Lewica ponad socjalizm!
Lewica ponad socjalizm!
Ta książka stanowi okazję do obcowania z myślą nietuzinkową i przekazywaną ze znacznym kunsztem publicystycznym, lecz niemal zupełnie zapomnianą. Kilkusetstronicowy wybór tekstów Leszka Nowaka pt. „Polska droga od socjalizmu. Pisma polityczne 1980–1989” to oryginalny zbiór analiz rzeczywistości późnej Polski Ludowej.
Co istotne, prof. Nowak był jednym z najważniejszych myślicieli czasów opozycji lat 80. W przedmowie do książki Krzysztof Brzechczyn stwierdza: w latach 1980–1989 Leszek Nowak był jednym z najczęściej wydawanych podziemnych autorów w Polsce. Jedną z najczęściej drukowanych publikacji był „Anty-Rakowski, czyli o tym, co wygwizdali wicepremierowi robotnicy”, która doczekała się aż dwunastu podziemnych wydań.
Warto krótko przypomnieć sylwetkę Leszka Nowaka. Studiował prawo na poznańskim Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Po roku 1960 wstąpił do PZPR – jak sam później przyznał – „dla korzyści własnej” (miałem pełną świadomość naganności moralnej tej decyzji). W drugiej połowie lat 60. jego krytyczne zainteresowanie zwróciło się ku marksizmowi, jako głównej szkole myślenia i uzasadnienia realnego socjalizmu. Marzec ’68 unaocznił mu, że braki tego systemu nie są brakami, ale że jest to coś systemowego. Zbyt wielki jest rozdźwięk między ideałem a rzeczywistością, coś musi działać samorzutnie, powodując ten rozdźwięk. Ale początkowo, jak wielu innych, próbował „ocalić” myśl marksistowską „od wewnątrz”.
Od 1970 r. pracował w Instytucie Filozofii UAM, w 1976 r., mając 33 lata, otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego – był najmłodszym profesorem w PRL. Jednak coraz bardziej oddalał się od marksowskich pryncypiów – znaczny wpływ miała na to lektura „Archipelagu Gułag” Sołżenicyna. Z partii wystąpił w pamiętnym sierpniu 1980 r., co zaowocowało m.in. wieloletnim zainteresowaniem jego osobą ze strony Służby Bezpieczeństwa, za prowadzenie działalności nieprzychylnej ustrojowi PRL. Rzeczywiście, włączył się aktywnie w działalność opozycji, został ekspertem podczas I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarności”, w stanie wojennym internowano go. W roku 1985 został zwolniony z pracy na UAM, umożliwiono mu powrót na uczelnię w 1989 r., a dwa lata później uzyskał tytuł profesora zwyczajnego. Startował wówczas – bez sukcesu – do Sejmu z listy Unii Pracy. Jak zaznacza Krzysztof Brzechczyn: wyrazem rozczarowania nową rzeczywistością było wystąpienie z NSZZ „Solidarność” w 1994 r. Pogarszający się stan zdrowia skutkował ograniczeniem działalności naukowej i publicystycznej. Zmarł w październiku 2009 r.
Publikacja została podzielona na cztery obszerne rozdziały: „Mity socjalizmu”, „Mity solidarności”, „Mity społeczeństwa podziemnego”, „Mity liberalizmu”. Słowo „mit” ma tutaj pewien pejoratywny odcień, wiążący się z faktem, że ideologia marksistowska – czy w ogóle ideologiczna nadbudowa rzeczywistości, wytwarzana także w krajach zachodnich – wiąże się z jej zakłamaniem. Stąd „mit” może być częścią zafałszowanej świadomości społecznej, a jako taki wymaga „demontażu”, szczegółowej analizy. Taka konstrukcja książki daje nam wgląd w myśl, „która się dzieje”, czyli reaguje na doświadczaną rzeczywistość i próbuje przetworzyć ją w całościowy, logiczny systemat: nie-Marksowski materializm historyczny. Wedle fundamentalnego założenia tej koncepcji Nowaka w społeczeństwie można wyróżnić trzy niezależne od siebie podziały klasowe występujące na terenie gospodarki, kultury oraz polityki. Podstawą tych podziałów społecznych jest zawłaszczenie przez pewną mniejszość społeczną środków produkcji w gospodarce (generuje to podział na klasę właścicieli i bezpośrednich producentów), środków przymusu w polityce (generuje to podział na klasę władców i obywateli) oraz środków produkcji duchowej w kulturze (rodzi to podział na klasę kapłańską i wiernych). Co istotne, zdaniem prof. Nowaka analiza procesów historycznych pokazuje, że możliwy jest ustrój, w którym jedna i ta sama klasa społeczna kontroluje politykę i gospodarkę, politykę i kulturę czy politykę, gospodarkę i kulturę. Tym ostatnim systemem okazał się realny socjalizm, w którym aparat partii komunistycznej kontrolował życie polityczne, gospodarcze i kulturalne. Podstawowy podział społeczny przebiegał w nim pomiędzy klasą ludową a klasą trój-panującą.
Wybór publicystyki otwiera tekst „Głos klasy ludowej: polska droga od socjalizmu”, pisany w sierpniu 1980 r. Nowak zwraca uwagę, że zgodnie z wyżej przedstawioną tezą nie-Marksowskiego materializmu historycznego walki klasowe toczą się nie tylko w wymiarze środków produkcji, ale także w przestrzeni władzy politycznej i kulturowej. Najistotniejszy, niezafałszowany antagonizm realnego socjalizmu rozgrywa się zatem w formie walki między klasą trój-panów (władców-właścicieli-kapłanów) a „klasą ludową”, która stanowi przedmiot państwowego ucisku, państwowego wyzysku i państwowej indoktrynacji. Jest to inna, zdecydowanie gorsza sytuacja niż w wypadku demokracji zachodnich, gdzie kontrola władzy odbywa się przez własność prywatną, realizowaną za pomocą systemu konkurencji politycznej. Jednak i tam mamy do czynienia z zafałszowaniem rzeczywistych stosunków władzy i tendencją do koncentracji władzy i kontroli gospodarczej w obrębie jednej formacji: formalnie władza znajduje się w domenie obywateli, faktycznie w rękach najsilniejszych spośród [nich], w rękach burżuazji.
Zdaniem prof. Nowaka realny socjalizm został w pełni zrealizowany w stalinizmie, gdy władzę polityczną, gospodarczą i duchową skupiono w rękach kierownictwa jednej partii, a masy poddano daleko idącej „desocjalizacji”: środki przymusu stały się narzędziem osamotnienia i wyobcowania ludzi, aż do fizycznej likwidacji. Myśl genialna w swej oczywistości: człowiek jest nie tylko całokształtem, ale i podmiotem rozlicznych więzi międzyludzkich. Najprostszym tedy sposobem rozbicia tych więzów jest fizyczna eliminacja tych ludzi, którzy skupiają ich szczególnie wiele. Z tego to powodu nie tylko ludzie politycznie aktywni, ale i wszyscy wybijający się jakoś w swoich dziedzinach – od sióstr zakonnych do wybitnych pisarzy – poddani zostali eksterminacji.
Absolutnym wcieleniem w życie tego totalnego porządku rzeczywistości były sowieckie łagry. Ale – paradoksalnie – to właśnie z dna tego świata przyszedł bunt i pierwszy krok ku zmianie. Nie bez znaczenia są tu wpływy Sołżenicyna na myślenie prof. Nowaka. Opis obozowych rebelii prowadzi go do konkluzji: łagiernicy pierwsi, na samym dole piramidy społecznej, odzyskali godność ludzką. Godność umożliwiający walkę klasową. Poddani najokrutniejszemu terrorowi – zaprzeczyli jego logice, w porządku wszechobejmującej kontroli pojawił się wyłom.
