Za biedni na kasę

·

Za biedni na kasę

·

Często spotykam się ze zdziwieniem, że biedni nie kupują przyzwoitych produktów – droższych, ale trwalszych; wszak to czysta oszczędność. Czysta oszczędność i czysta prawda, tyle że dla osób, które na to stać.

Przez długi czas pracowałem w zawodach, bez których współczesne miasto by sobie nie poradziło, a które są dość powszechnie pogardzane i bardzo skromnie wynagradzane. Wbrew równie powszechnej opinii, jak ta zawarta w zdaniu wstępnym, nie trafiają do takich prac wyłącznie skończeni degeneraci. Spotkałem tam ludzi o bardzo różnym poziomie wykształcenia, kultury osobistej i przejściach życiowych. Większość została przeżuta, a następnie wypluta przez transformację, toteż obok siebie, ramię w ramię, ulice pucowali majstrzy z łódzkich fabryk i chłopcy, którzy mieli bliższe kontakty z systemem penitencjarnym; abstynenci i alkoholicy, drobne złodziejaszki i gorliwi chrześcijanie. W większości – bardzo porządni ludzie, a z pewnością bardzo porządni koledzy. Pracą tą usiłowałem zarobić na życie i studia (swoją drogą ze strony przyszłej tzw. inteligencji często spotykały mnie drwiny z powodu wykonywanego zawodu, podczas gdy ze strony kolegów z pracy mogłem liczyć na wsparcie w nauce, za co do dziś jestem im niezmiernie wdzięczny). Pięcioletnia praca w zakładzie komunalnym nauczyła mnie nie tylko oceniania ludzi po charakterze, nie zaś dyplomie, lecz także pozwoliła przyjrzeć się pewnym mechanizmom biedy i degradacji społecznej.
Wszyscy musieliśmy sobie radzić z niskimi dochodami. Wracamy w tym miejscu do pytania, czemu ludzie o tak niskich zarobkach nie kupowali np. porządnych spodni, które wytrzymają cztery lata? W owym czasie porządne spodnie „zaczynały się” od 200 zł, nasze pensje zaś wynosiły niewiele ponad 700, z czego należało dokonać wszelkich niezbędnych opłat i zakupić jedzenie (nie pytajcie nawet, jak to się udawało). W tej sytuacji pozostawały zakupy albo na najtańszych bazarach, albo w sklepach z odzieżą używaną. Sumarycznie przez cztery lata zapewne każdy wydał więcej niż 200 zł, by mieć co, za przeproszeniem, na tyłek włożyć. Dlaczego więc nikt się nie wstrzymał z zakupem i swoich pieniędzy nie wrzucił do skarbonki? Zdaję sobie sprawę, że niektórym mędrkom z zamkniętych osiedli nie mieści się to w głowie, ale zwyczajnie dlatego, że musielibyśmy chodzić nago. Paradoksalnie, ludzie wydają więcej właśnie z biedy.
Tak, wiem, sami są sobie winni: mogli się uczyć, pójść na kurs, wcześniej się jakoś zabezpieczyć. Powiedziała mi to w tamtym czasie pani doktor od ekonomii, z którą miałem zajęcia. Dla porządku dodam, że w moim mieście szalało wówczas niemal 20-procentowe bezrobocie, a że działo się to jeszcze przed wejściem do Unii, darmowych kursów czy innych sposobów dokształcania się nie było, a w każdym razie nie było o nie tak łatwo, jak dziś. Kiedy rozmawiałem o tym z inną panią doktor, powiedziała wprost: W obecnym systemie gospodarczym ci ludzie właściwie nie mają szans, by się wyrwać ze swego położenia.
Podobne mechanizmy działają na poziomie samorządów. Bogate gminy nie mają problemów z pozyskiwaniem unijnych środków na „wyrównanie szans”, w przeciwieństwie do swoich biedniejszych pobratymców. Pomijając braki kadrowe, które uniemożliwiają napisanie dobrego wniosku, a następnie realizację i rozliczenie projektu, ubodzy krewni zwyczajnie nie mają środków na wymagany tzw. wkład własny. Oto przykład z mojego podwórka. W aglomeracji łódzkiej powstał pomysł Łódzkiego Tramwaju Regionalnego. W projekcie miały wziąć udział cztery gminy, przy czym żadna z nich nie należy do najbiedniejszych w Polsce. Gratka nie lada, o ile dobrze pamiętam Unia Europejska sponsorowała niemal 80% wartości inwestycji. Dla pełnego obrazu dodam, że w gminie Ksawerów jest zaledwie pięć przystanków, a długość torowiska nie przekracza 2 km. Wymiana torów na tym odcinku to koszt wysokości rocznego budżetu tej gminy, dlatego zredukowanie go do 1/5 wydaje się niepowtarzalną okazją, Ksawerów nie był jednak specjalnie zainteresowany zainwestowaniem 20% swego budżetu w linię tramwajową, biegnącą zresztą po obrzeżu gminy. Regionalny przewoźnik zadeklarował, że na własny koszt wyremontowałby ten odcinek, bo i tak by mu się to opłacało, ale przepisy na to nie zezwalają. Po północnej stronie gmina Zgierz, która początkowo dość ciepło odnosiła się do koncepcji, również się wycofała, z powodu… braku środków na wkład własny. W efekcie końcowym tramwaj regionalny nie wyjeżdża poza granice Łodzi.
Warto zauważyć, że w Polsce jest wiele gmin w znacznie gorszym położeniu, podobnie jak wielu ludzi ma przychody niższe niż moi koledzy z zakładu komunalnego. Jeśli nie chcemy Polski trwale podzielonej na obszary bogate i nowoczesne oraz biedne i zacofane, a jej obywateli na mieszkańców zamkniętych osiedli i „wiecznych nieudaczników”, to musimy niezwłocznie wypracować system bardziej sprawiedliwego podziału dóbr.

Konrad Malec

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie