Głos z otchłani
Głos z otchłani
W pamięci mojej wypływa jeden z utworów Kielanda.
Ku schyłkowi wspaniałej uczty proszą obecnego tam wirtuoza, ażeby zechciał coś zagrać. Mistrz siadł do fortepianu i zgrzytem przejął obecnych – zaimprowizował pieśń głodnych…
Mam wrażenie, że „Pamiętniki bezrobotnych” będą dla wielu takim zgrzytem. Ale niechaj idą w świat, choćby miały wywoływać takie ciężkie wrażenie, niechaj budzą sumienia ludzkie! Niechaj idą w świat te odgłosy nędzy, która w chwili obecnej nie tylko u nas, ale i gdzie indziej rozsiadła się tak buńczucznie – te podźwięki ciężkich doświadczeń, a przede wszystkim głodu i chorób, te niedopowiedziane męki cierpień moralnych, które tak obficie tkwią w sytuacji dzisiejszej. Liczba wołających o pomoc idzie w dziesiątki i setki tysięcy! A nie jest to sprawa zamknięta tylko w obrębie chwili obecnej. Chodzi tam o przyszłość naszą, o to nie odrosłe jeszcze od ziemi pokolenie, na którego barkach spoczną kiedyś losy kraju, a które dzisiaj nie dojada, podupada na zdrowiu, karłowacieje i wyrodnieje. Albowiem, pomimo nędzy, dzieci rodzą się obficie. Rodzą się i umierają! Traktuje się te narodziny jako dopust boży, który wywołuje niekiedy westchnienie: ach! Boże z wysokiego nieba, nie daj już nikomu dużej rodziny, aby chodzili po ojczystej ziemi boso i głodno! A ojcom opadają bezwładnie ręce: powiła mi żona aż dwoje dzieci… Przyzwyczaiłem się już do dziecka, które miało przyjść, ale dwoje – tego się nie spodziewałem. Sąsiedzi z suteryn mi gratulowali, a ja stałem prawie oszołomiony, widząc całą grozę swego położenia. Żona wzrokiem jakby mi się tłumaczyła, że nie jest temu winna. Rodzice korzą się przed „wolą nieba”, a dla niemowlęcia nastają ciężkie chwile doświadczeń: pierś matki wyschnięta nie darzy dziecka pokarmem, na kupno mleka nie stać rodziców, dziecku wlewa się do ust czarne pomyje, które noszą miano kawy… Może wybawi je śmierć, a jeśli tego nie uczyni, krajowi przybędzie cherlak ze skutkami wygłodzenia w ciele swoim na całe życie. Wśród ciężkich doświadczeń nawet pożycie rodzinne ulega rozprzężeniu: mąż opuszcza żonę i przemierza nieraz kraj cały, czy nie znajdzie zarobku. Żona przyjmuje miejsce stałej posługi lub wraca do swoich rodziców. Małżonkowie marzą o wznowieniu wspólnego pożycia, gdy nastaną lepsze czasy. Niekiedy żona zniecierpliwiona niedołęstwem męża, „który nie umie znaleźć pracy”, porzuca go i żyje z mężczyzną, który ma zarobek. To rozejście się małżonków, chwilowe lub stałe, jest ostatnim ogniwem długiego pasma swarów i kłótni. Nędza materialna, zanik więzi uczuciowych, niekiedy kompletne piekło! Człowiek marnieje. Marnieje fizycznie, marnieje duchowo. A ponieważ największym bogactwem społecznym jest niewątpliwie istota ludzka, klęska dzisiejsza zastoju, tak chłoszcząca ją głodem i chorobami, tak szarpiąca jej nerwy i tak wroga subtelniejszemu poczuciu godności osobistej, jest wielkim marnotrawieniem tego bogactwa.
Ale w zastoju istnieje jeszcze inna strona, znaczenia pierwszorzędnego.
Chodzi o nastroje tłumów dotkniętych klęską bezrobocia.
Tam, wśród tych tłumów odsuniętych od jedynego źródła utrzymania, jakim jest praca, z konieczności narasta jakiś osad stanów uczuciowych dotychczas nieznanych wcale albo nieznanych w takim napięciu. Kiełkują tam poglądy mocnym zabarwione niezadowoleniem, a nieraz i chęcią odwetu. Narastają i kiełkują żywiołowo z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Oddźwięki tych kiełkowań rozbrzmiewają obficie w nadesłanych pamiętnikach, oddźwięki tym rzetelniejsze, iż głos zabiera człowiek, któremu najczęściej obca jest umiejętność przyoblekania swoich myśli w barwne wyrazy, a nawet niekiedy w logiczny tok skojarzeń. I właśnie to oddziaływanie zastoju na umysły ludzkie, to rzeźbienie przezeń – z potulnego człowieka – zgorzkniałego malkontenta, to kiełkowanie tu i ówdzie możliwości jakiegoś odruchu zbiorowego, są sprawą niezmiernie doniosłą z punktu ogólnospołecznego. Każdy usiłujący trzymać rękę na pulsie życia społecznego: mąż stanu, polityk partyjny, działacz społeczny, powinien mieć to w pamięci swojej, że chwila taka jak dzisiejsza nie tylko doświadcza ludzi nędzą i głodem, ale nadto krzesze w jaźniach ludzkich iskry rokoszu – żywiołowo, samorzutnie w każdej chwili ich ciężkiego żywota. Dlatego „Pamiętniki bezrobotnych”są nie tylko opowieścią mającą ocknąć sumienia ludzkie, ale także książką dla ludzi dbałych o przyszłość, dla polityków, dla mężów stanu, aby wiedzieli, co tam w głębi narasta w duszach ludzkich. Niekiedy wyrazy tego narastania są mocno naiwne, niemal dziecinne, nieraz nawet zakrawają na niepowiązany bełkot, na odruch emocjonalny w jednym wykrzykniku zawarty, ale swoją drogą są wyrazami czegoś, co chociaż nie zawsze dorzeczne, staje się przecież wyznaniem tysięcy.
Ale zanim podejmiemy sprawę tych nastrojów, warto poznać tych, którzy są wyrazicielami tych stanów, jak rzekliśmy raczej emocjonalnych niż jasno sformułowanych.
W „Pamiętnikach” doszli do głosu różni ludzie: mocno religijni i zdecydowani ateusze, osobistości o dużej wrodzonej inteligencji i półanalfabeci, duchy niespokojne żądne wciąż nowych wrażeń i oportuniści z urodzenia, godzący się z losem swoim i z każdą sytuacją. Są w tej gromadzie wyznawcy różnych stronnictw, a obok nich inni, zupełnie obojętni na sprawy ogólniejsze. Różnobarwna mozaika typów! I tak samo unosi się nad nimi złożona atmosfera zapatrywań i nastrojów, acz bardzo jednolita przy głębszym wejrzeniu. W tym rozbiorze poczesne miejsce należy się tym, którzy zaliczają siebie do tej lub innej partii, a więc bezrobotnym, którzy mają jakiś wyrobiony pogląd na stosunki społeczne lub raczej jakieś ułomki sformułowanych aspiracji. Albowiem o konsekwentnej całości powiązanych zapatrywań wyjątkowo może być mowa wśród tego grona osób, które nadesłały do Instytutu Gospodarstwa Społecznego swoje wynurzenia. Ale różnego znaku „partyjnicy” są w nieznacznym odsetku, nawet bardzo nieznacznym. Rdzeń pamiętników tworzą zwyczajni śmiertelnicy, może żywiący jakieś żywsze sympatie dla haseł tego lub innego stronnictwa, ale nie idący w żadnym ordynku partyjnym, a więc mający swoje własne drogi myślenia, swoje własne zapatrywania i nawet własne środki zaradcze na poskromnienie kryzysu – naiwne, nieraz bardzo naiwne, ale, jeszcze raz powtarzamy, własne bez jakiegokolwiek stempla partyjnego. A w tej gromadzie bezkształtnej są niektórzy jako tako oczytani, ale znowu ci stanowią niewielki odsetek, większość zaś nie grzeszy ani umiejętnością zdawania sobie sprawy z natury tej klęski, jaka ich dotknęła, ani potrzebą głębszego wniknięcia w jej istotę. Nie winniśmy temu się dziwić. […] Wiele spośród osób, które nadesłały pamiętniki, odczuwa tę żywiołowość klęski, ale nadaje jej charakter jakiegoś fatum – widzą w niej dopuszczenie boże i w bezwładnej rozpaczy opuszczają ręce. Ale przecież zrozumienie istoty kryzysu i jego źródeł jest rzadkie nawet wśród osób bardziej wykształconych spośród inteligencji! Jest również rzadkie pomiędzy naszymi pamiętnikarzami. Bądź co bądź kryzys jest ostatecznie dziełem rąk ludzkich po omacku plączących się i poruszających wśród bezplanowej anarchii w sferze produkcji. Ale jego wyładowanie się, jego przebiegi stale posługują się świadomą działalnością ludzi. Właśnie tych ludzi stawia się zwykle pod pręgierz jako sprawców i winowajców. Żywiołowe, ślepe potęgi anarchii gospodarczej rozpływają się w ludziach, zostają przetłumaczone na czyny woli ludzkiej, na skutki ich świadomości.
Takie stanowisko zajmują zazwyczaj nasi pamiętnikarze.
Myśl ich w uściskach ciężkiej rzeczywistości pracuje – naiwna, niepogłębiona.
Rzecz ciekawa, u wielu daje się wyczuwać jakiś żal, niekiedy niejasny, jak gdyby zamglony, a niekiedy wyraźny, do Niepodległej Polski, iż pozwala na srożenie się takiej klęski: w głowie nie może im się pomieścić, ażeby ta Niepodległa nie zdołała ukrócić kryzysu. Częściej jednak szuka się winowajcy wyraźniej skrystalizowanego, a więc czyjejś złej woli, która przyczyniła się do rozpanoszenia się kryzysu, a w każdym razie sprawiła, iż nie ma wystarczającej pomocy zbiedzonym ludziom w tej ciężkiej potrzebie, albo że pomoc, o ile istnieje, jest powolna, niedostateczna, niedbała. Winowajcami są przede wszystkim przemysłowcy, którzy wypowiedzieli pracę. Poprzez pamiętniki wije się nieustająca skarga na niesprawiedliwy sposób dokonywania redukcji: zwalnia się nie tych, którzy najmniej potrzebują zarobku, ale tych, którzy nie byli dostatecznie czołobitni i potulni lub nie mieli „pleców za sobą”. Pozostają przy pracy tacy, którzy mają grunty i sklepy, pozostają młodociani, a tymczasem ojcowie licznej rodziny są odsunięci od zarobku. Niekiedy pozostaje dziewczyna, ponieważ złożyła daninę ze swoich wdzięków… Oto pierwsze źródło obrachunków bezrobotnego – ze swoim przedsiębiorcą, obrachunków odbywających się w izdebce poszkodowanego w jego rozmyślaniach wśród ciszy nocnej, w jego rozmowach z żoną, w jego żalach przed towarzyszami niedoli. Zarzuty czepiają się na razie jednej osoby, tj. pryncypała, który wymówił miejsce, ale w zetknięciu z innymi poszkodowanymi tak samo dotkniętymi redukcją i tak samo pielęgnującymi w sercu swoim żal na razie tylko do swego pryncypała rzecz żywiołowo, samorzutnie przybiera charakter ogólniejszy, klasowy. Człowiek zaczyna, że tak powiemy, chwytać z powietrza nastrój o takim zabarwieniu. Te nowe pierwiastki poczynają się nie tyle z samej nędzy, ale z rozważań, z rozmów o niej. Zwłaszcza dojrzewają tam, wśród długich wystających ogonków przed różnymi instytucjami pomocy. Ach te ogonki!… Ludzie wystają głodni, nieufni, zdenerwowani, toczą się rozmowy, rozbrzmiewają żale. Uczestnik tych zborów odchodzi stamtąd z ułamkami filozofii klasowej, z wrogością dla komitetów pomocy. A te komitety, te instytucje pomocy!… To inni winowajcy. […]
I wreszcie jeszcze jeden winowajca, zresztą rzadziej wysuwany. Są to organizacje państwowe. Ten i ów zwraca się z prośbą o pracę do władz różnej instancji od najniższych do najwyższych. Patrzy się tam na państwo jako na potęgę, która na wszystko ma środki, wszystkiemu może zaradzić. A ponieważ państwo jest również bezradne i bezsilne, rodzi się żal do niego i do Niepodległej Polski. Jak to w Polsce nie ma miejsca dla chcących pracować! Czy Polska nie jest niepodległa! A zwłaszcza takie żale występują w postaci napiętej u tych, którzy orężnie walczyli o Polskę1, a obecnie znaleźli się bez pracy. A jest ich przeszło 15% wśród naszych pamiętnikarzy. A pomiędzy nimi są tacy, którzy poszli na obronę kraju od warsztatu zarobkowego lub odeń zostali powołani do wojska – a gdy wrócili, bez ogródek odmówiono im pracy…
Winowajców więc jest co niemiara.
Winowajców, którzy niekiedy są coś winni, ale najczęściej są bezsilni wobec podmuchów huraganu gospodarczego. Im wyrobienie społeczne pamiętnikarza jest mniejsze, tym więcej rozbrzmiewa skarg przeciw poszczególnym osobom, tym namiętniej są piętnowane jako sprawcy sytuacji obecnej. I tylko u niewielu występuje świadomość, że klęska tkwi nie w osobach, nie w poszczególnych instytucjach, nie w dobrej lub złej czyjejś woli, ale w anarchii dzisiejszej produkcji, w bezplanowości dzisiejszego gospodarstwa społecznego, znajdującego się w rękach przedsiębiorstw prywatnych.
Wzbiera więc powódź utyskiwań, urasta w napięciu żal, z wolna nabierający charakteru klasowego, potężnieje niechęć ku okupionej tylu ofiarami Niepodległej Polsce, a w końcu kiełkują możliwości różnych dreszczów, przynajmniej dreszczów miejscowych. A w tym zamęcie niejasnych stanów, rozgoryczonych myśli, tego szukania winowajców silnym tętnem uderza tęsknota do utraconej pracy i jej idealizowanie.
Oto wiązanka takich wynurzeń:
…Wszędzie i zewsząd płyną skargi ludu, dotkniętego bezrobociem, tłumnie i gromadnie skarga łączy się w jedno wielkie, rozpaczliwe wołanie: Pracy! Pracy nam dajcie!
…Robotnik pracowałby chętnie, gdyby zaofiarowano mu zamiast jałmużny pracę za sprawiedliwą zapłatę.
…Bez pracy nikczemnieją dusze, łamią się charaktery. O pracę więc wołam z głębi serca, o pracę dla siebie i tych tysięcy innych bezrobotnych, którzy pracować są zdolni do niej, ale nie mają sposobu na jej zdobycie. Witaj jutrzenko pracy!
…Nie chcę zapomogi ni wsparcia – dajcie mi pracy!
…O kiedyż się skończą te nasze męczarnie? Kiedy wreszcie przestaniemy być nędzarzami my wszyscy, którzy przecież mamy zdrowe i młode ręce do pracy, z której moglibyśmy żyć jak ludzie? O kiedyż znów zaryczą syreny fabryki, by oznajmić, że jest praca? Kiedy to nastąpi, kiedy… O błogosławiona praca, praca, praca!
***
Do konkursu stanęło 774 bezrobotnych: jeden uczestnik przypada na 400 zarejestrowanych bezrobotnych.
Liczba uczestników jest poważna, tym bardziej, iż ta gromada powstała samorzutnie w różnych zakątkach kraju, i to spomiędzy osób, które siebie nigdy nie oglądały.
Wolno więc się spodziewać, iż ogół tych pamiętników posiada charakter dostatecznie przedstawienniczy, że użyjemy starego wyrażenia zamiast dzisiejszego „reprezentatywny”.
Nasuwają się jednak różne zastrzeżenia co do wagi tego przedstawiennictwa.
Po pierwsze wśród bezrobotnych, którzy stanęli do konkursu, wielu mogło ulec złudnej pokusie, że ten uzyska nagrodę, kto przeszedł najcięższe doświadczenia, i dlatego przedstawiali swój los beznadziejniej niż było w rzeczywistości. Istotnie, moglibyśmy wskazać kilka pamiętników, z których w całej pełni wyziera chęć wzruszenia czytelnika – może ktoś litościwy pośpieszy z pomocą… Ale opowieści robione rzucały się od razu w oczy swoją nienaturalnością. Wypadło nam odrzucić dwa opowiadania, niby nowele, które niezręcznym mnożeniem sytuacji ciężkich i ponurych, a do tego niedorzecznych, dawały zamiast rzeczywistości jej karykaturę. Są to jednak wyjątki. Ludzie pracy fizycznej nie są przyzwyczajeni do chodzenia na szczudłach i nawet gdyby chcieli nakładać sztuczne barwy, poczucie prawdy bierze górę, a obraz kreślony staje się rzetelnym odtworzeniem tego, co było. Przesady nie było! I nie było także tego, czego obawiał się jeden z bezrobotnych: W ankiecie – pisał – weźmie udział nieliczna garstka bezrobotnych, umiejących się wysłowić w piśmie, i ci nie opiszą wszystkiego, nie opiszą dokładnie swej nędzy, gdyż w naturze Polaka leży hardość, która wyraża się w przysłowiu: Trzy dni wodę krasić, a o biedzie nie dać po sobie znaczyć. A Litwini o Polakach (a właściwie Polacy na Litwie) tak mówią: Koroniarz, psia krew, trzy dni nie je, a jeszcze wykałaczką w zębach dłubie. Gdyby jednak ci oficjalni bezrobotni chcieli opisać swe zmagania się z ciężką swoją sytuacją, to burżuazja miałaby taki obraz, że piekło dantejskie zbladłoby przy nim. Ta ankieta uchyli tylko skromny rąbek tajemnicy – bezrobocia. Obawy płonne! Wielu jęło się pióra nie po to, by otrzymać nagrodę, lecz ażeby wyspowiadać się ze swoich utrapień, jak ktoś w ciężkim zmartwieniu płacze, aby się wypłakać. Niektórzy nie tylko opowiadają o swoich upokorzeniach, ale spowiadają się także z chwilowych pomysłów zbrodniczych, przyznają się do czynów, które bądź co bądź nie przynoszą zaszczytu, acz które nędza całkowicie uniewinnia. […]
Niewątpliwie pamiętniki pochodzą od pracowników pod względem ruchliwości umysłowej będących w swoim otoczeniu powyżej średniego poziomu i może dlatego wrażliwszych na swój stan i nędzę, na swoje upokorzenia. Przy tym w przeważającej większości zabrali głos ludzie, którzy umieli pracować i chcieli pracować, ale których kryzys wyrzucił na bruk, słowem właściwi bezrobotni. Wprawdzie jest nieco pamiętników od ludzi nierobotnych, od łazików, którzy częściej byli bez pracy, niż pracowali – opowieściami swymi urozmaicili treść plonu konkursowego, ale bynajmniej nie zajęli pod względem liczby miejsca jako tako poczesnego. Zabrali więc głos różni ludzie o różnej wartości i różnym temperamencie. Swoimi przyczynkami wydali stanowczo chlubne świadectwo naszej warstwie pracującej, a jednocześnie wykazali, iż są tam talenty nieświadome, iż są nimi. Niechaj ogłaszane przez nas przyczynki poniosą wiadomość o ich niedoli, o wzlotach ich ducha i marzeniach, o sposobie ujmowania dróg życia i borykania się z losem swoim. Nie krępowaliśmy ich treści żadnymi ograniczeniami – społeczeństwo we własnym dobrze zrozumianym interesie powinno wiedzieć, co ci głodni czują i myślą. Pamiętniki te to przecież cios zrozpaczonych, zdenerwowanych, rozżalonych! […]
Głód i nędza były źródłem, z którego myśl o pamiętnikach się poczęła. Drukujemy obecnie 57 przyczynków, które właśnie treścią swoją wysunęły się na stanowisko poczesne. Od funduszów, jakimi Instytut będzie rozporządzał, zależy, czy wyjdą dalsze tomy i kiedy. Pozostało przecież jeszcze 717 pamiętników! Swoją drogą i ten tom początkowy – może jedyny! – uwypukla w całej pełni ciężkie chwile, jakie przeżywa Polska bezrobotna – sytuacje są ostre, jaskrawe w swojej posępnej rzeczywistości. Ów zbiorowy obraz – obraz nękanej klęską bezrobocia wielkiej rzeszy istot ludzkich – stworzyły swoim wysiłkiem zbiorowym setki rąk, które nadesłały do Instytutu opowieść o swojej nędzy. W pierwszej chwili tym znękanym, zrozpaczonym pragnęliśmy poświęcić książkę. Ale zrozumieliśmy, iż taka dedykacja byłaby jedynie szyderstwem z ich nędzy – im potrzeba nie takiego hołdu czołobitnego, ale pracy, owej ,,błogosławionej” pracy, i jeszcze raz pracy!..
Przypis:
- Spośród 774 pamiętnikarzy (w tej liczbie są i kobiety) 121 walczyło w latach 1918–1921 o Niepodległą Polskę, a nadto 28 służyło w formacjach polskich w latach 1914–1918 (w tej liczbie było 17, którzy uczestniczyli później w walkach lat 1918–1921). Pomiędzy tymi 121 bojownikami jest 62 ochotników do wojska z dobrej woli, 9 powstańców śląskich, 6 ochotników do wojska, a później do powstania śląskiego.
__
Powyższy tekst stanowił przedmowę do zbioru „Pamiętniki bezrobotnych (nr 1–57)”, wydanego pierwotnie przez Instytut Gospodarstwa Społecznego w roku 1933. Przedruk za reedycją dokonaną przez Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa 1967. Pominięto jeden z przypisów, zaznaczono większe skróty. Tytuł pochodzi od redakcji „Nowego Obywatela”.