25-lecie „Solidarności”
25-lecie „Solidarności”
Czyje to święto?
Bez wahania odpowiadam: „Nasze”. Święto tych 10 milionów ludzi, którzy w ciągu zaledwie kilku miesięcy zdołali stworzyć NSZZ „Solidarność” – ruch społeczny, który stał się zarzewiem przemian nie tylko w Polsce, ale w całym bloku komunistycznym. Kiedy 1 września 1980 r., dzięki presji Gwiazdów, Ani Walentynowicz, Bogdana Borusewicza, Aliny Pieńkowskiej i Heni Krzywonos wychodziłem z więzienia, czułem, co to znaczy solidarność. Jechałem Nowym Światem autobusem, a przed nami jechała milicja, która zamykała pochód KPN, aby umożliwić mu bezkolizyjne złożenie kwiatów na Grobie Nieznanego Żołnierza. Był to już kraj inny niż ten, w którym mnie aresztowano. Dla tych, którzy tego nie przeżyli, brzmi to jak slogan, ale po 31 sierpnia ludzie stali się w Polsce po prostu na co dzień solidarni, uzyskali potężną broń w walce z totalitarnym reżimem. Nie wszystkie rocznice są radosne. Są rocznice wręcz tragiczne. 1 sierpnia tłumy warszawiaków udają się na cmentarz wojskowy, by oddać hołd poległym w Powstaniu Warszawskim. Nie towarzyszy temu jednak poczucie martyrologii, gdyż 1 sierpnia 1944 r. warszawiacy poczuli się wolni i solidarni. Niezależnie od zmieniających się historycznych ocen, rocznica ta pozostawała i pozostanie świętem pamięci o poległych, ale również świętem wolności i solidarności Narodu. Dla nas los był o wiele łaskawszy. Żyjemy. To, o co walczyliśmy, właściwie otrzymaliśmy. Niepodległość, wolne wybory, wolność słowa, zrzeszeń, zgromadzeń, względne bezpieczeństwo ze strony wschodniego sąsiada, to wszystko, o czym marzyliśmy, a nawet więcej niż ośmielaliśmy się w 1980 r. artykułować. To prawda, nie potrafiliśmy wywalczonych wolności wykorzystać do budowy sprawiedliwego i solidarnego społeczeństwa, ale jak dotychczas nie udało się to nikomu. Wielka idea Jana Pawła II, by budować świat oparty na solidarności, jest bardzo trudna i będzie jeszcze wiele lat czekała na realizację, ale alternatywą dla niej jest tylko kolejny kataklizm. Dziś, kiedy beneficjenci przemian szykują się do obchodów radosnego dla nich święta, trzeba pamiętać o tych, którzy tamtą „Solidarność” budowali i których obciążono wszystkimi kosztami transformacji. Należy się buntować przeciwko niesprawiedliwości, ale nie należy zapominać o drodze, którą przeszliśmy, bo może być ona dla nas źródłem otuchy i nadziei.
Czym była „Solidarność” i co się z nią stało?
„Solidarność” była wielkim ruchem społecznym, mającym na celu rewindykację podstawowych praw i wolności obywatelskich. Prawa te to wolność słowa, wolność zrzeszeń, prawo do niezawisłych sądów, ale także prawo do prawdy historycznej i niezależnej kultury, konstytuujących tożsamość narodową. Fakt, że ruch ten przybrał formę związku zawodowego, odegrał niezwykle istotną rolę w budowaniu jego powszechności i sprowadzaniu na ziemię, dość w końcu abstrakcyjnie brzmiących, idei praw i wolności obywatelskich. Sądzę, że powstanie ruchu w formie związku zawodowego stanowiło zaskoczenie dla większości uczestników środowiska opozycyjnego z okresu przed sierpniem 1980 roku. Dziś dosyć łatwo odpowiedzieć, że za ruchem związkowym przemawiała możliwość działania w zakładach pracy i docierania do wielkich skupisk ludzkich, przemawiała efektywność narzędzi protestu (strajk, masowa demonstracja), przemawiała również szerokość edukacji obywatelskiej opartej o przełożone na język codzienności prawa człowieka. Dziś jest to proste, ale wcale nie było takie proste przed Sierpniem. Zarówno środowiska KOR-owskie, jak i te związane z ROPCiO dążyły do rozszerzenia aktywności społecznej i tworzenia niezależnych inicjatyw w różnych kręgach, a ich formuła była bardzo różnorodna. Działalność prowadzona na różnych frontach budowała świadomość obywatelską, ale nie przesądzała o tym, w jakim kierunku rozwinie się masowy ruch społeczny. Wolne Związki Zawodowe funkcjonowały nie tylko na Wybrzeżu, ale również na Śląsku i o ile te pierwsze są autentycznymi rodzicami „Solidarności”, to te drugie w budowaniu ruchu zawodowego na Śląsku nie odegrały praktycznie żadnej roli. Czy więc formuła związkowa „Solidarności” była czystym przypadkiem? Na pewno nie, ale zdecydowały o niej tak liczne i trudne do uchwycenia czynniki, że nawet w lipcu, po wybuchu strajków na Lubelszczyźnie, nikt nie wyobrażał sobie takiego obrotu sprawy. W tych warunkach „Solidarność” była bardzo dziwnym związkiem zawodowym, który budował więzi społeczne nie tylko na poziomie zawodów, branż czy zakładów pracy, ale również na poziomie różnych środowisk i pomiędzy nimi tworzył strukturę organizacyjną społeczeństwa polskiego. „Solidarność” nie była również ruchem politycznym, gdyż przemiany, które postulowała, nie tworzyły spójnej wizji przyszłego państwa polskiego. Nie mogła mieć takich ambicji, ponieważ jej członkowie reprezentowali bardzo szeroki wachlarz poglądów lub pozostawali apolityczni. Rodziło to ostre spory polityczne, ale jeżeli oprzeć się na uchwałach I Walnego Zjazdu Delegatów (WZD), to obraz „Solidarności” rysuje się bardzo pozytywnie, jako ruchu odpowiedzialnego, zdolnego osiągać wewnętrzny konsensus, skłonnego do ograniczania swoich roszczeń, dostosowywania ich do istniejących wówczas warunków geopolitycznych. Reasumując: „Solidarność” zbudowała wewnątrz społeczeństwa polskiego pewien etos – system więzi opartych na patriotyzmie i szacunku dla tradycyjnych wartości, głoszonych w nauczaniu Kościoła katolickiego w Polsce. Przyznawał on wysokie miejsce w hierarchii wartości dobru wspólnemu, przeciwstawiając je partykularnym interesom. „Solidarność” była ruchem egalitarnym, ale zachowującym szacunek dla profesjonalizmu, a zwłaszcza dla tych, którzy w imię wspólnych interesów byli w stanie wyrzec się korzyści wynikających z ich statusu społecznego. Ruch był wręcz obsesyjnie jawny i wewnętrznie demokratyczny. Mechanizmy te działały na tyle silnie, że skutecznie hamowały autokratyczne zapędy Przewodniczącego.
Dlaczego „Solidarność” mogła powstać w Polsce w 1980 r.?
Niewątpliwie głównym sprawcą konsolidacji społeczeństwa w gigantyczny ruch było „Nie lękajcie się” Jana Pawła II. Milionowe tłumy, które ciągnęły na spotkanie z Papieżem, uświadomiły sobie, że ci, którzy podobnie myślą, stanowią przygniatającą większość narodu. Wzmocniło to ich wiarę w słuszność wyznawanych poglądów. Jednocześnie osłabiło morale tych, którzy stali po stronie władzy. Postawiło pytanie o słuszność dokonanego wyboru. Pytanie o to, czy ich konformistyczna zgoda na PRL jest słuszna wobec siły moralnej tkwiącej w polskim społeczeństwie. Nie sposób również pominąć roli, jaką w formowaniu się ruchu odegrała powstała w latach 70. kadra działaczy opozycyjnych. W roku 1980 opozycja w Polsce dysponowała 2-5 tys. działaczy. Ich poziom i stopień zaangażowania był różny, ale niezwykle pozytywnym faktem przy budowie ruchu okazała się ich aktywność społeczna, umiejętności (np. drukarskie), a przede wszystkim rozciągająca się już wtedy na całą Polskę sieć kontaktów. Akcja pomocowa organizowana przez KOR na rzecz robotników represjonowanych po wydarzeniach 1976 r. w Radomiu i Ursusie przełamała bariery dzielące środowiska inteligenckie od robotniczych i stała się symbolem ogólnospołecznej solidarności.