W konsekwencji tego „ruchu oporu” system demoludów zaczyna podlegać swoistej cykliczności – klasa ludowa zyskuje pewne koncesje, a władza uzyskuje w zamian spokój społeczny. Dalsza historia tego porządku jest historią ekspansji ludowego wyzwolenia oraz reakcji klasy „trój-panów”, próbującej coraz mniej skutecznie odzyskać pełen monopol nad rzeczywistością, aż do wyczerpania systemu. Jak przedstawiała się w tym względzie sprawa w rodzimych warunkach? O osobliwości polskiego socjalizmu zdecydował permanentny opór społeczny: opór zbrojny, opór ekonomiczny – głównie chłopstwa, opór duchowy – wsparty głównie na autorytecie Kościoła katolickiego.
Trzeba tu zwrócić uwagę na bardzo ważną kwestię: nie-Marksowski materializm historyczny bazuje z jednej strony na przekonaniu, że przejście od kapitalizmu do realnego socjalizmu jest rzeczywiście obiektywnym procesem historycznym (nieuchronnym wynikiem etatyzacji kapitalizmu), ale z drugiej strony neguje stary progresywny dogmat, że rozwój historyczny jest tożsamy z postępem. Jak kąśliwie zauważa filozof: tylko w historiozoficznych bajkach dla dorosłych „później” znaczy „lepiej”. Ale zmiana na lepsze jest możliwa. Oto wyłania się nowa forma ustrojowa, która jako potencjalna szansa rysuje się właśnie przed Polską: u nas najwięcej jest zalążków przyszłej formy społecznej, która ewolucyjnie wyłoni się z socjalizmu. O takie społeczeństwo, w którym żadne wytwarzane przez człowieka środki materialne nie będą już dzielić ludzi między sobą, o społeczeństwo pełnej, oddolnej demokracji walczy dziś polska klasa ludowa. Będzie to społeczeństwo, w którym wszyscy będą na równi dysponować środkami przymusu, produkcji i indoktrynacji. Nie może zatem dziwić, że rodząca się III Rzeczpospolita rozczarowała poznańskiego myśliciela.
Następna część, „Mity solidarności”, przynosi analizy spisane między 1980 a jesienią 1981 roku – przypadające więc na czas „karnawału” „Solidarności”. Ten właśnie ruch społeczny ma być zarzewiem społeczeństwa bezklasowego – przynajmniej w szerokim planie dziejowym, bo już szczegółowa analiza sytuacji pozwala odkryć źródła problemów i potencjalnych zagrożeń skutkujących nowymi formami „uklasowienia” i zniewolenia politycznego, ekonomicznego, duchowego. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na tekst „Inteligencja wobec klasy ludowej”. Horyzontem rozważań jest dobrze znana w polskiej tradycji myślenia „wrażliwego społecznie” kwestia odniesienia inteligencji do ludu (i odwrotnie). Jak zauważa prof. Nowak, w obrębie spętanego społeczeństwa rodzi się autonomiczna „myśl ludowa”, suwerenna świadomość klasowa, wyzwalająca się od „produkcji duchowej” narzucanej przez „trój-panów”. Filozof stwierdza: Niezależna myśl jako zjawisko społeczne wywodzi się z potrzeb zagonionych i przytłoczonych powtarzającą się nędzą mas, z ich rozpaczy i zachłannej chęci rozumienia. Jak zaznacza: to jest właśnie źródło „zrewoltowanej” myśli tej części inteligencji, która zerwała z serwilizmem wobec aparatu represji, odstąpiła od roli „funkcjonariusza myśli” i przeszła na stronę klasy ludowej, stając się tym samym częścią opozycji.
Znamy ten topos dobrze: inteligenci po stronie ludu odpowiadają na niewidzialne, ale wyczuwalne w atmosferze społecznej zapotrzebowanie na rozumienie. Uczestniczą w procesie przechodzenia inteligencji humanistycznej na drugą stronę barykady walki klasowej. I tu odzywa się akord tak szlachetny i mocny, wyrażony już, niemal 80 lat wcześniej, przez Ludwika Krzywickiego w słowach: „jesteś dłużnikiem, wielkim dłużnikiem ludu pracującego!”. Po tej wszakże stronie nie jesteśmy niczym więcej jak duchowymi sługami ludu, rodzajem rzemieślników, którzy tworzą to, czego lud potrzebuje: rozpoznanie sytuacji, wizje rozwojowe, konkretne programy. Jak podkreśla Nowak, myśl ta ma jednak najistotniejszy probierz, praktykę działania zbiorowego mas, wobec których inteligencja powinna wykazywać się „nieco większą dozą pokory”. Bo właśnie oporowi mas peerelowska inteligencja zawdzięcza „wszelkie zmiany na lepsze”. To kolejny newralgiczny punkt, który w dłuższej perspektywie czasowej mógł być dla filozofa źródłem dyskomfortu. Bo przecież ani w sytuacji pierwszej „Solidarności”, ani później inteligencja nie potrafiła i nie chciała pełnić wobec społeczeństwa roli tak służebnej, jak tutaj to opisano. Naukowiec miał świadomość, że inteligencja nie jest tak heroiczna, jak zwykła sobie czasem roić: Nie odważyłaby się myśleć inaczej, niż dotąd myślała, gdyby nie dojrzała siły społecznej, pod której opiekę może się chronić. Najpierw tą siłą była „Solidarność”, dzisiaj [w 1985 r.] jest Kościół.
W spojrzeniu na „Solidarność” prof. Nowaka wyraźnie zaznaczał się „nieortodoksyjny”, lecz mocno lewicowy punkt widzenia. Warto go przypomnieć także dlatego, że zrodzony w sierpniu ‘80 z fuzji aktywności robotniczej i inteligenckiej ruch społeczny został już w III RP na dobre wpisany w tradycję myślenia konserwatywnego i liberalnego, pozbawiony swojego oblicza propracowniczego i prosocjalnego. Więcej, „Solidarność” jako związek została wręcz uprzedmiotowiona, zinstrumentalizowana – posłużyła jako narzędzie do legitymizowania porządku społeczno-gospodarczego, który z pewnością nie był po myśli autora „Polskiej drogi od socjalizmu”. W rozmowie opublikowanej w kwietniu 1981 r. na łamach „Wiadomości Krakowskich”, pisma NSZZ „Solidarność” MKZ Małopolska, Nowak stwierdzał: wyraźnie zarysowały się dwa skrzydła ideowe: lewicowe, pochodne od KOR-u, które ma pełne rozpoznanie antagonizmu władza-społeczeństwo i powiedzmy narodowo-solidarystyczne. Zważywszy, że partia także wprowadza do swego systemu elementy solidaryzmu narodowego, wyłania się duże niebezpieczeństwo. Gdyby ta linia narodowego solidaryzmu miała w „Solidarności” wziąć górę, byłaby to sytuacja bardzo dla władzy korzystna. Za pomocą tej rozmywającej rzeczywiste podziały ideologii dosyć łatwo ogłupić społeczeństwo. Ponadto, mówiłem wyżej o nieuniknionym petryfikowaniu się zhierarchizowania strukturowanej organizacji, jaką także jest „Solidarność”. Otóż, za ideologią „zgody narodowej” znacznie łatwiej byłoby ukryć prywatne interesy kształtującej się z biegiem czasu „elity władzy” związkowej.
Nawet jeśli przyjmiemy, że „koncesjonowana opozycja” czasów Okrągłego Stołu nie była osadzona w myśleniu „typowo prawicowym” (wedle dzisiejszej nomenklatury), to jednak trudno ukryć, że faktycznie wykorzystano motyw „zgody narodowej” i że w czasach „polsko-jaruzelskiego pojednania” następowała oligarchizacja opozycyjnej elity. Ta narracja z pewnością zyskiwała na popularności dzięki tak różnym czynnikom jak np. odwołanie do chrześcijańskiego pojednania i przebaczenia, gra na uczuciach narodowych i patriotycznych, apatia społeczna, nadzieja na „beztroską konsumpcję”.
Część trzecia, „Mity społeczeństwa podziemnego”, zawiera teksty pisane w latach 1983–1985. W tym rozdziale mieści się przywołany wcześniej głośny tekst „Anty-Rakowski, czyli o tym, co wygwizdali wicepremierowi robotnicy”. Punktem wyjścia jest odrzucenie fałszywej świadomości klasy trój-panów, uznającej się za faktycznego reprezentanta klasy robotniczej i chłopskiej (klasy ludowej). W trakcie spotkania z pracownikami Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1983 r. wicepremier mówi o sobie: „jestem synem chłopa”. Filozof odpowiada: jest pan właścicielem polskiego majątku produkcyjnego, ergo: Pan jest kapitalistą, panie Rakowski!. Wedle porządku nie-Marksowskiego materializmu historycznego Rakowski jest przedstawicielem nomenklaturowej „magnaterii”, która przeciw robotnikom wystawia cały swój aparat represji.
Jako bardzo istotne jawi się prof. Nowakowi rozpoznanie wewnętrznej słabości „Solidarności”, która podporządkowała swój światopogląd ideologii trój-panów. Komuniści ukryli za parawanem rewolucyjnych frazesów swoją rzeczywistą tożsamość, wmówili opozycyjnemu ruchowi (który jest prostą kontynuacją powstań niewolniczych, wojen chłopskich, ruchu robotniczego), że to oni, klasa potrójnych potentatów, są spadkobiercami odwiecznej walki mas o wyzwolenie. PZPR-owscy właściciele PRL przywłaszczyli sobie hasło walki klasowej, sprawiedliwości społecznej, uspołecznienia. I stąd najbardziej brzemienna smutnymi konsekwencjami sytuacja, z którą do dzisiaj zmagać się musi lewica: Splugawili te hasła tak skutecznie, żeśmy stracili w „Solidarności” głowę i umieliśmy tylko ich pouczać (że „mądra władza” dba o zaufanie społeczne, o wiarygodność) i prosić (o respektowanie „praw człowieka”). Tymczasem należało rąbnąć pięścią w stół i powiedzieć im jasno i dobitnie: wasz system obłudnie spowity w socjalistyczne hasła jest najbardziej drastyczną postacią społeczeństwa klasowego; to wy jesteście dziś reakcyjną zaporą na drodze walki mas o wyzwolenie społeczne; to przeciw wam lud toczy dziś walkę klasową i tylko dzięki tej walce ma miejsce postęp w tym kraju.
Tu można zastanowić się nad kwestiami aktualnymi również dziś. Przyjmijmy jako hipotezę roboczą, że tzw. nurty populistyczne w III RP były/są faktycznymi dziedzicami emancypacyjnego i klasowego rozpoznania rzeczywistości, godzącymi w różne formy fuzji władzy politycznej, gospodarczej i medialnej (duchowej). Zauważmy wówczas, że wszelkie narzędzia opresji kierowanej przeciw populistom zwykle grają na lęku wobec radykalizmu, przeciwstawionemu ładowi społecznemu (normalizacji). Równocześnie tzw. socjaldemokracja wciąż będzie przedstawiała się jako faktyczny reprezentant myślenia lewicowego, spychając swoich konkurentów do narożnika z napisem „niebezpieczni radykałowie”, „oszołomy” czy właśnie „populiści”. I w tym przypadku najbardziej wyrazistą strategią jest to proste zawołanie: „Pan jest kapitalistą, panie Kwaśniewski/Palikot/Miller!” – które podważa wiarygodność oligarchów raz po raz przybierających się w szaty „trybunów ludowych”.
Część czwarta, „Mity liberalizmu”, przynosi artykuły z lat 1985–1989. W jakiejś mierze jej myśl przewodnią oddaje krótkie zdanie: Tak oto dzieje się postęp społeczny: wyrasta z walki uciśnionych, a realizowany jest ze strachu ciemiężycieli. Filozof przekonuje, że w ten sposób dokonują się „ewolucyjne korekty systemu” – nie przez całościowe zwycięstwo jakichkolwiek rewolucji (które rozpętują żywioły prowadzące do jeszcze większego zniewolenia), lecz przez bunty przegrane, które jednak zmuszają panujących do reform, a więc do pewnej poprawy położenia mas.
Jest to rozdział najbardziej gorzki i rozrachunkowy także wobec solidarnościowej opozycji, niedostatków jej intelektualnych horyzontów, wtórności wobec myśli Zachodu. A prof. Nowak – który swoją teorię zbudował na dogłębnej krytyce myśli marksowskiej – występuje w pewnym momencie jako jej obrońca wobec tłumu polemistów dyskredytujących dorobek filozofa z Trewiru. Pozwolę sobie na dłuższy cytat: Karol Marks zbłądził w wielu, i to podstawowych, kwestiach teoretycznych. Ale cóż to były za błędy! Daj Panie Boże dzisiejszym jego krytykom, by choć raz w życiu stać ich było na jeden błąd tej rangi. To przecież ktoś z paru – może czterech – ojców założycieli nauki o społeczeństwie. A trzeba zjeść zęby na myśleniu o robocie teoretycznej, na próbach samodzielnego robienia teorii, żeby z grubsza choćby rozumieć, co to znaczy. […] Wszyscy intelektualiści – już nie mówiąc o wielkich instytucjach jak Kościół – mają po prostu interes, żeby [myśl marksowską] przedstawić jak najgorzej. Moc perswazyjna tego, co mówią, a więc ich pozycja w rywalizacji o rząd dusz, zależy w sporej mierze od tego właśnie, czy potrafią skompromitować – nie skrytykować, lecz właśnie skompromitować – przeciwnika. Pod pewnym względem czysto duchowym ich krytyka marksizmu jest gorsza od krytyki, jakiej oni byli poddawani. Oto marksizm nie przedstawiał się jako zwolennik pluralizmu myślowego, nie deklarował wiary w „odwieczne wartości”. Krytyka marksistowska była nieprzyzwoita, ale otwarta, ich jest nieprzyzwoita i obłudna.
Jaki zatem jest główny problem PRL-owskiej opozycji? Poznański filozof zarzuca jej stopniowe samozakłamanie. W tekście „Groźba urban-izacji myśli niezależnej” stwierdza: Rzucać prawdę przeciwnikowi w twarz o nim, to każdy potrafi. Ruchu społecznego, który by ogłaszał bezlitosną prawdę o samym sobie – jeszcze nie było w dziejach tego świata. Niestety nasz ruch, który tak dużo mówi na temat prawdy – wcale tej smutnej tradycji, jak dotąd, nie przełamał. Od komunistów to umiemy domagać się prawdy, całej prawdy i tylko prawdy – ale nam to już zaczynają wystarczać półprawdy. Sytuacja ta, jak zaznacza, ma swój konkretny wymiar społeczny, skutkuje utratą zaufania: zwykły człowiek nie jest prymitywem, który wierzy tylko w niepokalane obrazki, jakie nasz ruch wystawia samemu sobie.
Tu także wraca problem opozycyjnego inteligenta/intelektualisty. Jego najpełniejszą i najbardziej wpływową formację filozof określa mianem „gładysza”: to intelektualista, zwykle warszawski, kulturalny, inteligentny, wielce oczytany, znający parę języków, którego cały wysiłek skierowany jest na to, aby nadążać za kulturą światową, no i demonstrować, że nadąża; który tedy nie wymyśli nic sam, a innym nie da, bo jak się rzekło jest warszawski, a zatem współkontroluje, zależne czy niezależne, główne środki przekazu treści kulturowych, jest więc (współ-)kapłanem; który eklektycznie łączy cudze oryginalne myśli w swoją nieoryginalną całość. Jakie tego konsekwencje? Ludzie bardziej boją się osamotnienia wśród swoich niż represji państwowych.
Najbardziej jednak gorzka uwaga prof. Nowaka wydaje się aż nadto aktualna dzisiaj. Można wręcz odnieść wrażenie, że gdyby dzisiejsi „starzy opozycjoniści” zgorszeni „Gazetą Wyborczą” wtedy czytali ze zrozumieniem myśliciela, dziś by się tak nie dziwili: Kto za dużo mówi o pluralizmie, demokracji i innych tego rodzaju wzniosłościach, temu takie gadanie zaczyna wystarczać: gwarantem pluralizmu w naszym ruchu stał się szyld „pluralizm” wiszący nad naszym sklepikiem. A że w środku tego towaru już nie ma, nie szkodzi: liczą się słowa, nie rzeczy. Nie tylko u komunistów, u nas już też.
Druga połowa lat 80. wiązała się z coraz częstszą recepcją myśli i zachodniej praktyki liberalnej (neokonserwatywnej). Prof. Nowak zwracał uwagę, że jest to powrót do doktryny przestarzałej, która mimo pozoru nowości odzwierciedla wzorce burżuazyjnej próby hegemonii nad masami ludowymi. Pytał: czy wobec oczywistego fiaska marksistowskiego rewolucjonizmu mamy wrócić do liberalistycznego ewolucjonizmu, jak się to zazwyczaj czyni. A od strony ideowej problem polega na tym, czy ludziom, którzy się buntują przeciw jawnemu wyzyskowi i (lub) zniewoleniu – mamy cokolwiek do powiedzenia. Otóż byli marksiści, którzy przeszli na pozycje liberalne, nie mają im nic do powiedzenia. Nie miał równocześnie złudzeń co do tego, że połączenie w jedno władzy państwowej i rynkowej (to była w gruncie rzeczy jego prognoza dla Zachodu) będzie dla klasy robotniczej wiele lepsze. Jak zauważa, wielu komunistów doznało wstrząsu na wieść, że „armia robotniczo-chłopska” strzela do strajkujących. I przeszli na stronę opozycji. Zdaniem prof. Nowaka: prawdziwy liberał miałby w takiej sytuacji o wiele bardziej „czyste” sumienie – przecież postrzega on to jako „wprowadzenie porządku przez państwo”, no cóż, kosztem tych, którzy i tak są społecznie mniej cenni, bo przegrali w życiowej grze o bogactwo, są wszak tylko robotnikami. Możemy tę wypowiedź odczytać literalnie – np. w kontekście prawicowych reżimów Ameryki Południowej, zależnych od USA – albo jako odzwierciedlenie „sytuacji transformacyjnej”, gdzie nikt nie liczy kosztów ludzkich aspołecznego modelu kapitalizmu, gdyż są one „przezroczyste” dla ideologów i beneficjentów systemu.
Opozycyjne zachwyty pod adresem liberalizmu prof. Nowak kwitował naprawdę radykalnie: Czytałem neokonserwatystę, który oznajmił wszem i wobec, że jedynym ustrojem, jaki się sprawdził, jest kapitalizm. Bo dał ludziom dobrobyt, demokrację, itd. Otóż wszystko to robotnicy sobie wywalczyli, [w rewoltach] tłumionych często z zaciekłością i gwałtem nieporównywalnym z tym, który znamy np. ze stanu wojennego wprowadzanego przez „komunistyczny totalitaryzm” parę lat temu. Wolne związki zawodowe, legalizacja partii i prasy socjalistycznej, prawo wyborcze dla wszystkich – słowem to, co tak podziwiamy dziś na Zachodzie – kosztowało klasę robotniczą rzeki krwi. Tylko że my wolimy o tym nie wiedzieć, bo przypadkiem liberalna prasa zachodnia się na nas obrazi.
