzi tam do gwałtów i samobójstw – mówi Adam Sandauer, honorowy przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere”. – Wyraźnie widać, że w całym systemie jednak coś nie działa – konstatuje dr Balicki.

Sytuację utrudnia fakt, że osobom chorującym psychicznie jest szczególnie trudno walczyć o swoje prawa. – Instytucje państwowe często traktują doniesienia pacjentów szpitali psychiatrycznych jako mało wiarygodneubolewa Adam Sandauer.

Objawy towarzyszące

Niestety to nie koniec poważnych bolączek opieki psychiatrycznej. Brakuje telefonów zaufania i ośrodków interwencji kryzysowej, mimo że w wyniku samobójstw ginie co roku w Polsce tyle samo osób, co w wypadkach komunikacyjnych. W zasadzie nie istnieją tzw. mieszkania treningowe, w których grupy osób po kryzysie psychicznym mogłyby pod opieką trenerów przygotowywać się do samodzielnego życia. Nierozwiązanym problemem pozostaje kwestia dostępu do pełnego zakresu nowoczesnych farmaceutyków w przystępnych cenach. – W niektórych obszarach sytuacja się pogorszyła. Nie tylko dlatego, że nie wszystkie pożądane leki zostały wpisane na listy refundacyjne. Również z tego powodu, że państwo, czyli Ministerstwo Zdrowia i Narodowy Fundusz Zdrowia, zaczęło bardzo ściśle kontrolować przepisywanie środków stosowanych w zaburzeniach psychicznych. Lekarze, słysząc kolejne informacje o tym, że ich koledzy zostali obłożeni wysokimi karami, podchodzą do wypisywania recept z nadmierną ostrożnością – mówi dr Balicki.

Podobnie jak w wielu innych krajach, poważnym problemem jest szczególny stosunek lekarzy innych specjalności do osób chorujących psychicznie. Stanowi on istotną część odpowiedzi na pytanie, dlaczego żyją one co najmniej 10 lat krócej niż średnia dla danej populacji. – Gdy taki pacjent zgłasza się do lekarza, jego dolegliwości są często z góry składane na karb zaburzeń psychicznych, czyli: „trochę przesadza albo wymyśla sobie chorobę”. Odsyła się go do psychiatry, choć może przecież równolegle cierpieć na choroby somatyczne, jak każdy inny człowiek – tłumaczy prof. Araszkiewicz. Chorujący psychicznie zapadają na nie wręcz częściej niż inni, jako osoby o „rozregulowanym” organizmie, na dodatek nierzadko niezdolne do prawidłowego dbania o zdrowie (np. w przypadku depresji). Dlatego jednym z ważnych zadań centrów zdrowia psychicznego ma być edukowanie lekarzy ogólnych w zakresie właściwego rozpoznawania zaburzeń psychicznych oraz współpracy z psychiatrami. – Jeśli lekarz opieki podstawowej ma wystarczającą wiedzę oraz informacje o pacjencie chorym psychicznie, może go nawet prowadzić, jedynie odwołując się do konsultacji psychiatrycznych. Częste wizyty u psychiatry mogą bowiem zwiększać poczucie stygmatyzacji chorobą psychiczną – przekonuje prof. Araszkiewicz.

W niedalekiej przyszłości prawdopodobny jest ponadto ostry kryzys kadrowy w lecznictwie psychiatrycznym. Zapotrzebowanie na usługi z tej sfery będzie rosło wraz z wiedzą na temat zdrowia psychicznego oraz nasilaniem się chorób cywilizacyjnych, takich jak depresja. Tymczasem już teraz 1/3 psychiatrów stanowią ludzie w wieku emerytalnym, a młodych do wyboru tego zawodu zniechęca m.in. wysokość płac, niższa niż w innych dziedzinach medycyny. – Podobne problemy dotyczą psychologów klinicznych, pielęgniarek psychiatrycznych, pracowników socjalnych czy psychologów zatrudnionych na różnych stanowiskach w ochronie zdrowia psychicznego. Tymczasem liczba pracowników każdej z tych specjalności mogłaby ulec podwojeniu i nadal mieliby co robić – zapewnia prof. Wciórka.

Gorzki kawałek tortu

Mimo wszystkich zarysowanych problemów oraz faktu, że choroby psychiczne stanowią jedną z głównych przyczyn niepełnosprawności i przedwczesnych zgonów, spada udział psychiatrii w wydatkach NFZ.W 2009 r. z całego „tortu” skierowanego na opiekę medyczną przeznaczono na leczenie psychiatryczne oraz leczenie uzależnień zaledwie 3,9%. W kolejnych latach jeszcze mniej – ok. 3% – mimo że Sejm w nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia psychicznego założył, że w najbliższym czasie wskaźnik ten osiągnie poziom co najmniej 5% – zwraca uwagę prof. Araszkiewicz. Podkreśla on, że w innych krajach, nawet gorzej sytuowanych niż Polska, wynosi on od 5 do 12%. – Wynika to z większej siły przebicia innych specjalności, kojarzonych z ratowaniem życia, jak onkologia czy kardiologia. Można to zaobserwować również w dyskusji o refundacji leków: grupy nacisku związane z tymi specjalnościami są w naturalny sposób silniejsze – komentuje Wanda Langiewicz.