Dlaczego wprowadzono stan wojenny?
Mimo, iż obawa przed interwencją sowiecką stanowiła jedną z istotnych przesłanek strategii NSZZ „Solidarność”, to dziś w świetle dokumentów Biura Politycznego KPZR, a także późniejszych wydarzeń możemy twierdzić, że takie rozwiązanie nie było prawdopodobne. Zaangażowany militarnie w Afganistanie i objęty kryzysem Związek Radziecki nie mógł pozwolić sobie na krwawą awanturę w środku Europy. Niezależnie od różnych form „braterskiego” szantażu ze strony ZSRR, ówcześni przywódcy PRL powinni byli zdawać sobie z tego sprawę i przypuszczam, że zdawali. Nie jest też prawdziwe jedno z popularnych twierdzeń mających usprawiedliwić stan wojenny – jakoby „Solidarność” destabilizowała gospodarkę kraju. Przysłowiowy „ocet na półkach” to konsekwencja przygotowywania rezerw na okres stanu wojennego. Jeżeli na podstawie komunikatów o stopniu zasilania energetycznego kraju prześledzić zapotrzebowanie na energię elektryczną, to okaże się, że w latach 1980-1981 nie odbiegało ono od poprzednich. Kraj produkował jak dotychczas i dopiero po wprowadzeniu stanu wojennego zapotrzebowanie to drastycznie spada. Produkcja ustała. W kraju trwał nieproklamowany strajk i dopiero jesienią 1982 r. parametry zapotrzebowania energetycznego powróciły do poprzednich wartości. Rzeczywistym powodem zaangażowania się w stan wojenny była systematyczna utrata przez partyjną nomenklaturę kontroli nad zakładami pracy. Dalsze dzieje wykazały jednoznacznie, że nomenklatura nie była zbytnio przywiązana do wartości socjalistycznych i dość łatwo pogodziła się z prywatną własnością środków produkcji, życzyła sobie jednak, aby pozostały one w jej rękach, a tego nie dawało się uzyskać spoza zakładów pracy. Nasilające się tendencje do wyprowadzenia organizacji partyjnych poza zakłady pracy, stanowiły śmiertelne zagrożenie dla jej struktur. Towarzysze doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że pozbawieni możliwości ekonomicznego szantażu wobec załóg nie mieliby żadnych argumentów wobec społeczeństwa i ich partia traciła rację bytu.
Kiedy „Solidarność” zagubiła wewnętrzny demokratyzm?
Można powiedzieć, że autokratyczne tendencje Lecha Wałęsy dawały się odczuć już na I Walnym Zjeździe Delegatów, ale to nie one zadecydowały o odejściu od procedur demokratycznych. Zadecydowały o tym konieczności wynikłe z wprowadzenia stanu wojennego. Demokracja nie jest wartością uniwersalną, słuszną bezwzględnie zawsze i wszędzie. Nie będę pisał o zaletach demokracji, bo są one oczywiste, trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że procedury demokratyczne są żmudne, czasochłonne i utrudniając podejmowanie decyzji, nie dają się stosować w warunkach walki. Tak więc po wprowadzeniu stanu wojennego, jedynym racjonalnym sposobem organizowania oporu było skupienie się wokół „sztandaru”. Tym osobowym sztandarem był Lech Wałęsa. Wokół tego „sztandaru”, w jego najbliższym otoczeniu, zaczęły kształtować się elity „Solidarności” podziemnej. Elity te wzięły na siebie ciężar i odpowiedzialność za negocjacje z komunistyczną władzą i organizację kontraktowych wyborów. Oczywiście Okrągły Stół był niedemokratyczny, podobnie jak wyłanianie kandydatów „Solidarności” w wyborach 1989 roku. O ile jednak poszczególne decyzje i uzgodnienia zarówno Okrągłego Stołu, jak i rządu Tadeusza Mazowieckiego można osądzać bardzo krytycznie, to trudno krytykować brak demokratyzmu w samych procedurach, bo innych możliwości nie było. Procedury te zresztą zostały ex post zaakceptowane przez społeczeństwo w wyborach 4 czerwca 1989 r., czego dowodem był wybór 99 na 100 senatorów oraz wszystkich posłów z listy „Solidarności”. Problemem okazała się zdrada elit, które porzuciły etos solidarnościowy. Zaufanie do nich jednak trwało. Fakt, że 30-procentowy spadek płacy realnej nie powodował protestów i zamieszek przez całe 2 lata, może świadczyć o tym, jak wielkie nadzieje wiązało społeczeństwo z rządami „Solidarności” – i jak wielki przeżyło zawód. Zaangażowane w rozgrywkę polityczną elity przekazały gospodarkę w ręce komunistycznej nomenklatury, a problem odbudowy związku „Solidarność” zepchnęły na margines.