Istotne jest w kontekście imitacyjnego przyswojenia myśli liberalnej oryginalne odczytanie sytuacji przez filozofa. Tu znów widzimy motyw „innej drogi” jako możliwości stojącej przed Polską. Na Zachodzie odżywają hasła liberalne, bo jest to naturalna reakcja ludzi zagrożonych przez powstający pod socjaldemokratyczną maską totalitaryzm państwa-właściciela. Oni sięgają po liberalizm, bo zaczynają się na serio państwowego molocha bać, my się już bać przestajemy. Nie ma więc powodu, dla którego mamy się wzbraniać przed myśleniem na nowo, bez sięgania do doktryn liberalistycznej przeszłości. Bo to nasz lud wyrąbuje przed sobą, w całkiem nowych warunkach historycznych, jakąś drogę do jakiejś przyszłości. Miast „nadążać myślowo za Zachodem”, starajmy się raczej odcyfrować choć trochę przyszłości i tę drogę. A na horyzoncie jawią się już nowe zagrożenia, wtedy przecież tak mało w Polsce czytelne: niesłychanie wyrafinowany postęp techniczny może sprawić, że „nowy proletariat” będzie nie odpowiedzialnym, skłonnym do samoorganizacji i samokształcenia proletariatem XIX-wiecznym, lecz lumpenproletariatem.
W tym kontekście ważne były choćby pytania o to, co stanie się z (post)komunistami. Prof. Nowak przywołuje ówczesny pogląd Janusza Korwin-Mikkego, który uważał, że rzeczą korzystną będzie, jeśli PZPR-owska nomenklatura odda władzę polityczną i przekształci się w zaczyn klasy średniej, burżuazji. Poznański filozof widzi jednak inną możliwość (i ta de facto zrealizowała się w III RP): fuzji władzy gospodarczej i politycznej w obrębie „nowej socjaldemokracji”, czyli nowej wariacji na temat dwu-panowania. Alternatywą byłoby powstanie trzech zupełnie autonomicznych sił społecznych: wielkiego biznesu, władzy politycznej i Kościoła w sojuszu z elitami intelektualnymi. Wówczas – jak zauważa – socjaldemokracja byłaby czynnikiem „zaporowym” wobec „żywiołowego kapitalizmu”. Wiemy jednak, że procesy uwłaszczenia nomenklatury i w ogóle przebieg polskiej transformacji nie doprowadził do oddzielenia „trzech władz”: polityki, gospodarki i kultury, a jedynie „zmodernizował” formy ich połączenia, oczywiście już poza systemem „trój-panowania”, ale w różnych konstelacjach, nie do końca jawnych i czytelnych.
Z pewnością dla wielu czytelników zarówno koncepcja nie-Marksowskiej dialektyki historycznej, jak i wynikające z niej wnioski będą trudne, jeśli nie dziwaczne. Całościowa perspektywa, jaką proponuje prof. Nowak, neguje większość oczywistości, w tym lewicowych, do których dziś przywykliśmy. Choć nie można wykluczyć, że pewne konkluzje będą jawiły się jako trafne czy atrakcyjne dla odbiorców z bardzo różnych stron dzisiejszych sporów ideowych. Dzięki tej pracy otrzymujemy kolejny dowód na to, że udzielane przed laty odpowiedzi na pytania: co z Polską, co z lewicą, co z kapitalizmem? – nie muszą być dziś nieaktualne. Pod warunkiem, żeby były dowodem ambitnego, szczerego i przenikliwego myślenia. I nie muszą być przy tym nieomylne. Wystarczy, że wskazują drogę ponad wyświechtane slogany i słowa, do których nadto się przyzwyczailiśmy.
Leszek Nowak, Polska droga od socjalizmu. Pisma polityczne 1980–1989, Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu, Poznań 2011.
Książkę można kupić u wydawcy: IPN – KŚZpNP Oddział w Poznaniu, 61-487 Poznań, ul. Rolna 45a, tel. 61 835 69 64,
http://ipn.gov.pl/