Witajcie na pustyni po transformacji! Postkomunizm, Unia Europejska i nowa lewica na Bałkanach
Witajcie na pustyni po transformacji! Postkomunizm, Unia Europejska i nowa lewica na Bałkanach
Uwaga świata jest dzisiaj skupiona na politycznych zmianach zachodzących na Bliskim Wschodzie, na fali protestów rozciągających się od Tel Awiwu przez Madryt po Wall Street, na kryzysie w Grecji. W obliczu tych wydarzeń nie dostrzega się coraz większego napięcia politycznego i społecznego na Bałkanach, w regionie obejmującym liczne państwa postkomunistyczne. W ciągu 2011 r. protesty, których główne postulaty miały charakter socjalny, wybuchały i trwały w Rumunii, Albanii, Serbii, Macedonii oraz – co warto szczególnie podkreślić – w Chorwacji.
W tym ostatnim kraju, po pierwszych demonstracjach, minister spraw wewnętrznych Tomislav Karamarko określił grupy protestujące mianem „Indian”, co miało w lekceważący sposób opisywać protesty jako pseudopolityczne wygłupy nieistotnych grupek i stowarzyszeń. Ta arogancja nie tylko obróciła się przeciwko ministrowi – demonstranci odpowiedzieli pięknym za nadobne i wykorzystali określenie użyte przez ministra do nazwania protestów „Indiańską Rewolucją” – ale także ukazała w pełni sytuację społeczno-polityczną, w jakiej znalazła się Europa Wschodnia, a szczególnie Bałkany.
Pomimo obietnic składanych hojnie na fali przemian, do których doszło w 1989 r., obywatele żyjący w krajach postkomunistycznych – ci „Indianie Dzikiego Wschodu” – czują się w ogromnym stopniu wyrzuceni poza nawias i są przekonani, że nie mają żadnego wpływu na podejmowane decyzje. W większości tych państw wybory okazały się być jedynie powierzchownym liftingiem, który nie zmienia rządzącej politycznej oligarchii i nie jest w stanie stymulować jakościowych zmian w programach politycznych czy nawet tylko w retoryce. W wyniku zakrojonej na szeroką skalę prywatyzacji wiele osób straciło pracę, w znacznej mierze pogorszyły się płace i warunki zatrudnienia, olbrzymiej redukcji uległy oszczędności w krajowych systemach emerytalnych, zlikwidowano lub ograniczono liczne przywileje socjalne, takie jak dostęp do bezpłatnej edukacji czy opieki zdrowotnej. Ponadto znaczący procent społeczeństwa jest zadłużony w zagranicznych bankach i instytucjach finansowych, które szybko rozprzestrzeniły się na Bałkanach i obecnie kontrolują cały sektor finansowy w regionie. Do zubożenia ludności przyczyniły się także niszczycielskie wojny, które przetoczyły się w latach 90. XX wieku przez terytorium byłej Jugosławii, pochłaniając ponad 130 tysięcy ofiar. Dzisiaj proces pauperyzacji związany jest przede wszystkim z „eurokompatybilnymi” elitami, których głównym zadaniem było i jest wprowadzanie w życie neoliberalnych reform, przedstawianych jako niezbędny krok na drodze ku integracji z Unią Europejską.
„Transformacja” to pojęcie opisujące przekształcanie byłych państw socjalistycznych w liberalne demokracje, w których obowiązuje wolnorynkowy model gospodarki (najwyraźniej jedno bez drugiego istnieć w dzisiejszym świecie nie może, tworząc nierozerwalną polityczno-gospodarczą hybrydę). Nazwa ta została wprowadzona do sfery publicznej i dyskursu politycznego z silnymi konotacjami biblijnymi jako odpowiednik „krainy obfitości”. Ale nawet dzisiaj, 20 lat po zmianie systemu, wciąż słyszymy, że proces „transformacji” jeszcze się nie zakończył. Społeczeństwa wciąż błąkają się po pustyni i nie widać końca tej wędrówki. Pomimo retoryki opartej na założeniu wciąż niedokończonej transformacji widać wyraźnie, że model gospodarki opartej na wolnym rynku zdominował kraje postsocjalistyczne i jego pozycja wydaje się zupełnie niezagrożona. Kraje Europy Wschodniej w pełni podporządkowały się regułom świata kapitalistycznego, odgrywając w nim jednak rolę raczej peryferyjną.
W praktyce oznacza to nieograniczony dostęp do taniej i wysoko wykwalifikowanej siły roboczej, żyjącej w pobliżu kapitalistycznych potęg. Oznacza też niemal całkowitą zależność gospodarczą od krajów wysokorozwiniętych i pochodzących z nich ponadnarodowych banków i korporacji. I wreszcie – rosnące zadłużenie.
Z punktu widzenia systemu politycznego poszczególne kraje wykształciły procedury funkcjonujące w ustroju liberalno-demokratycznym. Pomimo tego mantra o niedokończonej transformacji wciąż jest obecna w mediach i dyskursie akademickim, a elity polityczne wykorzystują ją do uzasadnienia kolejnych prywatyzacji. Wygląda to tak, jakby nikt nie miał odwagi powiedzieć głośno, że transformacja oznacza zaprzedanie krajów i społeczeństw ideologii systemu kapitalistycznego. Z tego punktu widzenia transformacja już dawno się zakończyła – nie ma czego przekształcać, system zakorzenił się na dobre.
Stosowanie retoryki niedokończonej transformacji można tłumaczyć na dwa sposoby. Po pierwsze wynika ono z dążenia do uniknięcia konfrontacji z twardymi konsekwencjami przemian społeczno-gospodarczych, do których doszło w wyniku transformacji. Po drugie – z chęci zachowania użytecznego odniesienia do warunków panujących w ówczesnych systemach socjalistycznych. Jednym z podstawowych założeń tej niekończącej się transformacji jest konieczność ciągłego prowadzenia za rękę oraz nadzoru nad planowym wprowadzaniem nowego porządku.
Wielu obserwatorów przemian zachodzących w tych krajach wskazuje na występowanie „nostalgii za komunizmem”. Apolityczna tęsknota za owym okresem, podobna do przedstawionej w niemieckim filmie „Good Bye Lenin!”, spotyka się często z sympatią i zrozumieniem, podczas gdy na wyniki sondażu przeprowadzonego w Rumunii, wskazujące, że 61 proc. społeczeństwa żyło się lepiej za rządów Ceauşescu, komentatorzy polityczni reagują oburzeniem i niedowierzaniem. Zagorzali liberałowie mogą interpretować wyniki tych badań jako podręcznikowy przykład teorii „zadowolonego niewolnika”. Opiera się ona na założeniu, że ludzie żyjący w zniewoleniu wciąż odczuwają silną nostalgię za tyranią, nawet pomimo odzyskania wolności i poczucia bliskości „ziemi obiecanej”, tylko dlatego, że poprzedni system zapewniał im realizację podstawowych potrzeb życiowych.
Odczytywanie „nostalgii” jako ekspresji dążenia do powrotu do krainy szczęśliwości realnego socjalizmu – jakby ktokolwiek w ogóle brał taką ewentualność pod uwagę – oznacza zupełne pomijanie pytań o przyczyny takiego sentymentu. Dlaczego ludzie mają poczucie braku wpływu na decyzje podejmowane przez polityków, zarówno w sferze ustrojowej, jak i gospodarczej? Dlaczego znowu czują się zniewoleni? Dlaczego i kiedy liberalna demokracja okraszona wolnym rynkiem nie spełnia oczekiwań obywateli? Czy istnieje alternatywa dla obecnego porządku społeczno-politycznego? Dlaczego ludziom nie żyje się lepiej po transformacji?
Ponieważ nostalgia za komunizmem nie jest związana z jakimiś konkretnymi ruchami czy programami politycznymi; odpowiedzi na te pytania należy szukać w powszechnym poczuciu, że zmiany zachodzące w krajach postkomunistycznych nie przyniosły i nie przyniosą powszechnego dobrobytu. Dlatego jedyną drogą ucieczki jest powrót do idei związanych ze szczodrym systemem przywilejów i pomocy społecznej, funkcjonującym w tych krajach w przeszłości. Mitja Velikonja, słoweński socjolog, który prowadzi badania dotyczące „Titostalgii”, wskazuje na istnienie dwóch nurtów nostalgii za systemem komunistycznym. Pierwszy z nich, pasywny, dotyczy wychwalania symbolicznych elementów poprzedniego systemu; drugi, bardziej aktywny, skupia się na krytyce obecnej rzeczywistości przez pryzmat niepodlegających dyskusji osiągnięć systemu socjalistycznego, takich jak gospodarcza i społeczna emancypacja szerokich grup społecznych. Ci, którzy albo nie chcą, albo nie są w stanie uznać słuszności tych odczuć, zbywają milczeniem rosnące niezadowolenie społeczne i oddolne podważanie zasadności transformacji zarówno w odniesieniu do reform, jak i do związanej z nią ideologicznej konstrukcji opartej o dominację.
Bałkanpolitik Unii Europejskiej
Unia Europejska jest najważniejszym protagonistą transformacji zachodzącej w krajach Europy Wschodniej. Zgodnie z dyrektywą przyjętą w 1993 r. w Kopenhadze zadaniem UE jest szkolenie, dyscyplinowanie oraz karanie państw w zamian za obietnicę przyjęcia – po przebyciu drogi trudnej i pełnej zagrożeń – do grona krajów wspólnoty, gdzie czeka nagroda w postaci pełnej demokracji i poprawy poziomu życia.
Rzeczywistość jednak nie sprostała nadziejom: nawet po spełnieniu wszystkich warunków akcesji i przyjęciu do UE obietnice składane przez państwa „starej” Unii nie zostały dotrzymane. Wszystkie, poza trzema krajami „starej” Europy, natychmiast wprowadziły silne ograniczenia dotyczące zatrudniania obywateli „nowej” Unii, łamiąc przy tym obietnicę równości obywateli państw tworzących Unię Europejską. Co gorsza, wciąż prowadzony jest monitoring emigrantów ze wschodnich Bałkanów, którzy są także obywatelami UE. Traktuje się ich często jako obywateli trzeciej kategorii. Przykładem może być niedawna akcja wydalenia z Francji, jako nielegalnych imigrantów, obywateli Rumunii (głównie Romów). W następstwie przyjęcia do Unii Europejskiej nie doszło do obiecanej poprawy sytuacji ekonomicznej gospodarstw domowych, trudno też powiedzieć, że w nowo przyjętych krajach rozwija się wzorowy model demokracji.
Unia Europejska była i wciąż pozostaje najsilniejszym graczem na postkomunistycznych Bałkanach zarówno w sferze politycznej, jak i gospodarczej. Jest to najbardziej zróżnicowany krajobraz polityczny w dzisiejszej Europie. Jak nigdzie indziej, misja cywilizacyjna prowadzona przez Unię Europejską widoczna jest tutaj na pierwszy rzut oka. Chociaż UE doprowadziła do pełnej integracji ze Słowenią, Bruksela „monitoruje” Rumunię i Bułgarię – kraje, które są najmocniej krytykowane i karane za opieszałość i niemożność „szybkiego odrabiania strat” (Bułgaria straciła wiele milionów euro w ramach funduszy strukturalnych). Pięć lat po integracji z UE w kraje te bardzo mocno uderzył kryzys gospodarczy. Unia Europejska nie tylko nadzoruje państwa kandydujące – słowo „negocjacje” używane jest jako eufemizm na opisanie jednostronnego przepływu nakazów i żądań – ale wręcz zarządza dwoma quasi-protektoratami, Bośnią i Kosowem. Urzędnicy UE stosują rozmaite sposoby oddziaływania na politykę państw bałkańskich: dyscyplinowanie i karanie (Rumunia, Bułgaria), dwustronne negocjacje akcesyjne (Chorwacja, Czarnogóra), karanie i nagradzanie (Serbia, Albania), sterowanie (Bośnia), bezpośrednie rządzenie (Kosowo) i wreszcie ignorowanie (Macedonia). Dzisiaj można znaleźć jeden wspólny mianownik dla tych wszystkich sposobów oddziaływania – kryzys.
Nad Bałkanami rozciągają się depresja i zniechęcenie społeczne. Dotyczy to zwłaszcza tzw. Zachodnich Bałkanów, kolejnego geopolitycznego tworu będącego dziełem Brukseli, w skład którego wchodzą republiki tworzące byłą Jugosławię „bez Słowenii, a z Albanią”. Ta struktura jest bardzo złożona, tworzą ją regiony nie tylko mające za sobą komunistyczną przeszłość, ale także doświadczenia rozpadu państwowości i wojny domowej. Poza tym obszar Zachodnich Bałkanów jest w pełni otoczony krajami wchodzącymi w skład Unii Europejskiej, co czyni z niego swoiste „getto”. Pierwsze skrzypce grają tutaj Słowenia, Węgry oraz Grecja, a Rumunia i Bułgaria przygotowują się do nowych ról, póki co bezskutecznie. Stopniowe, lecz konsekwentne powiększanie strefy Schengen (w większym stopniu niż poszerzanie Unii Europejskiej) można odbierać jako kontynuację polityki prowadzonej w latach 90., której głównym celem było przeciwdziałanie rozszerzeniu się wojny w byłej Jugosławii na kraje ościenne. Z tego punktu widzenia – pomijając wyłączenie Słowenii, która mimo wszystko jest wciąż silnie związana z południowymi sąsiadami, i przyłączenie Albanii, również mającej silne wpływy w Kosowie – Jugosławia nie została wymazana z mapy Europy. Przekonanie o jedności istniejącej w regionie, pomimo konfliktów i wojen, doprowadziło Tima Judaha do stworzenia nowego określenia „Jugosfera”, które bardzo szybko zyskało dużą popularność. Tego typu pojęcia nie do końca wyjaśniają rzeczywistość, gdyż formowanie się tych sfer nie było napędzane siłami odśrodkowymi w poszczególnych krajach, lecz wynikało raczej z istnienia granic, powodujących silną izolację regionu.
Unia Europejska traktuje Bałkany w sposób szczególny, podejmując zdecydowane i bezpośrednie interwencje, jeżeli uzna takie działania za uzasadnione. W szczególności Kosowo jest w zasadzie bezpośrednio zarządzane przez UE poprzez narzucenie porządku prawnego i systemu kontroli polityki prowadzonej w tym regionie. W misji tej uczestniczy pięć krajów europejskich, które do tej pory nie uznały odrębności państwowej Kosowa. Pokazuje to dobitnie niepowodzenie narzuconego przez Stany Zjednoczone i wspieranego w większości przez Unię Europejską planu zmierzającego do niepodległości Kosowa. Obecnie Kosowo jest terytorium jedynie częściowo uznanym przez inne kraje, w związku z tym nie może przystąpić do żadnej organizacji międzynarodowej. Poza Kosowem i Bośnią siły UE pod przywództwem Włoch przeprowadziły w 1997 r. interwencję w Albanii, żołnierze UE byli obecni w Macedonii, wreszcie wiele państw europejskich uczestniczyło w bombardowaniach ówczesnej Federalnej Republiki Jugosławii. Rola Unii Europejskiej w stosunku do Bałkanów nie polega zatem jedynie na testowaniu potencjalnych kandydatów chcących przystąpić do tego elitarnego klubu. UE jest niezwykle aktywnym graczem na scenie regionu, oddziałując na jego życie polityczne, gospodarcze i społeczne. Ten krótki przegląd europejskiej Bałkanpolitik prowadzi do odpowiedzi na pytanie, dlaczego w przypadku Bałkanów polityka stabilizacji i integracji zakończyła się niepowodzeniem.
Bałkański kryzys Imperium
Unia Europejska i Stany Zjednoczone maskują swą dominację nad regionem za pomocą retoryki „budowania państwowości”, „tworzenia potencjału” czy wspierania „lokalnego rozwoju”. Zachowanie takie doskonale opisuje wprowadzone przez Davida Chandlera pojęcie „zakulisowego imperium,” czyli neokolonializmu pod przykrywką górnolotnych frazesów o budowaniu państwowości. Przez jakiś czas przykładami takiej strategii były Kosowo i Bośnia, dzisiaj procesy te zachodzą w Iraku i Afganistanie, a także Libii, niedługo możemy mieć z nimi do czynienia w Syrii czy Iranie. W praktyce „lokalny rozwój” oznacza niewiele więcej niż implementację reform narzucanych przez instytucje zewnętrzne, przy przypisywaniu odpowiedzialności za ich wprowadzanie miejscowym elitom polityczno-gospodarczym. Imperium pozostaje w cieniu, nie rządzi krajem bezpośrednio – z powodu wysokiego kosztu i braku poparcia społecznego dla tego modelu dominacji, lecz poprzez marionetkowe reżimy, które odpowiadają za wprowadzanie (lub też nie) strategii członkostwa w Unii Europejskiej czy za tworzenie państwowości.
Problemy pojawiają się, gdy wybrane demokratycznie lokalne elity odmawiają współpracy w niektórych obszarach, szczególnie w sądownictwie i policji, obawiając się utraty wpływu na sfery kluczowe dla utrzymania władzy. Problemy te nasilają się często z powodu niemożności podważenia mandatu wybranych demokratycznie liderów przez zewnętrzne ośrodki władzy, i to pomimo tego, że sam proces wyborczy jest podatny na wszelakie manipulacje ze strony lokalnych oligarchicznych elit zarówno przed, jak i po samych wyborach. Sytuacja taka wspiera politykę narzucania neoliberalnych reform, które muszą być realizowane przez przedstawicieli dokładnie tych samych „demokratycznie wybranych”, przeżartych korupcją elit, które jako jedyne osiągają korzyści z ich wprowadzania.
Turkes i Gokgoz wskazują, że podstawową strategią Komisji Europejskiej jest prowadzenie „neoliberalnej restrukturyzacji”, która w praktyce polega na zredukowaniu roli społeczeństwa demokratycznego (jednego ze sztandarowych celów UE) na rzecz modelu autokratycznego. Z tego punktu widzenia łączenie neoliberalnych przemian gospodarczych z promocją demokracji staje się często jedynie pustym sloganem. Te dwa podstawowe elementy strategii Unii Europejskiej w odniesieniu do zachodnich Bałkanów, co podkreślają Turkes i Gokgoz, nie wynikają z siebie wzajemnie i wzajemnie się nie napędzają. Wręcz, jak przekonują, ostateczny efekt jest zupełnie odwrotny do założonego. Wydaje się, że w następstwie konfliktów zbrojnych zrodziły się silne więzi pomiędzy biznesem, organizacjami przestępczymi, państwowym aparatem bezpieczeństwa i elitami politycznymi. Wszystko to skutecznie zmniejsza możliwość realizacji jednych z głównych celów UE, czyli stabilizacji i demokratyzacji państw w regionie.
Niestety sytuacji nie poprawia fakt, że neoliberalne reformy wprowadzane pod dyktando UE i międzynarodowych instytucji finansowych stwarzają dodatkowe możliwości korupcji i zaborczej, nastawionej na własne korzyści polityki lokalnych elit, czego Chorwacja jest doskonałym przykładem. Prywatyzacja dużych zakładów przemysłowych, bogactw naturalnych takich jak woda, środków masowego przekazu, infrastruktury telekomunikacyjnej czy sektora usług publicznych, w połączeniu z inwestycjami zagranicznych banków i złodziejskimi pożyczkami i kredytami stanowią pierwsze i najważniejsze elementy „możliwości” stwarzanych przez neoliberalną restrukturyzację niezbędną do wprowadzenia kraju w euro-sferę. Ivo Sanader, expremier rządu Chorwacji, który był wychwalany przez władze Unii Europejskiej, a obecnie odbywa karę pozbawienia wolności w związku z oskarżeniem o korupcję, jest jednym z wielu przykładów uwłaszczenia się elit w wyniku procesów restrukturyzacji.
Zima chorwackiego niepokoju
„Zagrzeb = Maghreb”. To hasło wydawało się zbyt daleko posuniętym porównaniem stosowanym przez lewicowe media, jednak, jak się okazało, w niedługim czasie po upadku reżimów w Tunezji i Egipcie „Facebookowe protesty” rozpoczęły się także i w Chorwacji. Nie istnieją proste analogie pomiędzy buntem na Bałkanach a rewolucjami, które dokonały się w północnej Afryce. Doszukiwanie się ich byłoby zadaniem karkołomnym i ryzykownym. Tym niemniej sytuacja na Bałkanach w pewnym stopniu przypomina tę, z którą mieliśmy do czynienia w krajach Bliskiego Wschodu, chociaż znacznie więcej podobieństw można znaleźć w odniesieniu do Grecji. Zjawiska zachodzące w Chorwacji stanowią doskonały punkt wyjścia dla analizy przyczyn i skutków rozszerzających się nastrojów niezadowolenia i desperacji na rubieżach świata zachodniego.
Od 1990 r. Chorwacja była sceną wielu transformacji, obejmujących brutalną wojnę domową, rządy nacjonalistów, a także „eurokompatybilną” politykę prowadzoną przez elity, które doszły do władzy po Tudżmanie i które bardzo opieszale zabierają się za uporządkowanie państwa po dekadzie chaosu. Polityka ta doprowadziła Chorwację do bram Unii Europejskiej. Jak prezentuje się państwo chorwackie, stojąc przed drzwiami UE? Dług zagraniczny, który w momencie odziedziczenia go po byłej Jugosławii opiewał na 3 miliardy dolarów, wynosi obecnie ok. 60 miliardów dolarów, co odpowiada rocznemu produktowi krajowemu brutto (który w 2009 r. zmniejszył się o 5,6 proc., a w 2010 r. o kolejne 1,5 proc.). Kiedyś jedna z najbardziej rozwiniętych i dobrze prosperujących republik byłej Jugosławii, dzisiaj praktycznie nie ma żadnego przemysłu. Drapieżna prywatyzacja z lat 90. i wojna domowa, po której nastąpił okres permanentnych neoliberalnych reform gospodarczych, doprowadziły do ogromnego rozwarstwienia społecznego, którego wynikiem jest 19-procentowe bezrobocie.
W kwietniu 2010 r. rząd Chorwacji przyjął i rozpoczął realizację „Programu Ożywienia Gospodarczego”, który był przedłużeniem surowych neoliberalnych reform. Obniżył zatrudnienie w sektorze publicznym o 5 proc., zmniejszając jednocześnie nakłady na niego o 10 proc. Program ten zakładał również prywatyzację przedsiębiorstw państwowych sektora energetycznego, przemysłu drzewnego i wodnego, a także kolejnictwa. Już wcześniej sprywatyzowano dochodowe firmy państwowe, takie jak Croatian Telecom, znaną firmę farmaceutyczną Pliva czy przedsiębiorstwo naftowe Ina. Słynne wybrzeża Chorwacji, będące rajem dla turystów, kryją tajemnicę o unicestwieniu chorwackiego przemysłu stoczniowego, jednego z najlepiej rozwiniętych w Europie, posiadającego ok. 1,5 proc. rynku światowego. Przemysł stoczniowy w tym kraju zatrudnia 12 tysięcy pracowników, a dodatkowe 35 tysięcy w firmach okołosektorowych. Chorwacja jest obecnie poddawana silnym naciskom ze strony Unii Europejskiej, by obcięła dotacje dla stoczni. Dostosowanie się do tych żądań z pewnością doprowadzi do znaczącej redukcji mocy produkcyjnych, jeśli nie do likwidacji jednej z najlepszych gałęzi gospodarki narodowej.
Widoczne są tu wszystkie wewnętrzne sprzeczności występujące w modelu neoliberalnym: od szoku finansowego, rozpasanej konsumpcji, dominacji wielkich koncernów medialnych, przez politykę nakierowaną na dobrobyt elit, deficyt rzeczywistej demokracji, po komercjalizację sektora publicznego. Łączy się to z wieloma problemami politycznymi, społecznymi i gospodarczymi, wynikającymi z minionego ustroju, rozpadu federacji i wyniszczającej wojny domowej, co nadaje regionowi peryferyjny i podrzędny charakter wobec Unii Europejskiej. Chorwacja jest w ogromnym stopniu zależna od sił zewnętrznych w sprawach dotyczących polityki finansowej (zachodnie banki posiadają 90 proc. udziałów w sektorze finansowym), gospodarczej (zagraniczny kapitał dominuje jako właściciel firm i przedsiębiorstw) czy wojskowej (Chorwacja przystąpiła do NATO w 2008 r.). Neoliberalna hegemonia w połączeniu z konserwatywnym nacjonalizmem doprowadziły do powstania w Chorwacji osobliwego sojuszu struktur państwowych, wielkiego biznesu i mafii. Do niedawna istnienie tego sojuszu nie budziło sprzeciwu w społeczeństwie, ale z nadejściem zimy okrzyki niezadowolenia i wściekłości, które wybuchły w Libii i Egipcie, znalazły zdeterminowanych naśladowców również na drugim brzegu Morza Śródziemnego. Ulice miast stały się areną burzliwych protestów.
Wiosna nowej lewicy?
Wszystko rozpoczęło się jako „ruch facebookowy”, stworzony przez młodych, politycznie nieokreślonych ludzi, niezadowolonych z polityki prowadzonej przez rząd. Punktem wyjścia tych wydarzeń był prawdopodobnie protest, do którego doszło 26 lutego 2011 r. w Zagrzebiu, gdzie na centralnym placu miasta członkowie grup prawicowych oraz weterani wojenni zgromadzili się w proteście przeciwko ekstradycji jednego z byłych żołnierzy chorwackich do Serbii. Manifestacja zakończyła się brutalną bitwą między policją a tłumem złożonym głównie z kibiców piłkarskich.
Jednak już w dwa dni po tych wydarzeniach bunt przybrał zupełnie inny charakter. „Protesty facebookowe” zaczynały coraz wyraźniej artykułować przyczyny niezadowolenia społecznego, związanego z beznadziejną sytuacją socjalną, brakiem zaufania do instytucji państwa i systemu politycznego, przesiąkniętych korupcją i pogłębiających nierówności społeczne. Dużym zaskoczeniem był fakt, że w protestach tych uczestniczyli przedstawiciele wielu odcieni i ugrupowań politycznych. Co więcej, z biegiem czasu coraz częściej pojawiały się transparenty wymierzone w Unię Europejską i kapitalizm jako taki, a także podważające partyjny system polityczny, idące krok dalej i wzywające do wprowadzenia demokracji bezpośredniej.
Korzenie tego nieoczekiwanego pojawienia się nowej, zorganizowanej i oryginalnej lewicy, która w aktywny sposób bierze udział, a często także nadaje kształt i kierunek trwającym obecnie w Chorwacji protestom, sięgają roku 2009. Wówczas to niezależne ruchy studenckie bardzo silnie sprzeciwiły się prywatyzacji i komercjalizacji szkolnictwa wyższego. Ich sprzeciw wymierzony w neoliberalne reformy systemu edukacji był prawdopodobnie pierwszym znaczącym buntem politycznym nie tylko wobec rządu, ale także całego systemu polityczno-społecznego. Protesty te trwały przez 35 dni wiosną i 14 dni jesienią 2009 r. W ich trakcie ponad 20 chorwackich uniwersytetów było okupowanych przez stowarzyszenia studenckie, które faktycznie nimi zarządzały. Na pierwszy rzut oka wydarzenia te nie były niczym nowym, jednak sama forma protestu oraz sposób jego prowadzenia zasługują na uznanie, nie tylko w kontekście podobnych zjawisk na Bałkanach czy w krajach Europy Wschodniej.
Protestujący powołali do życia zgromadzenie – nazwane plenum – w którym mogli uczestniczyć nie tylko studenci, ale wszyscy obywatele. Przedmiotem plenum nie była jedynie debata publiczna na społecznie istotne tematy, takie jak system edukacji, ale także dyskusja dotycząca dalszych form prowadzenia rebelii. Największe plenum, na Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych w Zagrzebiu, gromadziło każdego wieczora ok. 1000 osób, które dyskutowały o dalszej strategii akcji protestacyjnej. Wydarzenia te przyczyniły się do powstania ruchu na rzecz demokracji bezpośredniej jako antidotum (a może prawdziwej alternatywy) dla demokracji przedstawicielskiej i partiokracji. Ta nowa chorwacka lewica, której idee i postulaty bardzo szybko rozprzestrzeniły się w krajach byłej Jugosławii, nie akceptuje ograniczenia demokracji bezpośredniej jedynie do instytucji referendum – jej celem jest organizacja obywateli od poziomu lokalnych społeczności aż do ogólnonarodowego.
Dowodami dążenia do urzeczywistnienia tych idei były wydarzenia, do których doszło po studenckich okupacjach uniwersytetów. W latach 2009–2011 Chorwacja stała się areną potężnego ruchu społecznego, nazwanego „Prawo do Miasta”, którego celem było zachowanie dotychczasowego charakteru śródmieścia Zagrzebia, wówczas sprzedawanego przez władze miasta wielkim inwestorom. Protesty te zbiegły się w czasie z falą strajków w zakładach przemysłów włókienniczego, stoczniowego i rolnego. Niektóre z tych protestów wykorzystały instytucję plenum, wprowadzoną w trakcie strajku studenckiego, czy też analogiczną strukturę pozwalającą w prawdziwie demokratyczny sposób podejmować kluczowe decyzje. Wszystko to było ogromnym zaskoczeniem dla elit politycznych oraz mediów.
