Pracownicy gorszej Europy
Pracownicy gorszej Europy
W państwach naszego regionu pracownicy protestują mniej, za to pracują więcej niż na Zachodzie.
Europejska Fundacja na rzecz Poprawy Warunków Życia i Pracy (Eurofound) prowadzi projekt Europejskie Obserwatorium Stosunków Przemysłowych (EIRO). W jego ramach gromadzone są dane umożliwiające analizę porównawczą natężenia konfliktu przemysłowego oraz treści regulacji i układów zbiorowych we wszystkich państwach członkowskich Unii Europejskiej i Norwegii.
Choć nie wszędzie obowiązują identyczne standardy i definicje, a dane są niekompletne, lektura raportów EIRO dostarcza interesującej wiedzy i uzmysławia wyraźne różnice pomiędzy „starą piętnastką” a nowymi członkami Wspólnoty. Dwie z nich chciałbym omówić. Pierwsza obejmuje skalę i przyczyny protestów pracowniczych, druga zaś wymiar czasu pracy. Przywoływane dane odnoszą się do 2009 r., choć autorzy podali również statystyki z poprzednich lat, aby umożliwić uchwycenie trendów.
Protest niejedno ma imię
Raport pt. „Developments in industrial action 2005-2009” poświęcony jest akcjom protestacyjnym – szczególnie tym, które przyniosły pracodawcom straty z tytułu odejścia pracowników od stanowisk. Za podstawę analizy przyjęto liczbę roboczych dni straconych w ciągu roku w przeliczeniu na 1000 zatrudnionych.
Dane zgromadzone przez EIRO nie mogą być kompletne. W przypadku niektórych państw zostały uzyskane w sposób, który uniemożliwia stuprocentową porównywalność. Wynika to przede wszystkim z braku uzgodnionych międzynarodowo definicji strajków i innych akcji protestacyjnych. Przykładowo, we Francji jako strajk nie zostanie zakwalifikowany protest w firmie zatrudniającej mniej niż 10 pracowników. W Niemczech i Wielkiej Brytanii taka właśnie liczba osób musi wziąć udział w akcji, by została ona ujęta w statystykach, zaś w Austrii odnotowuje się tylko legalne strajki. W Portugalii wyłącza się ze statystyk protesty organizowane przez pracowników administracji publicznej. Wreszcie, nie istnieją wspólne ustalenia co do minimalnego czasu trwania akcji protestacyjnej.
Porządek panuje w Polsce
Przeglądając dane dla poszczególnych państw w kolejnych latach, dochodzi się do wniosku, że wysokość interesującego nas wskaźnika wykazuje istotne zróżnicowanie geograficzne, brak natomiast wyraźnych prawidłowości, jeśli chodzi o jej zmiany w czasie.
Wyraźny trend wzrostowy dało się zaobserwować między 2005 i 2009 r. w Hiszpanii: w kolejnych latach gospodarka tego kraju straciła 40,2; 47,1; 58,1; 73,9 oraz 82,7 dni roboczych w przeliczeniu na 1000 pracowników. W pozostałych państwach w tym okresie występowały silne wahania – po okresie wzrostów następował spadek lub odwrotnie. Różnice między kolejnymi pomiarami są często duże, nawet do dwóch rzędów wielkości. Przykładowo, w Danii po trzech latach umiarkowanych strat na poziomie 20-30 dni rocznie, nastąpił rekordowo duży skok aż do 701,2 dni (najwyższy wynik spośród wszystkich analizowanych państw), podczas gdy kolejny, 2009 r. był wyjątkowo „pokojowy” – w gospodarce doszło do straty jedynie 6 dni roboczych w przeliczeniu na 1000 zatrudnionych.
Wyraźny wzrost statystyk może zostać spowodowany nawet przez jedną i skoncentrowaną w nielicznych segmentach gospodarki, ale długotrwałą i intensywną akcję protestacyjną. Tak było właśnie w Danii, gdzie w 2008 r. doszło do dwumiesięcznego strajku pielęgniarek, opiekunek domowych oraz wychowawców dzieci i młodzieży.
