Południe Hiszpanii to wymarzone miejsce ucieczek od instytucji i infrastruktury. W położonym kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Almerii Las Negras można się rozkoszować szelestem ręcznie szytych ubrań z pobliskiego sklepu, popijać niezobowiązująco piwo, a wzrok skierować na białe żagle na tle morskiego ciemno-błękitu.
Półtoragodzinna wycieczka w pobliskie góry dostarcza jeszcze mocniejszych wrażeń. W opuszczonej rybackiej wiosce powstała prawdziwa anarchistyczna komuna. Można tu podziwiać domki złożone z kilku głazów i paneli słonecznych, popatrzeć na cień palmy nad ogrodem warzywnym i wrócić motorówką lub pieszo na łono białych domów, ręcznie szytych ubrań i olbrzymich kotów przeciskających się przez wąskie uliczki.
Po wyczerpującej wycieczce proponujemy relaks przy lekturze tekstów o kooperatywie wiejskiej, gdzie, jak napisał portal kapitalizm.org, „udało się zrobić komunizm”. Mieszkańcy Marinaledy (ok. 100 km na wschód od Sewilli) okupowali leżące odłogiem ziemię książęce tak długo, aż oddano im całe 1200 hektarów. Na zajętych terenach uprawia się m.in. karczochy, paprykę i brokuły, każdy mieszkaniec ma zapewnioną pracę w spółdzielni, półdarmowe mieszkania z materiałów dostarczonych przez andaluzyjski samorząd (ściślej mówiąc, trzeba przy ich budowie pracować przez 450 dni, ale kto by traktował wymianę barterowa jako jedną z form obrotu rynkowego) i wynagrodzenie w wysokości 1126 euro miesięcznie.
To tyle, jeżeli chodzi o fakty, ciąg dalszy można sobie bez trudu wyobrazić. Wersja prawicowa: anachroniczny pomysł z „minionej epoki” (z której? – zapytałby dociekliwy czytelnik? Rządów generała Franco?), Marinaleda musi odejść. Wersja lewicowa: olbrzymie zdjęcia burmistrzowskiej arafatki z włodarzem miasta w tle, wskazane śródtytuły ¡No pasarán! względnie ¡El pueblo unido, jamás será vencido! Co wybierasz: patetyczne okrzyki czy paternalistyczne poklepywanie po plecach? Innej drogi nie ma.
Za przykład może posłużyć historia Jerome’a Mintza, amerykańskiego antropologa, który w 1963 r. osiedlił się w miejscowości Casas Viejas. Miejscowym wydawał się sympatycznym, acz nieco dziwnym człowiekiem – zadawał mnóstwo pytań. „Nie wiem”, „Nie było mnie wtedy w domu”, „Nie pamiętam, jak się nazywali” – takie początkowo uzyskiwał odpowiedzi. Rekonstrukcja tragicznych wydarzeń z 1933 roku, kiedy to wojsko dowodzone przez porucznika Rioja spaliło żywcem miejscowych przywódców libertariańsko-komunistycznego powstania, zajęła mu 3 lata. „Grałem wtedy w piłkę w pobliżu…”, „Brat był wśród zatrzymanych”, „Czuć było zapach spalonego mięsa”.
W końcu doszło do wyznania: „Pamiętam to jak dzisiaj. Słuchaj, powiem ci w końcu jak było naprawdę, byłem jednym z przywódców ruchu”. Wszystkie te historie Mintz umieści w wydanej w 1983 książce „The anarchists of Casas Viejas”. Towarzyszyć im będą suche zeznania wojskowych, zaczerpnięte z oficjalnej dokumentacji zdarzeń: („Byliśmy zmęczeni po 48 godzinach marszu, przyszedł rozkaz szybkiego stłumienia zdarzeń”) i odniesienia do sięgającej drugiej połowy XIX wieku historii anarchizmu w nieznającej rewolucji przemysłowej południowej Hiszpanii, „gdzie Bakunin był bardziej popularny niż Marks”.
Zdarzenia z roku 1933 były początkiem tragedii. Wkrótce miała wybuchnąć wojna, wobec której część mieszkańców dokona szybkich wyliczeń opartych o rachunek prawdopodobieństwa. Częste będą efektowne transgresje – miejscowy nauczyciel, zdeklarowany socjalista, krótko po wkroczeniu wojsk Franco nosi koszulę z symbolem Falangi. Część mieszkańców Casas Viejas pójdzie w ślady nauczyciela, część pójdzie za Republiką. Część pójdzie po śmierć, inni zmuszeni zostaną do grzebania zwłok sąsiadów. „Ojciec potem nie mógł jeść przez 8 dni” – wspomina jeden z rozmówców Mintza. Szczegółowa dokumentacja jest pozbawiona patosu i paternalistycznych uwag.
Opis detaliczny do bólu – oceni Rachel Patrick Conover, recenzentka „Cultural Analysis”. Większość zainteresowanych wydarzeniami w regionie nie pokusiła się o rozmowę z mieszkańcami. Ten błąd popełnił m.in. marksistowski historyk Eric Hobsbawm, który w oparciu o niesprawdzone informacje z niezaangażowanego w ruch 70-latka uczynił „charyzmatycznego lidera”, dopasowując fakty do przyjętych uprzednio założeń teoretycznych.
Uczestniczący w wydarzeniach czynnik ludzki jest dla nich zbyt nieprzewidywalny i zbyt kosztowny – wygodniej jest pisać rewolucyjne poematy z daleka od prozy rewolucyjnej rzeczywistości i codziennych „kooperatywowych” sporów o celowość wydania wspólnych pieniędzy na lekarza, z którego nie wszyscy będą korzystali z jednakową częstotliwością. Dobrzy oburzeni to teoretyczni oburzeni – tacy nie kłócą się, nie mają wad, nie mówią brzydko, śpiewają w jednym chórze i dobrze wychodzą na fotografiach w sepii. Lepiej trzymać się od protestujących z daleka, niezależnie od tego, czy okupują szkołę, czy idą w manifestacji. Zrobić zdjęcia z bezpiecznej odległości, przerobić na komiks i umieścić w dymkach frazesy o wzniosłych ideałach. Tak będzie też korzystniej – fakty mówią same za siebie. Po marksiście Hobsbawmie i innych teoretykach ruchów anarchistycznych został rozgłos, po Mintzu skrawki informacji w internecie i 23 kilogramy dokumentacji (obejmującej nagrania, notatki i filmy).
O nieprzystawalności pomysłów Mintza do rzeczywistości świadczyć może próba zmierzenia ich dzisiejszymi kryteriami konkursów dla młodych naukowców. Jako organizatorom, zależy nam na wysokiej jakości produkcji, dlatego też starannie selekcjonujemy rozpoczynających karierę. Mile widziane osoby w wieku do 35 lat, posiadające publikacje w uznanych periodykach naukowych lub autorstwo monografii anglojęzycznej. Projekt nie musi mieć bezpośredniego znaczenia praktycznego, ale mile widziane, jeżeli autor napisze, jakie znaczenie wyniki będą miały dla rozwoju nauki i biznesu, władz lokalnych i rozwoju przedsiębiorczości. Suszyć, skruszyć, zmielić, zważyć, niech pomysły mienią się osobomiesiącami.
Dlatego też z ubolewaniem zmuszeni byliśmy odrzucić wniosek pana Jerome’a Mintza, który nie posiadając publikacji w uznanych periodykach, postanowił zainteresować się problematyką ruchu anarchosyndykalistycznego w Hiszpanii. Zbyt długi był czas realizacji projektu: trzy lata badań w terenie. Autor nie sprecyzował, kiedy uzyska pierwszy wywiad, nie umiał określić, ile czasu zajmie mu zdobycie zaufania mieszkańców Casas Viejas, nie wycenił wartości tego etapu, nie przeliczył na odpowiednią walutę. Przedstawione wyniki badań są niejasne, nie da się na ich podstawie opracować praktycznych wskazówek dla samorządu lokalnego i przedsiębiorców. Zbyt bliskie relacje badacza z obiektem badania grożą utratą obiektywizmu i uzyskaniem niemierzalnych wyników. Klasyfikacja wniosku: niezakwalifikowany do finansowania.
Przeszedł za to projekt opracowujący badania marketingowe dla czterogwiazdkowego hotelu o nazwie „Utopia”, który stoi obecnie w Casas Viejas w miejscu spalonej chaty. Uzasadnienie: projekt w ciekawy i innowacyjny sposób przedstawia projekt zbadania postaw konsumenckich wobec pakietu „weekend w Utopii plus pobyt na polu golfowym”.
Agata Młodawska