Przeciąg historii

·

Przeciąg historii

·

Obywateli hipnotyzuje tzw. okno papieskie w krakowskim Pałacu Biskupim oraz okno mokotowskiej willi gen. Jaruzelskiego. Czy jednak nie warto byłoby przejść się czasem pod inne okno?

Zima niczyja?

Co roku, w nocy z 12 na 13 grudnia pod domem Wojciecha Jaruzelskiego pojawia się licząca od kilkudziesięciu do kilkuset osób grupa ludzi chcących upamiętnić rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Przeważającą większość stanowią przeciwnicy „czerwonego generała”.

Jeszcze parę lat temu odnosiło się wrażenie, że protestującym o coś chodzi, i że przynajmniej do pewnego stopnia reprezentują liczną grupę Polaków, według których stan wojenny był zbrodniczą próbą zduszenia „Solidarności”. Niestety, ostatnie manifestacje bardzo „zaniżyły poziom”. Wszelakiej maści krótko ostrzyżeni chłopcy stali się przytłaczającą większością, a „Zima wasza, wiosna nasza!” czy klasyczne „Precz z komuną!” – chwytliwe i bądź co bądź racjonalne hasła sprzed lat – ustąpiły „Wyłaź, szczurze”, „SLD – KGB” czy „Generale, smaruj pałę”.

Dlaczego zwykli obywatele przestają przychodzić pod dom Jaruzelskiego? Pokusiłbym się o hipotezę, że duży wpływ ma tu zwyczajny fakt, iż od 1981 r. minęło już sporo czasu i stan wojenny, choć rozmaicie oceniany, budzi coraz mniejsze emocje. Co więcej, pokolenia urodzone po upadku komunizmu są już zmęczone martyrologiczną narracją postsolidarnościową i na sprawie generała zwyczajnie położyły to, co NOP-owcy radzą mu smarować.

Skoro zbieranie się pod domem niemal 90-letniego starca i wykrzykiwanie mu po nocy haseł nie wydaje się dziś odpowiednią formą prowadzenia debaty historycznej, warto by się zastanowić, pod jakim innym oknem moglibyśmy ze znajomymi miło spędzić wieczór.

Nikt nic nie wie

Domyślam się, że każdy czytelnik ma własnego faworyta. Mimo to chciałbym zaproponować swojego kandydata: Leszka Balcerowicza.

Sukces tego adepta Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu był dla mnie zawsze zagadką porównywalną z tajemnicą Trójkąta Bermudzkiego. Umiarkowanie znany akademicki ekonomista bez doświadczenia w kierowaniu zespołem ludzkim, na dodatek kiepski mówca – nagle zostaje wicepremierem i ministrem finansów pierwszego demokratycznego rządu. I to rządu, dodajmy, o zabarwieniu mocno lewicowym.

Nigdy nie byłem w stanie zrozumieć, co stało się z elitą „Solidarności”, która gdy tylko stworzyła własny gabinet polityczny, wykonała zwrot o 180 stopni, porzucając lewicowy program ustalony przy Okrągłym Stole (polityka pełnego zatrudnienia, zrównoważenia gospodarki, ewolucyjnych przemian ekonomicznych itd.). Następnie rozpoczęła realizację planu, którego historia, jeśli kiedykolwiek zostanie zekranizowana, mogłaby mieć tytuł jak jeden z filmów Woody’ego Allena: „Bierz forsę i w nogi”.

Dlaczego Mazowiecki, Kuroń czy Michnik – wszyscy otwarcie przyznający się do ekonomicznej ignorancji – tak łatwo zawierzyli neoliberalnym doradcom z USA (przezywanym Brygadą Marriotta), takim jak Jeffrey Sachs i George Soros? I jak to możliwe, że owoc prac zespołu wicepremiera, czyli pakiet ustaw nazwany potem planem Balcerowicza, wprowadzono bez konsultacji społecznych oraz oglądania się na krytykę czołowych ekonomistów i posłów (Bugaj, Kowalik, Modzelewski, Małachowski)?

Wreszcie, ludzkie pojęcie przechodzi nieświadomość rządu i prezydenta w kwestii tworzonego planu zepchnięcia kraju gospodarki nakazowo-rozdzielczej w odmęty wolnego rynku. Po latach Lech Wałęsa przyznał, że zaakceptował program wicepremiera, mimo że ten nie pofatygował się przedstawić mu go w finalnej wersji.

Jednak najbardziej zastanawia mnie fakt, że pomimo oczywistej porażki planu Balcerowicza, jego twórca nie stał się medialną persona non grata.

Księżycowa ekonomia

Jak od lat podkreśla prof. Tadeusz Kowalik, żaden PRL-owski plan nie rozminął się z rzeczywistością tak bardzo, jak plan Balcerowicza.