Wyciągnięcie dla poszczególnych państw średniej z kolejnych lat unaocznia bardzo wyraźną prawidłowość. Średnia dla 25 analizowanych krajów (brak danych dla Bułgarii, Czech i Grecji) to 30,6 straconych dni roboczych na 1000 pracowników. Przy czym średnia dla „piętnastki” i Norwegii wynosi 43,6, zaś dla 12 nowych państw UE – tylko 11 dni. Najwyższe wyniki, przekraczające średnią dla „piętnastki”, uzyskały: Dania (159,4), Francja (132), Belgia (78,8), Finlandia (72,9) i Hiszpania (60,4). Są jednak również państwa „starej” Unii, które wykazują bardzo niski poziom strat wywołanych otwartym konfliktem przemysłowym. Należą do nich Austria (0), Luksemburg (4,1), Holandia (5,7), Niemcy i Szwecja (po 6,2). Państwa te uzyskały wyniki niższe niż średnia dla nowych państw członkowskich.
Bardzo niskie straty zanotowano we wszystkich postkomunistycznych państwach Europy Środkowo-Wschodniej, podczas gdy Cypr i Malta osiągnęły wyniki „zachodnioeuropejskie”. Być może wynika to ze specyfiki regionu śródziemnomorskiego, w którym dość powszechnie występują stosunkowo wysokie straty. Poza wymienioną wcześniej w grupie najbardziej dotkniętych protestami państw Hiszpanią, również Włochy notują relatywnie wysoką średnią (34,8), co sytuuje je na 9. miejscu, zaraz za Irlandią, a przed Wielką Brytanią i Norwegią. Brak niestety szczegółowych danych dla Grecji, jednak z innych źródeł można wnioskować, że uzyskałaby ona raczej wysoką pozycję w zestawieniu.
Wśród państw naszego regionu wszystkie poza Słowenią uzyskały wynik poniżej 10. W Polsce tracono średnio 6,5 dnia roboczego na 1000 pracowników rocznie. Nieco bardziej aktywnie od nas protestowali Litwini.W pozostałych dwóch republikach nadbałtyckich oraz na Słowacji straty mieściły się w przedziale 0-2 dni roboczych rocznie.
Nie będzie chyba dużym zaskoczeniem, że to spory o wysokość płac stanowiły najczęstszą przyczynę straty dni roboczych w badanych krajach. Były one podstawową kwestią, którą uzasadniano prowadzenie akcji protestacyjnych w Polsce w latach 2005-2007, jako główną wskazano je w przypadku Francji, Litwy, Portugalii, Rumunii i Wielkiej Brytanii. Z kolei tylko na Cyprze, w Hiszpanii i Holandii płace nie występowały wśród głównych przyczyn, dla których pracownicy opuszczali swoje stanowiska. Kraje te trapiły przede wszystkim problemy z zawarciem porozumień zbiorowych bądź ich zrywanie, względnie kwestie „nie związane z rokowaniami zbiorowymi” – ta kategoria w odniesieniu do Hiszpanii obejmuje m.in. kwestie restrukturyzacji, redukcji miejsc pracy, organizacji pracy, zdrowia i bezpieczeństwa, zwolnień, dyscypliny, naruszeń umów oraz niewypłaconych wynagrodzeń. Ta grupa przyczyn jako szczególnie istotna wskazana została jeszcze m.in. w odniesieniu do Rumunii oraz naszego kraju. W przypadku Polski jako protesty z przyczyn „wykraczających poza definicję rokowań zbiorowych” wskazano spory związane z problematyką reform i prywatyzacji, które w 2008 r. stanowiły nad Wisłą najczęstsze źródło pracowniczego sprzeciwu. Nasi pracownicy prowadzili zmagania również w bardziej powszechnie konfliktogennych w skali Europy sprawach, takich jak warunki pracy czy prawa związków zawodowych.
