Mglista nadzieja Demokratów

·

Mglista nadzieja Demokratów

·

Na początku kwietnia Biały Dom ogłosił: Barack Obama będzie w 2012 r. starać się o reelekcję. To fajnie, tylko czemu piszę to z takim niesmakiem?

Przeprowadzony niedawno przez „Washington Post” sondaż pokazuje, że pierwszy czarnoskóry prezydent wygraną ma niemal w kieszeni: pokonuje każdego z poważniejszych kandydatów Republikanów. Jeszcze rok temu byłby to dla mnie powód do nieskrywanej radości. Dziś mam mieszane uczucia.

Yes we can’t

W czasie wyborów prezydenckich 2008 r. Barack Obama złożył ponad 500 obietnic wyborczych. Choć to w znacznej mierze kwestia interpretacji, można uznać, że dotrzymał ponad 170 z nich. Trzeba przyznać, że gdyby porównać wynik z polskimi realiami, to bardzo, bardzo dużo. Administracji prezydenta udało się m.in. zrealizować kilkadziesiąt wielomiliardowych programów wspierania najsłabszych obywateli i mniejszości, innowacyjnych przedsiębiorstw czy edukacji. Wzmocniono prawa gejów, Biały Dom otworzył się na świat arabski (choćby poprzez program swoistych amerykańskich domów kultury w metropoliach na Bliskim Wschodzie), rozpoczęto realizację ambitnych programów wspierających rozwój tzw. zielonych technologii.

Niestety, ponad 300 obietnic do tej pory nie zostało zrealizowanych. USA nie wychodzą z kryzysu, Obama nie zdołał przekonać senatorów do zamknięcia więzienia w Guantanamo, w zeszłym roku pod naciskiem Republikanów przedłużył obowiązywanie ulg podatkowych dla najbogatszych, wprowadzonych przez Busha juniora.

Powyższy rachunek pokazuje, że jak dotąd pierwsza kadencja Obamy wniosła wiele pozytywnych regulacji, jednak była przede wszystkim prezydenturą walenia głową w mur. Prezydenturą nie przeforsowanych ustaw oraz tych zrealizowanych tylko połowicznie. Wreszcie, prezydenturą niespełnionych marzeń wszystkich tych Amerykanów, którzy z roku na rok coraz dotkliwiej odczuwali skutki deregulacji rynków finansowych, outsourcingu, offshoringu czy drożejącej żywności.

Czyj prezydent?

Najdobitniej problem bezsilności Obamy można było zaobserwować w czasie ciągnącego się jak brazylijska telenowela procesu przepychania ustawy o powszechnym dostępie do opieki zdrowotnej. Przegłosowana wersja pakietu Demokratów jest oczywiście wielkim dokonaniem solidarnej Ameryki. Zapewnia ona prawo do leczenia tym, których do tej pory nie było na nie stać i kładzie kres dyskryminacyjnym chwytom korporacji ubezpieczeniowych. Mimo to nie ma ona wiele wspólnego z pierwotnym programem Obamy.

Wszystko za sprawą wykreślonego przez republikańskich senatorów (czytaj: lobby ubezpieczeniowe) zapisu o utworzeniu tzw. public option, czyli państwowego ubezpieczyciela, który mógłby konkurować z prywatnymi konglomeratami i obniżać ceny usług medycznych.

USA mają rekordowo wysokie składki ubezpieczeniowe, a w efekcie – jedne z najwyższych na świecie kosztów leczenia. Mimo że do tej pory kraj nie gwarantował żadnych powszechnych usług medycznych, na jednego obywatela przeznaczał ok. dwa razy więcej środków niż np. oferująca państwowy system Kanada. Tę patologię miał pomóc zwalczyć nowy, państwowy gracz. Niestety, tak się nie stanie. Demokraci przegłosowali ze wszech miar słuszne rozwiązanie, które jednak dla podatników będzie nadal niezwykle kosztowne i które de facto gwarantuje korporacjom zachowanie monopolu na rynku zdrowia. Ba, dodatkowo wzbogacą się na zastrzyku gotówki z pakietu Obamy.

Flagowy projekt prezydenta w wersji pozbawionej public option nie obniży kosztów całego systemu lecznictwa. Tym samym nie udowodni Amerykanom, że niektóre „komunistyczne” pomysły Obamy są ekonomicznie racjonalne. Będzie ciężarem dla amerykańskiego budżetu i wielkim sukcesem neoliberalnych doktrynerów, którzy „udowodnią”, że wszelkie państwowe rozwiązania są nieefektywne.

Ustawa zdrowotna w długiej perspektywie okaże się pułapką zastawioną na Biały Dom. Jest także smutnym przykładem tego, co od wielu lat trapi USA. Mam na myśli utratę kontroli obywateli nad własnym państwem oraz bezsilności polityków chcących reformować skorumpowany system. Jest też niestety dowodem słabości samego Baracka Obamy, prezydenta, który zdołał dokonać zaskakująco mało. Pytanie tylko, czy w obecnej sytuacji mógł dokonać więcej?

Dział
Nasze opinie
komentarzy
Przeczytaj poprzednie