To nie jest kolorowa rewolucja!
Chociaż nowa lewica odegrała kluczową rolę w zdefiniowaniu wymowy i głównych postulatów protestów, nie przekształciły się one w jednoznacznie lewicowe demonstracje, pozostając oddolnymi inicjatywami obywatelskimi. Od lutego do kwietnia 2011 r. każdego wieczora około 10 tys. osób zbierało się na głównym placu Zagrzebia. Kilkutysięczne zgromadzenia miały też miejsce w innych chorwackich miastach. Poza silną retoryką antykapitalistyczną, nieznaną do tej pory nie tylko w Chorwacji, ale także w innych bałkańskich państwach, jednym z głównych wyznaczników było odrzucenie koncepcji lidera/przywódcy. Dało to oddolnemu ruchowi możliwość decydowania o formie i celach protestów.
„Indiańska rewolucja” ograniczała się pierwotnie do zgromadzeń na dużych miejskich placach Zagrzebia, ale szybko przybrała formę wielotysięcznych demonstracji i przemarszów ulicami miast. Stanowiła przykład przekształcenia protestów skierowanych przez władzę i policję do ściśle wyznaczonych miejsc w spontaniczny ruch obywatelski, który wypracował swoje metody i rozlał się na nowe obszary, a w imię słuszności głoszonych postulatów kwestionował zasadność i legalność granic ustanowionych przez aparat władzy.
Nie były to już klasyczne, statyczne demonstracje i – w przeciwieństwie do słynnych marszów belgradzkich z lat 1996–1997 – nie zostały wymierzone jedynie w rząd czy przywódców partii rządzącej. Przyjęły one silne zabarwienie antysystemowe, wzmocnione częstymi „wizytami” protestujących obywateli, składanymi w kluczowych ośrodkach politycznego, społecznego i gospodarczego porządku panującego w Chorwacji (siedziby partii politycznych, budynki rządowe, ale także siedziby związków zawodowych, funduszy prywatyzacyjnych i środków masowego przekazu). Protestujący palili flagi rządzącej krajem konserwatywnej Chorwackiej Unii Demokratycznej, opozycyjnej Partii Socjaldemokratycznej (oskarżanej o brak sprzeciwu wobec neoliberalnych reform), a także Unii Europejskiej (odbieranej jako współodpowiedzialna za politykę krajowych elit). „Odwiedzili” także rezydencje polityków rządzących krajem, wskazując wyraźnie, że ich bogactwo nie było niczym innym, jak tylko zalegalizowaną grabieżą.
Właśnie na tym polega unikalny charakter tych protestów. Nie są one jeszcze jedną z „kolorowych rewolucji”, które wywoływały i nadal wywołują niekłamany entuzjazm zachodnich mediów i ośrodków opiniotwórczych, niewykazujących jednak zainteresowania tym, że w wielu przypadkach „fala demokratycznych przemian” prowadzi jedynie do wymiany jednego autokraty na innego, który okazuje się bardziej chętny do współpracy z Zachodem. Te sponsorowane przez Stany Zjednoczone „kolorowe rewolucje” nigdy nie kwestionowały systemów politycznego i gospodarczego jako takich. Odpowiadały one jedynie na szczere żądania społeczne dotyczące usunięcia autorytarnych i skorumpowanych elit, które uformowały się w latach 90. ubiegłego wieku. Przykład chorwacki wskazuje jednoznacznie, że po raz pierwszy protesty nie są wystąpieniem przeciwko rządowi per se, lecz stanowią efekt prawdziwego buntu przeciwko panującemu reżimowi. Nie tylko państwo samo w sobie, ale cały aparat, w którym umocowana jest dzisiejsza oligarchia, są poddane miażdżącej krytyce ze strony może nieco chaotycznie zorganizowanych obywateli.
Taki rodzaj rewolucji nie potrzebuje żadnego „koloru”, co istotnie zmniejsza szanse na uzyskanie pomocy z zewnątrz czy zainteresowanie międzynarodowych środków masowego przekazu. Wyrazem rewolucji jest to, co ludzie wykluczeni przez system mogą zrobić: maszerować ulicami miast i wskazywać fundamentalne wady systemu oraz elit rządzących, cementowanych przez ponad dwie dekady, jednak wciąż podatnych na zniszczenie w obliczu wewnętrznych sprzeczności reżimu, takich jak rosnące zubożenie. Narodziny i przebieg chorwackich protestów zmuszają nas także do ponownej ewaluacji kategorii używanych do opisu i wyjaśnienia społecznej, politycznej i gospodarczej sytuacji Bałkanów, a także wielu innych krajów postkomunistycznej Europy Wschodniej.
Bałkański nowy świt?