Mateczniki oporu
W zbadanych państwach największą liczbę dni roboczych stracono wskutek akcji protestacyjnych w sektorze produkcji przemysłowej, zwłaszcza w branży metalowej (szczególna koncentracja strajków w kolejnych latach miała miejsce w Czechach i we Włoszech). Na drugim miejscu znalazły się usługi publiczne: edukacja, opieka zdrowotna, opieka społeczna i administracja publiczna. Protesty w tym sektorze były częste m.in. w Bułgarii, Danii, na Słowacji i na Węgrzech. Na kolejnym miejscu ulokował się transport i komunikacja – powtarzające się problemy w tej branży notowano we Francji. Sektor usług świadczonych przez podmioty prywatne był stosunkowo mniej narażony na straty, choć te również miały miejsce m.in. w Niemczech (sprzedaż detaliczna), na Cyprze i we Włoszech (hotele, handel) czy w Norwegii (finanse). Z kolei specyficzna dla Grecji przez większość rozpatrywanego okresu była dominacja strajków powszechnych.
W Polsce w pierwszej trójce najbardziej dotkniętych protestami branż figurowała rokrocznie służba zdrowia. Dwukrotnie odnotowano tam największe straty dni roboczych, dwa razy ustąpiła pierwszego miejsca edukacji, zaś raz produkcji przemysłowej i transportowi (w 2005 r.). Konfliktogenne było również górnictwo (dwukrotnie w czołówce rankingu), a także transport, przemysł odzieżowy i energetyczny.
Autorzy raportu podjęli również kwestię grożenia strajkiem jako ważnej techniki negocjacyjnej. Nie należy jej utożsamiać z krótkimi tzw. strajkami ostrzegawczymi, prowadzonymi w Estonii, Niemczech, na Węgrzech, Litwie i w Polsce. Wiadomo, że jest stosowana w bardzo wielu państwach, jednocześnie w mało którym gromadzone są dotyczące jej statystyki. Przykładem kraju, w którym strony zasiadają do rokowań, mając świadomość, że niedotrzymanie ustalonych terminów lub zerwanie negocjacji oznacza rozpoczęcie protestu, jest Norwegia. Pogotowie strajkowe stanowi tam bodziec do poszukiwania porozumienia. Groźba strajku jest zwyczajną taktyką również w Szwecji i Irlandii. Można przypuszczać, że sytuacji tego rodzaju nie było (lub stanowiły margines) jedynie na Cyprze, w Danii, Luksemburgu i na Litwie. Żadnych danych na ten temat nie gromadzono w Grecji, Hiszpanii, Holandii i Słowenii.
Perspektywa niekorzystnego scenariusza „pomogła” w zawarciu porozumień m.in. we Francji, gdzie wzrosły płace w branży transportowej, oraz w Austrii, w której zrezygnowano ze zwiększenia tygodniowego wymiaru czasu pracy nauczycieli w zamian za ustępstwo z ich strony – zgodę na redukcję premii. Zazwyczaj pogotowie strajkowe odwoływano, gdy związkom udało się wywalczyć realizację postulatów lub wynegocjować warunki kompromisowe. W Belgii groźba protestu skłoniła partnerów społecznych do przełamania poważnego impasu w rokowaniach i ich kontynuacji.
Wyrywkowe dane na temat przypadków ogłaszania pogotowia strajkowego uzyskano jedynie we Włoszech i Wielkiej Brytanii. W pierwszym z tych państw monitoringowi podlegają ważne usługi publiczne, których deficyt mógłby stwarzać zagrożenie dla obywateli. W 2008 r. odnotowano 2195 sytuacji, gdy istniała groźba protestu; w 39% z nich strajki ostatecznie się nie rozpoczęły. W odniesieniu do Zjednoczonego Królestwa możliwe było porównanie liczby wszczętych sporów z liczbą referendów strajkowych, które przyniosły decyzję o podjęciu protestu. Sytuacje, w których groźba strajku urzeczywistniła się, stanowiły w poszczególnych latach od 14 do 22%.