Niedostateczne finansowanie to nie jedyny hamulec zmian na lepsze. – Narodowy Program Ochrony Zdrowia Psychicznego został uchwalony przez Sejm pod koniec 2010 r., a jego realizacja miała się rozpocząć w styczniu 2011 r. Tymczasem przepisy wykonawcze ujrzały światło dzienne po 2 latach od przyjęcia dokumentu. To pokazuje poziom zainteresowania decydentów taką problematyką – irytuje się prof. Araszkiewicz. Zdaniem doc. Prot-Klinger również w środowisku medycznym bardzo niewiele osób autentycznie dąży do reformy. – Wszystkim jest tak naprawdę wygodniej, że jej nie ma. Wytworzył się pewien układ, słyszy się pytanie „dlaczego zmieniać?”. No i jest, jak jest. Podobne odczucia ma Wanda Langiewicz. – Bardzo trudno jest przekształcić zastane formy, zwłaszcza że duże szpitale są jednocześnie dużymi pracodawcami.

Z kolei zdaniem prof. Wciórki wśród przeszkód, na które napotyka realizacja Narodowego Programu, najpoważniejsze dotyczą aksjologii i świadomości społecznej. – Kwestia zdrowia psychicznego od lat jest traktowana bez zrozumienia, z lekceważeniem. Nikt o tych sprawach nie mówi, nie edukuje, w związku z czym kwitną fałszywe wyobrażenia i negatywnie zabarwione stereotypy.Jeśli się słyszy o psychiatrii, to o tym, że jakiś polityk rzekomo „nadaje się do leczenia psychiatrycznego”, albo wówczas, kiedy coś złego wydarzy się na oddziale dziecięcym. Wtedy następuje przypływ społecznego zainteresowania i krokodylich łez, po czym nadal zajmujemy się głównie potrzebami, które są lepiej rozumiane i chętniej słyszane.

Profesora boli, że niemal nie wspomina się o tym, iż rzeczywistość chorujących psychicznie jest nasycona olbrzymim cierpieniem, związanym nie tylko z chorobą, ale też tym, że się ich porzuca, marginalizuje, wyklucza. Mało kto myśli o nich z troską i poczuciem, że trzeba im zaoferować pomoc. – Dopóki nie pokona się tej bariery, co będzie trudne, ciężko oczekiwać prawdziwego przypływu entuzjazmu realizacyjnego w zakresie działań politycznych, organizacyjnych i finansowych.

Którędy do sanacji?

Zdaniem specjalistów nie ma potrzeby wymyślać nowego modelu opieki psychiatrycznej, gdyż Narodowy Program jest dobrym dokumentem. Dr Balicki jednak dodaje, że należałoby pilnie przygotować rządowy raport o stanie psychiatrii – pozwoliłby on na ewaluację opóźnień w realizowanych reformach oraz dokonanie korekt w zakresie konkretnych narzędzi czy harmonogramów.

Bez wątpienia potrzebne są efektywne mechanizmy planowania i koordynacji, a także te wymuszające egzekucję zapisów Narodowego Programu. – Powstały Wojewódzkie Rady Zdrowia Psychicznego, jednak bez uprawnień władczych. Nie ma mechanizmu, który by zagwarantował, że zespoły leczenia środowiskowego powstaną w każdym powiecie, że będą tworzone oddziały psychiatryczne przy szpitalach ogólnych.Brak również instytucji mogącej zdecydować, w którym roku ile takich oddziałów powstanie – uzasadnia Balicki. „Rozproszenie organizacyjne” jest jedną z zasadniczych barier dla powstawania centrów zdrowia psychicznego. – Centrum ma składać się z „cegiełek”, które stanowią różne formy opieki. Ich integracji nie sprzyja oddzielne finansowanie każdej z nich – wskazuje Wanda Langiewicz.

Może się ponadto okazać, że odczuwalne zmiany w lecznictwie psychiatrycznym nie będą możliwe bez zdecydowanego nacisku na decydentów. Na razie jednak szeroka opinia publiczna nie uważa zmian w tej sferze za priorytet, a samoorganizacja pacjentów jest utrudniona. Osoby, które w programie współprowadzonym przez doc. Prot-Klinger w Radiu TOK FM opowiadają o doświadczeniu choroby psychicznej, nie chcą nawet ujawniać nazwisk. – Chorujących psychicznie wciąż jeszcze dotyka bardzo silna stygmatyzacja społeczna, dlatego tym ludziom nie jest łatwo mówić publicznie o swoich sprawach – komentuje prowadząca audycję. – Tymczasem w wielu krajach reforma lecznictwa psychiatrycznego odbyła się dlatego, że powstały silne organizacje pacjentów. W Polsce ich głos jest jeszcze bardzo słabo słyszalny, więc nie mają przełożenia na żadne decyzje.

Z kolei Wanda Langiewicz podkreśla znaczenie wzrostu świadomości samorządów. – Powinny popatrzeć na to, kim są i gdzie się leczą „ich” pacjenci, a następnie zrozumieć, jak dużo można dla nich zrobić na miejscu, poprzez wsparcie w środowisku rodzinnym i społecznym. Samorządy muszą dostrzec, że to jest ich sprawa.

***

Nie chcę wpadać w biadający ton, ale sytuacja jest dramatyczna.Problemów, które drzemią pod powierzchnią i w każdej chwili mogą zaowocować takimi wydarzeniami jak w Kocborowie czy Radomiu, jest mnóstwo – podsumowuje prof. Wciórka. – One są na razie zepchnięte w niebyt publiczny, ale prędzej czy później się ujawnią.

Michał Sobczyk

współpraca Magda Wrzesień

komentarzy