Nowy Obywatel nr 5(56) - okładka

Stany Zjednoczone(j) własności

·

Stany Zjednoczone(j) własności

Gar Alperovitz ·

Tysiące spółdzielni, spółek pracowniczych, fundacji na rzecz ochrony terenu (ang. land trust) oraz przedsiębiorstw komunalnych po cichu demokratyzuje fundamenty amerykańskiego systemu ekonomicznego.

Był 19 września 1977 roku. „Czarny poniedziałek” dla 5 tys. pracowników likwidowanej huty stali Youngstown Sheet and Tube, pozostawionych samym sobie w podupadającym Youngstown. Ani władze lokalne, ani stanowe, ani federalne nie zaoferowały im żadnej konkretnej pomocy. Organizowane programy szkoleniowe hutnicy określali mianem „ubezpieczenia pogrzebowego”. Brakowało miejsc pracy, więc szkolenia były bezcelowe. Z inspiracji młodego robotnika, jedna z ekumenicznych grup religijnych przedstawiła plan przejęcia huty przez pracowników. Pomysł spotkał się z szerokim zainteresowaniem ze strony mediów, zdobył także poparcie wielu polityków demokratycznych i republikańskich (w tym ówczesnego konserwatywnego gubernatora Ohio), a administracja prezydenta Cartera zaoferowała poręczenie kredytu w wysokości 200 mln dolarów.

Ostatecznie jednak inicjatywę z Youngstown zniweczyły biznesowe i polityczne gierki. Nie zmienia to faktu, że wysiłki pracowników huty nie spełzły na niczym. W Ohio idea własności pracowniczej upowszechniła się w dużej mierze właśnie dzięki popularności wydarzeń z Youngstown. Przetrwała również z powodu postępującej w całym stanie dezindustrializacji i słabości władz, które nie były w stanie zaradzić temu problemowi. Po 1977 r. w Ohio powstało wiele spółek pracowniczych, których założyciele inspirowali się doświadczeniami z Youngstown. Wywarły one wpływ również na losy pojedynczych ludzi. Za przykład weźmy niedawno zmarłego Johna Logue’a, profesora na Uniwersytecie Stanowym w Kent, twórcę Centrum Własności Pracowniczej w Ohio (Ohio Employee Ownership Center), które na obszarze całego stanu wspiera tworzenie spółek pracowniczych.

W ciągu tych kilku dekad ewoluowało stanowisko związku zawodowego United Steelworkers. Pod koniec lat 70. postrzegał on własność pracowniczą jako zagrożenie dla swojej działalności i przeciwstawiał się w takich miastach jak Youngstown dążeniom hutników do zakładania spółek pracowniczych. Wszystko zmieniło się, gdy po latach liderzy United Steelworkers dostrzegli potrzebę uzupełnienia tradycyjnej działalności związkowej o nowe strategie. Związek stał się gorącym orędownikiem własności pracowniczej i pracuje obecnie nad rozwojem nowych modeli działań, opierając się na doświadczeniach Korporacji Spółdzielczej Mondragón z Kraju Basków. Ta świetnie prosperująca grupa spółdzielni pracowniczych zatrudnia 85 tys. ludzi w różnych branżach, począwszy od zaawansowanych technologii medycznych i produkcji sprzętu AGD, a skończywszy na dużych supermarketach i spółdzielczej kasie oszczędnościowo-kredytowej, dysponującej aktywami rzędu 21 mld euro.

To, z czym mamy do czynienia od czasów Youngstown, można określić mianem „instytucjonalnej innowacji wymuszonej okolicznościami”. Trwający proces powstawania różnych społecznych przedsięwzięć implikuje zmiany zakrojone na szerszą skalę zarówno w Ohio, jak i w innych miejscach. Wiele części kraju jest przecież obecnie dotkniętych masowymi zwolnieniami i rozpadem więzi społecznych – problemami nękającymi trzy dekady temu Ohio i inne stany z tzw. pasa rdzy. Bardzo ważny jest fakt, że wszystkie te inicjatywy urzeczywistniają ideę demokratyzacji kapitału.

Jedna z możliwych ścieżek rozwoju, którego celem jest demokratyzacja kapitału, polega na budowaniu świadomości społecznej, innowacjach na poziomie lokalnym oraz stopniowym tworzeniu nowych i bardziej dopracowanych strategii działania. Dobrym przykładem takiego podejścia jest inicjatywa z Cleveland (Ohio), która ideę własności pracowniczej rozwinęła w twórczy sposób. „Model z Cleveland” obejmuje zintegrowany kompleks spółdzielni pracowniczych, nastawionych w znacznej mierze na zaspokajanie potrzeb dużych instytucji, takich jak klinika w Cleveland, szpital uniwersytecki i Uniwersytet Case Western Reserve o sile nabywczej rzędu 3 mld dolarów. Kompleks spółdzielni ma również fundusz odnawialny, dzięki któremu wypracowane zyski służą stopniowemu tworzeniu nowych przedsiębiorstw (byłem jednym z głównych architektów przedsięwzięcia z Youngstown, jestem też współzałożycielem organizacji Democracy Collaborative, która odegrała zasadniczą rolę w rozwoju spółdzielni w Cleveland).

Jedną ze spółek pracowniczych jest Evergreen Cooperative Laundry – nowoczesna komercyjna pralnia oferująca usługi lokalnym szpitalom, domom opieki i hotelom. To ekologiczne przedsiębiorstwo prowadzi działalność w budynku, którego energooszczędność została wyróżniona „srebrnym” odznaczeniem LEED (Leadership in Energy and Environmental Design) i który zużywa (podgrzewa) na kilogram prania ponad trzy razy mniej wody niż konkurencja. W przedsiębiorstwie pracuje łącznie 50 osób – pięćdziesięciu właścicieli. Evergreen Cooperative Laundry oferuje wynagrodzenie powyżej średniej rynkowej, zapewnia ubezpieczenie zdrowotne, a i tak jest w stanie skutecznie konkurować z innymi komercyjnymi pralniami.

Kolejną spółdzielnią jest Ohio Cooperative Solar (OCS), która świadczy usługi z zakresu zabezpieczania budynków przed warunkami atmosferycznymi, a także instaluje i konserwuje baterie słoneczne na dachach dużych gmachów uniwersyteckich, szpitali i innych budynków użyteczności publicznej. W pierwszym roku działalności OCS zainstalowało baterie o łącznej mocy 400 kilowatów. Do 2012 r. spółdzielnia ma zamiar podwoić moc wytwarzaną w Ohio z energii słonecznej, która wynosi obecnie dwa megawaty.

17 października rozpoczęła działalność komercyjna szklarnia hydroponiczna o powierzchni 1,3 ha, która będzie w stanie produkować trzy miliony główek kapusty rocznie. Planowane jest tworzenie 2–4 nowych przedsiębiorstw pracowniczych rocznie. Ustanowiona zostanie ponadto fundacja typu land trust, obejmująca obszar o powierzchni 8 ha, na którym znajduje się wiele wspomnianych przedsiębiorstw. Będzie to pierwszy krok do wsparcia w tamtej okolicy rozwoju tzw. rolnictwa miejskiego, a jeśli pozwolą na to warunki – również taniego mieszkalnictwa. Spółdzielcy z Cleveland także czerpali z doświadczeń spółdzielni Mondragón, szczególnie przy tworzeniu funduszu odnawialnego.

Wraz z rozwojem spółdzielni pojawił się wątek polityczny. Burmistrz Cleveland wsparł kooperatywy, które w sprytny sposób skorzystały z różnych komunalnych, stanowych i federalnych udogodnień dostępnych dla przedsiębiorców. Sukces spółdzielczego przedsięwzięcia doprowadził z kolei do wzrostu poparcia dla liberalnego burmistrza. Sytuacja ta pokazała, że można uodpornić miejskich urzędników na żądania dużych korporacji, które domagają się ogromnych zwolnień podatkowych i innych zachęt, aby zacząć prowadzić w mieście działalność – często jedynie tymczasowo. Nakreślone zostały w ten sposób ramy nowego układu sił, w którym wpływy korporacji powoli słabną. Opisana strategia może pewnego dnia dołączyć do grona klasycznych środków, mających na celu równoważenie władzy korporacji. Model z Cleveland zainspirował senatora Sherroda Browna do złożenia projektu prawa ogólnokrajowego, zapewniającego wsparcie ze strony władz federalnych dla inicjatyw tego typu jak w Cleveland.