W przypadkach, gdy protest nie jest organizowany przez pracowników usług publicznych, państwo – nie będące stroną w sporze – nie ma podstaw do podejmowania interwencji. Jednak jako podmiot posiadający instrumenty regulacji stosunków społeczno-gospodarczych, a także uczestniczący w instytucjach dialogu trójstronnego, może pośrednio oddziaływać na pozostałych aktorów.
Poza odgrywaniem roli mediatora, rządy w pewnych okolicznościach sięgały niekiedy po dostępne instrumenty regulacyjne, dzięki którym możliwe było przywrócenie równowagi w branżach objętych protestami i załagodzenie sporu. Tak było we Francji w 2009 r., kiedy to pracodawcy z sektora hotelowego i gastronomicznego mogli zaproponować korzystniejsze warunki zatrudnienia dzięki temu, że rząd zdecydował się utrzymać na czas nieokreślony obniżone stawki podatku VAT. W konsekwencji tego posunięcia odstąpiono od planowanych strajków.
Państwo posiada większe pole manewru w sytuacji, gdy do protestów dochodzi w sferze budżetowej. We Włoszech i Norwegii może po prostu dyscyplinować pracowników, jeżeli dojdzie do sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa obywateli. Władze pierwszego z tych krajów mogą wręcz nakazać pracownikom ważnych usług publicznych powrót na stanowiska pracy.
Innym sposobem łagodzenia konfliktów jest uciekanie się do decyzji budżetowych, które usatysfakcjonują pracowników i funkcjonariuszy publicznych. Do jeszcze innego rodzaju sytuacji dochodzi w przypadku przedsiębiorstw państwowych, w których decyzje strony rządowej mogą być bezpośrednio kontestowane przez pracowników. Tego rodzaju przypadek miał miejsce m.in. w polskiej spółce KGHM – protesty w 2009 r. wiązały się z żądaniem utrzymania większościowego udziału państwa w jej strukturze własnościowej.
Uzupełnieniem wiedzy z omawianych badań w ramach EIRO są konkluzje z edycji 2009 Europejskiego Badania Przedsiębiorstw (ECS), opartego m.in. na wywiadach z pracownikami z poszczególnych państw UE. Na pytanie, czy respondent spotkał się z jakąś formą protestu w swoim miejscu pracy, średnio co piąty odpowiedział twierdząco. Najczęściej o akcjach protestacyjnych wspominali Grecy (45%), Portugalczycy (26%), Francuzi (25%) i Włosi (16%). Spośród ogółu przebadanych pracowników z krajów UE 7% stwierdziło, że byli świadkami protestu trwającego co najmniej jeden dzień.
Dane te jednak nie mogą w prosty sposób służyć analizom porównawczym, gdyż poszczególne państwa dość znacznie różnią się stopniem, w jakim pracownicy są reprezentowani na poziomie zakładów. Grecja pod tym względem znajduje się w unijnym „ogonie” – uzwiązkowione firmy należą w tym kraju do mniejszości. Największy ich udział odnotowano w gospodarce Szwecji.
Najczęściej relacjonowaną przyczyną protestów także w tym badaniu były płace (74% wskazań). Na dalszych miejscach znalazły się zmiany w organizacji pracy (37%) oraz restrukturyzacja, fuzje i relokacje (28%).