Powyższa analiza pokazuje, że transformacja – ideologiczny konstrukt dominacji wynikającej z dążenia do integracji państw dawnego Bloku Wschodniego z Europą Zachodnią – kryje w sobie zakrojony na szeroką skalę proces neokolonizacji, czyli podporządkowania całego regionu jednemu, narzuconemu z góry porządkowi polityczno-gospodarczemu. W tym modelu „słabe państwo” lub „upadłe państwo” nie stanowią anomalii związanej z transformacją, ale – co próbuje się skrzętnie ukryć – są jej głównym efektem.
Znany wszystkim i powszechny problem korupcji stanowi nie lada problem dla obserwatorów i badaczy zmian zachodzących w krajach transformacji ustrojowej. Wielu z nich – przyjmując bezkrytyczną ocenę liberalnego systemu gospodarczego – próbuje uzasadnić korupcję jako pochodną historii i kultury „Wschodu”. Rzeczywistość jest jednak inna. Korupcja, obejmująca wszystkie szczeble władzy, jest wynikiem zamętu, jaki nastąpił po upadku komunizmu w 1989 r., poza tym Unia Europejska sama nie jest wolna od korupcji. Aby zrozumieć zjawisko „niekończącej się transformacji” w byłych krajach realnego socjalizmu, a zwłaszcza obecną polityczną i społeczną sytuację na Bałkanach, konieczne jest wyjście poza uproszczony model upadku i słabości państwa jako takiego. Należy wprowadzić nowy koncept reżimu jako swoistego konglomeratu elit politycznych, powiązanego z nimi biznesu i partnerów z Europy Zachodniej, korporacji medialnych i organizacji pozarządowych, wspólnie popierających „święte przymierze” demokracji parlamentarnej, neoliberalnej gospodarki, przestępczości zorganizowanej (często związanej silnie z elitami politycznymi i gospodarczymi), drapieżnego międzynarodowego sektora finansowego, skorumpowanego sądownictwa i biurokratycznych związków zawodowych. Cały ten aparat ideologiczny pozwala reżimowi wprowadzać w życie i cementować zdobycze wielkiej neoliberalnej transformacji.
Można z łatwością znaleźć wspólny mianownik dla dzisiejszej sytuacji na Bałkanach i Arabskiej Wiosny: wszystkie te protesty pomimo wielu znaczących różnic mają charakter silnie antyreżimowy. Buntowanie się przeciwko reżimom postkomunistycznym jest jednak trudniejsze, gdyż te zwykle nie mają jednej, dobrze znanej twarzy: nie ma tutaj dyktatora, rodziny sprawującej rządy czy monarchii. Brak jest także jawnych aparatów represji i cenzury. Ale wściekłość wobec systemu jest dokładnie taka sama.
Logiczną konsekwencją tych rozważań jest pytanie, czy fala protestów przetaczająca się przez Bałkany oznacza nowy początek w polityce krajów Europy Wschodniej. Nie trzeba być ekspertem z dziedziny historii Bałkanów, by realnie rozważać możliwość odnowienia silnych tendencji nacjonalistycznych. Jednak z drugiej strony potępienie tego nowego ruchu społecznego jedynie dlatego, że jest on tworzony przez wiele rozmaitych ugrupowań i stowarzyszeń, nie tylko oznacza porzucenie idei „woli społeczeństwa”, ale także przywiązanie do mrzonki o dobrze zdefiniowanych, dojrzałych rewolucjach. Przykład krajów arabskich wskazuje, że sytuacja może pozostać otwarta nawet po zadaniu przez społeczeństwo silnego, choć nie ostatecznego ciosu reżimowi. Przykład Chorwacji wskazuje natomiast, jak protesty zainicjowane przez organizacje prawicowe mogą się przeistoczyć w ruch, w którym siłą wiodącą staną się stworzone na nowo, z potrzeby chwili, inicjatywy postępowe. W ten właśnie sposób do polityki wchodzi nowa generacja, wykorzystując akcję bezpośrednią i ulicę, a nie kanały polityczne oparte na wyborach i polityce partyjnej.
Nowa lewica, którą daje się dostrzec w tym ruchu społecznym, odcina się stanowczo zarówno od państwa socjalistycznego znanego z przeszłości, jak i od tradycji partii socjaldemokratycznej. Wydarzenia dokonujące się czy to na Bliskim Wschodzie, czy w Chorwacji mogą być wybuchem autentycznego, pierwotnego radykalizmu. Obywatele Zachodu, zbyt wygodni i zanurzeni w strukturach liberalnej „opresyjnej tolerancji”, obserwujący te zdarzenia z nieskrywanym zdziwieniem, mogą się wiele nauczyć o metodach i formach społecznego sprzeciwu w XXI wieku.
Srećko Horvat, Igor Štiks
Tłum. Sebastian Maćkowski
Artykuł pierwotnie ukazał się w periodyku „Monthly Review” w numerze z marca 2012 r. Przedruk za zgodą autorów. Poczyniono drobne skróty i opuszczono przypisy.