Działalność spółdzielni z Cleveland wzbudziła zainteresowanie aktywistów i osób zajmujących się rozwojem gospodarczym, których niepokoi załamanie się gospodarczych fundamentów wielu miast. Podejmowane są obecnie próby zaadaptowania modelu z Cleveland m.in. w Atlancie, Pittsburghu i Waszyngtonie. „Efekt demonstracyjny” tego niekonwencjonalnego modelu zainspirował lokalnych liderów, by włączyć elementy własności pracowniczej do oddolnych strategii działania.

Doświadczenia z Cleveland oraz innych miast pokazują, że spółdzielnie pracownicze pasują do amerykańskich realiów. Lokalni przedsiębiorcy, bankowcy oraz inni ludzie zasadniczo popierają tę ideę zarówno na gruncie praktycznym, jak i moralnym. Zwiększając stopień aktywności gospodarczej, inicjatywy tego rodzaju pomagają bowiem miejscowej gospodarce. Nacisk kładziony na pracę oraz własność jest ponadto postrzegany przez wszystkie strony jako coś pozytywnego. Atmosfera na poziomie lokalnym jest całkiem inna od zideologizowanej debaty politycznej na szczeblu krajowym. Tu na dole najważniejsze jest, aby projekt był sprawnie przeprowadzony, racjonalny ekonomicznie i przemyślany. Pomimo największego kryzysu finansowego ostatnich dekad, spółdzielcom z Cleveland udało się zabezpieczyć dla głównych projektów kredytowanie z banków. Pomysł, by tworzyć współwłasność i dobrobyt, a nie po prostu miejsca pracy, znalazł potężny oddźwięk. Przedsiębiorstwa pracownicze, wykorzystując mechanizm funduszu odnawialnego, zdecydowanie wykraczają poza ramy zapewniania ludziom zatrudnienia z wynagrodzeniem na poziomie płacy minimalnej. Mają odpowiednie środki, by brać pod uwagę to, co się ludziom należy.

Przedsięwzięcia jak to z Cleveland prowadzą nie tylko do zmian instytucjonalnych. Mają też wyraźny wpływ na kształt debaty publicznej. To dzięki ich wysiłkom powróciło pytanie, czyją własnością powinny być „środki produkcji”. Możemy zaobserwować tu proces tworzenia się wiedzy politycznej. Powołując się na koncepcję włoskiego teoretyka marksizmu, Antonio Gramsciego, wszelkie wysiłki poczynione na poziomie lokalnym są wyzwaniem dla hegemonicznej ideologii – w tym przypadku w bardzo niekonwencjonalny amerykański sposób. Dzięki inicjatywom tego typu wspólna kultura wzbogacana jest o nowe idee. Aktywiści zaangażowani w długofalową działalność mogą inspirować się tymi doświadczeniami, by stopniowo wpływać na to, o czym może być mowa w polityce. Z Ohio płynie jedna oczywista lekcja – gdziekolwiek to możliwe, należy starać się tworzyć przedsiębiorstwa pracownicze, korzystając ze wsparcia lokalnych władz. Nieustająca gospodarcza stagnacja i rozpad więzi społecznych w całym kraju tworzą takie same warunki, które doprowadziły do powstania inicjatyw w Youngstown i w Ohio.

1% społeczeństwa jest obecnie w posiadaniu mniej więcej połowy kapitału inwestycyjnego całego kraju – ta garstka na szczycie ma więcej bogactwa niż połowa tych na dole razem wzięta. Iście średniowieczna struktura własności. Nie tylko spółdzielnie pracownicze mogą zmienić ten stan rzeczy. Jest wiele innych sposobów, by zdemokratyzować własność, czyli przenieść ją z systemu korporacyjnego do przedsiębiorstw, które służą lokalnym społecznościom. Większość aktywistów i uczonych nie ma w tej kwestii dużego doświadczenia. Na poziomie lokalnym, gdzie problemów jest najwięcej, w ciągu ostatnich kilku dekad po cichu wykształciło się wiele sposobów na demokratyzację własności. Wszystkie w ten lub inny sposób realizują ideę głoszącą, że bogactwo i własność powinny być w rękach instytucji, które służą społeczności lokalnej lub szerszym celom społecznym.

Uwadze mediów uszedł fakt, że istnieje ponad 4,5 tys. podmiotów nie nastawionych na zysk, działających na rzecz rozwoju lokalnej wspólnoty, budujących na terenie Stanów Zjednoczonych obiekty mieszkalne i użyteczności publicznej. W wielu miastach „społecznościowe” fundacje typu land trust, dawniej traktowane z niechęcią, coraz częściej zajmują się budową i utrzymaniem niedrogich mieszkań. Przedsiębiorstwa społeczne, które działają w obszarach ważnych dla społeczeństwa, takich jak leczenie odwykowe i organizacja szkoleń, tworzą wschodzący „czwarty sektor” gospodarki (obok państwowego, komercyjnego i pozarządowego). 130 mln Amerykanów należy do miejskich spółdzielni spożywczych i mieszkaniowych, tradycyjnych spółdzielni rolniczych i co szczególnie ważne – do szeroko rozpowszechnionych spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Około 1,5 mln przedsiębiorstw nie nastawionych na zysk zapewnia 10% miejsc pracy w kraju.

Należy też pamiętać o 11 tys. innych przedsiębiorstw, znajdujących się w całości lub częściowo w rękach pracowników. Cały ten sektor skupia ponad 13 mln osób – o kilka milionów więcej niż jest członków związków zawodowych w sektorze prywatnym. Choć programy akcji pracowniczych (ESOP) były w przeszłości nie bez przyczyny krytykowane, wiele z nich eksperymentuje teraz ze strategiami stawiającymi na większą partycypację pracowników, co ma pomóc przezwyciężyć dawne trudności. W niektórych przedsiębiorstwach pracowniczych działają związki zawodowe, co jest dowodem, że w dłuższej perspektywie ten model własności będzie jeszcze ewoluował. Jak wynika ze wstępnych badań przeprowadzonych w Ohio, wraz z rozpowszechnianiem własności wśród pracowników wzrasta również ich zaangażowanie. Inne badania pokazują, że wyższy stopień partycypacji przekłada się z kolei na większe zyski – kolejny czynnik, który daje nadzieję na dalszy rozwój sektora. Radykalna reforma programów akcji pracowniczych mogłaby pójść w parze z innymi politycznymi inicjatywami demokratyzacyjnymi. Niezmiernie istotny jest fakt, że idea głosząca, iż pracownicy mogą i powinni być właścicielami, jest wykonalna i znacząca z politycznego punktu widzenia.

Właściwie wszystkie zdemokratyzowane formy własności – wliczając w to tysiące spółdzielni, fundacji typu land trust, przedsiębiorstw społecznych i spółek pracowniczych różnego rodzaju – mają jeszcze jedną wspólną cechę, istotną zwłaszcza w czasach kryzysu gospodarczego destabilizującego miasto za miastem. Wszystkie zakorzenione są w lokalnych gospodarkach, którym przychodzą z pomocą. W odróżnieniu od prywatnych korporacji, spółki pracownicze rzadko kiedy przenoszą się do innego miasta. Los właścicieli takich przedsiębiorstw jest bowiem ściśle związany z losem i dobrą kondycją otoczenia, w którym żyją i pracują. Można by rzec, że w zasadzie wszystkie podmioty nie nastawione na zysk, opierające się na zasadach demokratycznej własności, są tak samo mocno związane z miejscem, w którym prowadzą działalność.

Tradycyjne rozwiązania polityczne zawodzą – ludzie są tego coraz bardziej świadomi. Demokratyzacja w sektorze ochrony zdrowia i finansowym pozwala mieć nadzieję, że możliwa jest ona też w innych sferach – zwłaszcza gdy sytuacja będzie się wciąż pogarszać i o ile zamiast doraźnych rozwiązań wybrany zostanie długofalowy rozwój.