Przodownicy pracy
Wnioski z drugiego raportu Europejskiego Obserwatorium Stosunków Przemysłowych, który chciałbym tu omówić, również odnoszą się do zagadnienia czasu. Podobnie jak poprzednio, rysuje się zauważalna różnica między krajami nowo przyjętymi do Unii oraz „starą piętnastką”. Wśród zatrudnionych na pełny etat osoby z tej pierwszej grupy spędzają przeciętnie więcej czasu w miejscu pracy. Dotyczy to zarówno wymiaru tygodniowego, jak i rocznego, wiąże się z ustawową długością trwania płatnych urlopów i liczbą dni ustawowo wolnych od pracy; odnosi się do obowiązujących w prawie limitów, treści porozumień zbiorowych, ale też empirycznie ustalonych danych.
Średni roczny czas pracy dla całej Unii Europejskiej (wraz z Norwegią) wynosił w 2009 r. 1750 godzin. W przypadku „piętnastki” i Norwegii było to nieco ponad 1700, zaś w nowych krajach członkowskich nieznacznie więcej niż 1800 godzin. Najwięcej w ciągu roku pracują Węgrzy (1856 godzin), zaś najmniej Francuzi (1595). Stosunkowo krótko w skali roku przebywają w miejscu pracy także Duńczycy (1628 godzin), Niemcy (1655) i Szwedzi (1662). Polscy „etatowcy” uplasowali się na 5. miejscu międzynarodowego zestawienia, przepracowując w 2009 r. średnio 1840 godzin, podobnie jak ich estońscy, litewscy i rumuńscy koledzy.
Powyższe dane skalkulowano na podstawie przeciętnego tygodniowego wymiaru godzin pracy uzgodnionego w ramach układów zbiorowych, liczby dni płatnego urlopu oraz dni ustawowo wolnych od pracy. Przyjrzyjmy się poszczególnym składowym dla różnych państw, w tym Polski.
Dziwić może w obliczeniach wykorzystanie danych dotyczących wymiaru czasu pracy uzgodnionego w ramach układów zbiorowych. W raporcie podane zostały również empirycznie stwierdzone średnie, dość znacznie różniące się od zapisów wynegocjowanych przez pracodawców i związkowców. Z badania Eurostatu z IV kwartału 2009 r., uwzględniającego absencje oraz nadgodziny (płatne lub nie), wyłania się nieco inny obraz niż z omawianych niżej danych, dotyczących wymiaru czasu pracy, wynegocjowanego wszak tylko dla pewnej części zatrudnionych.
Przykładowo, polscy pracownicy uplasowali się dopiero na 14. miejscu (39,5 godziny tygodniowo), tuż powyżej średniej dla całej Unii Europejskiej (39,3). Choć w państwach przyjętych do Wspólnoty w 2004 i 2007 r. notowano wyższy wymiar czasu pracy niż w „piętnastce” (odpowiednio 39,9 oraz 38,8 godzin), to w czołówce zestawienia, za przodującą Rumunią (ponad 41 godzin), znalazły się m.in. Wielka Brytania i Luksemburg. Te dane nie zostały jednak wykorzystane, mimo że autorzy przyznali, iż negocjacje zbiorowe w nowo przyjętych państwach odgrywają niewielką rolę w ustalaniu tygodniowego wymiaru czasu spędzanego na stanowisku – albo uzgodnienia nie różnią się od ustawowych 40 godzin, albo w ogóle nie podejmuje się tej kwestii.
Średni tygodniowy czas pracy na pełnym etacie, ustalony w negocjacjach zbiorowych dla wszystkich 28 państw objętych analizą, to 38,7 godziny w 2009 r., dla państw przyjętych do UE przed 2004 r. – 37,9, zaś dla nowych członków – 39,5. W dużej części tych ostatnich krajów, w tym także w Polsce, obowiązuje 40-godzinny tydzień pracy. Wyjątek stanowią Słowacja, Czechy i Cypr. Z kolei ten wymiar czasu pracy w grupie krajów „piętnastki” uzgodniono w Grecji. Najmniejszą liczbę godzin mają spędzać w miejscu pracy objęci układami zbiorowymi Francuzi (nieco ponad 35,5), Duńczycy (37), Szwedzi (nieco ponad 37), Brytyjczycy (37,25), Norwegowie, Holendrzy i Finowie (po 37,5).
Przy okazji warto wspomnieć, że przeanalizowano pod kątem wymiaru czasu pracy układy zbiorowe w trzech różnych branżach: chemicznej (wybranej jako przykład gałęzi przemysłu), sprzedaży detalicznej (segment usług) oraz usług publicznych. Z badania wynikło, że największy tygodniowy wymiar czasu pracy ustalono w branży sprzedaży detalicznej – 39,1 godziny dla UE, 38,5 godziny dla „piętnastki” i Norwegii oraz 39,8 godziny w nowo przyjętych państwach. Najmniejszy natomiast w usługach publicznych – odpowiednio: 38,4; 37,4; 39,6 godzin. Pomiędzy tymi sektorami ulokowała się branża chemiczna ze średnią unijną 38,8 godziny, średnią dla „piętnastki” i Norwegii 38,2 oraz 39,4 dla nowych członków.
Raport porusza również kwestię ustawowych maksimów tygodniowego oraz dobowego czasu pracy. Dyrektywa unijna (2003/88/EC) wyznacza w tym zakresie ogólne ramy, do których muszą stosować się państwa członkowskie: maksymalnie 48-godzinny wymiar tygodniowy czasu pracy oraz minimum 11 godzin odpoczynku dobowego. Ponadto obowiązuje maksymalnie 8-godzinny wymiar dobowy czasu pracy dla zatrudnionych na nocnej zmianie.
19 państw, w tym Polska, dopuszcza tygodniowy czas pracy na poziomie wyznaczonym przez dyrektywę. Pozostałe kraje ustaliły 40-godzinne maksimum. Wyjątek stanowi Belgia, gdzie wyznaczono 38-godzinny limit. Nie oznacza to jednak, że w drugiej grupie państw nie wolno zatrudniać w wyższym wymiarze – podane maksimum w praktyce jest ustawowym tygodniowym czasem pracy, do którego można doliczać nadgodziny. Polska została przytoczona jako przykład państwa, w którym – obok wymiaru maksymalnego – obowiązuje także krótszy, ustawowy czas pracy. Z kolei w części państw, m.in. w Holandii, zapewniono elastyczność, pozwalającą podwyższyć wymiar czasu pracy – za zgodą związków zawodowych lub rad pracowniczych – do 60 godzin tygodniowo. Jednocześnie limit 48 godzin nie może być przekraczany dłużej niż przez 16 kolejnych tygodni, a zatrudnienie w wymiarze 55 godzin dopuszczalne jest w 4-tygodniowym okresie.
Dość częste jest również okresowe podwyższanie maksymalnego dziennego wymiaru czasu pracy – m.in. w Bułgarii, Czechach, Niemczech i Hiszpanii. Okres ten jest każdorazowo ustalany bądź określony ustawowo. W sześciu państwach (Cypr, Dania, Irlandia, Włochy, Szwecja, Wielka Brytania) maksymalna długość dnia pracy – 13 godzin – wynika z wymogów dyrektywy unijnej. Polska zalicza się do państw z maksimum ustalonym na najniższym, 8-godzinnym poziomie, podobnie jak m.in. Niemcy, Finlandia i Litwa.
Cywilizowany Zachód
Kolejnym czynnikiem wpływającym na roczny wymiar czasu pracy, jest długość płatnego urlopu. Pomiędzy krajami istnieją w tym zakresie stosunkowo duże różnice, wynikające z układów zbiorowych. Wyraźnie najdłuższymi płatnymi urlopami mogą cieszyć się objęci nimi pracownicy w Danii, Niemczech (po 30 dni rocznie) oraz Włoszech (28). Średnia dla 16 państw, z których uzyskano dane, to niecałe 25 dni. Najkrótsze płatne urlopy wynegocjowano w przypadku Słowacji, Rumunii, Cypru i Estonii (20-21 dni). Różnica między starymi i nowymi państwami członkowskimi wynosi ok. 5 dni na korzyść tych pierwszych.
Brak danych m.in. dla Polski. W jej przypadku podano jedynie ustawowe minimum, wskazane zresztą dla wszystkich objętych analizą państw. Nasz kraj – a także wszystkie inne w regionie – należy do grupy 18 członków UE, w których wynosi ono 20 dni. W Austrii, Danii, Francji, Luksemburgu i Szwecji obowiązuje minimum 25 dni, co stanowi największy notowany wymiar. Ciekawe rozwiązanie przyjęto w Wielkiej Brytanii, gdzie formalnie obowiązuje rekordowo długi, 28-dniowy ustawowy wymiar płatnego urlopu. Wliczone jednak w to zostało 8 dni ustawowo wolnych od pracy, aby ukrócić dotychczasową praktykę niektórych pracodawców, polegającą na ujmowaniu ich jako części urlopu. Obecnie więc w Zjednoczonym Królestwie obowiązuje de facto 20-dniowy płatny urlop w skali roku, jednak bez narażania pracowników na ryzyko, że zostanie on w sprytny sposób skrócony.
Ostatnią podstawę do wyliczenia rocznego wymiaru czasu pracy przez autorów raportu stanowiła liczba dni ustawowo wolnych od pracy. W Polsce była ona przez pewien czas tematem obecnym w debacie w związku ze społeczną inicjatywą wprowadzenia wolnego w Święto Trzech Króli. W 2009 r. największą liczbę dni ustawowo wolnych od pracy odnotowano w Hiszpanii i na Cyprze (14) oraz w Portugalii i na Słowacji (13). Wyraźnie najmniej było ich w Holandii (6), niewiele także na Węgrzech i w Wielkiej Brytanii (8). Średnia dla wszystkich państw wynosiła 10,5 dnia, dla państw „piętnastki” z Norwegią 10,4, zaś dla nowych członków UE 10,7, podczas gdy w Polsce było ich 10.
Sumując powyższe liczby z danymi o długości płatnych urlopów, autorzy stwierdzili znaczną, bo aż 45-procentową różnicę pomiędzy państwami z najdłuższym i najkrótszym okresem zapewnionego pracownikom odpoczynku – Niemcami (40,5 dnia) i Węgrami (28). Polska została zakwalifikowana do grupy krajów z najmniejszą w skali roku liczbą dni wolnych obok Bułgarii, Estonii, Litwy i Rumunii.
Na Wschodzie bez zmian
Czas na podsumowanie. Z analiz EIRO wynika, że pracownicy w nowych krajach członkowskich UE pracują w skali roku dłużej, w wyższym tygodniowym wymiarze czasu pracy oraz posiadając skromniejsze prawa do płatnych urlopów.Dzieje się tak, mimo iż jednocześnie w skali gospodarek narodowych statystycznie przysparzają oni pracodawcom mniej strat roboczogodzin z tytułu akcji protestacyjnych w porównaniu ze swoimi kolegami z „piętnastki”.
Co więcej, nie stwierdzono tendencji konwergencyjnych. W porównaniu z 2008 r. tygodniowy wymiar czasu pracy obowiązujący w ramach układów zbiorowych w nowych państwach członkowskich wzrósł o 0,1 godziny, podczas gdy w pozostałej części Unii utrzymał się na tym samym poziomie. W skali długookresowej – czyli od 1999 r., od kiedy dane są systematycznie gromadzone – nastąpiła redukcja tego wymiaru o 0,7 godziny w krajach „piętnastki”. Zmiana ta dokonała się głównie przed 2003 r. Z kolei właśnie od tego roku gromadzone były dane dla nowych członków UE, gdzie do 2009 r. nastąpiło zmniejszenie tygodniowego wymiaru czasu pracy jedynie o 0,1 godziny.