Co stało się z „Solidarnością”?
Myślę, że odpowiedź jest prosta. Po katastrofie 2001 r., spowodowanej autoryzowaniem przez Związek kontynuacji neoliberalnych rządów przez gabinet Jerzego Buzka, „Solidarność” stała się jednym ze związków zawodowych przeżywających kryzys charakterystyczny dla ruchu związkowego ery globalizacji. Przyczyn takiego rozwoju sytuacji było oczywiście wiele i każdy inaczej ustala ich hierarchię. Ja chciałbym wspomnieć o kilku. Najważniejszą z nich wydaje mi się brak kultury politycznej społeczeństwa. 45-letnie rządy komunistów zlikwidowały w naszym kraju najistotniejszy nawyk niezbędny w społeczeństwie demokratycznym – przyzwyczajenie do kontrolowania władzy. Został on zastąpiony z początku bezkrytycznym zaufaniem, a następnie totalną, bezrefleksyjną krytyką wszelkich jej poczynań. Skutkiem tego był systematyczny spadek aktywności obywatelskiej na rzecz wszechogarniającej kontestacji i apatii. Opór społeczeństwa wobec zalewu komunistycznej propagandy spowodował idealizowanie zarówno tradycji II Rzeczpospolitej, jak i kapitalizmu jako systemu społeczno-gospodarczego, rzekomo pozbawionego wad i problemów. Stłumienie wszelkich inicjatyw indywidualnych przez komunizm oraz lansowanie dobra wspólnego jako najwyższej niekwestionowanej wartości doprowadziło do groźnej eksplozji indywidualizmu oraz lekceważenia interesów i związków wspólnotowych. Wykreowano liberalizm darwinowski, likwidując obowiązek międzyludzkiej solidarności na rzecz dobroczynności pełnej hipokryzji. Zniszczenie tak dużego i spójnego ruchu jakim była „Solidarność” odbywało się w oparciu o poszczególne ustawy, rozporządzenia i decyzje kolejnych rządów. Tutaj chciałbym powiedzieć o trzech posunięciach szczególnie szkodliwych dla budowaniu demokratycznego państwa. Pierwsze to pozostawienie banków w rękach komunistycznych. Hiperinflacja 1989 r. na poziomie 50-70% miesięcznie oraz utrzymywanie stałego oprocentowania kredytów bankowych w wysokości 8% doprowadziły do tego, że ci, którzy uzyskiwali kredyty jesienią 1989 r., musieli je zwrócić przed 1 stycznia 1990 r. jedynie w wysokości 1/3 realnej należności. Pozwoliło to na wykreowanie nowej klasy kapitalistów z grona nomenklatury i jej akolitów. Drugą plagą, która zrywała więzy solidarności i sprzyjała przejmowaniu gospodarki przez postkomunistów, była wprowadzona przez Balcerowicza ustawa o podatku od wynagrodzeń ponadnormatywnych, tzw. „popiwek”. W państwowych zakładach pracy każda złotówka podwyżki dla załogi skutkowała koniecznością odprowadzenia do skarbu państwa 4 zł. Nomenklaturowi dyrektorzy znaleźli na to sposób. W warunkach liberalizującej się gospodarki utworzyli spółki prawa handlowego, które przejmowały produkcję zakładów państwowych i wykonując ją w oparciu o pracowników oraz sprzęt tych zakładów mogli wypłacać pracownikom godziwe wynagrodzenie. Wobec takich działań silna wówczas „Solidarność” była bezradna, załogi były korumpowane, a przedsiębiorstwa państwowe obrastały girlandami pasożytniczych spółek. Pogłębiało to nieefektywność przedsiębiorstw państwowych i promowało złodziejską koncepcję, że są one nic nie warte i można je oddać byle komu za symboliczną złotówkę. Wobec konieczności zaspokojenia doraźnych interesów poszczególnych załóg, Związek nie miał możliwości skutecznego i solidarnego przeciwstawienia się rozkradaniu majątku narodowego i ulegał demoralizacji. Ostateczne przełamanie solidarności nastąpiło w wyniku tzw. „grubej kreski”. Ustalała ona, że kat i ofiara są dla nowobudowanego państwa tak samo cenni, a wyrządzone przez człowieka dobro lub zło nie stanowi o jego wartości. Zniszczyło to morale i odpowiedzialność społeczeństwa. O ile specjalne emerytury dla funkcjonariuszy aparatu przemocy i „sprawiedliwości” zostały utrzymane, to ostrej krytyce i potępieniu poddano „tradycje i roszczeniowość styropianu”. Efekt jest taki, że o ile generałowie, sędziowie czy prokuratorzy, bezwzględnie tłumiący dążenia społeczeństwa do wolności, korzystają z wysokich, wielotysięcznych emerytur, to ci, którzy wywalczyli wolną Polskę muszą się zadowolić kilkuset złotymi. Tak pękła „Solidarność” i taki jest jej stan po 25 latach. Zbigniew Romaszewski
Dziękujemy, nie skorzystamy
– oświadczenie Zofii Romaszewskiej i senatora Zbigniewa Romaszewskiego W dniach 29, 30 i 31 sierpnia w Warszawie i Gdańsku odbędzie się Międzynarodowa Konferencja z okazji 25-lecia „Solidarności”. Uczestniczyć w niej będą znakomici przedstawiciele międzynarodowego świata politycznego i goście zaproszeni z Polski. Przewodniczącymi poszczególnych sesji są: prof. B. Geremek, prof. J. Buzek, T. Mazowiecki, Jan K. Bielecki, dr J. Onyszkiewicz, E. Smolar, A. Hall. Honorowymi uczestnikami konferencji są L. Wałęsa, A. Kwaśniewski oraz przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Duaro Barroso. Goście zostaną zakwaterowani w Warszawie w hotelu Victoria, a do Gdańska w dniu 31 sierpnia zostaną przewiezieni wyczarterowanymi samolotami. Na konferencję zostali zaproszeni m.in. Zofia i Zbigniew Romaszewscy. Do organizatorów konferencji przesłali list wyjaśniający powód odmowy uczestnictwa w tej wielkiej imprezie. Oto jego treść: Bardzo dziękujemy za pamięć i zaproszenie, jednakże z niego nie skorzystamy. Niewątpliwie jest to promocja Polski, ale obraz, który się z niej wyłania jest całkowicie nieadekwatny do tego, czym była „Solidarność” roku 1980 i do rzeczywistości naszego kraju. Konferencja sprawia wrażenie święta beneficjentów przemian, my również do nich należymy, ale obchody 25-lecia Sierpnia wyobrażaliśmy sobie zupełnie inaczej. „Solidarność” to był jednak wielki ruch społeczny, którego beneficjentami stały się nieliczne elity, ogromna większość naszych kolegów, którzy byli internowani, więzieni, którym złamano kariery zawodowe, nie odnalazła się w świecie brutalnego neoliberalizmu organizującego dzisiaj życie społeczno-polityczne i gospodarcze naszego kraju. Walczyli wszak o co innego. Dziś pozostają bez pracy albo na kilkusetzłotowych emeryturach i nawet nie stać ich na uczestniczenie w jakichkolwiek obchodach. Niedostrzeganie tego problemu w programie Konferencji stanowi sprzeniewierzenie się temu co niesie ze sobą słowo SOLIDARNOŚĆ. W tej sytuacji przeznaczanie tak ogromnych środków na obchody rocznicy przez elity obraża pamięć tej „Solidarności”, którą tworzyliśmy 25 lat temu w zupełnie innym składzie. Zofia i Zbigniew Romaszewscy 7 lipca 2005 r.