Ruch 99% wkracza na Wall Street
Ruch Occupy Wall Street (Przejmijmy Wall Street) to amerykańska część fali protestów, która ogarnęła wiele krajów świata w 2011 roku.
W końcu lipca przemierzyłam Półwysep Iberyjski, aby w byłej królewskiej posiadłości dyskutować o kryzysie strefy euro.
Lasy piniowe w połączeniu z cynobrowymi plażami Zatoki Biskajskiej łagodziły żołądki podrażnione cateringiem i koiły nerwy zszargane kryzysem. Urwiste skaliste wybrzeża dostarczały znudzonej wykładami wyobraźni smakowitej, acz nieco makabrycznej pożywki. Słowem – wymarzona sceneria dla dyskusji o bezrobociu i tej, jak jej tam, zagrożonej europejskiej tożsamości, której coraz mniej posiada Europa Południowa. Bez dobrze prosperującej gospodarki nie ma co marzyć o przynależności do europejskiego kręgu kulturowego – orzekli dyskutanci zajadając czekoladki.
Południowoeuropejski parias, który pogrążał sferę euro i kilka tygodni wcześniej usiłował otruć ogórkami północnoeuropejskich podatników, był częstym tematem rozmów. Organizatorzy ubolewali nad niskim poziomem szkolnictwa: – Czy zgodzi się pan ze mną panie profesorze? – Tak, cierpimy z powodu kryzysu demograficznego, należy sprowadzić do Europy więcej imigrantów – odpowiadał pan profesor, rzuciwszy uprzednio kilka żarcików. Młodzi są bez pracy, więc rynek trzeba uelastycznić. Z perspektywy kawy i ciasteczek, wysoki procent osób zatrudnionych na kontrakty tymczasowe w Hiszpanii był najwyraźniej nieistotnym detalem.
W Hiszpanii społeczeństwo obywatelskie jeszcze się nie rozwinęło – przekonywał inny prelegent. Ręka podniesiona do góry: czy nie sądzi pan, że hiszpańskie protesty mogą być jednak dowodem na nieprawdziwość wspomnianej tezy? Przypominam: w połowie maja 2011 r. na placach hiszpańskich miast zgromadziły się tłumy domagające się przywrócenia prawdziwej demokracji. Część protestujących zamieszkała na placach na stałe, organizując darmowe posiłki, kącik dla dzieci oraz biblioteki. Ci młodzi ludzie zajmujący place miast, którzy zbudowali małe miasteczka z kartonów, doskonale zaopatrzone w żywność i rozrywki kulturalne, są niedojrzali? Czym jest społeczeństwo obywatelskie w takim razie? Nie do końca mnie satysfakcjonuje odpowiedź: „społeczeństwo obywatelskie, to takie coś, czego nie ma w zacofanych krajach”. W potocznym rozumieniu, pojęcie to ma coś wspólnego z aktywizmem i zainteresowaniem dobrem wspólnym, a te zjawiska czasami występują poza Europą i Stanami Zjednoczonymi. Pozwolę sobie podać kilka przykładów:
Chile 2011 – studenci popierani przez większość społeczeństwa protestują przez kilka miesięcy przeciwko opłatom za edukację wyższą. Rząd niestrudzenie odpowiadał za pomocą policyjnych pałek, na początku października przez chwilę negocjował z liderami protestu. Pomimo brutalności policji, studenci wychodzą na ulicę, podobnie jak kilka lat wcześniej podczas „rewolucji pingwinów”.
Argentyna, 1976-1983. Władzę przejmuje junta wojskowa, która w brutalny sposób rozprawia się z przeciwnikami. Część działaczy lewicowych znika bez śladu. Marcelo Figueras w powieści „Kamczatka” opisał zatrzymanie adwokata broniącego praw człowieka: Singaglia padł pierwszy. Zabrano go samochodem bez tablic rejestracyjnych. Wyobrażam sobie, jak cierpiał z powodu szarpania go za świetnie wyprasowany garnitur i niemal słyszę, jak skarży się przede mną, pibe, co to za barbarzyństwo, po co tak, to niepotrzebne.
Dalszych losów fikcyjnego Singaglii i realnych porwanych przez policję można się domyślić czytając raporty argentyńskiej Komisji do Spraw Zaginionych, na które powołuje się Artur Domosławski w „Gorączce Latynoamerykańskiej”: …rażenie prądem najbardziej wrażliwych części ciała – genitaliów, ust, dziąseł, piersi; wprowadzanie do odbytu lub pochwy szerokiej rury, wpuszczanie do niej szczura i zamknięcie odwrotu, tak aby szczur szarpał wnętrzności; torturowanie dzieci w obecności rodziców (i na odwrót); wypalanie na skórze; polewanie skatowanego ciała osoloną wodą; gwałty; fikcyjne egzekucje.
Tymczasem na Placu Majowym gromadziły się matki, które szukały informacji o dzieciach uprowadzonych przez reżim. Ich przygotowanie teoretyczne było w większości przypadków znikome. – Byłam kobietą jedną z wielu, jeszcze jedną gospodynią domową. Kwestie ekonomiczne, sytuacja polityczna, były mi zupełnie obce – powie po latach kontrowersyjna Hebe de Bonafini, jedna z liderek ruchu. Nie miały transparentów, jedynym znakiem rozpoznawczym były białe chusty na głowach. Jak przyjdzie policja i powie „proszę się rozejść”, to weź mnie pod rękę i udawaj, że spacerujemy – mawiały. Kilka protestujących już wkrótce miało się dowiedzieć, jaki los spotkał ich dzieci – Azucena Villaflor została uprowadzona i zrzucona z samolotu do delty rzeki La Plata. My tu mamy mundial zorganizować i wojnę o Falklandy wygrać, a te histeryczki wszystko psują – powiedzieli generałowie dowodzeni przez Jorge Videlę, wysyłając na plac coraz to nowsze odziały policyjne. Po transformacji ustrojowej, stowarzyszenie Matek z Placu Majowego przekształciło się w prężnie działającą organizację z uniwersytetem ludowym i własną radiostacją, zarządzającą budową tanich osiedli.
Kostaryka 1982-2011. Na początku lat 80.: gdy kryzys ekonomiczny ograniczył możliwości zarobkowania, osiem kobiet założyło spółdzielnię, nieopodal parku narodowego, z dala od grantów i subwencji. Lokalni machos początkowo nieufnie odnosili się do inicjatywy, jednak z czasem przekonały ich zwiększone wpływy do budżetów części gospodarstw. Spółdzielnia dobrze prosperowała, oferując wyroby przede wszystkim turystom; członkinie własnoręcznie zbudowały gliniany dom, obok którego z czasem wyrosły sklep i kawiarnia. Od czasu do czasu spółdzielnię finansowo wspomagają byłe wolontariuszki. – Ja się nad nimi nie lituję, ja je podziwiam – powie mi później jedna z nich. – Wiele się nauczyłam w ciągu tych kilku tygodni. Radości ze wspólnej pracy. U nas się robi tylko projekt za projektem, piętnaście projektów.
Na zakończenie wróćmy do Hiszpanii 2011 – spektakularne obozowiska zostały zwinięte, jednak w wielu miastach nadal funkcjonują zgromadzenia ludowe, a przedstawiciele ruchu oburzonych protestują m.in. przeciwko nielegalnym eksmisjom, zamykaniu centrów kultury oraz bronią zwolnionych z pracy.
Podsumowując: jeżeli to nie jest aktywizm i troska o dobro wspólne, to co to jest? Jeżeli wszędzie poza wąsko rozumianą Europą ludzie są bierni, to kto protestuje przeciwko reżimom? Profesor odpowiada: nie wiem, z pewnością jednak nie można tego nazwać społeczeństwem obywatelskim. Pani chyba żartuje, rękodzieło miałoby stanowić element działań obywatelskich? To prawie jakby powiedzieć, że w Polsce koła gospodyń wiejskich tworzą część ruchu kobiecego. Sama pani widzi, że nie możemy podobnych sugestii traktować poważnie. Ruchy studenckie są fenomenem chwilowym i na pewno niedługo im się znudzi, ileż można wytrzymać bez grantów i dotacji? A poza tym w Hiszpanii mamy dobre organizacje pozarządowe, które przykładnie współpracują z samorządami i potem nauczają w Maroku dobrych hiszpańskich praktyk, otrzymując w zamian za to dobre hiszpańskie wynagrodzenia; ci, jak im tam, oburzeni, są zbyt radykalni, żeby władze lokalne mogły z nimi rozmawiać. Bez dobrych grantów nie może istnieć prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, radość i duma krajów rozwiniętych i ich jedyny atrybut.
Odpowiadam: Matki z Placu Majowego miały dotacje od prezydenta Kirchenera? Profesor: Ależ one są tylko „dziarskimi staruszkami”, które mają własne radio i radykalne poglądy, to jeszcze gorsze niż uwikłanie współpracowników Hebe de Bonafini w skandal korupcyjny i zarzut defraudacji pieniędzy przeznaczonych na mieszkania socjalne. Takie bohaterskie ruchy to dobre na symbol, na emblemat na ekologiczną torbę, na – wzorem polskiej „Solidarności” – nazwę dla fabryki wyrobów cukierniczych, a nie do polityki. „Diagnozy Społecznej 2011” pani nie czytała? Nie wie pani, że polscy naukowcy stwierdzili, że aby być społeczeństwem obywatelskim, trzeba mieć liberalny światopogląd, akceptować różnice społeczne, chodzić często na wybory i głosować na partię rządzącą? Dobre organizacje winny być efektywne i konkurencyjne w walce o fundusze rządowe i sprawnie zarządzać grantami i projektami, z dala od polityki i z dala od heroizmu. Bez państwa przyjaznego dotacjom nie ma mowy o społeczeństwie obywatelskim. Poza dobrymi NGO’sami rozciąga się brudny świat terrorystów, płatnych agentów i niebezpiecznego populizmu, proszę mi wierzyć.
Podsumowując, społeczeństwo obywatelskie to wspierane przez państwo zrzeszenia, a masowe protesty mogą być w najlepszym razie nadrukami na koszulki. Ruch oburzonych odegra rolę w rozwoju Europy wtedy i tylko wtedy, jeśli trafi na rynek wyrobów cukierniczych. Dyskusja się przeciąga, zapraszam na kawę i ciasteczka marki „Indignados”, żarcik.
Ruch Occupy Wall Street (Przejmijmy Wall Street) to amerykańska część fali protestów, która ogarnęła wiele krajów świata w 2011 roku.
Polskie media nie potrafią samodzielnie zauważyć trudnych problemów, więc stosują kalki ze swoich zachodnich odpowiedników. Ostatnio roni się w nich krokodyle łzy nad młodzieżą pracującą na tzw. umowach śmieciowych.