Weźmy bezrobocie. Oceniano, że osiągnie poziom 400 tys. osób (Sachs mówił wręcz o nieco ponad 100 tys.), a i to jako zjawisko tymczasowe. Jednakże na bruku wylądowały 3 mln Polaków. Inflacja miała spaść do jednocyfrowej – stało się tak dopiero pod koniec lat 90. Wzrost cen okazał się pięciokrotnie wyższy od zakładanego. Spadek produkcji przemysłowej pięć razy przekroczył przewidywania „speców” ministerstwa. I tak dalej…

Mylić się jest rzeczą ludzką. Osobiście jestem w stanie wiele bliźnim wybaczyć. Nawet wybór najbardziej radykalnego wariantu reform spośród rekomendowanych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Nawet zabawę w laboratorium ekonomiczne pod batutą Miltona Friedmana (który radził Balcerowiczowi nie brać wzorów ze współczesnych, „socjalistycznych” Stanów Zjednoczonych, ale z ustroju tego kraju… sprzed stu lat), przy skocznych akordach kapitałów zachodnich skupujących za bezcen sektor państwowy.

Niech będzie. Trzeba rozumieć kontekst historyczny tamtych czasów i nawet chyba istotniejszy czynnik ludzki, który stał u podstaw błędów gabinetu Mazowieckiego. Ze strony Balcerowicza, którego kompetencji część środowiska ekonomistów nigdy wysoko nie ceniła, również wiele spodziewać się nie powinniśmy. Na czele gospodarki stanął człowiek o bezprecedensowym uporze, darze organizowania ludzi i – przepraszam – niewielkiej wiedzy o procesach gospodarczych i społecznych. To pozwoliło mu nie widzieć trudności i iść naprzód. Po prostu nie wiedział, że robi rzeczy niemożliwe – tak w 2005 r. dorobek wicepremiera ocenił obecny szef NBP, Marek Belka. Dlaczego jednak Balcerowicz, zamiast cichaczem wycofać się na „intelektualną Elbę” w postaci założonego przez siebie Forum Obywatelskiego Rozwoju, jako VIP bierze udział w najważniejszych debatach publicznych?

Ostatni niesprawiedliwy

Za społeczne skutki swojej wiary w neoliberalne dogmaty przeprosiło już wielu. Przede wszystkim Sachs, który wykonał niespodziewaną woltę i teraz jest głosicielem idei zrównoważonego rozwoju. Z 1990 r. rozliczali się także niektórzy politycy, np. ówczesny wicemarszałek Sejmu Aleksander Małachowski, a spośród członków gabinetu Mazowieckiego – Jacek Kuroń. Nawet pierwszy demokratyczny premier zdaje się przewartościowywać swoje spojrzenie na plan Balcerowicza (choćby w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” z 6 czerwca 2009 r.).

Także przy okazji debaty dotyczącej Otwartych Funduszy Emerytalnych widzimy, jak dawni zatwardziali neoliberałowie zmieniają poglądy. Najlepiej można to dostrzec w zaskakująco pragmatycznym stanowisku ministra finansów Jacka Rostowskiego, współtwórcy reform ustrojowych, a także doradcy premiera, Jana Krzysztofa Bieleckiego.

Mimo to Balcerowicz nadal nie traci rezonu. Zamiast karnie stanąć do szeregu i wyjść z ambarasu z twarzą, zgrywa pierwszej wody eksperta, który ma zawsze gotowe recepty na wszelkie bolączki gospodarki. Co gorsza, znajduje wielki posłuch u dziennikarzy. Niedawno na antenie radia TOK FM Janina Paradowska chwaliła go za to, że jego pomysł na OFE, w odróżnieniu od tego rządowego, jest… prosty.

Skoro elity polityczne, biznesowe oraz media nie chcą bądź nie są w stanie pojąć, że Balcerowicz jest ekonomiczną ofermą, obywatele powinni wziąć sprawy w swoje ręce. To chyba jedyna szansa na wytrącenie z letargu naczelnego doktrynera III RP.

Panu już dziękujemy

Przyznam, że nie wiem, gdzie mieszka szef Forum Obywatelskiego Rozwoju. Mam nadzieję, że w wypasionej chacie w samym centrum Warszawy, z dojazdem dogodniejszym niż pod dom Jaruzelskiego, dzięki czemu będziemy mogli gremialnie tam przybyć.

Gasnącego generała i historyczne demony zostawmy rzeczowej debacie historyków. Biorąc pod uwagę ciężar gatunkowy „zasług” Balcerowicza, „okienny obóz protestu” należy przenieść spod okna na ul. Ikara pod dom ekonomisty. Dla wahających się mam dobrą wiadomość. Zamiast w mroźną, grudniową noc, spotykamy się we wrześniu – w tym samym miesiącu, w którym grupa ekspertów byłego wicepremiera stworzyła plan reform.

Mam już nawet pomysł na pierwszy okrzyk, który będziemy ochoczo wznosić: „Balcerowicz do domu!”.

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie