Mniej państwa = więcej draństwa
Mniej państwa = więcej draństwa
Niemal ćwierć wieku po upadku PRL-u rodzimi liberałowie bohatersko walczą z socjalizmem. W ich nowomowie oznacza to zwalczanie państwa. Tyle że u nas jest go mniej niż w większości nieodległych krajów, gdzie realsocjalizmu nigdy nie było.
Liberałowie miewają rację, gdy wskazują, że państwa bywało za dużo w reżimach, które wtrącały się w każdy aspekt rzeczywistości i kontrolowały go. Miewają też rację, gdy przypominają, że państwo nierzadko służy sprytnym wybrańcom, nie ogółowi obywateli, a dobro wspólne to parawan dla grupowych interesów. Ale przecież liberalne głuptasy nie oburzają się, gdy Kulczyk, Krauze czy Czarnecki otrzymują ulgi podatkowe, dotacje lub korzystne regulacje albo gdy budżet finansuje takie elementy infrastruktury, dzięki którym biznes przynosi właścicielom większe zyski. Oni rozdzierają szaty, gdy „roszczeniowe nieroby” – czyli np. osoby chore, samotne matki czy zwolnieni z pracy w wieku 60 lat – dostają kilkudziesięciozłotową podwyżkę kilkusetzłotowego zasiłku. Na takie dolce vita nie może być przecież zgody!
Nowoczesny transport publiczny dla mniej zamożnych? Przecież każdy powinien mieć samochód! Chyba że młodzież postanowi wracać z imprezy w środku nocy – wówczas należą się metro, autobus, tramwaj i ochrona osobista. A kogo obchodzi, że samochody jeżdżą po drogach budowanych za miliardy z budżetu? Nie będziemy płacić na „roszczeniową hołotę”, ale autostrady „powinni już dawno zbudować” wszędzie tam, gdzie zapragniemy się wybrać. Albo leczenie. Tylko prywatne, bo przecież NFZ to złodziejstwo i zdzierstwo, choć składki zdrowotne w Polsce są jednymi z najniższych w Europie. Liberałowie twierdzą, że gdyby nie „haracz” na publiczną służbę zdrowia, każdy korzystałby z prywatnych usług medycznych na lepszym poziomie. Ciekawe, ilu z nich stać na komercyjne leczenie białaczki, przeszczep nerki czy ciąg operacji po wypadku samochodowym.
Komentowanie tych głupstw można ciągnąć w nieskończoność. Jest to łatwe, ale przypomina walenie głową w mur. Dzisiaj już nawet mainstreamowe media stosunkowo często publikują zestawienia, z których wynika, że podatki, koszty pracy, składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne są w Polsce niższe nie tylko na tle państw wysokorozwiniętych i zamożnych, lecz również w porównaniu z wieloma krajami byłego bloku wschodniego. A „socjal” jest tam zazwyczaj większy. Czy to coś pomaga? Skądże: teksty prasowe, wywody radiowe i telewizyjne, internetowy słowotok – wszystko to roi się od wezwań, żeby było jeszcze mniej państwa.
W takie bzdury wierzą nawet ludzie, dla których „raj” bez podatków – czyli bez usług publicznych – oznaczałby wegetację pariasów. Nie wiedząc o tym, wysługują się możnym, są ich użytecznymi idiotami. I nie ma w tym niczego dziwnego – niemodni dzisiaj Marks i Engels ponad półtora wieku temu zauważyli, że Ideami panującymi każdego okresu były zawsze tylko idee klasy panującej. Choć stroi się w piórka a to „zdrowego rozsądku”, a to „obrony podatnika”, liberalizm wyraża interesy wyłącznie bogatych i wpływowych.
Polska ma złe doświadczenia z „dużym państwem” w okresie PRL. Ma też złe doświadczenia dzisiaj, gdy wiele publicznych instytucji nie działa sprawnie, uczciwie i rzetelnie, lecz pogrąża się w arogancji i bylejakości lub wprost służy wpływowym warstwom i klikom. Ale po pierwsze demokracja to system, który potrafi je zmusić do działania lepszego. Po drugie natomiast alternatywą wobec państwa jest rynkowa dżungla, w której przetrwają tylko najsilniejsi. Tam, gdzie było „mało państwa”, tam zazwyczaj było też niewiele cywilizacji, dobrobytu i stabilizacji. „Mało państwa” nie oznacza też „więcej społeczeństwa”. Oznacza społeczeństwo słabe i bezbronne wobec bossów biznesu, mafiosów, medialnych hochsztaplerów i innych grup interesu, które bynajmniej nie są zainteresowane godnym życiem zwykłego człowieka.
W tym numerze „Nowego Obywatela” akcentujemy właśnie rolę państwa. Czy to w kwestii „wewnątrzsterowności” i realizowania interesów wspólnoty narodowej, o czym mówi prof. Krasnodębski. Czy to w sferze wychodzenia z kryzysu gospodarczego, o której traktuje artykuł poświęcony niedawnym dziejom Islandii. Czy to w odniesieniu do walki z biedą i wykluczeniem obywateli, o czym opowiada tekst o Filipinach. Czy to w kwestii rozwoju cywilizacyjnego, której to tematyce poświęcone są arcyciekawe rozważania Filipa Białka na temat nowych technologii w USA. Czy to w artykule szwedzkiego biznesmena (sic!), wychwalającego model skandynawski za stworzenie warunków dogodnych dla aktywności gospodarczej.
„Mniej państwa” jest korzystne dla silnych i bogatych. Cała reszta zazwyczaj na tym traci – tym więcej traci, im mniej państwa istnieje na starcie wezwań do jego dalszego zmniejszania. We własnym interesie powinniśmy powiedzieć zatem: ani kroku dalej w zmniejszaniu polskiego państwa.