W czasie gdy reforma służby zdrowia prezydenta Obamy znalazła się w ogniu krytyki, ponad 15 stanów zaczęło rozważać wprowadzenie któregoś z wariantów tzw. systemu jednego płatnika, 14 stanów zastanawia się zaś nad utworzeniem banków stanowych. Wzorują się na istniejącym już od bardzo dawna banku Dakoty Północnej. Podjęcie decyzji mogłaby ułatwić ewentualna kolejna fala kryzysu na Wall Street, która uderzy w przeciętnego obywatela. Można też rozszerzyć obszar zastosowań od dawna istniejących instytucji publicznych. Jednym z przykładów jest inwestowanie pieniędzy z tzw. pierwszego filara systemu emerytalnego w cele publiczne. Takie rozwiązanie jest praktykowane w Kalifornii oraz Alabamie, gdzie przez długi czas w ramach dość niekonwencjonalnej strategii publicznej inwestowano nawet w przedsiębiorstwa pracownicze. Dobrze znany Fundusz Stały z Alaski to przykład sytuacji, gdy aktywa będące własnością publiczną, generują bezpośrednie korzyści ekonomiczne dla obywateli. Wiele stanów, przy użyciu kapitału podwyższonego ryzyka, coraz częściej finansuje nowe spółki, pozostawiając znaczącą część ich udziałów w rękach publicznych. Strategia ta w przyszłości może przyczynić się do zwiększenia wpływów sektora publicznego.

Pamiętajmy, że wiele z opisywanych inicjatyw nabrało kształtów, ponieważ – tak jak w Ohio – tradycyjna polityka nie oferuje już skutecznych sposobów rozwiązywania coraz trudniejszych problemów. Zarówno zwolennicy tradycyjnych strategii działania, jak i ci opowiadający się za rozwiązaniami bardziej radykalnymi, powinni zwrócić uwagę na ten paradoks i wyciągnąć z niego wnioski. Omawiane przedsięwzięcia są przykładem podejścia, które można określić mianem „ewolucyjnej rekonstrukcji”. Mamy tu do czynienia z czymś, co różni się zarówno od tradycyjnego reformizmu, ale też od klasycznych teorii „rewolucji”. Kładzie się w nich bowiem nacisk na długi, ewolucyjny proces budowania instytucji (oraz idei), które mogą z kolei w pewnym momencie przyczynić się do fundamentalnej zmiany stosunków ekonomicznych i politycznych.

Zasadnicze pytanie brzmi: jak usprawnić te strategie działania i rozszerzyć ich zakres, a także jak w dłuższej perspektywie sprawić, by idea demokratyzacji własności stała się czymś oczywistym. Inicjatywy te muszą nadać nową treść aktywności społeczno-politycznej, która zmianę definiuje w innych kategoriach niż liberalne czy populistyczne. Przypomnijmy sobie okres nazywany erą postępu. To, co później stało się częścią polityki Nowego Ładu, najpierw dojrzewało w stanowych i lokalnych „laboratoriach”. Możliwe więc, że ta stopniowo wyłaniająca się mozaika doświadczeń i pomysłów, gdy nadejdzie odpowiedni moment, stanie się podstawą postępowej polityki w skali makro. Podczas ostatniego kryzysu rząd Stanów Zjednoczonych znacjonalizował na pewien czas dwóch gigantów motoryzacyjnych – General Motors i Chryslera. Biorąc pod uwagę ogromne przepływy pieniężne do głównych banków i innych instytucji finansowych, mogło to również skutkować przejęciem kontroli przez państwo nad którymś z tych podmiotów. Niewykluczone, że takie okazje pojawią się także w przyszłości. Jeśli uczeni oraz aktywiści zaczną wspólnie pracować nad tworzeniem coraz lepszych strategii demokratyzacji, zmiana systemowa jest możliwa. Ważna będzie tu oczywiście rola grup społecznych, które zrozumiały już, że bez demokratyzacji własności nie może być mowy o demokratycznej przyszłości.

Gar Alperovitz

tłum. Mateusz Batelt

Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Dollars & Sense”, listopad/grudzień 2011. Więcej o piśmie: http://www.dollarsandsense.org/. Tytuł pochodzi od redakcji „Nowego Obywatela”.

Tematyka
komentarzy